Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-10-2019, 23:04   #8
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację


Odys spoglądał na zbyt małą powierzchnię biura magazynu portowego, którego dobudowane zaplecze dziś miało służyć za celę. Całe pomieszczenie pachniało kilkumiesięcznym kurzem, dusiło tumanami pyłu i przywodziło na myśl martwą rybę.

Aż Odysowi było żal zmuszać Joyca do przesiadywania tutaj.

Morris za to najwyraźniej czuł jakąś przyjemność z pasywnego dręczenia technokraty. Prawdę mówiąc Odys nie był pewien jak odczuwa to Joyce, któremu wyrazy emocji nie powróciły po dezaktywacji systemów, więc zachowywał ten sam niewzruszony wyraz twarzy, jednak wyraźnie to nie przeszkadzało hermetykowi próbującemu wyprowadzić technokratę z równowagi.
Joyce po prostu ignorował Morrisa.

Hermetyk uparł się, aby technokratę przykuć do ciężkiej (czy wystarczająco?) szafy ze zbutwiałymi segregatorami dokumentów magazynowych. Wzrok więźnia wyrażał całość pogardy, jaką odczuwał do Morrisa... oraz kiełkującej nienawiści.

Gdyby miał do czynienia z innymi magami spodziewałby się punktualności. W przypadku tych indywiduów nie mógł mieć takiej pewności.
Wszystko wydawało się być gotowe. Dzięki pomocy akolity hermetyckiego (z jakiegoś powodu chór nie był nadmiernie chętny do pomocy Odysowi) posiadającego pewne wpływy w porcie Liverpoolu, Chórzysta był w stanie przejąć na czasy potrzeby starą placówkę firmy magazynowej, która splajtowała kilka miesięcy temu i od tego czasu nikt paradoksalnie nie zgłosił się na ich miejsce. Odys zakładał, iż były to machinacje Przebudzonych, jakie nie dopuściły do sprzedaży czy rekwiracji miejsca.
Niestety nikt też wyraźnie nie miał zamiaru zatroszczyć się o miejsce. Choć z zewnątrz prezentował się jak inne mu podobne magazyny o stalowej konstrukcji, która już dawno utraciła swój metaliczny blask zdrowia, to środek nie powodował uśmiechu na twarzy. Biura mogłyby być dobrą scenografią dla horrorów - porzucone dokumenty, brudne ściany i podłogi, wątpliwej wytrzymałości meble ustawione w nieporządku upychania wszystkiego w jak najmniejszych przestrzeniach. Sam magazyn tak silnie pachniał martwymi mieszkańcami morza, że Odys mógłby przysiąc, iż znajdują się wciąż tu ich szczątki zamknięte w kontenerach.
Wolał nie sprawdzać.

Magowie mieli się spotkać w drugim z biur przyległym do tego, które stanowiło przedsionek dla celi. Wraz z Morrisem uporządkował pomieszczenie na tyle, na ile było to możliwe, jednocześnie nie siląc się na pedantyzm. Cóż, ci skazańcy nie mogli się przecież spodziewać luksusów...

***


Jesteśmy.
Znowu jesteśmy!
Cieszysz się?
Tęskniłaś?

Jules oparła się ciężko o ścianę pubu, przy którym musiała przejść, aby dotrzeć do miejsca spotkania... jednak było to ciężkie...

Nigdy cię nie opuścimy!
Jesteś słodka, tak, tak.
Smakowita duszyczka.
Obie!

Czuła jak głowa uderza bólem w szaleńczym rytmie, a nudności wzmagają się... i nie wiedziała czy to przez drugi, czy może przez nich.

Przyjdź...

Jules nie widziała, gdzie powinna iść. Wszędzie widziała swoich prześladowców...
Musiała iść przed siebie.

Ale gdy zrobiła kilka kroków, przeszła przez ścianę z pnączy niby z włosów zmarłego...
Gdy udało się przedostać przez tłum cieni...

Zobaczyła go. Zobaczyła tuż przed sobą, siedzącego na kamiennym krześle.

Zobaczyła swojego mentora.

***

Pił w pubie zamiast śpieszyć na spotkanie. Zakładał, iż spóźni się, choć wskazany magazyn znajdował się ledwo ulicę stąd, jednak Alexowi nie śpieszno było opuścić pubu. Atmosfera na zewnątrz nie powodowała uśmiechu, a nawet tak podła speluna, do której trafił, była lepszym wyborem niż zaplecze portu śmierdzące rybą, smarem i nieczystościami. Ze smutkiem jednak musiał uznać, że Liverpool mógł szczycić się lepszymi barami niż ten, w którym się znajdował.
Przynajmniej mieli alkohol... bo na piękne kobiety liczyć nie mógł. W sumie na dobry alkohol też nie...

Alex nie zorientował się, iż przyciągnął czyjąś uwagę. Był w końcu przyzwyczajony do tego typu atencji. Przywykł do niej i traktował ją z taką samą uwagą jak cichy szum na granicy poznania.
Ale tym razem okazało się, że to coś innego.

Całkowicie przemoczona kobieta o długich ciemnych włosach wyglądała jak naćpana zjawa, a przynajmniej takie były pierwsze myśli Alexa. To nie tak, że nie była ładna w żaden sposób... jednak otaczała ją ta niezdrowa aura oraz posmak szaleństwa.

Ta kobieta była wyraźnie pod wpływem... i to nie uroku oświeconego proroka, przed którym właśnie stała, patrząc na niego tym spojrzeniem ukrytym w rozszerzonych źrenicach.

***


Lało.
Nie, to nie był największy ból Vincenta - wszak miał parasol, który niestety wciąż podrywał do góry lodowaty wiatr. To nie to. LaCroix obrzydzony był obskurnym stanem tej części doków i zapachem gnijącej ryby. Nie mógł się doczekać dotarcia na miejsce. Tam będzie sucho i na pewno miejsce utrzyma standardy. Tak, tak będzie...
Widział już magazyn. Tylko jeden skręt, tuż obok tego kontenera z krewetkami...

Vincent z zaskoczeniem zrozumiał, iż leży na mokrej i brudnej nawierzchni portowej, a jego otwarty parasol zwiewało w kierunku wody. W pierwszym momencie nie wiedział co się stało... ale wtedy zobaczył powód.
Obok na tym samym bruku leżał inny mężczyzna nie strzepujący ze swojej kurty grudy błota, które także uczepiły się jego jasnej bródki i włosów. W tym momencie bardziej interesowałało go wyraźnie dobro zamszowej szkatułki, która jednak ucierpiała w trakcie uderzenia. Ten idiota zagapił się w zabawkę i z nieuwagi wszedł w drogę Vincentowi!

Ku rozpaczy Dominika pękło drewniane wieko skarbu, który zdobył dziś na mieście.
Przez kretyna co nie patrzy, gdzie idzie...

***

Cała ta podróż...
Bujanie statku na falach...

Monotonny wygenerowany głos wydobywający się z głośników obwieszczał równo co 15 minut i 5 sekund nowy status sytuacji na statku oraz warunków pogodowych. Zawsze te same kategorie... Zawsze tak samo nieciekawe, zawsze tak samo usypiające, aż w końcu właśnie to uczucie było jak mantra. Uspokajające. Oczyszczające.

Temperatura silników. Temperatura wody. Jaka tym razem będzie zmiana w wartościach?

Maurice wiedział, że zbliża się początek...
Nowego życia.

Prawie został zaskoczony końcem podróży i opuszczeniem statku, idealnie w momencie, gdy deszcz zaczął padać. Wydawało mu się, że podróż trwała lata, jako że Inżynierowie Próżni zdawali się nie śpieszyć z transportem.
A jednak to były jedynie tygodnie...
Po co tak długo?

Zobaczył stojącego na nabrzeżu znużonego mężczyznę o surowym spojrzeniu lodowato szarych oczu. Jego czarne włosy były ułożone na ten zupełnie normalny sposób widziany jedynie u osób wzorujących się na wyobrażeniach normalnego wyglądu, nie zaś na prawdziwym życiu. Maurice miał wrażenie, iż nie były one tworem natury. Mógłby także podejrzewać, iż wysłali do niego maszynę, jednak niewielkie drgnięcia mięśni twarzy wnosiły inny scenariusz.
I to było niepokojące.

Długi szary płaszcz powiewał na wietrze, stanowiąc jedyny wyraz życia w tej osobie, która nawet nie próbowała w żaden sposób ochronić się przed deszczem, jakby ta niewygoda jej nie poruszała. Krople deszczu spływały jej po głowie, niczym wielkie łzy zataczając koła na jego policzkach. Sam Maurice najchętniej pobiegłby skryć się przed wzmagającym się deszczem.
Kiedy podszedł bliżej napadło go niemiłe wrażenie, jakby przybył do jednostki karnej.

Nieznajomy skinął mu głową nieznacznie i równie monotonnym głosem co generowany na statku, przywitał Maurice'a.

- Witamy na Isle of Mann, panie Acker.

 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline