Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-11-2019, 20:11   #5
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Nad tym jednak musiała pomyśleć później, rano czekało ją śniadanie, potem obowiązki i nauka. Dopiero po południu miała nieco czasu dla siebie. No i wieczorem, choć rodzice krzywo patrzyli na jej wieczorne wyprawy do Pączka i późne powroty. Elizabeth zeszła na śniadanie do kuchni. Tam już krzątała się jej matka.
- El… pożycz sól od sąsiadów.- mruknęła przez ramię. - I powiedz im przy okazji, że się zgadzam. Ich córka może się uczyć u mnie.
- Fulla? - Czarodziejka była nieco zaskoczona. - D.. dobrze.
Szybko wyszła z domu nie chcąc się spierać z matką i podeszła do drzwi sąsiadów. Zapukała śmiało.
- Pproszę.- usłyszała w odpowiedzi, głos Fulli. To było niespodziewane.
El otworzyła i powoli weszła do środka.
- Przepraszam czy mogłabym… pożyczyć sól. - Rozejrzała się po pomieszczeniu, które wielokrotnie odwiedzała z rodzicami.
- Nie ma problemu… zaraz podam.- młoda krasnoludka uśmiechnęła się z ulgą. Ta rudowłosa krasnoludka sięgająca głową do piersi El krzątała się właśnie po kuchni szykując sobie śniadanie. Wcześniej odstawiła rodzinny garłacz obok drzwi. I postawiwszy misę na stół Fulla sięgnęła do spiżarki.- Kubek tej soli wystarczy?
- Raczej tak... - El spojrzała niepewnie na długą broń. - Mama kazała przekazać, że przyjmie cię na nauki.
- Mam nadzieję, że to dla ciebie nie problem? Tatko chce z czasem zamknąć interes. Nie robi takich rzeczy jak twój, a proste narzędzia, broń i podkowy nie sprzedają się już tak dobrze jak kiedyś. A ja nie mam ręki do kowadła i młota. Tatko zamknie interes jak już przejdzie na emeryturę. - odparła trwożliwie krasnoludka. I dodała.- Rodzice udali się wczoraj do domu starszego klanu. Ponoć jest umierający… wypadało się zjawić. Ucieszą się jak wrócą.
- Nie.. raczej nie mam nic przeciwko. Już nieco umiem i powinnam próbować coś sama szyć. - El zastanawiała się, czy matka zgodziła się, bo przestała wierzyć w to, że córka przejmie po niej interes.
- Nie będę dla ciebie konkurencją. My krasnoludy nie nosimy tak… śmiałych krojów, jakimi chwali się twoja matka.- zaśmiała się nerwowo Fulla podając gliniany kubek z solą czarodziejce.
- Nic ci nie broni szyć też dla ludzi… lub wprowadzić nową modę wśród krasnoludów. - El uśmiechnęła się ciepło i przyjęła podany kubek. - Dziękuję.
- Niechże panienka Morgan nie żartuje. Nie śmiałabym się szyć czegoś… tak… eee… wyzywającego.- odparła czerwieniąc się ze wstydu Fulla. - Ani nosić na sobie. To nie dla mnie.
- Rozumiem. - El przyglądała się krasnoludzicy lekko zaskoczona. - Ekhym… jeszcze raz dziękuję za sól.
- Nie ma za co. - odparła radośnie Fulla odprowadzając czarodziejkę do drzwi.
El pożegnała się z młodą krasnoludzicą i szybkim krokiem wróciła do domu.


Śniadanie odbyło się w rodzinnym gronie. Ojciec, dwaj bracia, matka i El oczywiście. Młodszy szykował się do szkoły, starszy do pomagania ojcu w sklepie i przy robocie.
Zaliczył już te kilka klas obowiązkowej szkoły w której to poznawało się podstawy rachowania i czytanie oraz pisanie. Nie było tego wiele, ale też plebs nie musiał znać historii czy teorii magii.
- I co powiedzieli nasi sąsiedzi?- zapytała Adelaide, matka El.
- Była tylko Fulla… jej rodzice pojechali na pogrzeb. - Czarodziejka sięgnęła po kubek z jakimś ziołowym naparem. Bez trudu wyczuła w nim miętę. Matka dodawała ją gdy tylko mogła dbając o oddech ojca. - Bardzo się ucieszyła.
- Pogrzeb? - zdziwił się Henry i spojrzał na córkę.- Jesteś pewna?
A matka spojrzała na męża karcąco i dodała.- To nie nasza sprawa. Cieszę, że ktoś będzie podchodził z radością do moich nauk. Jak wysprzątasz sypialnię swoją i braci, zaprosisz ją do nas… z pewnością do tego czasu ja skończę inne domowe obowiązki i wspólnie we trójkę popracujemy.
- To … chyba ktoś był umierający… - El zaczęła mówić nim odezwała się jej matka. - Oczywiście… ale wiesz mamo, że pomaganie ci mnie cieszy.- wstała od stołu by zabrać się do przydzielonych obowiązków.
- Mam po prostu wrażenie skarbie, że ostatnio szycie bielizny przestało być dla ciebie interesujące.- odparła łagodnym tonem matka. Henry zaś rzekła.- Adelaide to już dorosła pannica, pewnie ogląda się za chłopcami.
- Gdyby jeszcze oglądała się za chłopcami z naszej ulicy, a nie łaziła po jakichś tawernach… - odparła z lekką irytacją Adelaide. Po czym dodała zwracając się do córki.- Po prostu się o ciebie martwię.
- Nadal jest bardzo interesujące i cieszę się że dziewczyny pozwalają mi na sobie eksperymentować. - El uśmiechnęła się do matki. - widzę że się martwisz, ale... chcę znaleźć swoją drogę.
- Po prostu boję się ta twoja droga sprowadzi na ciebie kłopoty kochanie.- odparła czule matka.
- Idę posprzątać. - Czarodziejka odstawiła swój talerz do misy z wodą i chwyciwszy resztkę naparu w kubku ruszyła na piętro.


Tam miała chwilę czasu na ochłonięcie, zwłaszcza że słowa matki przypomniały o Luciusie. Teraz pozostało zabrać się za owe porządki i zapomnieć o tym co wczoraj robiła. Była ciekawa czy jej kochanek byłby "odpowiednią" partią według jej mamy. Przypuszczała jednak, że tak. Powoli poskładała suknię i koszulę przygotowując je do prania, spakowała naprawioną bieliznę Mel, chowając ją w podręcznej sakwie i udała się do pokoi swych braci.
Kolejne minuty i godziny upływały jej na porządkach, na szorowaniu podłogi i układaniu rzeczy w szafkach. W końcu skończyła i mogła się zameldować u mamy.
Wstąpiła na chwilę do pracowni Adelaide.
- To idę po Fullę. - Rzuciła zaglądając przez drzwi.
- Dobrze kochanie.- odparła Adelaide i rzekła pokazując pęk kluczy na kredensie. - Fulla wpadła tu z kluczami tuż po śniadaniu. Weź je… nie będziesz musiała pukać.
- Dobrze. - El podeszła do kredensu i wzięła pęk kluczy. - Mamo… a byłabyś w stanie mi pokazać jak uszyć pewne konkretne majtki?
- Tak. To wymaga nieco finezji, ale da się zrobić.- odparła Adelaide zaskoczona takim pytaniem córki.- Podpatrzyłaś gdzieś ciekawy model?
El podała matce naprawione majtki.
- Moja przyjaciółka bardzo je lubi, a materiał jest już nieco zużyty.
- Hmm… najgorzej z materiałem. Drogi i trudno dostępny. Nawet w Uptown. Krój i koronka to już nie taki problem. - oceniła Adelaide przyglądając się temu skrawkowi bielizny.- Twoja przyjaciółka ma dobry gust… i bogatych kl… wielbicieli.
- Cóż.. Mel jest śliczna i popularna. - El westchnęła. - Popytam… to niedużo materiału.
- Taak.. a teraz idź po Fullę, mamy dużo do zrobienia.- przypomniała jej matka.
- Tak. - El zgarnęła majtki przyjaciółki. Schowała je szybko i ruszyła szybkim krokiem do domu krasnoludów. Drzwi otwarła przekręcając klucz i ruszyła w głąb budynku w poszukiwaniu Fulli. Było tu ciszej niż zazwyczaj. Rodzice dziewczyny musieli jeszcze nie wrócić. Niemniej El ruszyła do kuźni mając przeczucie, że tam właśnie znajdzie krasnoludkę. I miała rację…
Fulla właśnie szorowała podłogę w kuźni. Miarowe ruchy bioder na kolanach. Przedtem by tego nie zauważyła, ale po lekcji Dalii Elizabeth łatwo spostrzegła iż jej młoda sąsiadka ma całkiem sporą, całkiem krągłą pupę… poruszającą się obecnie tak jak jej własna podczas pożegnania z Charlesem.
El zarumieniła się i poczuła jak jej serce nieco przyspiesza. Czy spotka dziś swego kochanka… czy… po tym jak wytrzeźwiał też będzie chciał ją zobaczyć.
Delikatnie zapukała w drzwi kuźni.
- Och.. Elizabeth… nie zauważyłam cię. Zaraz skończę i możemy iść.- odparła krasnoludzica i zabrała się za energiczniejsze szorowanie podłogi.
- Dobrze. - Czarownica przystanęła w miejscu gdzie podłoga wyschła i rozglądała się z zainteresowaniem po pomieszczeniu starając się powstrzymać od zerkania na Fullę.
Kuźnia krasnoludzka wręcz tryskała tradycją (albo skansenem w zależności kogo spytać), El przyglądała się tradycyjnemu piecowi kowalskiemu, tradycyjnemu kowadłu i zbiorze (a jakże) tradycyjnych narzędzi kowalskich. Każde oznaczone runicznymi znakami, każde czyste i lśniące, każde ciężkie. Kowalstwo w wykonaniu krasnoludów wymagało siły i cierpliwości. I o ile tej drugiej nie brakowało Fulli, to mimo pulchnych kształtów rudowłosa córka Wullgrama wydawała się delikatna i słabiutka (jak na krasnoluda oczywiście).
- To niesamowite miejsce. - Wyszeptała El na chwilę przerywając odgłos szczotki na podłodze.
- Nie tak dobra jak kuźnia mojego dziadka, ale… to tylko słowa papy…- odparła Fulla nie zaprzestając szorowania. Przerwała je na moment po chwili i spojrzała na El.- Może mój mąż ją znów pobudzi do życia. Ja nie potrafię… jestem trochę “nieudanym” dzieckiem.
- Głupota. - Czarodziejka uśmiechnęła się do krasnoludzicy. - To że jesteś stworzona do czegoś innego nie znaczy, że jesteś nieudana. Do tego… jesteś bardzo zgrabna, na pewno znajdziesz wspaniałego męża jeśli zechcesz.
- No… tatko też mi to mówi. I matula. Tyle że kuźnia… już nie jest tak cennym posagiem jak była za dawnych dobrych czasów.- wyjaśniła Fulla kraśniejąc i zabierając się za sprzątanie.- Dziwnie się czuję słysząc takie słowa z ust innej niewiasty.
- Och… wiesz.. wydaje mi się czasem, że mężczyźni zbyt niewprawni są ostatnimi czasy w komplementach. - El pozwoliła sobie na żartobliwy ton. - Więc jeśli my sobie nie będziemy ich mówić to kto?
- Mnie nie wypada słuchać komplementów z męskich ust. - odparła Fulla kończąc sprzątanie i przeciągając się tak, że koszula na jej ciele zatrzeszczała w szwach napinając się mocno na biuście. Choć krasnoludy, jako rasa, były dość krępe to nadrabiały to masywną muskulaturą i… rozmiarami krągłości którym niewiele ras mogło dorównać. El oczywiście zdawała sobie z tego sprawę od dawna, ale spotkanie z Dalią… narzuciło nowe spojrzenie na znane jej fakty. - Obyczajem mojego ludu jest to, by komplementy na temat urody córki składać na ręce matki.
- Czyli tam powinnam je kierować? - Czarodziejka mrugnęła do krasnoludzicy. - Idziemy?
- Tak.- odparła krasnoludka i wstała z kolan. Po czym obie ruszyły do domu panny Morgan.
Tam już czekała na Elizabeth rutyna związana z szyciem, poprawkami, wykańczaniem materiału tu i tam… Tyle że tym razem miała do pomocy kogoś, komu mogła wydawać polecenia i pokazywać co i jak.

El lubiła uczyć, więc opowiadanie o wszystkim krasnoludzicy sprawiało jej dużo radości. Cały czas zerkała też na matkę ciekawa co ta przygotowuje. Dawno na niej nie eksperymentowała, więc pewnie szyła coś dla jakiegoś klienta.
Czas mijał na przygotowaniach jakiegoś gorsetu… więc mama rzadko włączała się do rozmowy. Sądząc po użytych materiałach było to dość drogie cacuszko bieliźniarskie. I trafiło do bogatej wdowy panu Kaurichtu, który za życia miał pod swoją kontrolą kilka sklepów zajmujących się paserstwem. Wdowa ta, jak na swoje czterdzieści lat, trzymała się nieźle. Odrobina tłuszczyku wynikającego z dość wygodnego trybu życia bynajmniej nie psuła jej urody. A gorset tylko dodawał jej krągłościom uroku i sprawiał, że wzrok El często na nich się skupiał. Niestety, lekcja u Dalii przyniosła efekty uboczne. Elizabeth nie mogła już patrzeć na klientki czysto profesjonalnym spojrzeniem. Starała się jednak zrobić co w jej mocy by zachować profesjonalizm i by nie przynieść wstydu matce. Pilnowała by jej wzrok skupiał się raczej na materiale. Nie spodziewała się, że raczej jeden wspólny.. dwa wspólne razy tak ją zmienią.
Inną ciekawostką którą dostrzegła u wdowy (poza ciągłym niezdecydowaniem, narzekaniem i życzeniami) było to jak ona traktowała zakup bielizny. Jakby wybierała oręż szykując się do jakiegoś starcia. Przechadzała się przed lustrem, przybierała pozy, przyglądała się każdemu szczegółowi. Co przekładało się na kolejne minuty przymiarek, przeróbek poprawek, tym bardziej że gorset miał być na dziś. W końcu zaczęła się zbliżać pora obiadowa, więc Adelaide odesłała El do kuchni, by ta zrobiła obiad dla rodziny… sama zaś skupiła się na klientce i jej narzeka… eee… prośbach. Fulla zaoferowała pomoc El, bo chciała zostać tutaj i na obiad i na kolację. Jej rodzice mieli wrócić dopiero jutro do domu i nie chciała siedzieć w nim sama.
El zaczęła wydobywać z szafek odpowiednie garnki by przygotować strawę dla całej rodziny. Nie mogła się już doczekać aż odwiedzi dziewczyny. Może spotka tamtego wielbiciela Mel i poprosi o fiolkę? Cicho podśpiewywała odsypując odpowiednie porcje kaszy i przypraw.
Fulla uśmiechając się i pomagając przy robieniu posiłku rzekła wesoło.
-Jesteś w wyjątkowo dobrym nastroju.- zauważyła niewątpliwie dobry nastrój Elizabeth.
- Dobrze spałam i cieszę się mając kogoś do pomocy. - Czarodziejka uśmiechnęła się do towarzyszki.
- Ja też się cieszę, że ojciec zgodził się na pomysł mojej matki. Tu mi jest lepiej niż w kuźni.- odparła z promiennym uśmiechem Fulla.
- Powinnam ci pokazać gorsety, które mama szyje dla pewnej krasnoludzicy. - El zamyśliła się, krojąc mięso.
- Pewnie są ładne. - odparła w odpowiedzi Fulla zajmując się warzywami.- Twoja mama ma talent. I podziwiam ją za wytrzymywanie z klientkami… ja bym nie wiem czy bym sobie poradziła tak dobrze jak ona.
- Kwestia przyzwyczajenia. - Czarodziejka wrzuciła mięso do wielkiego gara i zaczęła je doprawiać. - I miłości do tego co się robi.
- Z pewnością… zwłaszcza przyzwyczajenia. Bo tu tyle nagości… - zaśmiała się nerwowo Fulla i dodała.- Dobrze że nie męskiej. A co do gorsetów to po obiedzie mam trochę czasu wolnego, a ty?
- Naprawiałam bieliznę do mojej przyjaciółki i idę do niej. - El zaśmiała się. - Mężczyźni wbrew pozorom też tu przychodzą, ale zazwyczaj oczekują dyskrecji. Niektórzy proszą o gorsety.. są inne niż kobiece.. albo bieliznę która podkreśla ich atrybuty.
- Mmmmam nadzieję, że nie przy mnie… - Fulla tak się zaczerwieniła, że piegi na jej twarzy przestały być widoczne.
- Oh zazwyczaj mama spotyka się z nimi w obecności służącej owych mężczyzn samotnie. Wiesz.. dyskrecja. - El przejęła warzywa od krasnoludzicy i wrzuciła je do gara. - Nigdy nie byłaś ciekawa jak wygląda jakiś krasnolud nago?
- Byłam… ale się boję… - pisnęła cicho Fulla czerwieniąc się jeszcze bardziej i przysiadając na stołku.- Takie myśli nie przystoją dobrze wychowanej pannie.
- Według mnie to całkiem naturalne zainteresowanie. - Czarodziejka wzruszyła ramionami. - Wiesz.. ja mam dwóch braci i nie uważałam mycia ich za nic zdrożnego czy nieodpowiedniego. Tu chyba chodzi bardziej jak do tego podchodzisz.
- Ale nie mówimy tu o rodzinie… tylko o obcym.- speszyła się Fulla i pokręciła głową.- Od takich myśli łatwo przejść do hałasów w nocy.
Widać nie tylko ściany kamienicy El były cienkie.
- Czyli masz ochotę nie tylko na oglądanie? - Czarodziejka sięgnęła po wielki dzban stojący w rogu pomieszczenia, w którym kisiła się kapusta. - Weźmiesz misę? Nałożymy nieco do obiadu.
- Nie chcę sobie wyobrażać co moi rodzice robią, gdy mama jest głośna.- wydusiła z siebie cichutko Fulla podając Elizabeth misę. - Poza tym jednak, prawdopodobnie wyjdę za mąż i wiem, że wtedy… będę coś robić z mężem pod kołdrą. Ty pewnie też… w swoim czasie.
- W swoim czasie. - Czarodziejka pomyślała o dzisiejszym wieczorze. - Po prostu według mnie zainteresowanie nie jest złe. A jeśli możesz poobserować mężczyzn w pracy.. to potem będziesz spokojniejsza podczas pierwszej nocy.
- Nie jestem pewna czy to rzeczywiście pomoże… - odparła Fulla. Dalszą ich rozmowę przerwało przybycie ojca wraz z najmłodszym synem. Starszy z nich, Edwin miał jeszcze posprzątać warsztat podczas przerwy obiadowej.
El podała krasnoludzicy talerze. - Rozstaw, zaraz podam jedzenie.
Fulla się od razu zabrała do wykonania tego zadania rozkładając talerze z pomocą młodszego z synów, Franka. Adelaide wróciła tuż przez Edwinem, a potem cała rodzinka wraz gościem zabrała się za wspólne pałaszowanie. El wiedziała, że czeka ją jeszcze pewnie sprzątanie po obiedzie, ale potem… wybierze jakąś sukienkę, tak na wszelki wypadek gdyby Charles się zjawił i… może pożyczy fiolkę od Mel lub Dalii? Odda im, gdy tylko będzie miała okazję.


Fulla pomogła jej po posiłku i wróciła do swojej kamienicy. Zaoszczędziła El nieco czasu i pozwoliła jej szybko czmychnąć do pokoju. Tam panna Morgan zmierzyła z jednym drobnym problemem. Wybranie sukni na randkę to jedno, ale jak w niej wyjść z domu bez wzbudzania podejrzeń? Rozsądną alternatywą więc było przygotowanie sobie takie stroju, a potem przebranie się w niego poza domem. El wybrała sukienkę, którą kupiła kiedyś po kryjomu za pośrednictwem Mel. Bardzo się jej podobała, jednak wiedziała, że Matka nie byłaby przekonana do takiego wyboru. Miała takich strojów kilka, większość ukrytych na dnie skrzyni pod normalną garderobą.
Szybko schowała strój do większej torby, w której przenosiła gorsetu i temu podobne, po czym postanowiła wyruszyć do Pączka.

O tej porze było jeszcze za wcześnie na nocne figle, więc Melody i jej przyjaciółki zajmowały się przynoszeniem posiłków i trunków. Poruszały przy tym biodrami, co by “zareklamować” swoje walory.
Z goście nie dostrzegła zbyt wielu znajomych twarzy. Za to zauważyła najważniejszą z nich. Bernie już tęsknie wzdychał do Melody, która ruszyła ku Elizabeth.
- No i jak? Udało ci się naprawić?- zapytała z uśmiechem i nadzieją na powitanie.
- Tak. - El wydobyła z podręcznej sakwy zawinięta w tkaninę bieliznę i podała ją przyjaciółce.- Musisz na nią uważać.. to bardzo trudnodostępny materiał.
- Wiem. Wiem…- odparła Melody z radością przyglądając się swojemu skarbowi.- Nawet nie wiesz ile kosztowało mnie ich zdobycie.
- Nie wiem.. - Czarodziejka poklepała się po torbie. - Czy mogłabym się u ciebie przebrać.. gdyby Charles przyszedł?
- Dobrze… o ile wiesz… nie będzie mnie w środku.- odparła z uśmiechem Mel.
- Teraz skoczę na chwilę. - El mrugnęła do przyjaciółki. - Ach.. i te fiolki… czy mogłabym… ci ja jakoś odkupić.
- No nie wiem… są dość kosztowne. - zamyśliła się zakłopotana Melody. Pochwyciła dłoń Elizabeth by po poprowadzić ją na piętro.- Ale jestem ci jedną winna za majtki, więc…
- Wiesz… zarabiam… mam jakieś oszczędności. - El ruszyła za przyjaciółką. Czarodziejka wiedziała, że nie zarabia dużo, ale sukcesywnie odkładała choć odrobinę z tego co dawała jej matka. Choćby po to by kupić sobie stroje.
- Bernie sprzedaje ten specyfik.- wyjaśniła Melody na schodach, a gdy znalazły się na parterze zaczęła zadzierać spódnicę powyżej lewego uda, by dać Elizabeth kolejną fiolkę.
El przyglądała się jej zgrabnym nogom, przypominając sobie swój ostatni sen.
- To.. może po prostu go spytam? - Zatrzymała przyjaciółkę, kładąc jej dłoń na podwiązce, do której była przymocowana fiolka. - Potrzebujesz tego do pracy.
- Poradzę sobie.- odparła z uśmiechem Mel mrucząc bardzo cicho bardzo blisko ucha pochylonej Elizabeth, która dotykała ciepłego miękkiego uda przyjaciółki.- Naprawdę… nie przejmuj się mną. Jestem profesjonalistką.
Dalia też tak mówiła.
- Wiem… ale jesteś też moją przyjaciółką.. chciałabym ci pomóc, a nie… ech tylko cię wykorzystuję. - Czarodziejka cofnęła rękę, czując jak ta zaczyna palić.
- A moje majtki naprawiły się same… albo gnomy je naprawiły gdy spałam, co?- przypomniała jej Melody, sama sięgając dłonią po fiolkę.- To ja spłacam przysługę za uratowanie moich majteczek.
- Niech ci będzie… ale i tak je odkupię. - Czarodziejka przyjęła fiolkę i ujęła ją obiema dłońmi.
- Jeśli chcesz… ale nie musisz się spieszyć.- odparła z uśmiechem pochylona lekko ku El, by poprawić spódnicę.
Wspomnienia snu odżyły. Przypomniały się jej pocałunki przyjaciółki na piersiach, brzuchu. To jak tuliły się do siebie. Czarodziejka objęła Mel mocno.
- Dziękuję. - Wyszeptała tuż przy jej uchu.
- Nie ma za co… baw się dobrze…- podobny figlarny ton El usłyszała przy swoim uchu. Także i Melody przytuliła El, obejmując ją w pasie dłońmi i tuląc swój biust do jej.
Czarodziejka puściła przyjaciółkę nim jej ciało się rozpaliło.
- Przebiorę się i zaraz zejdę. - Uśmiechnęła się, starając się ukryć narastające podniecenie. - Napijemy się razem kawy?
- Dobrze… z chęcią.- odparła z uśmiechem Mel przyglądając się nieco badawczo Elizabeth. Czyżby… coś podejrzewała?
Morgan szybkim krokiem ruszyła do pokoju Melody, starając się nie pozwolić przyjaciółce na zbyt długie analizowanie jej stanu. Powinna się przebrać, może potem pojawi się Charles… i ten tajemniczy gość od Luciusa. Musiała się skupić na czymś innym.

Elizabeth znała pokój Melody jak własną kieszeń. Rozmawiały tu często… Mel testowała przed El bieliznę zakupioną u matki czarodziejki. Dziewczyna znała nawet zawartość szafy przyjaciółki. Znała nawet to łóżka. Spała na nim… raz czy dwa. Oczywiście sama, gdy była zbyt znużona by wracać do domu. Teraz przysiadła na tym łóżku by rozsznurować trzewiki. Jej nozdrza wypełnił zapach przyjaciółki i jej perfum. Przebierała się jednak szybko nie pozwalając sobie na zdrożne myśli. W końcu zmieniła strój na bardziej przyciągający spojrzenie, na taki który miał zachwycić Charlesa… ale też na taki, za który oberwałoby się jej od matki. Dobrze że ta nie zaglądała do “Pączka”.
El złożyła swoje ubranie starannie, wiedząc że będzie musiała je założyć po spotkaniu. Schowała je do sakwy, w której przyniosła sukienkę i zeszła na dół.
I schodząc przyciągała ciekawskie spojrzenia, w tym znajomych przyjaciółek. Dalia meandrująca z tacą z trunkami posłała jej łakome spojrzenie, podkreślone lubieżnym oblizaniem warg. Wyraźnie miałaby ochotę na smakołyk jakim była Elizabeth. A może tylko się z nią droczyła? Uśmiech Melody również podkreślał, że strój czarodziejki przypadł jej do gustu.
El nieco zarumieniona przysiadła przy jednym ze stolików, wiedząc, że przyjaciółka podejdzie gdy będzie miała chwilę. Te spojrzenia po jej dekolcie nie ustępowały, tylko dlatego że przysiadła. Była ciekawostką i nowością w tym miejscu. Na szczęście Melody już obdgadała z Karlem przerwę w obowiązkach i przysiadła się do stolika przyjaciółki z dwiema kawami.
- Szefowa jest w swoim gabinecie, jakby Cycione chcieli zrobić ci krzywdę… obiecała pomóc.- zaczęła od dobrych wieści i mruknęła wesoło.- Jak ten twój wybranek się na ciebie nie rzuci, to ja to zrobię… wyglądasz naprawdę kusząco El.
- Nie wiem czy przyjdzie… uczy się na księgowego w Uptown, a ja… - El uśmiechnęła się niepewnie. - Ale przynajmniej czuję się pewniej w stroju, który lubię.
Melody zaczerwieniła się na twarzy i zerknęła w bok zdając sobie sprawę, że pospiesznie złożyła dość śmiałą deklarację.
- Jeśli nie ma dość jaj by się zjawić bez względu na sytuację, to nie jest ciebie wart. - mruknęła niemrawo.
El roześmiała się i upiła kawy.
- Nie martw się, nie spodziewałam się byś się na mnie rzuciła. - Czarodziejka skupiła wzrok na kubku, powoli poruszając palcem po jego krawędzi.
- No… na pewno nie w tej spódnicy. Najpierw musiałabym się rozebrać.- zażartowała Melody oddychając z ulgą. Po czym musnęła czubkiem trzewiczka łydkę w bardzo zmysłowy sposób. Spojrzała w oczy El pocieszając ją. - Jesteś bardzo piękną, bardzo kuszącą dziewczyną… i wierz mi… potrafiłabyś rozpalić ogniem każde serce.
- Kuszę ciebie? - El mrugnęła do przyjaciółki, starając się obrócić tą sytuację w żart. Czuła jednak dreszcze rozchodzące się od miejsca którego dotykała noga Mel, po całym jej ciele.
- No… tak… trochę…- odparła nieco speszona Melody zabierając się za picie kawy. Nadal zmysłowo dotykając nogę panny Morgan mruknęła.- Nie jestem ślepa El… widzę przed sobą ślicznotkę. I nie tylko ja zauważam ten fakt. Dalia już się czai niczym pająk, by cię opleść słówkami i zaciągnąć do swojego leża na konsumpcję.
- Trochę… mi tłumaczyła ostatnio… - El zawahała się. - Ale… wiesz… nie muszę iść do jej leża. - Czarodziejka czuła jak jej policzki i uszy palą.
- I nie powinnaś. Kto wie jakie to pokręcone zabawy wymyśli sącząc ci do uszka swoje słodkie słowa.- mruknęła Melody nie zdając sobie sprawy z sytuacji Elizabeth. Przyglądała się bowiem Dalii niczym brytan pilnujący swojej pani.- Wiem jaka potrafi być przekonująca… ale Dalia ma swoje własne hedonistyczne motywy na względzie, przede wszystkim.-
- Hej… nie chcę wam przerywać ćwierkania, ale jakaś gnomka dopytuje się o El.- do rozmowy włączyła się Amelia. Króliczek uśmiechnął się do Elizabeth.- Ładnie wyglądasz… aż czuję twój ciepły oddech na karku. Bo robisz nam konkurencję.
- Dalia… mówiła… - Tyle zdążyła powiedzieć El nim pojawiła się Amelia. Gdy ją usłyszała, cały kolor z jej twarzy odpłynął. To musiał być ktoś od Cycione. Z trudem podniosła się na lekko zesztywniałych nogach. - Och.. już idę… gdzie mam jej szukać? - Rozejrzała się obawą po sali.
Jest tam w kącie.- Amelia wskazała na małą osóbkę, siedzącą grzecznie przy stoliku częściowo pogrążonym już w cieniu. Żadnej obstawy, chyba że wliczając jej ptaka. Gnomka była… czymś zaskakującym. Elizabeth wszak widziała już wielu członków tej rasy… niektórych bardziej elfich, innych pulchniutkich na twarzy i ciele, różnych pod wieloma względami bo gnomy ceniły ekstrawagancję… na ich tle ta osóbka wyglądała niezwykle. Zarówno jej strój jak i wygląd był stonowany. Ubierała się na czarno i miała włosy koloru miodu, ubierała się gustownie co było rzadkością u tej zakochanej w pstrokaciźnie i zębatkach rasie. Tak jakoś elfio. Jej towarzyszem był dziwny kruk, który bardziej “strojem” pasował do stereotypu gnoma, niż ona sama… aaa i to się rzucało w oczy. Gnomka była sama… żadnych ochroniarzy, żadnej widocznej broni. Nic, co by sugerowało niebezpieczeństwo.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline