Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-10-2019, 20:45   #29
Zormar
 
Zormar's Avatar
 
Reputacja: 1 Zormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputację
ruid przysłuchiwał się słowom Xhapiona kręcąc ustami jakby żując własne myśli. Zerknął na Ivora, zmierzył go wzrokiem, po czym ponownie skupił swą uwagę na magu. Prychnął, podrapał się po brodzie.
Niech WAM będzie! PÓJDĘ z wami, ALE tylko do SKRAJA! Nie po to WAS SKŁADAŁEM byście mi TERAZ umarli. SZYKOWAĆ SIĘ! – człowiek lasu powrócił do przygotowywania sobie tylko znanego wywaru, kiedy pozostała dwójka zadbała o zawartość swoich plecaków. Znalazły się tam wszystkie ich rzeczy osobiste, jakieś zapasowe koce i prowiant na drogę. Druid również nie próżnował, bowiem w wolnych chwilach od mieszania swojej mikstury w garze szperał po półkach, zakamarkach izby oraz innych zakątkach zabierając z nich różne słoiczki i zioła. Wreszcie wyglądali na gotowych do drogi, zajęło im to z dobrą godzinę, jak nie dwie. Wywar zawędrował już w dłonie magów, kiedy to druid zastanawiając się nad czymś przechylił lekko głowę.
Brak wam CZEGO i ja wiem CZEGO! – rzekł w swej manierze, po czym klasnął dłońmi raz i drugi, by zakończyć donośnym tąpnięciem. Z sufitu spłynęły dwa korzenie drzewa, które wijąc się i skręcając prostowały się przed oboma mężczyznami. Mogli wręcz usłyszeć jak siła formująca drewno naciąga jego strukturę. Po chwili oba korzenie oderwały się od sufitu spadając w ich dłonie w formie skręconych spiralnie kijów, bądź lasek czy kosturów, zwał jak zwał. Długie drągi kręconego drewna dobrze leżały w dłoni i zapewne będą pomocne podczas wędrówki.
TAK lepiej – skwitował dziki mąż. – A teraz PIĆ!
Zadeklarował i ich gardła wypełniły się ciepłą, chociaż niezbyt smaczną miksturą.




olejne godziny wędrówki mijały powoli, bardzo powoli. Winny temu był raczej monotonny biało-brązowy krajobraz drzew i śniegu, gdzieniegdzie poprzetykany zielenią igliwia bądź ruchem zwierząt, głównie jeleni, ewentualnie pojedynczego sokoła lub innego orła. Zimny wicher po raz kolejny smagał twarze, przenikał przez warstwy futer, skór i odzienia. Prowadzący ich druid tym razem nie czynił tego w zwierzęcej postaci. Czyżby osiągnął swoje limity? Kwestia ta była równie zagadkowa co sama jego postać. Dziwak, odludek, pustelnik, ekscentryk i staruch o dziwnych nastrojach w jednym. Bez wątpienia dysponował jednak znaczną mocą, czego dowód dał o poranku, kiedy skorzystał z kręgu.

Z obserwacji Xhapiona wynikało, że prowadził ich przede wszystkim na wschód, od czasu do czasu zbaczając nieznacznie na północ lub południe, lecz kierunek wydawał się być stały. Milcząca wędrówka nie dodawała zbytnio otuchy, co innego brak śladów niebezpieczeństw w postaci wilczych watach, zbudzonych niedźwiedzi, a szczególnie pewnej płomiennogłowej kobiety i jej świty. Umysły obydwu czaromiotów pełne były różnych myśli. Począwszy od ich obecnej sytuacji i poruszania się po lesie, przez rozważania na temat tego jakim cudem ich prześladowczyni udało się tutaj tak szybko dotrzeć. Czyżby kabała, w którą się wpakowali miała większy zasięg, aniżeli początkowo zakładali? Już sama magia jaką dysponowali oraz niejaka formalizacja wskazywała na pewną organizację. Kult? Na fanatyków wyglądali bez wątpienia, zaś ich plany jakie poznali nie przedstawiały się zbyt pozytywnie. Ingerowanie w równowagę świata nigdy nie należało do dobrych pomysłów.

Tymczasem nogi ich brodziły w śniegu, a wywar druida powoli, lecz zauważalnie zaczynał słabnąć. Z ich wcześniejszych obserwacji wynikało, że efekt wewnętrznego ciepła powinien utrzymać się na jeszcze do paru godzin, wystarczająco by dane im było znaleźć schronienie przed zmrokiem. Spostrzegli również, że krajobraz delikatnie się zmienił. Zrobiło się widocznie bardziej płasko, mniej było ustępów i wzgórz, a coraz więcej drzew. Mniej więcej po kolejnej godzinie Nevermore przesłał Xhapionowi telepatyczną wiadomość w postaci obrazu zamarzniętej rzeki. Znaleźli się na jej brzegu chwilę później. Przecinała ona okolicę niby lodowa szrama na ciele giganta, którym był świat.

Druid zbliżył się do zamarzniętej tafli, przejechał dłonią, zastukał palcem. Następnie w zamyśleniu przypatrywał się przez dłuższą chwilę, kilka razy zmieniając punkt swojej uwagi na jej górny bieg oraz okoliczny las.
Lód WYTRZYMA, chyba. MUSIMY przejść na DRUGĄ stronę. TAK dotrzemy do SKRAJA! – głos druida był cichszy, lecz to w żadnym razie nie powstrzymywało jego specyficznego akcentowania niektórych wyrazów. Xhapion z Ivorem nie wyglądali na przekonanych co do tego pomysłu. Rzeka nie wyglądała wprawdzie na ogromną i nie wiadomo jak szeroką, lecz widmo spaceru po lodzie, który mógł się pod nimi zarwać nie napawało radością w żadnej mierze. Niemniej nie mieli wyboru. Nie znali tych okolic, nie wiedzieli nawet gdzie jest cel dokładnie ich podróży. Jedyne co mogli uczynić było zaufać starcowi.

Spacer po lodzie był trudniejszy niźli się tego początkowo spodziewali. Zamarznięta tafla była wręcz niemiłosiernie ślizga, zwłaszcza dla dwójki czaromiotów, którzy nie byli przygotowani na tego rodzaju przeprawy. Niemniej dzięki pomocy druida posuwali się do przodu, wolne ale konsekwentnie. Do czasu. W pewnej chwili Xhapiona stracił równowagę. Nie mogąc znaleźć właściwego oparcia spróbował pomóc sobie kosturem. Z całej siły wbił go obok siebie, by zaraz i tak głucho, całym ciałem uderzyć w lód. Wtem usłyszeli jęk i ostry dźwięk pękającego lodu. Wokół maga momentalnie pojawiła się pajęczyna pęknięć. Ivor spróbował zmienić swoją pozycję, rozłożenie masy na tafli, lecz za późno. Z trzaskiem i pluskiem mag w jednej chwili znalazł się w wodzie, a jego towarzysz zaraz do niego dołączył. Natychmiastowe uderzenie zimna niemal pozbawiło Xhapiona życia. Szok i ogarniające go zewsząd nieopisywalne zimno obezwładniało, odbierało kontrolę nad ciałem. Ivor w całym tym nieszczęściu miał zdecydowanie więcej szczęścia. Zapadł się jedynie do połowy rękami chwytając się krawędzi lodu. Natychmiast obok siebie zobaczył druida, z którego pomocą wygramolił się na brzeg. Przeszywające zimno odbierało czucie w nogach, powoli płynęło ku klatce piersiowej. Zaklinacz trząsł się jak osika, kiedy zobaczył jak starzec wypowiedział jakieś niezrozumiałe słowa i skoczył do wody. Ivor próbował coś zrobić, lecz nie wiedział co. Jego spanikowany, na wpół nieprzytomny od zimna umysł nie potrafił znaleźć sensownych odpowiedzi. Mijały kolejne chwile, które wydawały się być godzinami. Wreszcie usłyszał plusk i zobaczył druida ciągnącego za sobą Xhapiona, który nie poruszał ję. Starzec natychmiast przyłożył ucho do jego piersi.
JESZCZE żyje. Ale długo NIE WYTRZYMA. – druid, ewidentnie samemu bardzo marznąc, szybko rozglądał się po okolicy. Zaklął szpetnie, po czym skupił się na Ivorze.
Dasz radę na mnie WEJŚĆ?!
Zaklinacz popatrzył na starca niepewnie, nie do końca rozumiejąc o co mu chodzi, ale przytaknął. W jednej chwili w miejscu druida pojawił się ogromny, niemal monstrualnych rozmiarów orzeł. Pochylił się nad Ivorem tak, by ten się mógł na niego wdrapać. Pomagał mu trącając głową, a kiedy ten już złapał się na tyle mocno na ile był w stanie zamachał skrzydłami. Wzbił się w powietrze, zatoczył szybkie koło w powietrzu po czym zleciał w kierunku Xhapiona i złapał go w szpony. Z wyczuwalnym wysiłkiem druid-orzeł pomknął na północ. Przenikające ciało zimno i wiatr pozbawiały Ivora sił. Przez kilka chwil był jeszcze w stanie patrzeć na rosnącą przed nimi górę. Robiła się większa i większa, przynajmniej do momentu, kiedy to wiatr i wycieńczenie nie zamknęły mu oczu. Potem było już tylko niknące uczucie bezwładności…




rzebudzeniu towarzyszył ból. I zimno, straszliwe zimno zagnieżdżone w członkach. Ivor z wysiłkiem podniósł powieki. Światło było oślepiające. Spróbował odwrócić głowę, lecz wtem przeszkodziło mu obolałe ciało. Zajęczał mimowolnie. Usłyszał ruch, ciemna sylwetka zasłoniła blask. Usłyszał głos druida. Wyczuł dotyk, a potem specyficzne ciepło magii rozlewającej się po ciele. Uśmierzające ból, dodające trochę sił, przynoszące ulgę, lecz nie wytchnienia od zaległego w knykciach chłodu. Dzięki temu zdołał podnieść wzrok i zobaczyć druida wyraźniej. Jego twarz była poważna, a zmarszczki zdawały się głębsze, a wory pod oczami wyraźniejsze niż pamiętał. Starzec był zmęczony. Bardzo zmęczony. Brakowało mu tego charakterystycznego wigoru i energii, którym tryskał podczas ich rekonwalescencji w poddrzewnej izbie. Druid w końcu burknął coś i oddalił się.

Zaklinacz spostrzegł wówczas, że byli w jaskini, naturalnej, niewielkiej grocie, pośrodku której płonęło ognisko. U wylotu zasiadł starzec opierając się lekko na kosturze, chyba tym samym, który dał jednemu z nich na samym początku wyprawy. Na zewnątrz było biało od śniegu, a dmący wicher był na tyle sugestywny i ostrzegający, by odpowiednio zniechęcić do wyściubiania nosa. Chyba, że chciało się robić zielone lub w kolorze ciała sople. Obok siebie Ivor znalazł leżącego Xhapiona o twarzy bardziej bladej niż zwykle. Mag opatulony był kilkoma skórami, sądząc po zapachu dałby sobie rękę uciąć, że zostały zdarte ze zwierza niedawno, bardzo niedawno. W ogóle zapach w tym miejscu był niezwykle intensywny i nieprzyjemny. Mieszanka dymu, potu, świeżych skór oraz niedźwiedzia. Albo dwóch. Kiedy czarownik spróbował podnieść się jeszcze trochę musiał sobie dopomóc ręką i zauważył wówczas, że pod swym okryciem był nagi, a część jego ubrań, niektórych pokrytych różnymi rozdarciami, ułożona została na kamieniach niedaleko ogniska. Równie pobudzające wspomnienia okazały się cienkie kreseczki strupów na rękach i twarzy.

Pamiętał, że wpadli do wody, wygramolił się z niej, a potem był wielki ptak. Pół przytomnie chwycił się go, a potem… potem była bezwładność… i tnący ból po twarzy i ciele w akompaniamencie sosnowego aromatu. Wspomnienia niejako przyciągnęły ze sobą zmęczenie, które sprowadziło go do pozycji leżącej, zamykały ciężkie powieki. Tym czego pragnął był sen. I ciepło, dużo ciepła.




baj magowie obudzili się jakiś czas później. W tej samej jaskini. Płomień ogniska był delikatnie mniejszy niż wówczas, kiedy Ivor widział go ostatnio. Z otępienia wyrwał ich dźwięk dobiegający spoza ich schronienia. Podnieśli się z trudem do pozycji półleżącej, w zakamarkach pamięci jakimś cudem odnaleźli formuły zaklęć. Wtem wejście przysłonił cień. Coś głucho uderzyło o kamienie. Tym czymś była sarna, a cieniem okazał się druid. Wyraźnie zmęczony i brudniejszy niźli do tej pory. Zobaczywszy ich przytomnych usta starca wykrzywiły się w czymś co mogło być cieniem uśmiechu, lecz trudno było stwierdzić, kiedy ten niknął pośród morza głębokich zmarszczek.
Obudziliście się… DOBrze – w wypowiedzi druida brakowało sił, tej stanowczej żywości i zadziorności, którą raczył ich do tej pory. – Nie po to was SKŁAdałem byście się ROZlecieli *pf* i TYLE.
Druid usiadł ciężko obok ognia. Niezbyt zaangażowany dorzucił kilka kawałków drewna do ognia.
NOC lub i ze DWIE musicie spać. Jak NIE to wyprawy też NIE... ma.
Starzec przez dłuższą chwilę wyraźnie bił się z myślami. Wreszcie postanowił mówić dalej:
SKRAJEM moja… ucennica *tfu* mówi ludziom co robić. Z ruchów i słów trochę jak ta WASZA ogniowa kobita. CHYBA. No CO? Kwiatkami i orzechami mnie nie wita. Ani mięsem ani NICZYM. – Starzec zmemłał kilka słów, które bez wątpienia były przekleństwami. – Panowi pogody ZŁEJ, wichrów i NIESPOKOJNEJ ziemi oddała się. *pfu* Co tak się PATRZYSZ? – Popatrzył na Ivora. – WIDZIAŁ żem jak wpatrujesz się na MNIE.
Druid nie był zbytnio zadowolony z tego, że musi poruszać ten temat.
Jak zobaczy WAS ze MNĄ to lepiej do SKRAJA nie idźcie. Wygna was, jak los DOBRZE da. I takich jak WAS nie lubi. MOGÓW. ALE – dodał po chwili ciszy. – SKRAJA blisko kurhany som, a tam jeden stary, BARDZO stary. MOGA jakiego. Wy to jeden innego zrozumieć umie to MOŻE znajdzie COŚ co POMOŻE. Ale tak i inaczej JA do SIGGARDA NE! Problem mam z on. MAM ja.


 
Zormar jest offline