Konto usunięte | Katafrakci galopem zbliżali się w stronę intruzów, jakby nie pomni na przyjazne gesty niektórych z nich. Przez moment wydawało się, że Isabela oraz Ozrar zostaną nadziani na piki, jednakże jeźdźcy gwałtownie odbili w bok na kilka metrów przed grupą, jeden skręcając w lewo, a drugi w prawo i zatoczyli pełny okrąg wokół nieznajomych, dokładnie im się przyglądając w ruchu, by w końcu zatrzymać się tuż przed nimi.
- Kim jesteście i jakie są wasze intencje? - Zapytał jeden z nich, ostrze włóczni kierując już ku niebu, ale z oczu nie spuszczał gnolla i jego towarzysza z wielkim mieczem.
O ile podejrzliwość wobec Gnolla wcale nie zdziwiła Kayna, o tyle wrogość jeźdźców już nieco bardziej. Mężczyzna jednak pozostał w pozycji przyjaznej i nawet zdjął rękę z rękojeści swojej broni.
- W pewnym sensie spadli nam Panowie z nieba! - Zaczął wojownik unosząc lekko ręce i dał pół kroku w przód.
- Jesteśmy podróżnymi handlarzami, którzy zmierzali w stronę miasta, a niestety zaufali nieodpowiednim ludziom. Przewodnik, którego wynajęliśmy, oszukał nas i odurzył w nocy, aby ukraść cały nasz dorobek i pozostawić nas na środku pustyni na pewną śmierć. Nie zostawił nam nawet kropli wody i tak naprawdę nie mamy pojęcia gdzie jesteśmy, ani w którą stronę powinniśmy zmierzać. Czy jesteście w stanie udzielić nam jakiejkolwiek pomocy? Nazywam się Kayn, mój ojciec był pułkownikiem wojsk w Thassilonie, dzięki temu znam się trochę na walce, mógłbym w ramach wdzięczności pomóc przy obronie podróży waszego pracodawcy - skinął ze spokojem głową, wyczekując odpowiedzi, która nie nadeszła od razu.
Słysząc słowa wojownika obaj katafrakci spojrzeli na siebie w niemałym zdumieniu.
- Tha–ssilion… - zaczął niepewnie jeden z nich. - Coś mi ta nazwa mówi, ale nie mogę skojarzyć.
- Boś się legend od starych bab nasłuchał. Tego imperium już dawno nie ma, jeśli w ogóle kiedykolwiek istniało. Kit nam próbuje wcisnąć - odparł drugi z nich, groźnie łypiąc na mężczyznę. - Ten człowiek i cała reszta jego bandy wyglądają jak zbiegli niewolnicy, co broń ukradli i zarżnęli swoich panów.
Kayn zmrużył oczy i ukradkiem zerknął na sapiącego obok kundla, z nadzieją, że ten nic nie odjebie i zawrze obśliniony pysk. Poza tym był w pewien sposób usatysfakcjonowany, bo przynajmniej czegoś się dowiedział. Skoro imperium nie istnieje, to albo czas ruszył na przód, albo...
Kiedy jeźdźcy rozprawiali na temat nieznajomych, z wydm powyżej zaczął schodzić przewodnik karawany. Miał na sobie proste białe szaty i szablę u boku z kunsztownie wykonaną rękojeścią. Mimo to nie wyglądał groźnie, a na jego obliczu nie malowała się wrogość, którą mieli na twarzach wypisaną strażnicy, ani nawet nie zagościły tam żadne inne zdradzające jego zamiary emocje. Poniekąd było to niepokojące.
- Czego się dowiedzieliście? - Zapytał katafraktów. - Pustynne rzezimieszki? - Wskazał ruchem głowy grupę stojących przed nimi osób.
- Raczej niewolnicy, co poderżnęli gardła swym właścicielom, uciekli na pustynię bez prowiantu i teraz powoli umierają, błagając nas o ulitowanie się - odparł z krzywym uśmiechem strażnik, ten sam z którym przewodnik prowadził rozmowę przed napotkaniem nieznajomych.
- Skoro pozbyli się kajdan niewoli, to nie są to już niewolnikami, lecz ludźmi wolnymi i nie błagają, lecz składają ofertę, a ja jestem człowiekiem interesu i z chęcią jej wysłucham - odparł strażnikowi, po czym zwrócił się do nieznajomych.
- Nazywam się Garavel i jestem majordomusem księżniczki Almah, która z wojskową wyprawą ruszyła do Brunatnych Szczytów. Intencjonalnie zostałem w tyle, aby zaopatrzyć się w dodatkowe towary w Katapesh. Teraz jednak goni mnie czas i zależy mi, aby bezpiecznie oraz bez większych opóźnień, spotkać się z resztą ekspedycji. Patrząc na waszą dość lichą sytuację jestem zdania, że możemy sobie pomóc nawzajem, ale najpierw chciałbym poznać wasze imiona i talenty, aby upewnić się, że transakcja ta będzie korzystna dla obu stron - powiedział przewodnik, a na jego twarzy po raz pierwszy zagościł nieznaczny uśmiech, choć był on dość sztuczny i wyuczony. - Moja karawana ma zapasy wody i żywności starczące na długie tygodnie. Jeśli spełnicie moje oczekiwania, to nie tylko będziecie mieli co jeść i pić, ale też zadbam o stałe zatrudnienie na czas trwania ekspedycji, a co za tym idzie — stosowne do stawianych przed wami wyzwań wynagrodzenie.
- A zatem… jaka będzie wasza oferta? - Rzekł Garavel, po czym lekko skinął głową w stronę nieznajomych i skrzyżował ramiona na piersi w oczekiwaniu na ich odpowiedź.
Ostatnio edytowane przez Warlock : 01-10-2019 o 15:06.
|