Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-09-2019, 21:51   #7
Johan Watherman
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Kroki dwóch magów idących przez pusty korytarz odbijały się echem. Odys wiedział, iż pomimo, że wydawało się to miejsce pozbawione czegokolwiek na czym mógłby skupić uwagę wzroku śmiertelnego, to wyczuwał opływającą to miejsce magyę zabezpieczeń i wszelką inną wplecioną w ogniwa tego budynku wydającego się zwyczajnym.
- Sukinkoty się postarały. - mruknął ze znudzeniem towarzyszący mu Morris, którego ta wycieczka wyraźnie nie poruszyła - Po co w ogóle tu przyszliśmy? A raczej... Po kogo? - skrzywił się - Widziałeś w ogóle spojrzenia jakim mnie te psy obdarzały?
- Musisz kiedyś zobaczyć jak patrzy wściekły lupin, wtedy już żaden pies nie będzie miał takich samych oczu - Odys mrugnął poważnie - chociaż nie wiem czy chciałbyś.
- Widziałem jednego Merlina nago. Liczy się? - uśmiechnął się z rozbawieniem.
- Mam nadzieję, że na tym jednak nie polega wyśmienita hermetycka edukacja. Dobry boże, a to my mamy problem z seksualnym skandalami…
Chórzysta uśmiechnął się kwaśnie kierując się ku celowi krokiem pewnym i spokojnym. Po lekkim rozluźnieniu atmosfery postanowił przybliżyć Morrisowi cel.
- Dostaliśmy prezent od Tradycji. Z racji, że stanowimy najbardziej kochaną grupę w przebudzonym świecie, prezent ma kryptonim pandora, sporo metalu w ciele i był kilka miesięcy przesłuchiwany. Technokrata. Innymi słowy, dostaniemy wrak człowieka, pewnie niestabilny. Obym się mylił.
- Jesteś pewien, że to będzie wrak człowieka, a nie zwykły wrak? - parsknął - I po co nam Technokrata?
- Mądrzejsi od nas uważają, iż się nam przyda. Muszą mieć rację, prawda?
Morris nic nie odpowiedział zbywając słowa milczeniem.
Chórzysta wyczuł gromadzącą się Pierwszą na końcu korytarza tego opuszczonego budynku. Prawie zagłuszyła ona dźwięk aury Korespondencji, która wydawała jeden z tych odgłosów, jakie NASA opublikowało. Tak miały, a raczej podobnie, brzmieć czerwone pustkowia Marsa.
Odys skierował swe kroki w kierunku dźwięku, nieśpiesznie, zgodnie ze zwyczajem stwarzania pozoru człowieka któremu nigdy się nie śpieszy. Jakże było to dalekie od prawdy.
Morris za to szedł dość flegmatycznie, jakby niepewny czy naprawdę chcę się znaleźć w tamtym miejscu.
Mistrz wyczuł drgania, a rozległy się one niczym uderzenie kamertonu rozchodzące się w nieskończenie długiej fali. Chórzysta skierował się w kierunku wzmagających na sile drgań, które w końcu przeszły w dźwięk ledwo do wytrzymania, sugerujący jakoby ciśnienie zaczynało rozpychać się w głowie. Jednak nim czaszka popękała czy Odys stracił przytomność, krótki wysoki pisk ogłuszył go na chwilę, aby zaraz opuszczony korytarz przestał się tu znajdować.

***

Pierwszym co Odys poczuł była suchość wiatru, który go smagał po twarzy. Nie niósł on ze sobą żadnego żwiru, ale mistrz Chóru był całkowicie przekonany, że jego skóra pokryła się ranami od niewielkich nacięć powodowanych siłą ruchu powietrza.
Drugim zaś co poczuł, była okrutna suchość w gardle, która zabierała zdolność mowy.
- Tu tak zawsze czy to taka parszywa pora roku? - sarknął Morris, który przeszedł przez portal zaraz za Odysem i teraz z ledwością wydobywał z siebie głos.

Wokół znajdowała się przestrzeń pozbawiona widocznego życia... chyba że wliczyć w to kamienie, kamienne ziemie oraz na wpół wyschnięte kępki roślinnego życia balansującego na krawędzi śmierci.
- Byłoby raźniej gdyby Rada udzieliła mi więcej informacji - mistrz westchnął - znając życie właśnie wchodzimy wejściem serwisowym lub dla intruzów.
To obwieściwszy, obrał najbardziej logiczną drogę w miejscu, w którym trudno się wskazać preferowany kierunek. To jest, postanowił ruszyć na wprost od miejsca gdzie stał, ze zwyczajową intencją - gdyż wiedział, iż w tego typu miejscach intencja bywa ważniejsza od fizycznego wektora ruchu.
Odys przestąpił ledwo kilka metrów (czy mógł w ogóle określić odległość jaką przemierzył?), gdy jego stopa stanęła na wyrównanym gruncie, równie martwej przestrzeni. Tym razem jednak martwota odnosiła się do samego krajobrazu. Mistrz wszak poczuł, iż obaj z Morrisem są pod baczną obserwacją, którą cechowała uwaga oraz niezachwiany spokój.
Chórzysta uśmiechnął się smętnie. Był żywo zainteresowany kto projektował to miejsce, a szczególnie jak pokrętnymi drogami biegła jego sztuka. Przystanął na chwilę, spokojnie rozejrzał się i ruszył ponownie do przodu.
“Jeśli dalej się zapętli, to znaczy, iż jesteśmy przed drzwiami i wypadać się będzie przedstawić” - pomyślał spokojnie.
Następny krok nie spowodował jednak zapętlenia, a wejście w klaustrofobiczne ciasny korytarz jarzący się miliardem świateł gwiazd o halo każdego nazwanego i nienazwanego koloru oraz ich odcieni. Kiedy wzrok chórzysty przyzwyczaił się do poświaty zrozumiał on, iż nie widzi ścian, a jedynie te światła... które stanowiły misternie wyrysowane w przestrzeni kręgi ochronne, alarmy oraz inne zaklęcia niezrozumiałej użyteczności. Miał też wrażenie, iż przynajmniej w jednym znajduje się Prawdziwe Imię związane pomiędzy nićmi magyi.
- Wydanie pochwyconego zbiega czy inny powód przybycia? - stanowczy głos rozległ się tuż obok Odysa, który szybko zobaczył, iż prawie wpadł na stojącego jak posąg mężczyznę o czuprynie upstrzonej ciemnością, którego sylwetkę obrysowywało czerwone światło, niby z gwieździstych run kosmosu.
Odys z trudem powstrzymał wygłoszenie uwagi o tanim efekciarstwie. Już już na tyle długo, iż męczyły go wszystkie duchy, konstrukty, potwory, magowie i inne dziwa które za wszelką cenę musiały wyrastać z podłogi tuż przed twarzą rozmówcy. Uważał, iż podobny efekt powinien się znudzić w okolicach końca drugiej ery mitycznej.
- Wydanie więźnia.
Odys obwieścił spokojnie, nie wychodząc z przedstawianiem się przed czas.
- Dużo ich mamy tutaj. - mężczyzna o kruczych włosach odsunął się trochę, a Odys zobaczył błysk chowanego ostrza, którego entropiczny rezonans był bardzo silny, jeżeli się na nim skupić - Potrzebuję szczegółów.
Mężczyzna zawiesił na chwilę wzrok na Morrisie, którego spojrzenie zdawało się mówić "Mam immunitet".
- Joyce Lynn - chórzysta spokojnie, z pewnym pietyzmem wymówił dane więźnia.
Strażnik przez chwilę milczał, jakby trawiąc dane.
- Więzień jest gotów. Proszę za mną, mistrzu Odysie.
Chórzysta ruszył za duchem, dając Morrisowi delikatny znak aby podążył za nim w pewnym odstępie.
Natrafili po ledwo chwili na zastępujące im drogę drzwi o szklanej powłoce, przez którą jednak Odys nie zobaczył nikogo, a jedynie pusty pokój. Zobaczył natomiast hermetyckie pieczęcie, które tym razem nie świeciły w szalonym halo.
Duch ustawił się obok drzwi, nie posiadających klamki, mierząc spojrzeniem Morrisa, który posłusznie odsunął się dając Odysowi wejść samemu.
- Uczyńcie mi grzeczność i wyprowadźcie więźnia.
Chórzysta skinął lekko w kierunku ducha. Jedna z prostych zasad których się trzymał (to znaczy nie łamał aż tak często jak innych) mówiła aby unikać wchodzenia do magycznych cel strzeżonych przez duchy o których nic nie wie w obcych dziedzinach.
Na te słowa duch zwrócił się do drzwi, w jakie wręcz wchłonął swoją powłokę, jakby były one gąbką, a on cieczą. Dłuższą chwilę zajęło nim duch pojawił się ponownie wyzierając ze szklanej powłoki, przez którą z lekkim wzdrygnięciem przeszedł ów więzień.
Technokrata imieniem Joyce Lynn wyglądał równie materialnie przez bladość, jak towarzyszący mu duch. Odys widział, że pewną trudność sprawia mu chodzenie, ale to najwyraźniej straciło na znaczeniu, gdy wyraźnie osłabiony Joyce zwrócił spojrzenie na Odysa, którego obdarzył pogardą skrytą w szarych oczach upstrzonych wspomnieniem niebieskiego.
- Morris, gdyby coś kombinował, spal mu jaja - Odys powiedział machinalnie - wychodzimy Joyce, grzecznie.

***

Tymczasowo najęte mieszkanie w niespecjalnie dobrej dzielnicy przyrównać można było bardziej do celi. Oczywiście, ludzie żyli w takich celach - z odchodzącą tapetą ze ścian, obitymi meblami, dziwnym zapachem starej ryby unoszącym się z wnętrza starej szafy, trwale odbarwioną łazienką i chłodem cegły. Na łóżku kazali usiąść technokracie. Odys przysiadł na stołku, Morrisowi zaproponował, aby przejrzał lodówkę.
- Wybacz spartańskie warunki, Joyce - Odys kiwnął głową - to tylko tymczasowe miejsce. Zwą mnie Odysem Żelaznym, jestem od tej pory mistrzem Tradycji odpowiedzialnym za ciebie. Potrzebujesz czegoś w tej chwili?
Joyce uśmiechnął się krzywo. Nieprzyjemnie.
- Do rzeczy. Kiedy zaczniesz mnie torturować? Kiedy zacznie się przesłuchanie? - zapytał zimnym tonem.
- Cieszy mnie, iż cię nie złamano. Oczywiście, nie w sensie informacji, lecz twego stanu - chórzysta westchnął cicho - oddano cię pod moją jurysdykcję w całym spektrum, łącznie z prawem unicestwienia. Nie mam zamiaru cię torturować, zabijać, mścić się czy przesłuchiwać inaczej niż przy szklance chłodnego Guinnessa. Jednakże - zaczął wolniej, poważniej - nie znam cię. Oczywiście, ty mnie też nie znasz i nie możesz mi zaufać. Jakoż, iż to my jesteśmy w lepszej sytuacji, a nie mamy pełnych środków mających zapewnić nam bezpieczeństwo przed tobą, będziemy musieli zająć się tą kwestią. Rozumiesz?
- Czego ty w ogóle chcesz? Przecież oboje wiemy jak to się skończy.
- Jak? - Zapytał podnosząc z zaciekawieniem brwi.
- Żaden z was nie będzie trzymał mnie w nieskończoność. Zabijecie mnie, prędzej czy później. Dopóki wam się nie wyczerpią pomysły lub nie będziecie chcieli mnie męczyć dalej. - odpowiedział głosem pozbawionym emocji, jakby mówił o zwykłym fakcie go nie dotyczącym.
- Uważasz, iż albo nie mamy kompletnie środków albo wyobraźni. Osobiście wolałbym pożegnać cię jako może nie przyjaciela lecz dobrego znajomego. Ostatecznie, wypuścić w umbralnej głuszy. Do tego jednak jeszcze długi czas.
Odys na chwilę zatrzymał głos.
- Teraz natomiast będziesz musiał się skupić. Wiem, że jesteś ulepszony. To może być dla nas problem. Za chwilę uszkodzę cię w stopniu znacznym, tak aby długotrwale zablokować funkcjonowanie modułów bojowych. Inne też ucierpią. Będzie to proces dość nieprzyjemny. Muszę wiedzieć czy posiadasz systemy silnie zintegrowane z funkcjami życiowymi i jakiej natury są. Postaram się je pośrednio ominąć i tylko częściowo dotknąć. Jeśli nie udzielisz mi tych informacji, umrzesz.
- Chcesz, żebym robił... co? Czemu się tak boisz moich ulepszeń? W tym więzieniu nie mieli takich problemów…
- W więzieniu też nie działały do końca tak jakbyś oczekiwał - Odys uśmiechnął się lekko - zapewne długo o tym myślałeś. Nie chcę abyś po tej stronie zrobił komuś krzywdę, uważam to za najlepsze rozwiązanie. Jeśli cię to pocieszy, rzeczy niezbędne do swobodnego życia pozwolę ci odbudować. Bez dostępu do najnowszej technologii w pełni władna ręka, noga czy co tam masz nie powinny być w perspektywie problemem. Nanoboty w nich, i owszem.
Joyce zamknął oczy, rozmyślając dłużej.
- Bez tytanowego szkieletu - zaczął powoli, jakby ważąc słowa - który w rękach i nogach robi za prawdziwy, a reszta kości jest nim pokryta zaś kręgosłup wzmocniony, moje kości będą się kruszyły i łamały przy najmniejszych uderzeniach czy szarpnięciach. -spojrzał odysowi w oczy - Zniszczenie wszczepów, jakie posiadam w głowie może spowodować niebezpieczne przepięcie oraz zachwianie funkcji organizmu.
- Nie dotknę otoczki kości - Odys wyjaśnił - to nie jest groźne. Zniszczę tylko wewnętrzne mechanizmy w kościach, te najbardziej zawiłe. Rozumiem, że masz własny szpik kostny? NIe chcę ci zafundować białaczki - pokręcił głową - prawdę mówiąc wszystko co rozumiem i ma zdefiniowaną rolę, jest względnie łatwe do selektywnego włączania lub po prostu niegroźne. Problemem są elementy rekonfigurowalne.
Mag wyprostował się lekko na taborecie.
- Wszczepy w głowie posiadają niezbędne funkcje radiowe? Zresztą - machnął ręką - zakładam, że masz nad nimi kontrolę, są też autonomiczne, prawda?
Chórzysta skrzywił się delikatnie.
- Zatem nie powinienem cię skrzywdzić ponad miarę w tym aspekcie. Chcesz coś dodać? Zanim zaczniemy, polecam ci coś zjeść. Przez najbliższą dobę jedzenia nie będziesz chciał tknąć.
- Szpik zawiera w sobie nanoboty odpowiedzialne za naprawę uszkodzeń. - mruknął niechętnie.
- Jest tu tylko mrożona pizza. - odezwał się Morris powracając do pokoju.
- Dobre i to - Odys odpowiedział spokojnie - wszystkie złożone elementy ulegną uszkodzeniu - zwrócił się do technokraty wyjaśniając - uwzględnię twe uwagi aby cię zbytnio nie krzywdzić. Zjesz z nami? Jak wspominałem, poczujesz się jak po silnej chemioterapii. Warto - mrugnął dziwnie kontrastując z powagą tych chwil.
Technokrata tylko skinął krótko głową.


***

Podczas wspólnego posiłku Odys wyglądał na trochę bardziej zamyślonego niż zazwyczaj. Badawczo, acz nienachalnie przyglądał się więźniowi, z pewną nutą ciekawości w oczach.
- Joyce - zaczął powoli - jakie były twe… powiedzmy, że zainteresowania naukowe. To chyba dość trafne sformułowanie w twoim wypadku?
Joyce zmarszczył brwi.
- Czemu chcesz wiedzieć?
- Ponieważ spędzimy trochę czasu - uśmiechnął się delikatnie - a i jestem człowiekiem ciekawskim. Jeśli nie zauważyłeś, ty też możesz nas pytać. Jeśli tylko nie będą to koordynaty dziedzin…
- Jestem biomechanikiem. - odparł powoli - Moją specjalizacją są różne protezy... części zamienne, jeżeli wolicie. Także te wydawane każdemu ze społeczności Mas.
- Nie lubię określenia masy - chórzysta powiedział naturalnie - jest bardzo dystansujące się od społeczeństwa. Trochę jak kolonialne elity. Ale mniejsza o to. Rozumiem, że jesteś całkowitym praktykiem? Czy też w teorii maczasz palce?
- Tworzę protezy dla osób ich potrzebujących. - odpowiedział bez emocji - I dla tych, którzy je mieć powinni z powodu ich użyteczności.
- Rozumiem. Uważasz, iż to lepsza droga od typowo biologicznej? Pogląd Iteracji oraz Progenitorów przeciwstawiony sobie zawsze jest fascynujący - wzruszył ramionami.
- Biologiczne formy są gorsze od mechanicznych. Jeżeli mechanizm się zepsuje - wymieniasz, a biologicznie? To bardziej złożone i nie da się na ilość i jakość produkować.
- O ile wiem, nanoboty działają w sposób podobny do żywych komórek. W zasadzie to mikromaszyneria spełnia funkcjonalne definicje życia?
- Nanoboty są tylko wspomocą czasową nim powłoka nie przejdzie na wyższy poziom.
- Zupełnie jak biologiczna struktura. DNA i mechanizmy niższego rzędu wspomagają struktywy wyższe, żyły, kości, ścięgna, czyż nie?
- Tak. DNA to kod, który my przetwarzamy niwelując jego błędy i dodajemy mu odpowiednią powłokę. Lepszą, wytrzymalszą.
- Czyli - Odys podsumował po chwili zastanowienia, między jednym kęsem a drugim - uznajesz fenotypową teorię ciągłości bytu? Uczą tego u was jeszcze?
Ukradkiem spojrzał na reakcje Morrisa.
Morris wyglądał na zniesmaczonego podejściem technokraty.
- Następnym krokiem dla człowieka jest porzucenie tej formy i jej słabych struktur na rzecz bardziej przystosowanych. To, co jest nieodpowiednie zamrze. - Joyce wydawał się bardziej podekscytowany - Stare modele ustąpią miejsca silniejszym.
- Na rany Pana - Odys skrzywił się patrząc poważnie na cyborga - druga wojna was nic nie nauczyła? Zupełnie jakbym słyszał sporą część technokraktów z tamtego okresu. Tylko wiesz… - pokręcił głową - gdy sprzątaliśmy wspólnie cały ten bałagan, sporo z nich było zwyczajnie, po ludzku wstyd. Pomyśl o tym w wolnej chwili.
- To czemu przyjęliście zdrajców, tych VA pod swoje skrzydła? - zapytał wprost zapominając o pizzy - Oni mogą nie chcieć tego przyznać, ale wciąż krąży w ich żyłach to samo podejście. AI? - uśmiechnął się krzywo.
- Właśnie dlatego.
Odys uśmiechnął się delikatnie, nawet ciepło. Jako człowiek który nie tylko był gorącym orędownikiem przyłączenia Wirtualnych Adeptów do Rady ale i też był odpowiedzialny za ewakuację ratowanie lub po prostu przeprowadzki wielu z nich - jeszcze przed oficjalną decyzja Rady - uważał, iż przyłączenie wirtualnych do Tradycji było najlepszą rzeczą jakie je spotkało.
- Widzisz, Tradycje to nie monolit. Niech każdy ma inne zdanie, dąży do Prawdy swoimi drogami. Wirtualni są do was podobni, ale to wszystko z powodu czego musieli, i co ważniejsze, chcieli od was odstąpić, sprawia, iż masz racje - są inną wersją was. Są waszą lepszą wersją.
Technokrata pokręcił głową z rezygnacją.
- Przyjęliście do siebie chorych rebeliantów i zdrajców. Tylko czekać, aż spalą wasze księgi, zabiorą wiedzę i uciekną tulić się do innych. Nie nauczyliście się niczego…
- O zrozumiałem cię wcześniej, w kategoriach przystosowania lojalność i zdrada posiadają wagi… zerowe, prawda? Nie powinno to zatem cię obruszać. A gdy odejdą, to odejdą. Każdy ma swoją drogę, do tej pory wygraliśmy trochę niesforny lecz jakże skuteczny miecz. To musisz przyznać.
- Masz rację, odejdą... Wrzeszcząc w cierpieniu jak ich poprzednicy. - technokrata okazał w tym momencie konkretne wzburzenie, złość jakąś.
Morris wyraźnie spiął się na to, jednocześnie patrząc nie na Joyce'a, a w trzymaną na stole metalową zapalniczkę.
- Ludzi najłatwiej konsolidować wspólnym wrogiem - Odys wzruszył ramionami całkiem swobodnie i spokojnie - żyd, ormianin, gej, turek, kurd czy wirtualny adept. Daj ludziom coś co mogą nienawidzić i nie muszą mieć za wiele wspólnego ze sobą.
Nie chciał na głos sugerować, iż jeśli cyborg nie miał osobistych przeżyć z wirtualnymi, to tego typu emocje są najprostsze do wszczepienia. Mimo pozornego spokoju, jak zawsze był dość czujny.
- Mam trochę książek z socjologii, sporo jest waszych. Chcesz? Zanim zacznie się zbawiać świat warto przestać być wyłącznie specjalistą.
- Odciągnęliście mnie od pracy na rzecz ludzi...
- Nie - Odys przerwał mu stanowczo - w tej chwili rozmawiasz z Odysem i Morrisem, a nie z kolektywnym zbiorem owadów. Nie odpowiadam za innych mistyków. Może to dla ciebie nowum, że tutaj ludzi traktuje się indywidualnie. W tej chwili, w ramach rzeczywistości która tutaj jest, daję ci żyć, jeść, nie chcę cię ukrzywdzić i myślę co dalej z tobą zrobić tak aby nie mieć krwi na rękach. Doceń to.
Technokrata spojrzał z wrogością na Morrisa, który szurnął krzesłem, aby zwrócić uwagę Joyce'a. Po tym zamknął oczy, jakby zmęczony konwersacją... i nie widzący w niej celu, jaki trzeba osiągnąć.
- Wymiana poglądów rozwija - Odys dodał - jak zjesz, połóż się na sofie. Najlepiej przez kilka godzin nie wstawaj z niej dalej niż do toalety.
Morris przez chwilę jeszcze obserwował mężczyznę, ale nie zauważywszy powodu do niepokoju wstał z krzesła, z zamiarem opuszczenia pomieszczenia ku rozprostowaniu nóg.
Wtedy jednak Odys coś poczuł... usłyszał?
Jeżeli muzykę mógł odczuwać przez skórę, to nieznaczne jej drgania zwróciły jego uwagę. Przypomniały mu one zduszony podźwięk, jaki czuł w trakcie przejścia do Dziedziny. Tym razem jednak był on bardziej rozciągniętą falą, która ledwo muskała jego zmysły - a jednak to czyniła.
I choć ciężko było rozpoznać jej konkretną naturę, to Odys dokładnie wiedział, że owy rezonans magyi rozchodzi się od Joyce'a.
Chórzysta spojrzał badawczo na cyborga. Na ułamek chwili zawahał się, chcąc skorzystać z najprostszej, starożytnej techniki kontramagy (do której wyjątkowo Porządek Hermesa się nie przyznawał jako odkrywcy), a która podczas współczesnych nocy zwana była jako “strzał w ryj”. Jednakże biorąc poprawkę na metalowy szkielet, albo nie wyrządziłby mu krzywdy albo obił mu mózg w metalowej czaszce śmiertelnie - zależnie od siły ciosu.
Chociaż…
Odys otwartą dłonią zdzielił cyborga w twarz. Jeśli on słyszał muzykę, to i Joyce ją poczuje. W tym samym momencie pochwycił drgania kości i ewentualnego metalu, wzmocnił, dodał dodatkową energię i posłał w stronę mózgu. Inny słowy, zafundował cyborgowi wstrząśnienie tego narządu i raczej utratę przytomności.
Odys próbował odnaleźć metal, który by drżał w rytm dźwięku, jaki posłyszał, ale najwyraźniej nie było czegoś takiego w ciele Joyce'a.
Za to drugi sposób okazał się bardzo skuteczny.
Joyce wręcz upadł do tyłu wraz z krzesłem, gdy siła uderzenia powaliła go niespodziewanie. Jeszcze przed dotarciem do ziemi cyborg stracił przytomność, upadając na podłogę siłą bezwładu przy nieprzyjemnym akompaniamencie trzaśnięcia kości.
Morris odwrócił się napięcie, gdy tylko nadszedł atak Odysa, ale zobaczywszy jego efekt zapytał tylko bez przejęcia.
- Zabiłeś go?
- Uważasz, że potrafię zabić wzmocnionego człowieka liściem? Mam nadzieję, że nie - pokręcił głową bez większego przejęcia - nie wyczułeś nic? Bo ja z tym spaleniem mu jaj nie żartowałem, gdyby kombinował.
- A widziałeś bym go przypalał? - zaczął wyciągać swoją paczkę papierosów - Nic nie wyczułem. I tak, sądzę, że potrafisz zabić człowieka... choć ja tu takiego nie widzę.
- I daj tu palce, a rękę wezmą…
Odys wstał od stolika i przeniósł nieprzytomnego Joyce na kanapę. Spojrzał nań badawczo.
- Może nawet niechcący wyświadczył mi przysługę. Będzie łatwiej go zbadać niż jak świadomie kontrolowały wszystkie systemy. Jak to mawiają, zagrał i przegrał. Irytujący, prawda?
- Oni wszyscy tacy są. - hermetyk wzruszył ramionami - Co on planował? Przy dwóch magach?
- Albo chciał wysłać miejsce gdzie się znajduje, jakoś je oznaczyć lub skontaktować z kimś, albo po prostu sprawdzić gdzie jest. To drugie wątpię abym był na tyle dobry aby wyczuć tak osobistą percepcje.
- Ja bym mu teraz wyłączył wszystkie systemy i zobaczył co się stanie.
- Głupio byłoby go zabić. Sądzę, że Rada też miałaby mi to za złe - pokręcił głową - wątpię czy nasz przymusowy przyjaciel zostanie tutaj dłużej, to też zabezpieczenia tego miejsca przed Korespondencją mogą być stratą sił. Jeśli jednak potrzebujesz tutaj elementów do magy, warto je umieścić w jakimś dyskretnym miejscu.
- Jeżeli chciał powiadomić swoich... to lepiej przepal mu kabelki do komunikacji.
- Gdyby wszystko było takie proste. Miałeś kiedyś większy kontakt z cyborgami?
- Nie. - Morris spojrzał na nieprzytomnego - On serio jest takim?
- Wedle akt, tak. Zaraz się przekonamy. Problem z cyborgami jest taki, że wiele ich modułów jest trudnych do identyfikacji, często sam właściciel nie zna dokładnego ich działania, tyczy to szczególnie tych bojowych. Jeśli dodasz do tego nanoboty naprawiające uszkodzenia, rekonfigujące połączenia układów czy nawet budujące zwykłe elementy, to nagle okazuje się, że taki gość jest na równi elastyczny mistykom, bo wszystko czego potrzebuje ma w ciele lub jest w stanie syntezować wewnątrz. Dlatego też moim pierwszym celem są struktury nanobotów.

***

Odys wiedział co uczyni z cyborgiem przed jego przybyciem. Przygotował się, nie temu, iż inaczej nie potrafił. Przygotował się po to aby okazać pojmanemu technomancie szacunek, aby podejść do drzwi Otchłani z szacunkiem i aby wezwać jej imię w stanie mądrości.
Rozłożył w misce szczelnie zapisaną kartę, po łacinie. Składała się głównie z objawienia świętego Jana. Kabała u swych podstaw zakładała wyłącznie źródła żydowskie lecz tak jak Niebiański Chór był swej istocie metareligią, tak Ulisses stał ponad podziałami poszczególnych systemów wierzeń. Apokalipsa stanowiła jeden z najlepszych kluczy do uwolnienie czystej entropii. Była to księga zakłady ale też odrodzenia oraz finalnego przeznaczenia.
Gdy mieszkanie wypełniał swąd palonego papieru, Odys ułożył na plecach technokraty metalowy pierścień z wygrawerowanym „מראה" na kręgosłupie technokraty, na wysokości kręgu Th-5. Zimne dłonie położył na łopatkach Joyce. Zamknął oczy. Odys oddychał płytko i miarowo.
Zaczął omiatać ciało Joyce swymi zmysłami. W kwestii struktur żywych skłaniał się raczej do naturalistycznego podejścia intymnej obecności, doświadczenia zmysłami zamiast analizowania wzorca na podstawie imin rzeczy. Było to odpowiedniejsze.
Joyce nie kłamał, jego ciało stanowiło prawdziwą hybrydę życia i sztucznych dodatków. Niektóre części były proste – jak wzmocnienia kości czy mechanizmy poruszające dłońmi. Te Odys w całości rozumiał i postanowił ochronić je przed niszczącym wpływem otwartej otchłani.
Mózg Joyce oplatała skomplikowana sieć połączeń biologicznych struktur z nieorganicznymi sieciami stanowiącymi częściowo samodzielne urządzenie, a częściowo warstwę połączeniową z bardziej wydębionymi mikromodułami. Jednak ich skala złożoności przy tym czasie analizy wymykała się Odysowi. Wiedział, iż część z tego sprzętu wyłączyły już Tradycje. Postanowił zaatakować go z najmniejszą mocą, lecz nie mógł pozwolić sobie na zostawienie działacymi w pełni modułów komunikacyjnych.
Była też wisienka na torcie której chórzysta spodziewał się na podstawie raportów. Nanoboty. Wypełniały każdy zakamarek ciała, krążyły w krwiobiegu, wędrowały po włóknach nerwowych, czyściły kanały limfatyczne, wspomagały wątrobę. Ich fabryki znajdowały się w szpiku kostnym, lecz mistyk zdawał sobie sprawę, iż zasadniczo mogłaby zreplikować się wszędzie. Były najgroźniejszym narzędziem Joyce, zdolnym naprawić uszkodzony sprzęt czy syntezować nowy. I to one stanowiły główy cel ataku.
Tak jak grzesznicy podczas potopu. Co nie przeszkadzało zatopić całej ziemi. Odys jeszcze na szybko przypomniał sobie wszystkie mechanizmy i organy które chciał potraktować lżej, lekko wzmocnił ciało technokraty – nie chciał aby ten zmarł.
- Abaddon.
Wyszeptał pod nosem, a drzwi Otchłani zostały uwolnione, a z jej trzewi zaczęły się wylewać potoki czystej entropii. Pierwotna siła rozpadu została skierowana przez milczącego Odysa zgodnie z jego wolą. Pozwolił jej obmyć całe ciało Joyce, a tylko niektóre elementy nakazał potraktować lżej. Było to działanie z zupełnie innej strony niż tradycyjne niszczenie. Odys nie wybierał rzeczy do ataku. Wybrał tylko te rzeczy które mają być potraktowane lżej.
A jako, że mechanizmy od zawsze cierpiały mocniej od entropii w porównaniu do struktur żywych, nanoboty padną prędzej niż ciało technokraty.
Mistyk trwał tak w bezruchu dobry kwadrans. Nagle oderwał ręce od ciała nieprzytomnego mężczyzny. Uwolniona entropiczna chemioterapia ciągle trawiła ciało Joyce. Technomantę nie będzie czekała miła pobudka.
Odys spojrzał na pierścień. Zastanowił się, uśmiechnął się stwierdzając, iż to dobre imię i dobry omen. Wykorzystał wygrawerowane imię do prostego, wredne efektu który stosował od lat. Wymówił kilka razy grawerunek na pierścieniu w myślach.
Przed oczami runęły obrazy. Szklane sfery sefirii, pęknięcie Korony,, rozlanie się boskiego światła stworzenia po niższych światach. Katastrofa w metafizyce.
Wróć.
Szkło, imię szkła.
„A te bukłaki na wino były nowe, gdyśmy je napełniali, a oto popękały; nasze szaty i nasze sandały zupełnie się zdarły wskutek dalekiej podróży”.
Stworzył korespondencyjną barierę wokół Joyce. Stwarzała wrażenie twardej, niezłomnej jak szkło, jak ceramika. Po uderzeniu dźwięczała złowrogo.
W grunie rzeczy była to bariera, tylko niezbyt mocna. Gdyby ktoś ją zbił, roztrzaskałaby się z hukiem. Każdy odrobinę wyczulony mag w pobliżu byłby tego świadom, nawet nie poznając pieśni konkretnej Sfery.
Stara pułapka.
Chórzysta wrócił do krzesła zabierając pierścień i przykrywając Joyce kocem. Kiedyś zastanawiał się co muszą czuć aniołowie wyroków pańskich, jego gniewu i srogości.
Potem nie musiał się zastanawiać.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.

Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 28-09-2019 o 21:56.
Johan Watherman jest offline