Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-10-2019, 20:47   #1
PeeWee
 
PeeWee's Avatar
 
Reputacja: 1 PeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputację
DnD 5E - Ravenloft - Zgnilizna szkarłatnej rozkoszy

Draugdin, Gert, Gharth, Halvar, Malcom
Co może jednoczyć ludzi? Idee, religia, wspólny interes, przyjaźń, niby tak ale… wspólnym mianownikiem dla grupy dorosłych mężczyzn przemierzających bezdroża, trakty i szlaki mogą być włosy. Tak! Włosy!
Brody Mocy! - wykrzyknął którejś nocy przy ognisku Gert.
Fakt Gert tamtego wieczoru był po paru głębszych, ale był usprawiedliwiony. Wieczór był jesienny, chłodny i na dodatek dżdżysty. Idealna pogoda do pisania wierszy, ale nie do spędzenia nocy pod gołym niebem.
Skoro jednak człowiek znalazł się w takiej sytuacji, cóż pozostawało mu innego jak nie sięgnąć po krasnoludzką okowitę, aby się ogrzać.
Fakt Gert może przesadził z rozgrzewaniem się. Po kilku głębszych zrzucił nie tylko pled okrywający ramiona i plecy. Nie tylko ciepłą kamizelkę, ale też lnianą koszulę. I właśnie w tym momencie, gdy siedział w środku Nightala z gołą klatą przy ognisku. I w tej właśnie chwili doznał olśnienia, żeby nie powiedzieć objawienia.
Brody Mocy! - powtórzył jeszcze głośniej, co poderwało na równe nogi jego wszystkich kompanów, który raczyli się należnym im snem
- Że co? - spytał zaspanym głosem Halvar.
- Brody Mocy - powtórzył Gert prężąc dumnie gołą klatę. Uniósł prawą dłoń ku górze i rzekł natchnionym głosem - Brody Mocy, tak nas będą wołać. Nazwa, to dumna i jakże potężna, a na dodatek prawdziwa. Pod tym szyldem znać nas będą, pod tym sztandarem gromić będziemy wrogów i sławę zdobywać. A znakiem nam będzie czaszka brodacza na tle skrzyżowanych toporów. Powstańcie bracia brodacze!
- Kładź się spać, moczymordo - burknął Gharth, po czym cisnął w kompana butem.

Kto wie, co sprawiło, że wymyślona na rauszu nazwa została przyjęta przez resztę drużyny? Szczegóły giną w mrokach historii. Czy to jednak ma jakiekolwiek znaczenie?
Ważne, że Gert, Draugdin, Malcolm, Halvar i Gherth zasłynęli pod tym właśnie mianem.
O nich będzie ta właśnie opowieść. O nich i o ich awanturniczych przygodach i bohaterskich czynach. A wszystko zaczęło się w niewielkim miasteczku, na wschód od potężnych Wrót Baldura, zwanym Hillash.


***
Członkowie drużyny Brody Mocy, to ludzie dobrego serca, ale pieniądze nie trzymały się ich za nic. Co tylko coś zarobili, lada moment ich trzosy na powrót świeciły pustkami. Nie inaczej było na początku miesiąca Tarsakh. Śniegowe czapy dopiero co stopniały na polach, a trakty stały się coraz bardziej przejezdne, a oni mieli grosiwa ledwie tyle, aby wynająć dwa pokoje w karczmie i zjeść kilka ciepłych posiłków. Na szczęście nie przymierali jeszcze głodem, ale widać było po nich, że długa zima dała im się we znaki.
Dlatego też odwiedzili Hillash. Niewielkie miasteczko, na wschód od potężnych Wrót Baldura, znajdowało się opadal przecięcia dwóch szlaków kupieckich i słynęło w świecie, jako bezpieczna przystań i miejsce, gdzie świetnie ubija się interesy. Natomiast “Krwawa Łaźni” była nie tylko jedyną karczmą w miasteczku, ale też centrum życia towarzyskiego i biznesowego. To tutaj można było bez trudu znaleźć zatrudnienie, jeżeli twoim fachem było ubijanie goblinów, ratowanie księżniczek i ogólnie walka ze złem wszelakim.

Los sprzyjał Brodom Mocy. Tego dnia do Hillash przybył sławny cyrk sir Oricka Von Vorina, a wraz z nim niezliczone zastępy kupców, handlarzy, podróżników i awanturników. Mieszkańcy okolicznych krain, ludzie, elfy, krasnolud i niziołki, przedstawiciele przeróżnych zawodów i profesji, Na te kilka dni, gdy cyrk sir Oricka planował występy, Hillash stało niemal tak ludne, jak sama stolica.
“Krwawa Łaźnia” przeżywała największe oblężenie w swej historii. Ceny poszybowały błyskawicznie w górę, a rezolutny właściciel karczmy, krasnolud Gloric, chciał nawet wyrzucić członków drużyny z pokojów. Na szczęście równie rezolutny i liczący się z groszem Gharth, zapłacił mu za kilka dni z góry. Dzięki temu on i jego kompani mieli doskonałą miejscówkę w samym centrum wydarzeń.


***
Ta, ta, tara, tara, ta, ta, tara, ta, ta, dadara, dadara, turu, turu - melodyjne dźwięki katarynki niosły się gromkim echem po wąskich uliczkach Hillash.
Stary kataryniarz stał na zbiegu ulic dochodzących do rynku. Przygarbiony i z dość ponurą miną, kręcił wolno korbą swej muzycznej szkatuły, z wyraźnym wysiłkiem malującym się na jego obliczu. Wyglądało to tak, jakby kolejne obroty korby miały podnieść ciężką, żelazną bramę lub most zwodzony, a nie wprawić w ruch kilka miechów wewnątrz muzycznego ustrojstwa. Mimo niezbyt zachęcającej aparycji wokół staruszka zgromadził się tłum gapiów i ciekawskich. Zebrani niczym zahipnotyzowani słuchali prostej melodii, która wirowała w powietrzu, jakoby motyle w letnim tańcu. Dźwięki katarynki przyciągały niczym magnes i dosłownie hipnotyzowały gapiów.ł. Pomiędzy kolejnymi nutami czaiło się coś co wkręcało się w głowę i nie chciało z niej już wyjść. Starzy i młodzi, elfy, ludzie i krasnoludy. Wszyscy zgodnie przystawali, aby z otwartymi gębami słuchać zawodzenia muzycznej skrzynki, napędzanej ręką starego kataryniarza.

Gdy tłum zgęstniał i nie tylko już żaden wóz, ale też żaden przechodzień, nie mógł swobodnie przejść na rynek, na skrzyżowaniu ulic, ni stąd, ni zowąd pojawił się niziołek. Długi, czarny surdut zdobił jego postać. Lśniący, czarny cylinder przyozdabiał jego łysą głowę. W prawej zaś dłoni ściskał on czarną, rzeźbioną laseczkę. Trzykrotnie uderzył nią w bruk ulicy,
Stary kataryniarz zastygł w pół ruchu niczym zaklęty. Oczy wszystkich zebranych gapiów skierowały się na niziołka.
- Paaaaniiieee i paaanoooowieeee! - krzyknął wystrojony karzełek - Ladies and gentleman! Meine Damen Und Herren! Madame et Monsieur! - dodał w obcych językach - Wieeelkii cyrk przewspaniałego Oricka Von Vorina ma nieskrywany zaszczyt i przyjemność, zaprosić wszystkich mieszkańców Hillash, jak i wszystkich przyjezdnych na cudowne, wielobarwne i zapadające w pamięć widowisko. Tylko u nas kot w butach! Oficerkach! Mrówki niosące osła! Wieloryb stary, co nosi okulary! Małpy, słonie i tańczące kury! Tylko u nas! Lady Brienne z Tarthu! Jedyna i nie podrabialna, prawdziwa kobieta z brodą. Bardziej męska niż niejeden macho rodem z Mordoru. Tylko u nas! Panie i panowie! Pudzilla! Człowiek o sile tysiąca wołów. Jedną ręką wygina podkowy, a drugą podnosi na raz trzy kobiety. To wszystko tylko u nas i to w dodatku tylko za cenę jednej sztuki srebra. Zabierzcie zatem dzieci, ciotkę i sąsiada i przybywajcie do naszego namiotu. Rozbiliśmy zaledwie pół wiorsty od bram miasteczka. Zapraszam! To będzie niezapomniany wieczór przygód i magii!

Pięciu mężczyzn stało naprzeciwko kataryniarza i z uwagą słuchało słów karla. Myśl bystra i pomysł, jakże wybitny kiełkował już im w głowach. Cyrkowy herold zniknął równie szybko i niespodzianie, jak się pojawił. Na rogu ulic prowadzących na rynek pozostał stary kataryniarz, który wrócił do swego monotonnego zajęcia. Jego drugi występ różnił się jednak od poprzedniego. Na jego ramieniu pojawił się wielokolorowy, egzotyczny ptak. Pochodził on pewnie prosto z tajemniczych dżungli półwyspu Cthul. Ptak miał czerwony, zakrzywiony dziób i żółto-niebieski grzebień, który co rusz to chował i rozwijał. Nie kolory, ani egzotyczne pochodzenia ptaka wzbudziło największą sensację. Zebrani na ulicy ludzie z otwartymi gębami patrzyli, jak ów ptak gada ludzkim głosem.
- Phrranie i phraanowie chyrrk shherr Orica, chyrk sherr Orica. Zaphrasza na widowisko, chooda niewidy. Bahaby z bhroodą i khot w buthach. Bilet jheno sztookę shrebrrra.!
Ptak darł się wniebogłosy i machał przy tym skrzydłami, jak oszalały. Stary kataryniarz pozostał niewzruszony i dalej wolno kręcił korbą swej muzycznej skrzynki.


***
Wieczór był pogodny. Wyprawa do cyrkowego obozu okazała się ciekawym i owocnym pomysłem. Warto było zobaczyć te wszystkie mniemane cuda z bliska i niejako zza kulis. Lady Brienne, kobieta z brodą, okazała się całkiem równą i wesołą babką i na dodatek z dużym dystansem do siebie.
- Przecież brodę mogłabym zgolić, nie? Może wtedy nawet bym i chłopa znalazła. Tylko, czy wtedy mogłabym być wolna i niezależna. No nie sądzę. - odparłą zagadana, czy broda jej nie denerwuje, czy się jej nie wstydzi.
Także siłacz Pudzilla zyskiwał przy bliższym poznaniu. Okazało się bowiem, że tak naprawdę brzydzi się przemocą i woli romantyczną poezję niż siłowe popisy.
- Tylko co zrobić, jak bogowie dali mi takie muły - rzekł napinając bicepsy, które były wielkie niczym kowadła

Oglądanie całej cyrkowej menażerii zza kulis, potwierdziło to, co i tak niektórzy członkowie drużyny podejrzewali. W dziwaczności, ekscentryczności i magicznej tajemnicy, więcej było bulwarowej sensacji, autokreacji, lansowania się niż prawdy. Nic i nikt nie było tym, za co się podawało lub czym było nazywane.
Nie było jednak w tym nic dziwnego. Wszak cyrkowcy musieli z czegoś żyć. A nic bardziej nie przyciąga ludzi niż właśnie dziwaczność, rzeczy budzące grozę, obrzydzenie i wzburzenie. W tym względzie wszystkie rasy były do siebie podobne. Kierowały nimi podobne instynkty i pierwotne lęki, a cyrk sir Oricka Von Vorina, doskonale to wykorzystywał.

Wycieczka pod rozgwieżdżonym niebem pośród cyrkowych wozów i namiotów, zakończyłaby się zapewne miło i z korzyścią dla wszystkich, gdyby nie pewien incydent.
Halvar wiedziony ciekawością lub też instynktem zajrzał do namiotu słynnej wróżki Lavini. Czort wie, co spodziewał się tam znaleźć. Wszak nie była to pora przedstawienia i namiot był pusty. W każdym razie takim się zdawał być.
Halvar wszedł do środka i nie było go prawie pół godziny. Dziwić nie byłoby się czemu, ani złego, gdy nie stan w jakim opuścił on namiot wróżki.

W księżycowej poświacie wyglądał on, niczym jakiś ożywieniec, czy inne chodzące truchło. Wargi miał sine, a drżenie dłoni zdradzały jak wielkie zdenerwowanie, albo potężny strach nim zawładnął. Na domiar złego Halvar za żadne skarby nie chciał opowiedzieć o tym, co zaszło w namiocie Lavini.
Jedno było pewne. Cokolwiek się tam wydarzyło niezwykle wstrząsnęło Halvarem. Po powrocie do Krwawej Łaźni spędził on resztę wieczoru i nocy wlewając w siebie litry krasnoludzkiej okowity. Najwyraźniej było to jedyne lekarstwo, jakie mogło mu przynieść ulgę.
Rano będzie cierpiał, ale co tam… takie cierpienie dało się przynajmniej znieść.


***
Krwawa Łaźnia od rana tętniła życiem. Całe Hillash huczało od plotek i przypuszczeń, jak będzie wyglądał dzisiejszy występ cyrku sir Oricka Von Vorina. Karczmarz, łysiejący krasnolud nie nadążał z obsługą gości, mimo tego, że miał do pomocy dwóch wyrostków przesłanych przez kuzyna. Na szczęście zapasy w piwniczce miał dość obfite, więc nie powinno zabraknąć, ani dobrego ale’a, a przyzwoitej krasnoludzkiej okowity. Na jednej z półek miał nawet niewielki zapas elfickiego wina musującego. Arystokraty, lowelasy i inne wytworne goście lubiły bąbelki. Gospodarz był więc przygotowany na każdą okazję.
W takim gwarze i mnogości gości, łatwo było ubić niejeden interes. Gert od rana siedział w kącie sali i obserwował przewijający się przez szynk tłum. Przeprowadził nawet dwie interesujące rozmowy z potencjalnymi pracodawcami. Pierwszym był pulchniutki niziołek Puplo Fergins, który potrzebował obstawy dla siebie i swojej rodziny w drodze do domu oddalonego o jakieś dwa dni drogi od Hillash. Prosta robota i nawet nieźle płatna. Druga była ciekawsza, ale też bardziej podejrzana i ryzykowna. Niejaki Naeryndal Tęgi, elficki mistrz szkoły przywołań. Przydomek czarodzieja był doprawdy niezwykle adekwatny, gdyż mężczyzna faktycznie miał potężną sylwetkę i to nie tylko jak na elfa. Głową sięgał niemal powały, a przez muskularne barki musiał do karczmy wejść prawie, że bokiem. Naeryndal oferowal pokaźny mieszek za pomoc w przepędzeniu złośliwej banshee z grobu jego mistrza.
- Od razu mówię, że nie chodzi o żadne nekromańskie sztuki, a jedynie o spokój duszy mego mistrza - zapewnił niepytany o nic czarodziej.

Gert nie zamierzał sam podejmować decyzji w sprawie kolejnego zlecenia. Oba zlecenia miały swoje zalety, jak i wady. Rozparty wygodnie na ławie, popijał wyśmienitego ale’a i podziwiał wdzięki przewijających się przez Krwawą Łąźnie, kobiet, czekał na przybycie kompanów..


***
Niecałą godzinę później zjawili się wszyscy jego druhowie. Zamówili późne śniadanie i przystąpili do omawiania ważkich spraw. Jedynie Halvar nic nie jadł. Wczorajsza przygoda i litry krasnoludzkiej okowity odcisnęły na nim wyraźny ślad. Siedział, więc biedak z bladą facjatą i podkrążonymi oczami na skraju ławy i przysłuchiwał się toczącej się dyskusji.



***
Sathara
Tymczasem, gdzieś hen daleko od Hillash, ktoś właśnie rozpalał ognisko. Pośród gęstego lasu, samotny wędrowiec rozbijał właśnie obóz. Podróżny tobołek, puklerz i tarcz leżały tuż obok miejsca, gdzie pochylona postać krzesła ogień. Drewno było mokre po wczorajszym deszczu i za nic nie chciało się rozpalić. Dzikuska miała jednak na to swoje sposoby. Sięgnęła do sakiewki przytroczonej do pasa i wydobyła z niego garść kory brzozowej. Rzuciła ją w przygotowane naprędce palenisko, po czym ponownie zaczęła krzesać iskry. Wystarczyło kilka chwil, aby przyjemny i ciepły ogień rozjaśnił mroki lasu. Po raz kolejny zapobiegliwość i wyuczone w ciągu lat wędrówki, nawyki przyniosły korzyść. Kobieta wyciągnęła z nóż i sprawnymi ruchami oskórowała upolowanego kilka godzin temu królika. Wystarczyło zaledwie kilkanaście minut i już przyjemny zapach pieczonego mięsa rozszedł się wokół.

Sathara przeżuwała kolejny kęs króliczego mięsa, gdy do jej uszu doszedł dźwięk, który wzbudził jej uwagę i czujność. Kilkanaście metrów od jej obozu, trzasnęła jakaś gałązka. Ktoś niewprawiony w wędrówce po lesie, zdradził właśnie swoją obecność.
Kobieta wolnym i niedbałym ruchem przysunęła bliżej siebie swoją glewię i kontynuowała posiłek.
- Wybacz - usłyszała Sathara. Uniosła głowę i ze zdziwieniem stwierdziła, że stoi przed nią młoda kobieta w kolorowej chuście na głowie.
- Nie chciałam cię przestraszyć - dodała kobieta - Jestem Irma. Jestem w drodze od trzech dni i zapach twojej kolacji niosący się po lesie, przywiódł mnie tutaj. Czy mogę się przysiąść i ogrzać przy twoim ogniu? .
 
__________________
>>> Wstań i walcz z Koronasocjalizmem <<<
Nie wierzę w ani jedno hasło na ich barykadach
Illuminati! You're never take control! You can take my heartbeat, but you can't break my soul!
PeeWee jest offline