Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-10-2019, 14:38   #10
Johan Watherman
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
- Morris - Odys zaczął powoli gdy ogarniali właściwą salę na spotkanie - odpuść Joyce'owi.
- O co ci chodzi? - hermetyk zapytał ustawiając chybotliwe krzesło - Lepiej, aby się nie wiercili podczas spotkania.
- Może w Porządku trzeba przez kwadrans dochodzić do sedna rozmowy - chórzysta skrzywił się lekko “jakby w chórze było inaczej” - lecz mnie tego typu gry nie bawią. To nie była odpowiedź.
- Ty też nie odpowiedziałeś. - sarknał.
- Joyce jest jeńcem. Ty ewidentnie masz radość ze sprawiania mu nieprzyjemności, a to jest działanie nie tylko na naszą szkodę ale też na swoją i Joyce'a, w bardzo długiej perspektywie. Teraz możesz popisać się dedukcją.
Chórzysta rzucił lekko zbierając ze złożonego stołu stare gazety.
- Dramatyzujesz. - Morris przewrócił oczami - Nie wiem na co on nam, ale chyba nie zamierzamy go trzymać w pięciogwiazdkowym pokoju i chodzić przy nim na paluszkach?
- Mam zamiar traktować go jak człowieka. Może postąpi tak, że będziemy musieli się z tego wycofać, może nie. Nam nic nie zrobił, a w ogóle życia, poza poglądami, nie wiemy o niczym złym. Był nawet kimś w rodzaju lekarza, Morris. Joyce jest ważny, ale…
Chórzysta pokręcił głową.
- Czy uważasz się za kogoś kto chce być w porządku do innych?
- Odys. - zaczął poważnie - Przecież w końcu jego i tak czeka śmierć. Nie wypuścimy go spowrotem do Unii.
- Nie czeka go śmierć - chórzysta spojrzał na Morrisa z lekkim uśmiechem - masz w pewnych kwestiach bardzo wąską perspektywę. Jakiego wroga, jaka Unia. Istnieje całe spektrum zjawisk na biegunach Triady. A nawet gdy wróci… To co? Korzystaj z tego, że masz u boku technokratę, on skorzysta z nas. Rozmawiajmy, wypijmy razem. Nawet gdy to wszystko się skończy, to może on pomyśli inaczej o Tradycji, a my inaczej o Unii. Może wreszcie ta przeklęta wojna zejdzie na łagodniejsze tory. Właśnie przez to jak traktujesz innych. To nasze wybory określają kształt Unii i Tradycji. Może zyskasz znajomego technokratę, a może nie. On wyszkoli kolejne pokolenie agentów. I co im powie? Znowu, że trzeba wyrżnąć wirtualnych? Czy może w trybach maszyny pojawi się litość?
Odys mówił powoli, z naciskiem na każde słowo.
- Technokracji nie da się pokonać, możesz zabijać ich ilu zechcesz. Tego pewnie nie uczono cię, lecz - Odys wyrysował w kurzu na biurku trójkąt - metafizyczna trójca. To będzie zawsze, zawsze będą upadli, zawsze będzie jakaś Maszyna, zawsze będą szaleni - wskazał palcem kierunek ze statyki do entropii - świat się kończy. Sprawmy aby te ostatnie chwile, aby upadek był jak najłagodniejszy. Nie przyczyniamy się do zdziczenia. I wiem, będziesz się śmiał, że jestem pacyfistą - uśmiechnął się lekko rozbawiony tym - ale jedną z cech mądrości jest wiedza kiedy być stanowczym. Aby nie siać wiatru na burzę bez celu, aby mimo krwi na rękach próbować być chociaż trochę sprawiedliwym.
- To Iterator. On będzie zawsze myślał to, co mu powie komputer i Kontrola. Z całej technokracji to oni są tymi prawdziwie zaprogramowanymi trybikami.
- Progenitorzy stosują modyfikacje na poziomie genomu w celu ukierunkowania danych cech charakteru oraz stymulacje farmakologiczną, NWO wynalazło programowanie neurolingwistyczne wdrożone w niemal każdej konwencji, Syndykat obkręca cię wokół palca, inżynierowie próżni uciekają od tego świata. Czy zatem Iteracja jest jedyna? A może o niej najwięcej słyszałeś, co?
- To ludzie, którzy nie chcą być nie tylko ludźmi, ale nawet biologicznymi bytami. Odrzucają sumienie, emocje... spójrz na Joyce'a. Zachowuje się jak osoba po lobotomii, tylko raz okazał emocje, gdy mowa była o Wirtualnych.
- A czy odrzucenie jest złe? Lub dobre? Zresztą - machnął ręką - jakby nasi tego nie robili. Czy przypadkiem najłatwiejszą rotą nieśmiertelności stosowaną w porządku jest prawie stanie się chodzącym trupem? Nie mam na myśli Tremere. Wiem, współcześnie mało kto to robi, ale wciąż, często poza horyzontem macie garstkę Liczy. Nasi kuzyni ze wschodu rozpływają się nad koncepcjami rozpadu własnego ja we wspólny umysł, też często odrzucają emocje. Też są do likwidacji? Za poglądy?
- Nie są w Technokracji. - Morris odparł zimno - Według ciebie Joyce jest ważny? Jak dla mnie może być żartem Rady to dołączenie go.
- Niektórzy mówią, że żartem było stworzenie świata. Jeszcze inni idą dalej, iż wszyscy jesteśmy błaznami w boskim teatrze. Czy to odejmuje cokolwiek z istotności?
- To jaka jest ta istotność naszego technokraty?
- Los - Odys uśmiechnął się lekko - jego los jest silny. Gdy nadejdzie czas lepiej aby miał o nas dobre zdanie. I nie, śmierć nie jest wyjściem. Przecinanie przeznaczenia zwykle robi więcej szkody, a jak nie to po prostu nie zmienia nic ostatecznego.
- Czyli co? Mamy go dalej niańczyć? - mruknął bez zadowolenia.
- Masz być w porządku do niego. To jeniec wojenny, nie bądźmy nazistami.
- Dobrze. Nie będę mówił mu przykrych rzeczy, psze pana.
- Chodziło mi o zachowanie - Odys przesunął krzesło do stołu narady i podszedł po drugie - dobra, stara hermetyczna sztuczka, co? Obiecać nie to o co chodzi - zaśmiał się lekko - nie myślałeś ostatnio co masz zamiar tutaj robić?
- Nie. - Morris uśmiechnął się z rozbrajającą szczerością.
- Zastanów się, trzeba czymś się zająć, człowiek nie może żyć cały czas misją - chórzysta powiedział swobodnie - te wszystkie rzeczy co mówiłem, wyjaśniałem. Nie dlatego, że lubię mentorować, chociaż czasem wpadam w taki ton. Na spotkaniu ogłoszę, iż w łańcuchu dowodzenia będziesz drugi po mnie. Chcę abyś myślał, a nie tylko płynął z falą. Kształtujesz rzeczywistość dużo dalej niż to miasto i jako osoba odpowiedzialna za fundację po mnie, masz mieć klarowane osądy - uśmiechnął się.
Morris wyglądał na trochę niepewnego.
- Sądzisz, że to najlepszy pomysł? Jeżeli tak - to chyba jesteś jedyny, a klarowne osądy... - zasępił się - Wiesz, że to będzie ciężkie w wypadku hermetyków... a ten cały Alex... - westchnął - Joyce'a mogę zostawić, i tak kruszynka mnie ignoruje i chyba ma focha. - spojrzał uważnie na chórzystę.
- Życie byłoby potwornie nudne gdybyśmy podejmowali wyłącznie najlepsze decyzje. Wystarczą dobre. Ciebie znam najdłużej, podczas naszej wędrówki przeżyliśmy sporo. Dodatkowo jesteś drugi w sile, na niektórych magach robi to wrażenie, pełni rolę autorytetu.
- A czy w razie zgody, czeka na mnie jakaś kolejna przysięga? - zapytał z uśmieszkiem.
- Przysięgi w sprawie niektórych osób wymusiły na mnie Tradycje - Odys wyjaśnił spokojnie - chcieli zabezpieczenia.
Morris odłożył na stół połamany segregator.
- Dobrze. - stwierdził po chwili pauzy - Masz rację, podróżowaliśmy razem, a do tego walczyliśmy ramię w ramię. To znaczy wiele.
- Znałem ludzi dla których to nic nie znaczyło. Znałem też tych którzy przecenili braterstwo broni - wzruszył ramionami.
- Dla mnie to ważne w pewnym stopniu. Dla ciebie nie? - zapytał wprost.
- Wszystko jest ważne - uśmiechnął się tajemniczo - wszystko zależy od okoliczności. Czym innym jest braterstwo walki o swój naród, a czym innym podczas chwalebnego szturmu. To pierwsze nie wygląda pięknie, jest wręcz żałosne, zawierane w zrujnowanym mieście o pół kromki chleba. Ludzie wolą to drugie, jest lepiej podane, i chyba bardziej zbrodnicze.
Morris milczał dłuższą chwilę.
- Jeżeli będziesz miał chęć Odysie, to chętnie posłucham o twojej drodze. Uważaj to za szczere zdanie, a nie hermetycką zagrywkę.
- Sam bym prawie nie został w jednym z Domów Porządku - Odys uśmiechnął się lekko - jeśli okolica będzie bezpieczna, trzeba będzie wyskoczyć do pubu. Joyce'a może zabierzemy jeśli się uda. On też miał swoją drogę, sądzę, że dość bolesną.
Chórzysta wziął suchą szmatkę aby trochę zetrzeć co grubsze tumany kurzu w głównym miejscu narady.
- Być może. - hermetyk chciał zrobić to samo, ale zatrzymał się w pół ruchu - Cholera... Może pójdę do niego i poluzuję mu te kajdanki. Chyba przez przypadek mogłem wymusić na nim nimi nieszczęśliwy dyskomfort.
- Rób jak uważasz - odpowiedział z dość skutecznie udawaną obojętnością - będę chciał za jakiś czas poprosić ducha aby pilnował Joyce'a, abyśmy nie mieli z tym tyle problemu. Myślałem o ifrycie - rzucił w eter.
Flambeau zaśmiał się tylko na te słowa i nieśpiesznie ruszył do wyjścia z pokoju.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline