Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-09-2019, 20:12   #3
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Areszt domowy Vincenta upływał pod znakiem pogłosek o silnym popychaniu jego procesu na nieco mniej przychylne tory przez niechętne przebudzonemu siły. Z drugiej strony, własnym urokiem, koneksjami oraz, chyba przede wszystkim, byciem Vincentem, zapewnił sobie komfortowe, domowe warunki.
Dzień wcześniej dowiedział się od przemiłej profesor Megan (nie wiedział co jest bardziej wyraźne w jej usposobieniu, bycie córką eteru jak to sama określała, silny feminizm nazywany przez nią sufrażyzmem czy bojowe nastawienie godne weterana bliskiego wschodu), iż odwiedzi go gość wysłany przez Radę. Technomantka wiedziała niewiele więcej od mistyka.
Na szczęście z samego rana miał okazję przyjąć dwóch mistyków w postaci Odysa Żelaznego oraz towarzyszącego mu Morrisa.
I od razu poprosili o coś do picia.
- Coś mocnego, kawę, czy herbatę?- spytał Vincent nonszalancko dwóch mężczyzn. Wyraźnie dając im do zrozumienia całą swoją sylwetką, że nie robią na nim wrażenia.
- Dla mnie może być herbata. Nie zwykłem pijać przed południem - Odys powiedział swobodnie.
Morris uśmiechnął się wyraźnie czymś rozbawiony.
- Coś mocniejszego... jeżeli ci wolno to posiadać.
Po zebraniu zamówień mężczyzna udał się do przestronnej kuchni zostawiając gości w dużym salonie. Minęło trochę czasu, nim Vincent wrócił z zamówioną herbatą, karafką z burgundem i dwoma kieliszkami. Postawił to na niskim stoliku przed gośćmi, nalał burgunda do kieliszków i stojąc sięgnął po papierosa.


I następnie zapalił go zapalniczką mówiąc.
- Więęęęc… czemu spotkał mnie ten zaszczyt?
- Palisz jakieś gówno.
- wpierw odezwał się Morris bez cienia zażenowania wypowiedzią.
- Morris - Odys lekko się zaśmiał, bo jak wiadomo śmiech jest reakcją obronną - w tak gustownym wnętrzu nie należy zachowywać się jak typowy skinhead. Proponowałbym raczej coś w stylu “raczycie palić waść coś, co mogło być afektem ubocznym procesów trawiennych”. Ale chyba nie będziemy rozmawiać o gustach.
Chórzysta rozejrzał się lekko po otoczeniu.
- Rada postanowiła odgórnie sformować nową fundację. Nie może być inaczej, aby w swym nieogarniętym umysłem oświeceniu nie raczyła nas kolejną nowością, w tym wypadku pomysłem na fundację tematyczną. Konkretnie to złożoną głównie z ludzi których ktoś mniejszego taktu nazwałby kryminalistami, lub po prostu problemami.
Odys uśmiechnął się ironicznie.
- Dostałem listę nazwisk i miło spędzam czas wędrując po świecie i sprawdzając kandydatów - zaczekał na reakcje Vincenta.
Arystokrata zignorował uwagę Morrisa, bo dobre wychowanie wymagało ignorowania prostaków i ich wpadek. Przez chwilę zamyślony ćmił papierosa. Po czym wydał opinię.
- Brzmi to… jak kiepska gadka komiwojażera zachwalającego tandetny odkurzacz. Może więc pominiemy lakier na tej propozycji i od razu przejdziemy do sedna?
Zanim nadeszła odpowiedź Odysa, Vincent zauważył wpierw, że towarzyszący mu Morris jakby tikiem bawi się własną zapalniczką, otwierając i zamykając ją bez wzniecania płomienia. Następnego już nie widział... następne już poczuł.
Swąd fekaliów unoszący się z podpalonego papierosa.
- Słuchaj… jeśli nie chcesz zmieniać bielizny, nie popisuj się magyą jak szczeniacki adept nauczony pierwszych sztuczek przez swojego mistrza.- odparł chłodno Vincent spoglądają na Morrisa.
Odys tylko westchnął ciężko.
- Chyba pracujesz na tytuł naczelnego gównomanty. Jak to jest w domach? Naczelny Szambelan - Odys pokręcił głową lekko rozbawiony dziedziną sytuacji, lecz nie śmiejąc się z Vincenta - daj mi w spokoju przeprowadzić interesy.
Chórzysta po chwili kontynuował
- Jak mówiłem, zadanie to stworzenie nowej fundacji. Zasady są proste, zarzuty zostaną oddalone, nikt nie wraca do sprawy drogą formalną, za rodziny pokrzywdzonych i opinię, cóż - Odys dał sobie chwilę na skosztowanie herbaty - pisma rady nie mają takiej mocy. W zamian za to składasz mi pięcioletnią przysięgę wierności, w pełni wiążącą.
- Po pierwsze…
- gówniany papieros wylądował w kieliszku burgunda przeznaczonym dla Morrisa.- Wyproś szczeniaka… To są negocjacje dla dorosłych.
- Właśnie poznałeś swojego przyjaciela z kabały
- Odys odpowiedział poważnie - radzę zacząć się tolerować - te słowa bardziej skierował do Morrisa.
Morris spojrzał z wyrzutem na Odysa.
- To on tak usilnie chce mnie wyzwać. - schował zapalniczkę do kieszeni - Ja jestem spokojny i tolerancyjny.-
- Nauczyłem się, że nie ma przyjaciół w Kabale.
- odparł chłodno Vincent popijając burgunda. - I pomijając papierosa, to ta cała propozycja… śmierdzi. A ty najwyraźniej nie chcesz powiedzieć czemu.
- Sądzę, że to może być ten papieros
- chórzysta odpowiedział ze śmiertelnie poważną miną.
- Doprawdy? Vincent spojrzał przez ramię Odysa zamyślony. Po czym sięgnął do kieszeni i wyjął talię kart. Przetasował ją powoli i wyjąwszy jedną z nich położył na stole.

Odwrócony Księżyc… XVIII Arcanum.
Vincent przesunął palcem po talii.
- Wiesz co ona mówi? - przesunął pomiędzy wilkołakami wyjącymi do Luny na twarz zanurzoną we krwi.- Iluzja, oszustwo, zwodniczość… Maska zasłaniająca prawdę.
- Brzmi jak definicja naszej misji
- Odys powiedział szczerze - gdybym miał całościowy ogląd sprawy, dobry wywiad z miejsca, wsparcie innych grup magów to po prostu wysłałbym lekturę do poczytania przed naszym przybyciem. Polityka bywa parszywa.
- Odys.
- wtrącił Morris, patrząc na chórzystę - Kto następny na liście? Ten najwyraźniej niezainteresowany i woli, aby mu na łeb zrzucono kary.
- Znałem przodków Vincenta, byli porządnymi ludźmi. Mam nadzieję, że jednak coś zostało z tej krwii
- odpowiedział argumentując wizytę, mówiąc poniekąd do Morrisa, lecz głównie kierując to do drugiego hermetyka.
- Jeśli oczekiwaliście całowania rączek i innych przejawów wdzięczności i entuzjazmu tooo… obawiam się, że mocno przeliczyliście się. Znam opinie o tobie monsieur Odys. Jakakolwiek będzie ta Fundacja, raczej trudno nie nazwać ją inaczej niż z deszczu pod rynnę. - odparł eks-członek Zakonu Hermesa.
- Jestem ciekaw co konkretnego słyszałeś - chórzysta spojrzał na Vincenta z zaciekawieniem - podczas naszej rekrutacji mówiono o mnie od chwalenia do wyklinania.
- O wywaleniu z Tradycji Chórzystów i skazaniu na śmierć. Oraz o powrocie do niej za zasługi. Nie gwarantujesz spokojnego życia w nowej Fundacji, a i towarzystwo…- zamyślil się Vinc, a potem spojrzał na Morrisa kontynuując. -... też nie zachęca. Słabe to karty. Nie mówię, że w to nie zagram, ale potrzebuję czasu do namysłu i odwiedzin w mniejszym gronie.
Odys wyciągnął z aktówki papierową, szarą teczkę.
- Tyle mam, szczegóły geograficzne. Wierz mi, nie biorę pod skrzydła ostatnich psychopatów. Co najwyżej drugi rząd… A opinia, cóż - uśmiechnął się - z tego akurat jestem dumny.
- Każdy ma swoje hobby.
- stwierdził flegmatycznie Vincent. [- Ja nie oceniam.
- To jutro o tej samej porze -
Odys zaczął powoli - jeśli się zgodzisz, przygotuj ulubioną kartę - uśmiechnął się tajemniczo.
- Jutro o tej samej porze. Może i oferta wtedy będzie lepsza. - odparł ironicznie arystokrata.


Nic się nie zmieniło. Drzwi, zaproszenie do środka… oferta napitku. Herbata. Zapalając papierosa Vincent usiadł naprzeciw Odysa, czekając aż ten pierwszy się odezwie.
Odys spokojnie pomieszał herbatę, nie śpiesząc się z rzuceniem na wiatr jakichkolwiek słów. Przemówił dopiero po czasie.
- Dość gustownie mieszkacie.
- Skoro znałeś moich przodków, to nie powinno cię dziwić. W końcu to nasza od rodowa posiadłość od wielu pokoleń.-
odparł uprzejmie Vincent ćmiąc z przyjemnością papierosa.
Odys zaśmiał się lekko.
- Znałem ich jeszcze z Francji - odpowiedział bez zbędnej pychy.
- To musisz być bardzo stary. Ostatni przodek żyjący we Francji opuścił ją po śmierci Napoleona.- wspomniał podejrzliwie Vincent.
Odys uśmiechnął się lekko.
- Proszę, nie nazywaj mnie tylko Merlinem - odpowiedział lekko rozbawiony.
- Dobrze. - odparł ironicznie arystokrata ćmiąc papierosa. - Więc to nasza mała gromadka popaprańców ma robić w ramach tej Fundacji? Gdzie będzie nasza siedziba i terytorium?
- Zabezpieczenie terenu wojny wstąpienia. Mam nadzieję, że nie myślisz tylko o walce zbrojnej, z kim nie rozmawiam to muszę prostować i opowiadać o pełni działań
- Odys lekko przewrócił oczami w stylu “ci młodzi magowie” - Wielka Brytania. Są to początki, zatem będziemy musieli zorganizować sobie miejsca spotkań, sojuszników i stabilny grunt. Poniekąd w takiej roli widzę ciebie, organizatora spokoju.
- Wielka Brytania… to duża wyspa. Jak bardzo się tam panoszy Technokracja?
- zapytał LaCroix spokojnie.- A co do walki zbrojnej, to dziwisz… skoro wszędzie łazisz z tym brytanem, a i… nie jesteś kojarzony ani z pokoją egzystencją, ani z dyplomacją.
- Widać tylko czubek góry lodowej -
Odys odparł swobodnie popijając herbatę - tam gdzie konkretnie się wybieramy spodziewam się obecności Technokracji.
- Coś już tam mamy, czy trzeba zamawiać zamawiać sobie mieszkania przez pośredników. I gdzie jest to owo “tam” konkretnie? -
zapytał spokojnie członek Zakonu Hermesa.
- To jest już szczegół tajny, zarezerwowany dla członków kabały.
- Aż taak źle?-
uśmiechnął się ironicznie Vincent. - Choć zbierasz ludzi pod ścianą, to boisz się, że spłoszą się gdy dowiedzą, gdzie mają jechać?
- Fałszywy wniosek. Kwestia dyskrecji. Nie jest to najwyższa poufność, lecz wolałbym aby w wypadku odmowy nagle pół kontynentu nie grzmiało gdzie się wybieramy.
- Masz więc zapewne duży fanklub.-
stwierdził ironicznie Vincent gasząc papierosa w popielniczce i upijając burgunda.- Dużo samobójców udało się już zgromadzić?
- Wystarczająco.
- Trzeba przyznać, że nie jest to oferta szczególnie porywająca.
- odparł ironicznie Vinc i wzruszył ramionami. - Ma jakieś plusy, które przypadkiem pominąłeś?
- Na tyle, na ile znam rozwój postępowania w twej sprawie, nie skończy się na wygodnym siedzeniu w domu -
Odys powiedział chłodno - ratunek wydaje się dużym plusem. Zresztą - lekko machnął ręką - masz okazję powtórzyć to, czego dokonali twoi antenaci przybywając do nowego świata. Zbudować sobie pozycję, wywalczyć nowe, kolejne miejsce w świecie.
- Jak wspomniałem… zbierasz samobójców. Desperatów.-
westchnął głośno Vincent i znów spojrzał na Odysa. - Chyba więc nie dziwi cię, iż czuję że nie wszystko mi mówisz. Niemniej nie sięgnę do magyi, by się dowiedzieć. W przeciwieństwie do twojego kompana, wiem kiedy sięgać po nią, a kiedy nie… i kiedy odkrywać swoje motywacje i plany…- uśmiechnął się cierpko dodając.- Tak. Tak. Przyłączam się do twojej małej konkwisty. Nie z wyboru, nie z entuzjazmem.
- Wiem -
Odys tym razem pozwolił sobie na lekko ironię w głosie - wybrałeś ulubioną kartę?
- Nie mam ulubionych kart.- wzruszył ramionami LaCroix.- Co najwyżej talię.
- Szkoda.

Mistyk pochylił się do aktówki i wyjął kartkę zapisaną równo, chyba po hebrajsku. Pozostawało na niej bardzo mało miejsca, litery znajdowały się bardzo do siebie ściśnięte. Chórzysta spojrzał jeszcze na hermetyka z zastanowieniem.
- Narysuj na niej coś - polecił spokojnie.
Vinc spojrzał znów przez ramię Odysa na falującą plamę barwną, która przybierała ciemne barwy. Powoli pojawiły się czarne skrzydła… dzioby… szpony.
Arystokrata skorzystał z tej sugestii i wykonał szybki szkic… kruka o trzech głowach z kluczem w jednej łapie.
Odys przyjrzał się rysunkowi z lekkim uśmiechem. Podniósł dłoń nad kartą, w celu uścisku.
- Pięć lat wierności. Czy przysięgasz na swe Imię i Moc?
- Przysięgam te pięć lat wierności… tobie. -
odparł w odpowiedzi Vincent.
- Na Imię i Moc.
Odys spojrzał Vincentowi głęboko w oczy, mocniej ścisnął dłoń arystokraty.
Zrobiło się ciemniej. Nie na płaszczyźnie wzroku, lecz w świecie duszy. Tak jakby na moment do świata wlało się trochę pierwszej ciemności która była przed wszystkim - i po wszystkim zostanie. Lekki trzepot skrzydeł, Vincentowi wydawało się, że kruczych, lecz po głębszym przesłuchaniu wydawało się, że są to skrzydła owadzie. Szarańczy.
Ciężar losu zwiększył się, zaplótł w sobie i zniknął skryty w ciemności i roju owadów, skryty pod imieniem króla szarańczy.
Odys puścił dłoń hermetyka. Milczał jeszcze chwilę. Na koniec złożył kartę na pół, chowając do kieszeni.
- I po krzyku.
Vincent nie wydawał się szczególnie wstrząśnięty, czując wibracje znajomej sfery. Tarot przeskakiwał z ze znaku w znak. Aż zakończył jako flecista z twarzą zakrytą końską czaszką. Grając niemożliwą do usłyszenia melodię, kiwał się chaotycznie na boki.
Świętowanie?
Nie… wedle Vincenta nie było czego świętować.
- I co dalej?- zapytał Hermetyk sięgając po paczkę z papierosami.
- Dostaniesz gołębia pocztowego ze szczegółami. Masz czas załatwić wszystkie sprawy.
- Trochę staromodne rozwiązanie. Bardzo staromodne.
- odparł z uśmiechem Vincent zapalając papierosa.
- Zawsze można mu zlecić, aby po drodze pozdrowił nielubiane osoby - Odys uśmiechnął się porozumiewawczo.
- Musiałby oblecieć spory kawałek miasta. - odparł sarkastycznie Vinc.
- Rozumiem, że masz szerszą listę niż ja - Odys kiwnął głową, nie oceniał.
- Nie. Co nie oznacza, że małą.- dodał z uśmiechem LaCroix.


Gdy Odys wyszedł z domu arystokraty, wyjął na progu drzwi kartkę. Przyjrzał się chwilę krukowi, jego oczach które przykrywały napis straty i dziobów na słowach zemsty, szponach pośród liter których magiczna suma stanowiła cyfrę rozpaczy.
- Zatem takie wybrałeś nemezis, strażnika przysięgi - chórzysta spalił kartkę na progu drzwi ze smutnym uśmiechem.

 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 24-09-2019 o 19:36.
abishai jest offline