Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-09-2019, 22:05   #676
Gob1in
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Ptaszydło przygarnięte przez Estalijkę bez wątpienia było dziwne. Widział kiedyś sokolników, których pupile wykonywali polecenia zupełnie, jakby potrafili rozpoznawać ludzką mowę i rozumieć wydany rozkaz, jednak ten był dziwny... inaczej.

Detlef nie potrafił wyczuwać żadnego rodzaju magii, a te o których słyszał generalnie pakował do wspólnego worka oznaczonego koślawym napisem "plugastwo" i najchętniej wyrzuciłby gdzieś daleko - do lasu szpiczastouchych drzewolubów, albo na dno morza. A takiego czarownika sięgającego po wspomniany worek najlepiej byłoby toporkiem w czerep pacnąć, czyniąc świat lepszym i bezpieczniejszym. Rozumiał, że człeczyny niekiedy korzystali z usług czarowników, ale nie zamierzał im ufać, bo wszystko co złe, z Chaosu przecież pochodziło tak jak i sama magia.

Z rozmowy Galeba ze Starszym zrozumiał, że runiarz dostrzega w ptaszydle zagrożenie, podejrzewając jednocześnie o to, że demon jakowyś wcielił się w durnego ptaka i snując swoje podłe zapewne plany przeciąga na swoją stronę akolitkę... Czy to było możliwe? Nie miał pojęcia. Co prawda Leo zachowywała się dziwnie, ale nie było to niczym nowym. Kiedyś udawała chłopa i wyczyniała rzeczy, które krasnoludom do łba nigdy by nie przyszły, ale było to także przed pojawieniem się kruka. W ptaku było coś dziwnego, ale dziwnym było już samo trzymanie dzikiego zwierzęcia niczym psa, czy domowego kota.

Nie potrafiąc rozwikłać tego zagadnienia postanowił zdać się w tej materii na wiedzę i doświadczenie runiarza. Prawdziwie zmartwiony brakiem ciepłego przyjęcia w osadzie, a dokładniej - brakiem ciepłej strawy i zimnego piwa, wrócił z towarzyszami do kopalni, gdzie brakowało jednego więźnia, von Grunenberg zawzięcie milczał, a pozostali patrzyli na niego spode łba.

Najpierw pomyślał, że Gustaw po prostu wypuścił von Rudgera, ale prowadzone półgłosem rozmowy pomiędzy Ostatnimi wyraźnie dały mu do zrozumienia, że von Rudger został zabity. Sierżant miał wiele przywar, ale dotąd Thorvaldsson nie myślał o nim, jak o tchórzliwym mordercy, ale jak inaczej nazwać zarżnięcie spętanego więźnia? Wywołanie o to sprzeczki nie miało już teraz sensu - nie przywróci zabitemu życia, a jeszcze bardziej poróżni oddział.

Detlef całkiem niedawno dał Gustawowi do zrozumienia, że puszczenie wolno więźniów, którzy zostali beztrosko poinformowani przez Loftusa o planach zablokowania przełęczy, zniweczy szanse Ostatnich na wykonanie zadania, czyli w opinii krasnoluda czarownik skazał ich w swej lekkomyślności na śmierć - nie sugerował jednak jak miałaby ona wyglądać, jak również uwięziony von Rudger nie mógłby im przecież przeszkodzić w misji. Z tego punktu widzenia nie znajdował porównania między tymi sytuacjami i złościł się na dowódcę, że popełnił taki podły czyn.

* * *

Podzielili się zadaniami i zgodnie z własną propozycją ruszyli na rekonesans przełęczy. Znajomość górskich ścieżek ujawnionych przez miejscowe krasnoludy, a także zachowana ostrożność pozwoliła im wypatrzeć kilka miejsc, w których zdetonowane ładunki powinny spowodować osunięcie się zbocza i blokadę przełęczy przynajmniej na jakiś czas. Niestety w tak szerokim przejściu nie było przewężenia, którego zawalenie utworzyłoby barierę niemożliwą do usunięcia bez wielotygodniowej pracy oddziału inżynieryjnego - w każdym razie mogli zrobić tyle, na ile pozwalały warunki.

Informacje o dwóch posterunkach, z których pierwszy mógł okazać się dla Ostatnich zbyt twardym orzechem do zgryzienia, a drugi przy dobrym zaplanowaniu szturmu mogliby prawdopodobnie zdobyć przy niewielkich lub żadnych stratach własnych były cenne, jednak na tę chwilę nie planował ataku na żaden z nich. Nie zdobywanie posterunków było ich celem, a utrzymanie takiego przy wrogu mogącym nadciągnąć z dużo liczniejszymi siłami z obu stron traktu sprawa byłaby mocno niekorzystna dla Ostatnich.

- W nocy nikt po przełęczy nie podróżuje - zapewne konne patrole po ciemku również nie krążą. - Odpowiedział Estalijce. - Moglibyśmy przyczaić się za dnia gdzieś blisko jednego z miejsc, w których miałaby nastąpić detonacja i po ostatnim transporcie zejść bliżej i przygotować miejsca do podłożenia ładunków, po czym wysadzić zbocze. Ustawiając długi czas do eksplozji powinniśmy zdążyć opuścić strefę rażenia, a brak aktywności wroga o zmierzchu powinien zapewnić nam spokój i brak niespodzianek. Do tego nie będą wiedzieli co się stało, zanim o świcie nie wyślą ludzi do zbadania miejsca detonacji i osuwiska. Na dobrą sprawę mogą nawet się nie domyślić, że ktokolwiek pomógł górze osunąć się na trakt - takie rzeczy przecież czasami się zdarzają. Rozmieszczenie obu ładunków w pewnych odległościach od siebie da nam większy efekt obszarowy i więcej skał do usunięcia z traktu przez wroga, jeśli będzie chciał odblokować przełęcz. - Wyjaśnił swój punkt widzenia na sprawę.

- Mieliśmy wykonać zwiad i to zrobiliśmy. Pora wracać do reszty i omówić akcję. - Zarządził.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline