Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-11-2019, 15:36   #1
Buka
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
[D&D/FR 3.5] "Smoczy pazur, Elfie oko" (+18)

Rozdział I

“Smok”





Karawana kupiecka wyruszyła z Wrót Zachodu, na Smoczym Wybrzeżu, a jej celem było Waterdeep. Droga, jaką miała pokonać była olbrzymia. Coś około 2000 kilometrów, które w optymistycznym założeniu, powinni pokonać w około… dwa miesiące. Dwa miesiące nieustannej podróży, dzień w dzień na szlaku, kilometr za kilometrem, od sioła do sioła, miasta do miasteczka, do znudzenia, do porzygania.


W skład karawany wchodziły dwa tuziny wozów, wypełniony wszelkimi towarami. Była tam wełna, były wyroby garncarskie, jedwab, zioła… skrzypiące wozy były obładowane po brzegi, a ich podopiecznych była naprawdę imponująca liczba. Ludzie, Gnomy, Niziołki, Elfy, Półelfy, nawet kilka Półorków, do tego masa strażników i zwiadowców, przez co całość zamykała się w setce osób. Dzieciaki, młodziki, dojrzali, starcy. Mężczyźni i kobiety, różnych ras i różnych narodów. Było głośno, było gwarno, było swojsko.

Wśród tej całej ciżby, było i kilka osób jadących z całym tym cyrkiem niemalże przypadkowo. Tak zwani “poszukiwacze przygód” czy też i “śmiałkowie”, którzy najęli się za straż, albo i po prostu podróżowali akurat w tym samym kierunku, niektórzy dołączyli wcześniej, inni później, ale skoro w kupie raźniej…

~

Był wśród nich i Druid, wraz ze swoim zwierzęcym towarzyszem - sporych rozmiarów tygrysem - który wywoływał popłoch nie tylko wśród zwierząt, grzecznie więc dano jegomościowi do zrozumienia, iż najlepiej będzie, jak zajmie się funkcją “zwiadowcy”, daleko na przedzie ze swoim futrzakiem, z dala od wystraszonych koni, wołów, osłów, czy i samych karawaniarzy.

Był i najprawdziwszy rycerz z dalekich krain, o (delikatnie mówiąc) nietypowej urodzie, cały w pancerzu, na swym rumaku, z własnym sługą i… towarzyszącą im czarodziejką o iście dworskich manierach, i odrobinę zadartym nosku.

Był i Krasnal, który dosyć często oglądał się za “dużymi” kobietami, i puszczał do nich oko, zupełnie jak typowy brodacz się nie zachowując. A do tego ponoć służył jednemu z ichnich bóstw, a i na deser na wytrychach się znał…

Była i Elfka, łukiem się posługująca, której na widok klejnotów, złota, i magicznych przedmiotów mocniej oczka świeciły, niż wypadało.

Półorczyca z wielkim mieczem, na każdym kroku prężąca swoje muskuły, Gnom z dziwacznym, wybuchającym proszkiem i małymi niby-kuszami, co to kuleczkami z ołowiu raziły, niczym bełty, lecz wszystko w mniejszym rozmiarze, całkiem pasującym do właściciela. Była i wyjątkowo blada Kapłanka, co nie chciała zdradzić jakiemu bóstwu służy… oj tak, była tam masa nietypowych ludzi i nie-ludzi.

I chyba dlatego, i z uwagi na rozmiary owej karawany, podróż przebiegała w spokoju. Nikt nie atakował takiej zgrai, pewnie zbyt onieśmielony jej rozmiarami, żadnej przydrożnej bandzie, czy i jakimś czającym się w krzakach potworkom, nie starczyło odwagi i brawury, by porwać się na takie tłumy.

~

Największym - codziennym, i to podwójnym - apogeum całej karawany było rozkładanie wieczornego obozu, a następnego dnia rankiem zbieranie wszystkiego na powrót. Kolorowa, często bardziej niż powinna, rozwrzeszczana ciżba kręciła się niczym mrówki w (powiedzmy że kontrolowanym) chaosie, każdy coś robił, lub udawał, że robi, kłócono się, obrzucano mięsem, ale jakoś nigdy nie dochodziło do bójek.

Nie, zdecydowanie nie. Takie życie nie było dla każdego, takie powołanie męczyło niejednego… koniec końców, gdy karawana dotarła do Brodu Sztyletu, wywołując jednoczesny popłoch, jak i zacieranie dłoni czujących zarobek, wśród miejscowych swoimi rozmiarami, kilka osób postanowiło się już od niej odłączyć, zwłaszcza, że w miejscowej tawernie, pewne ogłoszenie przykuło uwagę osób spragnionych bardziej heroickich przygód...

***

Tawerna “Szczęśliwa Krowa” prowadzona była przez liczną rodzinę niziołczą. Właścicielem przybytku był Koggin, a wspomagała go jego żona, Lily Hardcheese. Gości obsługiwała zaś reszta rodzinki w postaci trzech synów i trzech córek. Na chwilę obecną oferowano jakąś apetycznie pachnąca zupę z fasolką, ziemniakami i kawałkami kiełbas, do tego chleb, ser, wędzona wędlinka. Były i same kiełbasy, ładnie podpieczone, nieco warzyw, znalazła się i jakaś dziczyzna, do tego piwo, wino, a nawet i jakieś ciasto. Jadło było smaczne, napitki niezłe, a ceny zwyczajowe, czego więc chcieć więcej…

Nie to jednak było najważniejsze. Na jednym ze słupów przy samym kontuarze, podtrzymujących strop i piętro, na tak zwanym "słupie ogłoszeń", wśród kilku mniejszych lub większych karteczek, wisiał spory pergamin, który bardzo zainteresował "byłych karawaniarzy".


Wszystko starannie napisane, ręką kogoś obeznanego w tej czynności, była i pieczęć Barona… Secomber z kolei znajdowało się niedaleko, ledwie dwie godziny jazdy konnej na północny wschód. Baron zaś miał pewnie sporo złota, smoczek miał być malutki, więc w sumie całość prezentowała się całkiem całkiem. No tylko te cholerne bagna.

Można by się tą sprawą bardziej zainteresować, zwłaszcza iż u wielu ze śmiałków sakwy były niemal puste?




.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline