Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-09-2019, 11:08   #1
xeper
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
[BRP] Nóż Czarnoksiężnika – cz. 4 – Pustkowie



PUSTKOWIE


Opuścili Dakhi. Kibria wraz z Torstigiem zdołali zgromadzić potrzebny na wyprawę na północ ekwipunek. Zahija na każdym kroku okazywała zniecierpliwienie, chcąc jak najszybciej wyruszyć do Hedeb. Drżący przed nią ze strachu Hajit przedstawił, po nocy spędzonej w zagrodzie jakiegoś rolnika, plan podróży. Wedle słów przewodnika mieli kierować się na północny-wschód, ku szlakowi łączącemu Nahaię z okaryjskim Galtenhoffem, strzegącym obniżenia w górach zwanego Bawwabat al-Shamal, Bramą Północy. Pięć dni miało zająć dotarcie do Ghaizirhi, głównego punktu przystankowego na trasie. Stamtąd kolejne dwa do Hedeb, położonego na uboczu, z dala od głównego szlaku. Osiem dni podróży przez smagane wiatrem, wypalone pustkowia porośnięte wysuszoną trawą. Zamieszkałe przez dzikie, prymitywne acz waleczne plemiona, które nigdy nie poddały się władzy Sułtana i groźne drapieżniki, dla których zdobyczą był zarówno człowiek jak i dzika zwierzyna. Mówiono też, że na pustkowiach, a raczej Pustkowiach grasują inne, nienazwane przez ludzi bestie nie z tego świata i upiory…

- To ofiara dla Jedynego i Proroków – wyjaśnił Hajit, kiedy uniósł okrwawione ręce znad zabitego bażanta. Wnętrzności rozrzucił wokół, a mięso spalił w ogniu. Krwią wymalował dziwne znaki wokół obłożonego kamieniami ogniska. – Żeby trzymali zło z daleka od nas… Pustkowia są niebezpieczne…

Im dalej na północ, tym stepy stawały się coraz surowsze. Wolno, acz nieubłaganie z krajobrazu znikał kolor. Wszystko stawało się coraz bardziej szarobure. Nawet niebo nie było niebieskie, tylko niebieskoszare. Słońce przygrzewało niemiłosiernie, wyciskając z wędrowców siódme poty, a rozebrać się nie dało, bo niesiony wiatrem drobny pył natychmiast boleśnie bombardował odsłoniętą skórę. Jechali za przewodnikiem, który nie wiedzieć jakimi wskazówkami się posługiwał, ale nie mylił się i już drugiego dnia znaleźli się na szlaku do Ghaiziri. Droga była szeroka, udeptana kopytami niezliczonych zwierząt pokonujących tą trasę w obu kierunkach. Co kilkaset kroków na skraju traktu umieszczona była tyczka, obwinięta kolorowymi wstęgami materiału, które powiewały i hurkotały na wietrze. Gdzieniegdzie między łachami traw widać było zbielałe kości padłych z wycieńczenia koni, wołów czy wielbłądów.

- Do Ghaiziri powinniśmy dojechać bez przeszkód – Hajit wskazał szeroką wstęgę drogi, wijącą się przez pustkowie. Wysoko nad głowami wędrowców zataczał kręgi jakiś drapieżny ptak. – Bat’hairit swoje siedziby mają dalej na północ – mówił o koczownikach, którzy z napadania na karawany zrobili sposób na życie. Byli niezwykle brutalni i krwiożerczy. – Tutaj jeszcze sięga władza szejków i Sułtana… - krążący ptak zakrzyczał długo i przeciągle. Hajit umilkł, tak jak pozostali zadzierając wysoko głowę. Drapieżnik nagle złożył skrzydła i runął w dół, gdzieś w stepy. Spomiędzy traw w górę poderwały się czarne ptaszyska. Dał się słyszeć słaby krzyk… Chyba ludzki.
 
xeper jest offline