Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-09-2019, 18:57   #5
corax
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację

- Cieszę się, że zainteresowałeś się tą sprawą. Naprawdę nie mogę patrzeć na to jak traktują tą dziewczynę. Wczoraj poszło prawie na szable!
Lokalny syn eteru rozgestykulował się w emocjach. Burza gęstych, kręconych włosów wydawała się dziksza niż normalnie, a szklane oko błyszczało krwistą pasją zza monokla.
- Dobrze, że dałeś mi znać, przyjacielu - Odys serdecznie poklepał go po plecach.
- Tak, tak – technomanta poprawił sznurowania lnianej koszuli. Zamyślony zaczął gładzić gęste wąsy – szczęście, że się spotkaliśmy.
- Jacek – chórzysta zaczął powoli – przewidujesz kłopoty?
- Trochę psubraty w tym ośrodku – syn eteru stwierdził twardo – chociaż mamy wasze pisma od rady, jestem też ja… Sądzę, że dziś będziemy jeszcze oblewać zwycięstwo. Może nawet Morris się zahartuje – uśmiechnął się z sympatią do hermetyka.

***

Mieli pomóc. Mieli leczyć, mieli szukać przyczyn, zaopiekować się, mieli być przyjaciółmi – Julia mogła to powtarzać każdego dnia we francuskim laboratorium Synów Eteru.

Rzeczywiście, miejsce do pewnego stopnia pomagało. Wysterylizowane od zbędnego rezonansu, z rękawicą grubszą niż w centrum Paryża, pod opieką lekarzy. Mogła odpocząć.
Tylko czemu jej pokój przypominał bardziej celę z przezroczystymi, szklanymi ścianami? Czemu ściany łazienki stanowiło matowe szkło? Czemu ją monitorowano?
Ciągłe zastrzyki, wymazy, pobieranie krwi, kroplówki, testy Rorschacha, które znała już na pamięć. Ich nie interesowała pomoc.
Może w głębi serca tak tłumaczyli się przed sobą – pomagają biednej członkini Tradycji.
W rzeczywistości jednak ciekawość tych do bólu wiktoriańskich naukowców brała górę.
Nie byli złymi ludźmi, lecz ludźmi chyba w podobnym stopniu zagubonymi jak ona – tylko w inny sposób.
Monotonię badań potęgował wieczny stukot filtrujących umbrę urządzeń, przypominających stary telegraf. Całe laboratorium stanowiło pomieszanie nowoczesnej myśli estetycznej (dużo bieli, gładkie kształty, minimalizm) z głośną, przekaźnikową technologią początku XX wieku. Do ciągłych dźwięków była przyzwyczajona. Do poczucia klaustrofobii nie.

Przez szybę dostrzegła jak trójka nieznanych jej mężczyzn wykłóca się z naukowcem.
Jeden opierał się o laskę (bardziej dla stylu niż potrzeby), drugi nosił bujne wąsy i szablę u pasa, a trzeci… Trzeci wyglądał jak kłopoty.
Chociaż pierwszy też.
Po kilku minutach rozmów z naukowcami biegającymi we wszystkie strony i ogólnie w gorącej atmosferze, do jej pokoju wszedł Odys. Morris pozostał przy drzwiach, Jacek rozmawiał o czymś z personelem.
- Dzień dobry – chórzysta zaczął po francusku – nazywają mnie Odys Żelazny. Możemy porozmawiać o zmianie okoliczności przyrody w jakich się znajdujesz?

“Przyrody”.

To jedno słowo zaczęło zapętlać się w umyśle Jules zanim jeszcze na dobrze przebrzmiało. Zatęskniła za zielenią. Coś zakuło boleśnie między oczyma i Jules zamrugała.
Zajrzała w twarz stojącego przed nią mężczyzny z niedowierzaniem i skonfudowaniem:
- Chcesz zabrać mnie do parku? Dadzą przepustkę? - sondowała cedząc powoli słowa.
- Przychodzę z propozycją wolności. To co się tutaj dzieje - mistyk rozejrzał się po szklanych ścianach - urąga przyzwoitości. Znajomy syn eteru opowiedział mi o twym przypadku. Tak się składa, iż aktualnie mam za zadanie założyć nową fundację. Rada wykazała się pewnym poczuciem humoru, zatem głównie wędruję po celach śmierci i więzieniach - skrzywił się lekko - ale dzięki temu mógłbym cię wyrwać z tego miejsca w taki sposób, abyś miała spokój od źle zrozumianej pomocy i dobroczynności. Oczywiście, na tej samej zasadzie co wszyscy - zrobił krótką przerwę dając jej przemyśleć słowa - prawdziwa przysięga wierności na pięć lat. Zakładasz z nami fundację. Jeśli szybciej się uda, zwolnię cię z wierności wcześniej. Może też po tym czasie zechcesz zostać z nami, to jednak szmat czasu.
- Masz papierosa? - brunetka rzuciła pytaniem jakby nie słyszała wypowiedzi Odysa. Zrobiła też krok w jego stronę, rozkładając dłonie o obgryzionych paznokciach.
- Wolałbym teraz nie prowokować naukowców. Ale mamy palacza - wskazał głową na Morissa - na pewno cię poczęstuje.
- Masz już wybraną lokację? - ciemne spojrzenie utknęło na poziomie grdyki rozmówcy.
- Nie mój wybór lecz Rady - skwitował Odys - Wielka Brytania.
- Dobrze. - dziewczyna skwitowała po długiej chwili milczenia i wpatrywania się w gardło Żelaznego. - Chcę zmienić okoliczności przyrody. - Jules zerknęła ponad ramieniem Odysa i w końcu spojrzała na niego jakby trzeźwiej.
- Po opuszczeniu tego miejsca złożysz mi przysięgę - powtórzył wolno, jakby mając wątpliwości co do stanu dziewczyny. Wolał nie wnikać na tym etapie czy to eterycy ją przećpali czy też zachowuje się jak typowa mówiąca z marzeniami.
- Tobie. - Jules zamrugała - Tak. Przysięgę.
Pokiwała nawet głową i starała się uśmiechnąć spierzchniętymi wargami.
Odys chwilę przyglądał się dziewczynie zimnym, ciężkim wzrokiem. Nie było w tym spojrzeniu nic groźnego, raczej poważna zaduma. Uśmiechnął się pod nosem.

Odwrócił się do wyjścia z pokoju. Wychylając się dostrzegł, iż dwóch naukowców prowadziło zawziętą dyskusję z rozbawionym nimi Morrisem. Jeden mówił, drugi notował w skoroszycie. Nawet w takich okolicznościach próbowali badań. Grunt, że nie wkurzyli hermetyka.
- Zabieram dziewczynę - Odys powiedział głośno, kierując swoje słowa do starszego gościa z bródką stojącego przy Jacku.
Mimo, iż wokół natychmiast rozległy się oburzone wykrzykiwania naukowców i argumenty Jacka za zabraniem przebudzonej, Odys nawet nie słuchał odpowiedzi. Podszedł do dziewczyny i podał jej rękę.
- Chodźmy do słońca.
Uśmiech niemal wypełnił całą twarz Jules, gdy rzuciła mu ufne spojrzenie dziecka:
- Znasz Lugh? - spytała wsuwając suchą, ciepłą dłoń w dłoń maga.
- Powiedzmy, że jesteśmy po imieniu - wyraz cierpkiej ironii przeszedł przez twarz Odysa.
Wyszli z celi za ręce.
Jacek ciągle sprzeczał się z szefem laboratorium. Ostatecznie, gdy zeszli z podestu celi, jegomość z bródką zastąpił im drogę.
- To jest niedopuszczalne - warknął - dziewczyna jest niebezpieczna dla otoczenia. Dla śpiących, dla innych magów, dla siebie. NIe wolno zabierać pacjenta…
- Widziałeś pełnomocnictwa rady?
Odys bez pardonu wciął się magowi.
- I co z tego, kto powiedział, że mają dotyczyć każdego…
- Słyszałeś opinię Doktora Jacka, magistra nad Polską?
- Nie b-ędzie nam cudzoziemiec..
- Zatem wiesz co masz wiedzieć - Odys powiedział zimnym głosem - pół słowa, a potraktuję to miejsce nie jak placówkę badawczą a samowolkę, którą trzeba zniszczyć. I chyba wtedy pełnomocnictwa rady sprawią, że zrobimy to bezkarnie, a pewien inny doktor zapewni spokój w waszej tradycji.
Brodacz wbił wzrok w Odysa.
- Nie będę przelewał krwi za nią. Zdrowie naszych jest ważniejsze - pokręcił głową - ale…
- Wiem. Nie będziemy przyjaciółmi - mistyk odpowiedział smutno, a Jules stojąca obok położyła wolną dłoń płasko na jego ramieniu.


***

Powiew świeżego, nieprzetwarzanego powietrza niemal zbił ją z nóg więc zacisnęła mocniej dłoń na dłoni Odysa i zamknęła oczy.
W myślach zaczęła odliczanie.
Nie zdążyła doliczyć do dziesięciu nim znowu ich usłyszała.

Wszystkich…

Zmrużyła oczy i odwróciła się do mężczyzny, którego Odys nazywał Morrisem.
- Hej - zaczęła ale nim zdążyła kontynuować usłyszała na granicy postrzegania:

“Morris i Odys w jednym stali domu
Morris na górze, a Odys na dole;
Odys, spokojny, nie wadził nikomu,
Morris najdziksze wymyślał swawole…”

- ...masz papierosa? - rozbawiony, szeroki uśmiech przyciągał uwagę i zapewne został mylnie zinterpretowany:
- I ogień też mam… - Morris wykazał się klasą i podpalił Jules fajka z błyskiem w oku. Jules jednak tego nie widziała. Przez dym wpatrywała się w nadpływającą, zieloną postać…

***

Odys siedział na parkowej ławce patrząc lekko pod słońcem, w rozjaśnione blaskiem chmury. Morris z Jacek zajmowali się sobą - poprosił o czas sam na sam, przysięga bywała rzeczą delikatną i osobistą, niemal intymną. Chciał też wyczuć kobietę. Nie poganiał jej.

Jules siedziała obok bez ruchu. Podciągnięte pod brodę kolana, naciągnięte do połowy dłoni rękawy i dymiący, wystający ogryzek kolejnego z kolei papierosa wysępionego od Morrisa. Do tego gryzące w oczy czerwone trampki.
- Nie bałeś się… - bardziej stwierdziła niż spytała zupełnie ignorując obecność wszystkiego wokół. Tylko raz, krótko, spojrzała na profil Odysa.
- W takim towarzystwie byłoby nietaktem się bać. Okazałbym brak wiary w towarzyszy - uśmiechnął się lekko.
Jules nadsłuchiwała przez krótką chwilę.
- Z wiarą bywa różnie. Strach jest w nas wpisany. Czemu nie w Ciebie? Bo miałeś wybór?
- Każdy ma wybór, nawet jeśli ostateczny. No, przynajmniej na początku nasze drogi są szerokie.
Brunetka pokręciła głową jakby przecząc gwałtownie.
- Tak - wypowiedziała bezgłośnie - Masz jakąś specjalną formułę, która cię uspokoi? - zachichotała jakby ktoś stwierdził coś zabawnego. Zmarszczyła nos i zaciągnęła się papierosem.
Odys uśmiechnął się pod nosem. Tak, miał. Tylko, że nie były to słowa na strach, a na rozpacz, gniew i bezsilność i błagał świat aby nie musiał, nie chciał i nie miał potrzeby ich wypowiadać. Ale to miało być jego tajemnicą.
- Zdradziłbym tajniki Niebiańskiego Chóru, a z tego już nie tak łatwo się wyłgać - odpowiedział pogodnie - Rozmawiasz z duchami?
Jules roześmiała się głośno i szczekliwie. Raz i drugi.
- To one ciągle mówią - pochyliła się jakby zdradzała wielki sekret - Ciągle. - dodała nagle zmęczonym tonem, a dymek papierosowy zawinął się na wietrze.
- Odysie… - zawahała się i nadgryzła paznokieć na kciuku.
- Słucham - powiedział spokojnie, bez pośpiechu.
- Podążę za tobą i będę cię lojalnie wspierać - Jules naciągnęła rękawy tak, że schowała palce lewej dłoni. Kiwała głową jakby przytakując sobie w rytm wypowiedzi. Utkwiła spojrzenie w twarzy maga. - Ale nie dlatego, że muszę. Albo dlatego, że mnie wyciągnąłeś ze słoika.
Chórzysta spojrzał przelotnie na słońce jakby czegoś oczekiwał, przesunął spojrzenie na niebo. Jak zwykle ołowiane niebiosa wolały milczeć.
Tylko, że Odys był uczony wnioskować więcej z ciszy pańskiej niż jego pieśni. Z pieśni każdy umiał czytać.
- Cieszy mnie to. Wezmę teraz twoje przeznaczenie - sięgnął do teczki obok ławki, wyjmując równo zapisaną kartkę, wyglądało jak hebrajski - znasz historię Rut?
- Nie - Jules odparła z przymkniętymi powiekami.
- “Nie nalegaj na mnie, abym opuściła ciebie i abym odeszła od ciebie, gdyż: gdzie ty pójdziesz, tam ja pójdę, gdzie ty zamieszkasz, tam ja zamieszkam, twój naród będzie moim narodem, a twój Bóg będzie moim Bogiem” - Odys zacytował powoli, zostawiając pauzę nim skomentował - Fragment o wspólnym umieraniu pomijam - zaśmiał się lekko - nie ma co dramatyzować.
Mistyk wyjął zapalniczkę i podpalił kartkę. Rzucił ją na ziemię.
- Pięć lat wierności, na Imię i Moc. Powiedz, czy przysięgasz.
- Przysięgam - Jules roześmiała się cicho choć brwi miała mocno ściągnięte.
Odys milczał chwilę, poza słowami które ulatywały z dymem (jak każda, dobra modlitwa czy zaklęcie) czerpał z ciszy. Było to czuć. Zimny wiatr, nie w sensie fizycznym lecz bardziej nadświadomym, szarpnął okolicą. Nie był to jednak wiatr niszczycielski. Chłodny jak miecz kata, powolny, wijący się jak wąż, oplatający Imiona rzeczy.
Bowiem wszystko było zapisane.
Chórzysta spojrzał na słońce i uśmiechnął się do niego jak do starego przyjaciela.
- I po krzyku - odpowiedział kobiecie.
- Nigdy nie jest - poklepała mężczyznę po ramieniu gestem wiekowej staruszki. - I co teraz?
- Mamy jeszcze kilka spraw. Możesz jechać z nami, będziemy się powoli udawać na miejsce lub uporządkować swoje sprawy, będę czekał na miejscu. Teraz raczej nikt cię nie przymknie. Jacek zostanie jeszcze trochę we Francji, możesz mu umilić czas. Tylko z nim nie pij - poradził z udawaną powagą.
Jules skrzywiła się zabawnie na słowa o umilaniu czasu i piciu.
- Zapamiętam. Skoro mam wybór - dziewczyna mlasnęła językiem po tym słowie - to spotkam się z Tobą na miejscu zbiórki.

***

Naukowcy nie mylili się - Jules była niebezpieczna. Dlatego musiała spotkać się z Robertą i innymi. Wiedziała, że jej szukają i lepiej by znaleźli z dala od pozostałych, bo nie chciała słyszeć nowych głosów…

Ruszyła na Szmaragdową Wyspę.
 
corax jest offline