Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-11-2019, 21:27   #56
Mekow
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
Pogoda była dobra a wiatr sprzyjający, zatem pod opieką zgranej załogi, Maria Osete płynęła spokojnie kursem na Walencję. Z początku widać było łodzie rybackie, potem minęli dwa czy trzy inne statki, zaś piratów nie było widać na horyzoncie.

Wieczorem, jeszcze tego samego dnia, dał znać o sobie kamień komunikacyjny młodego Cabrery. Zgodnie z planem, Tanyr, Zevran i Sher, czym prędzej udali się z nim do kajuty kapitana. Siedzący tam Brodie miał wyraźne instrukcje, aby rozmawiać zupełnie normalnie i zmylić ewentualny pościg fałszywą informacją o zmianie trasy... Dostał komunikator i odebrał wezwanie.
- Ahoj - odezwał się chłopak.
- Ahoj dziubku - przywitała się słodko rozmówczyni, której głos rozpoznali wszyscy zgromadzeni w pomieszczeniu. - Już po walce, jestem cała i zdrowa - powiedziała na wstępie.
- To wspaniale - ucieszył się Brodie. - A ciężko było? - zagadał od razu.
- Oj tak, nekromanta to niełatwy przeciwnik. Ale mieliśmy przewagę zaskoczenia i od razu prawie unieszkodliwiliśmy wampirzyce. No, potem były zarówno złe, jak i dobre niespodzianki, ale zdecydowanie wygraliśmy - powiedziała piratka.
- Jakie niespodzianki? - spytał zaciekawiony młodzieniec.
- Złe to takie, że sam nekromanta nie dał się tak zaskoczyć. I nagle zza kotary wyskoczyło na nas pięć zombie, nie wspominając o ożywionym szkielecie dość dużego rekina - opowiadała, a słuchający jej relacji kurierzy pamiętali ten szkielet, który jako trofeum i niegroźna ozdoba wisiał nad kominkiem. - Do tego byli właściciele Lochu, dwóch dużych khajitów. Ostro walczyli - mówiła dalej.
- Ale wygraliście! Więc to chyba najważniejsze - zasugerował Brodie.
- No pewnie. Bo byliśmy dobrze przygotowani i oprócz swoich ludzi miałam jeszcze wsparcie od stróżów i dwoje kleryków ze świątyni Mermana - odpowiedziała Carmen. - A z dobrych niespodzianek, to na okrzyk o zombie dołączyła się do nas jeszcze grupka przesiadujących tam hazardzistów. I jeden goryl - dodała od razu, co też konwojentom brzmiało bardzo znajomo.
- A zginął ktoś od Ciebie? - spytał chłopak.
- Nie, ale mamy sporo rannych. A trzech ugryzionych przez wampiry leży teraz w świątyni - odpowiedziała dziewczyna.
- A to... Ale oni nie staną wampirami? - spytał zaniepokojony Brodie.
- Nie nie, w świątyni o to zadbają - odpowiedziała Carmen. - Wyjdą z tego, więc obeszło się bez strat - powiedziała z dumą w głosie.
- To wspaniale - odpowiedział Brodie. - A ten... Kiedy się zobaczymy? - spytał.
- Załoga musi dojść do siebie, a mnie zamiast stosu złota, w ramach nagrody zaoferowano dość skromną sumkę i tę karczmę na własność, więc muszę to teraz ogarnąć. Ale zaraz potem żeglujemy do Walencji. Będziemy nie później niż trzy dni po was, więc masz czas na znalezienie nam dobrej knajpy - odpowiedziała Carmen.
- Najwyżej dwa, bo po drodze odwiedzamy Pływające Wsie, - powiedział spokojnie Brodie, spoglądając na towarzyszących mu mężczyzn, którzy w niemy sposób wyrazili swoją aprobatę dla jego słów. - ale znajdę w tym czasie dobry lokal - obiecał.
- Postaraj się, to dostaniesz ode mnie słodką nagrodę - powiedziała, a chłopak zaczerwienił się delikatnie na twarzy. - A co u ciebie? - spytała spokojnie.
- Wszystko dobrze. Ale nudno. I tęsknię za tobą - powiedział, krępując się trochę że przyszło mu rozmawiać na ten temat w towarzystwie.
- Wytrzymaj dziubku, niedługo się zobaczymy - zapewniła rozmówczyni. - A tymczasem: “buziaaaczki i całuuusy” - powiedziała delikatnie, po czym nastąpiła seria kilku cmoknięć i pomruku zadowolenia.
Brodie wyraźnie poczerwieniał na twarzy.
- Bu-Buziaczki i całusy - wydusił z siebie, z mieszaniną zadowolenia i zażenowania.

Rozmowa, choć kontrolowana, przebiegła dobrze.


* * *


Przez resztę podróży, na horyzoncie nie było śladu po piratach, co zdawało się potwierdzać wersję Carmen. Ciężko było jednak powiedzieć, czy to dobrze, czy źle.
Keleon zapewniał, że płynąca Marią Osete para elfów, z którą porozmawiał, jest niegroźna i niezwiązana z ich przesyłką - młoda para w podróży przedślubnej... Oprócz nich, w gronie pasażerów było dwóch kucharzy wracających do Wielkiej Doliny Zieleni, po tym jak zapoznali się z naturą i pochodzeniem przypraw. Oni też nie stanowili zagrożenia, a ponadto podróżowali pod opieką kupca Roberta Dunna, za którego już wcześniej zaręczył sam Amis Cabrera... Listy nowych osób na pokładzie dopełniała Adia, khajitka z Kalill, szukająca chętnych na handel kakao, którą jeszcze przed wypłynięciem delikatnie wypytał Zevran.
Wszystko wskazywało na to, że podróż powrotna będzie dużo spokojniejsza niż w pierwszą stronę... Choć z uwagi na dotychczasowe doświadczenia, konwojenci dobrze pilnowali szkatułki cały dzień i całą noc.


* * *


Parę dni później, bez żadnych przeszkód, Maria Osete zawitała w porcie Walencji. Było wczesne popołudnie i aby wywiązać się z kontraktu, konwojenci mieli stawić się ze szkatułką następnego dnia, o bliżej nieokreślonej porze. Mieli więc półtora dnia, aby dostarczyć przesyłkę do biura Edmunda Hantrela, oddalonego o najwyżej trzy godziny drogi. Cóż mogło stanąć im na przeszkodzie, zwłaszcza jeśli piraci faktycznie się wycofali z powodu udziału nekromanty?


Pożegnawszy się z jednym i drugim Cabrerą, konwojenci zeszli przez trap z pokładu Marii i znaleźli się na jednym z portowych molo Walencji. Ich następnym przystankiem miały być stajnie, gdzie czekał na nich koń Tanyra - Straffer, oraz wynajęte od Edmunda konie dla pozostałych.
Byli w porcie kilka dni temu i choć nie zabawili tu długo, nic nie wskazywało na wielkie zmiany. Statki i marynarze. Ludzie się krzątali, tu coś wyładowywali, tam ładowali. A w szeregach straży miejskiej nadal dawało się zauważyć niedźwiedzie.

Ruszyli przed siebie, z oddali przezornie wypatrując zasadzki. Tej nie widzieli, ale idąc przez molo sami zostali zauważeni i zatrzymani - przez sześciu ludzi ze straży, którym towarzyszył czarny niedźwiedź.


- Maria Osete, przybyła z Amaraziliji. Kontrola graniczna, proszę się poddać inspekcji - jeden z żołnierzy, dość beznamiętnym głosem wyklepał formułkę.
- Gdy wypływaliśmy nie było żadnej kontroli - zauważył Kaelon, podczas gdy niedźwiedź zbliżył się do nich nieznacznie, kręcąc delikatnie nosem.
- W Amaraziliji rosną różnego rodzaju narkotyki, które są niedozwolone - wyjaśnił mu szybko Sher. - Byłem stróżem - dodał, spoglądając tym razem na straż.

- A składniki takie jak korzeń kasksua są w pełni dozwolone - powiedział(!) niedźwiedź(!), spoglądając na Tanyra.
- Jest pan niedźwiedziołakiem - czarodziej bardziej to zauważył niż spytał.
- Mamy najlepszy węch - odpowiedział dumnie niedźwiedziołak, - Ale nie wyczuwam zawartości tej szkatułki. Proszę otworzyć - powiedział...

Sami z siebie, konwojenci postanowili nie zaglądać do środka, ale teraz nie mieli innego wyjścia. Z lekką obawą, ale bez wykrętów otwarto więc szkatułkę, ujawniając jej zawartość.


Owoce z Amaraziliji! Zwykłe, proste i dostępne tam dla każdego owoce! Dzięki magicznemu chłodzeniu z pewnością nadal były świeże, a z uwagi na przestronność szkatułki znajdowało się w niej tyle owoców, że zastawiły by sobą niejeden stół.
Owszem... Szkatułka posiadała jeszcze drugie dno, o czym kurierzy dowiedzieli się dzięki Ruth! Jednak nikt nie miał ochoty informować o tym straży, aby nie ryzykować zarówno niedopełnienia kontraktu gdyby mieli zostać zatrzymani i nie zdążyć na czas, jak i kłopotów skoro istniało prawdopodobieństwo na przemyt, w dodatku z udziałem nekromanty.

- Owoce. W porządku - stwierdził spokojnie niedźwiedziołak po chwili węszenia.
Konwojenci przeszli kontrolę graniczną pomyślnie i mogli ruszyć w dalszą drogę.
 
Mekow jest offline