Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-10-2019, 15:49   #5
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Nieumarli przyszli... I odeszli, ale nie w niepamięć.
Ślady ich obecności Siegfriedhof nosił do dziś, a ci co walczyli z ożywionymi truposzami i z wampirami (oraz z ludzkimi hienami) - i przeżyli - nosili ślady i na ciele, i w sercach - nie było nikogo, kto by nie stracił kogoś bliskiego. A byli i tacy, co stracili nie tylko całe rodziny, ale i cały dobytek.
Eryastyr pod najazdu nieumarłych nie stracił co prawda nikogo bliskiego, ale i na nim pozostały pewne ślady. I chodziło tu tylko o bliznę, pozostawioną przez bynajmniej nie zabłąkany bełt. Elf zdecydowanie stał się mniej spokojny, niż kiedyś. Ale i tak nie narzekał - wyszedł z całej sytuacji lepiej, niż znaczna część mieszkańców Siegfriedhof.

Problem nieumarłych zniknął, ale zamiast tego pojawiły się inne problemy.
W mieście i jego okolicach zaczęły się szerzyć jakieś zarazy, które pośrednio lub bezpośrednio dotknęły mieszkańców. A jakby tego było mało, dowódcą straży został ktoś, kto nie potrafił logicznie myśleć i uważał, że jedyna władza to silna władza, wymagająca nie myślenia, a twardej pięści. I jeszcze twardszego egzekwowania prawa, bez spoglądania na skutki. Zdecydowanie różnił się na niekorzyść w porównaniu z poprzednim dowódcą straży, który był na tyle rozsądny, by zawrzeć z elfami satysfakcjonujące obie strony porozumienie. Z tym... W zasadzie Eryastyr nie do końca wiedział, jak do tamtego podchodzić i,tak na wszelki wypadek, wolał utrzymywać zdecydowanie luźne kontakty, a o poprzedniej (dość udanej) współpracy ze strażą zapomnieć, przynajmniej do chwili, gdy Klaus Bauer, wspomniany dowódca straży, zostanie zastąpiony przez kogoś mądrzejszego.
Ewentualna pomoc - tak, zapisanie się do straży i wysłuchiwanie rozkazów jakiegoś "geniusza" - nie.
O tym, że zdecydowanie przyjemniej było wędrować po lasach, niż włóczyć się po zrujnowanym mieście i oglądać ponure twarze mieszkańców, którzy nie do końca wierzyli w to, że uda się im dotrwać do kolejnej pory roku. Coruja (chociaż jej nastawienie do świata zmieniło się nieco po zajściach z nieumarłymi) była znacznie przyjemniejszym towarzystwem.

Jako że na świecie systematycznie zmieniały się pory roku, to rzeczą jasną było, że prędzej czy później jesień się skończy i pojawi się zima. A to oznaczało, że trzeba było zatroszczyć się nie tylko o zapasy czy ciepłe odzienie, ale i o jakiś dach nad głową. Nawet elfy nie bardzo lubiły spanie na śniegu, a określenie "las jest domem elfów" było prawdziwe tylko w części. Dlatego też razem z Corują wybudowali sobie parę solidnych szałasów (bardziej przypominających malutkie chatki, niż budowle z gałęzi), zaadaptowali odkrytą parę godzin drogi od miasta jaskinię, zaanektowali zapomniany przez czas i ludzi domek leśnika. Co kilka dni odwiedzali jednak miasto - by pohandlować i dowiedzieć się, co się dzieje w tak zwanej cywilizacji. Coruja co prawda nie lubiła tych odwiedzin, ale wizyty te były koniecznością.
Zadbali też o to, by w Siegfriedhof mieli swój kącik. Cztery ściany, dach nad głową. Na skraju miasta.
Cisza i spokój.
Do czasu.

Słotna i mroźna pogoda przytrzymała elfy w mieście dłużej niż zwykle. Po załatwieniu sprawunków skryli się w swym kącie w Siegfriedhofie, by następnego dnia załatwić swoje sprawy i na powrót zniknąć w leśnej głuszy. Intensywny deszcz utrudnił wydostanie się z miasta a kolejne niefortunne zdarzenia sprawiły, że już piąty dzień spędzili w obrębie murów. Coruja prawie nie opuszczała izby.
Skierowani przez handlarza futrami morryci odszukali elfów i ich siedzibę. Eryastyr nie widział Haralda od wielu dni. Był kompletnie przemoczony. Jego kompan, jeden z zakonników, wyglądał podobnie. Zupełnie jakby dopiero co wyszli z rzeki.
- Gość w dom... - powiedział Eryastyr, widząc stojące za progiem dwie zmokłe sylwetki. - Wejdźcie - dodał ze średnim entuzjazmem, wyobrażając sobie kałuże, jakie zostaną po gościach. Odsunął się, by tamci mogli wejść. - Tu możecie powiesić płaszcze. - Wskazał na wbite w ścianę haki.
Weszli, nie rozebrali się jednak.
- Nie będziemy tu długo - rzekł cicho zakonnik.
Sowa siedziała po turecku na drewnianym parapecie, przed nią leżała osełka. Najwidoczniej przerwano jej pielęgnację broni. Przekrzywiła w zaciekawieniu głowę widząc kim są goście.
- Waleczny Gawron nie odwiedza nas bez dobrego powodu, prawda? - Nie ruszyła z miejsca wyglądała trochę jakby w każdej chwili gotowa była zerwać się z miejsca w którym siedziała w ucieczce lub ataku... trudno powiedzieć kto by tam zrozumiał długousznych.
- Jakiegoż to ptaka wojny ze sobą sprowadziłeś? - “Waleczny Gawron” określenie jakie Coruja nadała byłemu Morrycie jakiś czas po walkach. Chyba tylko Eryastyr, określany przez nią czasem jako Białozór, mógł wiedzieć, że osoby określane takim ‘ptasim przydomkiem’ cieszyły się u elfki jako takim szacunkiem.
Harald milczał. Pamiętał dobrze, jak pierwszy raz zobaczył elfkę. Zaskoczył ją pod postacią zjawy, ale dla niego było to równie niecodzienne przeżycie. Jak spotkał Eryastyra, tego nie potrafił sobie przypomnieć. Pomyślał, że to dziwne, a jego milczenie przedłużało się.
- Co wy tu jeszcze robicie? - odezwał się w końcu, a nieobecny, zamyślony głos rozbrzmiał sztucznie w ich chatce. Zakonnik trącił Grossheima w ramię, przypominając mu o celu wizyty. - A tak… Zakon szuka wojowników. Takich, którzy wiedzą jak walczyć z ożywieńcami. Ruszam do twierdzy wieczorem.
- Nawet sokół wędrowny musi wypocząć zanim ruszy na nowe tereny łowieckie, Gawronie
- odpowiedziała na pierwsze pytanie Heralda. Choć sama zastanawiała się czy nie przegapili już swojego okna by wyruszyć. Zagapili się niczym sójki i zostanie im przezimować w tym zniszczonym przez zarazę i śmierć miejscu. Odwróciła się do drugiego elfa.
- Co ty na to sokole? Wzbijamy się w przestworza tego konfliktu po raz drugi?
- To, jak rozumiem, zaproszenie do udziału w wyprawie?
- Eryastyr przeniósł wzrok z jednego mężczyzny na drugiego. - Jakieś konkrety? Warto by poznać jakieś szczegóły, zanim się w coś znów wpakujemy.
- Nic nie wiem
. - Jego rozmówca odwrócił się, gotowy do wyjścia. - Wieczorem. Jeśli chcecie.
- Wysłuchamy, co ‘nieloty’ mają nam do powiedzenia
- powiedziała Coruja, odwracając głowę od ludzi i spoglądając za okno.
- Gdzie się spotkamy? - spytał jeszcze Eryastyr.
- Nie traćmy czasu, pójdziemy prosto na górę - rzucił zakonnik towarzyszący Haraldowi.
Eryastyr spojrzał na Coruję, ciekaw jej opinii.
- Czekam jeszcze w “Uśmiechu Morra” na inną parę - powiedział Harald.
- W takim razie niedługo zjawimy się w karczmie - obiecał elf.
Gdy goście wyszli, zabrał się za kompletowanie ekwipunku.
 
Kerm jest offline