Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-10-2019, 21:38   #4
Plomiennoluski
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację


Aodan, Morliin, Matylda, Jan
-Nasz nowy towarzysz ma chyba wydawanie rozkazów we krwi - skomentował Morliin unosząc brwi, gdy tamten się oddalił.
-Faktycznie, powinniśmy usiąść, odpocząć i porozmawiać.. - spojrzał badawczo w stronę kurpulentnego człowieka, który do nich dołączył. Następnie wszedł do karczmy by poszukać stolika i coś zamówić.
Janek był zadowolony, że potraktowano go jako towarzysza damy, głównie dlatego, że pozwoliło mu to przejść przez wrota, bez zbytniego kombinowania. Zaś w grodzie, zamilkł nieco z wrażenia. Do tej pory większość życia spędzał we wsi, z rzadka jakieś małe miasteczko odwiedził w drodze do tego grodu i język mu trochę kołkiem stanął. Przynajmniej nie szedł z otwartą gębą jak wioskowy głupek. Nie przystało mu, w końcu był całkiem bystry. To, że szli z przewodnikiem, pomagało, słuchał uważnie tego, co ma do powiedzenia chłopak, to on tu zdawał się być u siebie.
- Odrobinę, nawet dużą odrobinę. Usiąść, porozmawiać, coś zjeść i znaleźć nocleg, o ile oczywiście nie macie zamiaru udać się wkrótce do zamku. Myślę jednak, że i wtedy warto się nad noclegiem zastanowić. - Odparł Janek, którego pytanie wyrwało z zamyślenia i podziwiania okolic, może poza zapachem. Kiedy przekroczył drzwi karczmy i dojrzał dziewkę roznoszącą piwo i jadło, najpierw zbierając pieniądze, za co wydawała duży, drewniany żeton, sięgnął ku sakiewce, której niestety nie było w jej zwyczajowym miejscu u pasa.
- Do stu piorunów, ktoś mi ukradł sakiewkę. - Syknął na tyle głośno, żeby dwójka, z którą przeszedł przez bramę to usłyszała.
Matylda szybkim ruchem sięgnęła do mieszka.Nie było go. Zmięła w ustach przekleństwo jedno z tych które nie powinno być usłyszane z ust damy.
- nogi temu gówniarzowi z dupy powyrywam
Morlinn syknął cicho z irytacją, sprawdzając że jego niewielu w sumie pieniędzy również nie może znaleźć.
-Tak, tylko nie będzie łatwo go znaleźć w obcym mieście, a to maly cwaniak…
- Będzie, przy bramie się będzie kręcił tak sobie myśle, ale nie dziś, ani jutro z łupem jaki miał. Póki co, to chyba nas tu nawet na skibke nie stać i trzeba pracy poszukać. - Powiedział starając się uspokoić Janek.
- Bo to łatwo znaleźć pracę z dnia na dzień - mruknęła Matylda, a następnie wybiegła przed karczmę licząc, że może gdzieś dostrzeże dzieciaka. Nie miała zbyt dużych nadziei ale co jej szkodziło spróbować.
Po ich przewodniku nie było jednak śladu. Po prawdzie nie spodziewała się niczego innego. Rozejrzała się w poszukiwaniu miejscowych, najlepiej takich którzy byli tu w chwili ich przybycia.
Było dość sporo ludzi, mężczyzn i kobiet. Niektórzy robili zakupy w uliczce z której czwórka tu przyszła, inni po po prostu przechodzili koło karczmy.
- Może na rynku będą coś wiedzieć. Może ktoś będzie potrzebować skryby, albo wiedzącego. - Janek pokręcił głową. - Tu za wiele się nie dowiemy bez miedzi czy srebra, ale jak się stąd zabierzemy, to nie znajdziemy naszego czwartego. No i głodnym. Hmm… - Czarodziej poszarpał chwilę brodę i ruszył w głąb karczmy. Miał zamiar zaproponować karczmarzowi prostą umowę. Za posiłek dla ich czwórki, możliwość sprzedawania zimnego piwa, co prawda aura nie do końca sprzyjała, ale zimne piwo zawsze mógł podgrzać.

w “Wygódce”, wszyscy
Za drzwiami znajdowała się główna sala biesiadna karczmy Miajsca było sporo, bez problemu mieściło się tu dziesięć stołów, przy każdym po dwie ławy a na jednej ławie usiąść mogło sześciu chłopa. Szynk znajdował się naprzeciw drzwi, obok schody na górę. Oberżysta, szczupły mężczyzna który najlepsze lata miał już chyba za sobą, miał doskonały widok zarówno na schody i wejście jak i całą salę. Z pomieszczenia były jeszcze dwa inne wyjścia: drzwi za szynkiem i na ścianie po prawej od niego. Oberżysta miał długą kozią bródkę, siwawą już trochę. Na głowie nosił czapkę, burą jak reszta jego lnianego ubrania. Mężczyzna natychmiast zauważył wchodzącego do oberży Jana, choć na razie nic jeszcze nie powiedział.
Janek rozejrzał się po wnętrzu, wypatrując właściciela przybytku, po chwili ruszył w jego kierunku.
- Witajcie gospodarzu, nie będę ukrywał, że nie mam przy sobie złamanego miedziaka, ktoś okradł moją sakiewkę, a szukam obiadu dla siebie i jeśli to możliwe, również moich towarzyszy. Natomiast, potrafię sprawić, by piwo było zimne niczym woda z głębokiej studni w gorący dzień, lub gorące, idealne na słotne dni. Byłbyś zainteresowany takimi usługami za miarkę lub dwie świecy moich usług? - Powiedział prosto z mostu czarodziej. Miał nadzieję, że wymiana usług wyda się karczmarzowi wystarczająco interesująca.
Karczmarz podrapał się po brodzie. Po czym wystawił spod lady kufel piwa, który stał tam najwyraźniej już od jakiegoś czasu. Nim Jan zdążył wyciągnąć po niego rękę, mężczyzna ostentacyjnie przysunął go do siebie i upił, pozostawiając na brodzie pianę.
- Jak to zimne? - zapytał zaciekawiony.
Janek sięgnął jedną dłonią do amuletu i skoncentrował się na kuflu, schładzając go razem z zawartością tak, że aż kropeklki wilgoci zaczęły po nim spływać na zewnątrz.
- Powiedzmy, że tak zimne, lub zimniejsze, jeśli wolicie. - odpowiedział spokojnym głosem.
Karczmiarz nabrał powietrza w usta a jego oczy zrobiły się wielkie, cała twarz wyglądała jakby za chwilę miała pęknąć.
- Święty boże, święty Filipie, święta Magdaleno, święty Damianie od Piwa! Czary! - to powiedziawszy mężczyzna z niedowierzaniem pomacał wolną ręką chłodne naczynie po czym ostrożnie zamoczył usta w piwie.
- Uuua! Zimne! - oberżysta spojrzał na Janka z zachwytem i przestrachem zarazem.
- Według mnie, to uczciwa propozycja, wchodzisz w to? Jeśli puścisz kogoś z plotką na rynek, to tak sobie myślę, że w te dwie miarki świecy, zwróci ci się to z kolei nawiązką. - Kontynuował czarodziej, był prawie pewien, że się zgodzi, ale zdarzało mu się mocno mylić.
Oberżysta przeczesał brodę.
- M… Mistrzu drogi siadajcie, siadajcie - mężczyzna wykonał usłużny gest na ugiętych nogach wskazując jeden ze stolików i jednocześnie kopnął drzwi znajdujące się obok szynku.
- Milenka! polewki tam zara, wody nie dolewaj! kure złap też, ino raz! - krzyknął ku drzwiom na zaplecze.
Janek usiadł przy wskazanym stoliku. - Najłatwiej będzie mi je schłodzić, jeśli jest w antałku, albo cebrzyku, ale mogą być też w kuflu. - Przekazał karczmarzowi, ale wiedział, że przynajmniej dwie osoby będą dzisiaj zadowolone. Janek i właścieil przybytku.

Morlinn z fascynacją przypatrywał się działaniom podjętym przez nowego towarzysza - używać swojej mocy do chłodzenia piwa...on na to nie wpadł, jego Sztuka nie kojarzyła mu się z tak przyziemnymi czynnościami….
- Interesujący pomysł…. Stwierdził cicho przysiadając się do stolika.
- Zawsze miło poznać innego adepta Sztuki, jestem Morlinn Amarthil - wyciągnął rękę.
- Janek. Czasem trzeba to co niezmierzalne sprowadzić do kwestii obiadu. - Odparł mężczyzna i uścisnął wyciągniętą dłoń.
- A ja jestem Matylda - wtrąciłą się szlachcianka.

Zakapturzony Aodan wszedł pewnym krokiem do karczmy i rozejrzał się za swoimi przypadkowymi kompanami spod bramy. Zlustrował powoli i w skupieniu całą salę nienaturalnie złotymi oczami. Nie lubił miast. Były dla niego jak wrzody na pięknym obliczu natury. A najbardziej nie cierpiał karczm. W takich miejscach można było spotkać każdego… i wszystko, w tym również potwory podstępnie ukrywające się wśród mieszkańców, żerujące na ich ciałach i plugawiące ich dusze. Paladyn wziął głęboki wdech przez nos, skupiając się na swoim szóstym zmyśle.
Głowa Aodana przekręciła się w kierunku stropu. Na jednym z poprzecznych bali nad którymi wisiał stop. Siedział przyczajony ptak. Przypominał czarną wronę czy innego krukowatego, jednak Aodan wiedział czym istota jest naprawdę. Czarcim duchem jedynie przebranym za pomocą magii w skrzydlate stworzenie. “Kruk” chyba wyczuł, że mężczyzna się mu przygląda bo wnet poderwał się i odfrunął przez jedno z okien. Aodan cofnął się za drzwi, by sprawdzić, w jakim kierunku mniej więcej udał się kruk, wyglądało na to, że ptaszysko pofrunęło gdzieś w stronę rynku. Elf wrócił do środka. Z dłonią nerwowo zaciśniętą na rękojeści miecza.

Kiedy już złapał ewentualnych drużynników wzrokiem, podszedł i poklepał się po pasie - w miejscu, w którym powinna znajdować się skradziona sakiewka.
- Spotkał was podobny los? - Zapytał się napotkanych przypadkiem nieznajomych charakterystycznym, warkotliwym głosem. - Znalazłem robotę, wikt i opierunek dla takich jak my. - Nie ściągając kaptura, pochylił się i z żołnierską zwięzłością streścił, gdzie ich czwórka może, i to z nawiązką, odrobić skradzione monety, jeśli wykaże wolę współpracy. Czuwał przy tym, czy nikt nie podsłuchuje. - Chodźmy razem do radnego Juranda, dobijmy targu i zaczynajmy od świtu. Przychylność takiego patrona ułatwi nam przeżycie nadchodzącej zimy w tym nieciekawym miejscu.
- Miło słyszeć o tak korzystnej sposobności - odezwała się Matylda - jednak grzech przeciw wszystkim świętościom aby dobre jadło się zmarnowało. Siądźcie z nami, posilcie się spocznijcie. Dla interesów będzie to nawet z większą korzyścią gdy nie okażemy jak bardzo nam na pracy zależy.
Aodan usiadł i w milczeniu czekał, aż wszyscy będą gotowi do podjęcia jego propozycji. Matylda, zaś go obserwowała. Dobrze wziąć zlecenie, dobrze mieć wspólnika jednak na tyle długo pałętała się z Morlinnem po tym świecie by wiedzieć, że źle dobrany wspólnik to spore ryzyko nie tylko dla interesów ale i dla życia i zdrowa czasami. Cóż o nim wiedziała. Był obcy w tych ziemiach a z jego oblicza wydzierało juz na pierwszy rzut oka nieludzkie pochodzenie. Te oczy mogły przyciągać kłopoty. Z drugiej strony jak widać miał głowę na karku. Szukała w jego wyglądzie, zachowaniu jakichkolwiek wskazówek które pozwolą jej odpowiedzieć na pytanie czy można mu zaufać? Czy poradzi sobie w chwili próby? Wydawało się, że jego intencje są szczere, ale tego nigdy nie można było być do końca pewnym. Nie mniej wierzyła, że nim skończy się ich misja będzie mogła odpowiedzieć na to pytanie.
Aodanowi ciężko było wysiedzieć. W międzyczasie rozejrzał się, czy ktoś czasem nie siłuje się na rękę. Mógłby spróbować się wykazać, zgarnąć kilka miedziaków, zawrzeć szorstkie znajomości z lokalnymi osiłkami. Pochylił głowę, zakrywając blizny rozpuszczonymi włosami. Położył pelerynę na kolanach, odpiąwszy zapinkę w kształcie wilczego łba. Jeśli resztki magii jeszcze w niej tkwiły, spodziewał się usłyszeć wycia wilków w oddali. Spode własnego łba zaś uważnie obserwował reakcję bywalców na powodujący ciarki dźwięk. Gdyby wyczuł mieszaninę lęku i zdziwienia, zamierzał sam zawyć, a następnie wyzwać największych z tutejszych na spróbowanie się ze “starym wilkiem”. Bawił się przy tym tak, jak rodzic dający przedstawienie dzieciom.
Czarodziej, który załatwił wszystkim obiad, zerknął na mężczyznę, który musiał mieć w sobie domieszkę nieludzkiej krwi.
- No dobrze, przedstawiłeś jakieś rozwiązanie do naszego chwilowego braku gotówki. Nie powiem, żebym się kwapił do tego lasu, pod okiem wiedźm i elfów, zwłaszcza, że nie wiemy co to za wiedźmy, tyle tylko, że nie życzą nikomu dobrze. Jak trza, to trza. Bez grosza w grodzie łatwo nie będzie, a i pomóc radcy nielicha przysługa. - Rzucił Boczek, odrywając sie na chwilę od swojej polewki.
- dokładnie - odpowiedziała Matydla, którą doświadczenie boleśnie życiowe nauczyło ją że zawsze lepiej mieć poparcie niż go nie mieć.
Po czym schyliła się w stronę Jana i zapytała go szeptem wskazując brodą na półelfa - podróżujecie razem? jak on się nazywa?
Morlinn przebiegł spojrzeniem pomiędzy groźnie wyglądającym wojownikiem, którzy przejął inicjatywę a Matyldą, która taksowała ich nowego znajomego spojrzeniem ale zdecydowała się najwyraźniej podjąć ryzyko i mu zaufać…nie pozostawało więc nic innego jak się zgodzić i zachować ostrożność…
-Dobrze więc, podejmiemy się tej misji, która może nam przynieść zarówno pieniądze jak i znacznego sojusznika w tym mieście - powiedział głośno odrywając się od jedzenia, po podróży i staniu przy bramie nawet proste jadło skamowało niczym boski nektar….
-Niepokoi mnie najbardziej, co będzie jak dziewczyna będzie stawiać opór, ale zobaczymy co nam gwiazdy przeznaczyły…
- Jak będzie stawiać opór w czym? Odstawieniu do tatuli? Najpierw trzeba będzie ją znaleźć i wrócić w jednym kawałku, coś mi sie zdaje, że łatwo nie będzie. - Powiedział tak, żeby cała trójka go usłyszała. - Nie znam. - Dodał szeptem na ucho kobiecie odwracając się tak, jakby coś zobaczył za Matyldą. - Jeśli po prostu uciekła z gachem, w co watpię, to obawiam się, że będzie trzeba użyć kawałek sznurka. - Dokończył ponownie zwrócony do wszystkich.
Szlachcianka skinęła głową w milczeniu, nie popierała ucieczki od obowiązków ciążących na człowieku z racji urodzenia.
Aodan znalazł chętnych na pojedynek. Nie było chyba karczmy po tej stronie niebios w której ktoś, o jakiejś danej porze, nie spróbowałby się na rękę. Mężczyzna wygrał pierwszą i drugą grę. Przegrał trzecią, ale później wygrał kolejne trzy. Wtedy też zapał miejscowych bywalców trochę ostygł. Przegrali już wystarczająco czerwonych, które mogli by przecież wydać na “zimne piwo” które właśnie miało być serwowane w Wygódkach. Koniec końców Aodanowi udało się wygrać 12 czerwonych a reszcie jego nowych towarzyszy zjeść w spokoju i do syta. Wtedy też karczmarz usłużnie stanął przy Janie.
- M… Mistrzu mistrzu, pozwolicie? - wskazał pierwszą partię kufli stojącą na blacie szynku. Było ich ze dwadzieścia a dziewka rozlewała już kolejne.

Janek wstał i podszedł do rzędu kufli, który już czekał na to, żeby zostało schłodzone i rozlane w spragnione chmielowego nektaru gardła. Ta sztuczka przychodziła mu prawie tak łatwo jak oddychanie, głównie dlatego, że lubił piwo, zwłaszcza zimne, rozsądnym więc było nauczyć się, jak zawsze mieć pod ręką. Potrafił też sprawić, by zwykła woda smakowała jak doskonałe piwo, ale tu czasem pojawiały się problemy z brzuchem. Nie każda woda była dość czysta, by móc ją bezpiecznie pić, tak więc stał niedaleko rzędu co chwila napełnianych kufli, by dzielić się z innymi błogosławieństwem zimnego piwa.


Oberżysta nie marnował czasu gdy Aodan brał gości na rękę a Matylda wraz z czarodziejami się posilali. Wici na mieście zostały rozsiane i do Wygódki schodziło się coraz więcej gawiedzi.

- Święta Magdaleno! Ale zimne
...
- Boże drogi, jak lód w zimie!
...
- Cuda cuda!


Ktoś dzisiaj nieźle zarobi i uśmiechnięty wszystkimi zębami jakie jeszcze miał oberżysta wiedział
że to będzie on.

Aodan stanął bokiem do ściany na odległość wyprostowanej ręki, uniósł w bok prostą prawą rękę na wysokość barku, kierując palce bezpośrednio w tył i układając dłoń wewnętrzną stroną do ściany. Zaczął delikatnie skręcać tułów, rozciągając zmęczone mięśnie ręki. Nie zamierzał na długo zatrzymać wygranych miedziaków. Samemu niewiele pijąc, postawił kilka kolejek swoim konkurentom, wypytując się, co sądzą o radnym Jurandzie i jego córce Edycie oraz co słyszeli o awanturnikach Zielonej Tarczy, jeśli w ogóle. Liczył na jakieś plotki, rzucające nowe światło na zlecenie, którego zamierzał się podjąć. Powinszował też zwycięzcy, zastanawiając się kim był osobnik o takiej sile. Może warto go było wziąć ze sobą?
Jurand miał nieposzlakowaną reputację nawet wśród samych bywalców z którymi Aodan właśnie rozmawiał. Jego córkę opisali jako “piękną dziewuszkę, z papuśną buzią, jędrną pupcią (chodziła w spodniach) i silną ręką. Większość mężczyzn uważało, podobnie jak stary Miller, że dziewczyna młoda i głupia jest, że nie mądrze postąpiła i ojca do grobu zapędzi. Kilku, takich chudszych, bardziej romantyków, mówiło, że dobrze zrobiła. Dziewczyna kiedy tylko mogła zapuszczała się do oberży “Przy Bramie” która, nie dziwota, mieściła się przy północnej bramie. Było to miejsce gdzie przeważnie zatrzymywali się najemnicy i inni awanturnicy, tam też chodziło się takich najmować, gdyż przeważnie zawsze w danym czasie jakiś tam był. Kilku mężczyzn stwierdziło, że to po prostu miejsce dla zbirów, po czym wynikła dłuższa dysputa. Ostateczna konkluzja była taka, że knajpa “morderców” to jednak “Stara Panna” na rogu Rzeźniczej i Nożowniczej. O Zielonej Tarczy słyszał jeden z mężczyzn, było to trzech chłopa, przy czym jeden niski, ponoć krasnolud. Ponoć pomogli rycerzom zakonnym przepędzić jakąś wiedźmę z małej kaszteli na zachód od miasta. A może na wschód. Mężczyzną, któremu udało się po ciężkich bojach wygrać z Aodanem na rękę był Tobiasz kowal, zwany karłem. Faktycznie wysoki nie był, ale zarzekał się, że nie ma nic wspólnego z krasnoludami czy nieludźmi w ogóle. Patrząc na jego sylwetkę i twarz, Aodanowi jakoś trudno było w to uwierzyć…

 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline