Gert się zaśmiał i upił piwa, by powiedzieć znad kufla do Malcolma.
- To Twój konik, nie mój. Ja tylko wypytałem o to i tamto. Wiem, że targowanie kontraktów sprawia Ci przyjemność, więc zostawiam to Tobie.
Odstawił kufel i zaczął rozglądać się po sali. Zachodząc w głowie czy tego dnia da radę jeszcze jakąś panienkę wyhaczyć. Jako, że zbierało mu się na lenistwo przy fajce... rozważał brodatą babę z cyrku... albo jakąś inną halfinkę z tego samego miejsca. Ziarno już zasiał, ale czy dojrzało by wydać plon?
- Albo będziemy chłopcami na posyłki, albo zbudujemy solidną reputację ryzykując skórą. Nie znam się na Banshee i tym podobnych, ale śmierdzi mi to nekromancją. Kto wie? Może strzeże czegoś cennego?