Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-11-2019, 17:48   #7
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację

Pytanie spadło na urodzajną glebę i już po chwili James został zasypany ploteczkami. Szybko też doszedł do wniosku, że życie w Hope zdecydowanie nie należy do szczególnie bogatych w akcję. Nie licząc wybryków synalków Olstena, nad którymi to Mary rozwodziła się w szczegółach które tylko podkreślały słabość charakteru młodzików, kobieta nie miała do zaoferowania żadnych istotnych informacji. Lub też takowymi dzielić się nie chciała…

Ten ostatni wniosek James mógł wysnuć na podstawie spojrzeń, które od czasu do czasu niewiasta ta rzucała w stronę Olstena, niezaprzeczalnego władcy tego miasteczka. Nie było to nic dziwnego. Niemal każda dziura posiadała kogoś takiego. Kogoś z wystarczającą charyzmą i dozą okrucieństwa, kto był w stanie wzbudzić podszyty strachem szacunek u pozostałych. Być zatem mogło, że działo się tu więcej niż to, o czym opowiadała Mary. Coś więcej niż kolejne narodziny, kolejna śmierć i liczone w setkach bójki. Coś, co miało głębsze dno i do zbadania czego potrzeba było więcej niż butelka podłego trunku, skoczna muzyka i luźna atmosfera.

James nie dowiedział się już nic więcej. Wielebny zakończył swój występ wśród oklasków, zaproszeń do kolejnych popisów i kobiecego narzekania. Wkrótce też pojawił się Nataniel wraz z zakupami, a co za tym szło, czas był najwyższy by zebrać się i powrócić do pozostawionych przy pracy członków trzódki Morgana.


Dni mijały powoli, pełne lejącego się z nieba żaru i skrzącego się na skórze potu. Prace nad budową nowych domów rozpoczynano wraz ze wschodem słońca i kończono gdy owe słońce chowało się za linią horyzontu. Przerwy robiono jedynie na jedzenie i na te chwile, w których upał zagrażał życiu i zdrowiu pracujących. Nie minęło więcej niż siedem dni, a już trzódka Wielebnego mogła schronić się w swych świeżo wybudowanych domach. Dla Jamesa nadszedł moment pożegnania z rodziną Morgana i tymi, którzy mu towarzyszyli.
Prośba ziemi i jej mieszkańców została w końcu spełniona. Ciężkie krople, jedna po drugiej, zaczęły opuszczać zasnute ciężkimi chmurami niebo. Natura wydała z siebie pełne ulgi, niemal ogłuszające westchnienie, roztrzaskane na setki drobnych uderzeń. Z początku wysuszona gleba zdawała się być zbyt zaskoczona by wchłaniać spadającą wodę. Było to jednak zaskoczenie jak najbardziej chwilowe. Gdy przeminęło, grunt pod nogami tych, którzy po niej stąpali, począł się uginać, jakby niezdolny dłużej wspierać ich ciężaru. Przepełniona zadowoleniem ziemia, oddała się swej przyjemności i sprawiała wrażenie jakby utraciła wszelką wiedzę o swej powinności.

Tak z pewnością mógł się czuć wierzchowiec Jamesa, którego kopyta zdawały się z każdym kolejnym krokiem zapadać głębiej i głębiej. Także i sam James cierpiał z powodu nagłej zmiany pogody. Co jak co ale jazda pod gołym niebem, gdy to w końcu zdecydowało się rozewrzeć i wypuścić wszystkie swe zbierane od dłuższego czasu żale, do najprzyjemniejszych nie należała. Szczególnie gdy w pobliżu nie było żadnego miejsca, w którym samotny wędrowiec mógłby się skryć. Co prawda, gdy jeszcze widoczność pozwalała na dostrzeżenie czegoś więcej niż czubek własnego nosa, był w stanie dostrzec cel, do którego tego dnia zmierzał. Celem tym był była linia drzew, która wedle mapy jaką posiadał, miała prowadzić do kotliny między dwoma potężnymi stokami, jakie górowały nad nim już od poprzedniego dnia. Preria sięgała tu niezwykle blisko owych szczytów, zostawiając tylko ów wąski pas drzew, stanowiący ostatnią zaporę, lub jak ktoś wolał, linię graniczną. Wedle planu, jaki sobie na ten dzień ułożył, James miał się wśród owych drzew znaleźć zanim ostatnie promienie słońca skryją się za horyzontem. Gdyby nie nagłe załamanie, z pewnością by mu się to udało, teraz jednak… Cóż, teraz nie mógł być nawet pewien czy zmierza we właściwym kierunku. Polegać mógł jedynie na instynkcie swego towarzysza i własnym szczęściu.

Czy to ostatnie czy pierwsze zadziałało, nad tym dyskutować by można, dostrzegł jednak w końcu coś, co pozwoliło by przyduszona nadzieja, zapłonęła na nowo. Nie była to jednak linia drzew, ku której zmierzał, chociaż pewności nie miał. Tym co ową nadzieję obudziło, był widoczny nie dalej niż kilka metrów od niego, blask. Nie był on duży, ot migotliwa iskierka, walcząca o prawo istnienia wśród panującego mroku i strumieni lejących się z nieba. Była to jednak iskierka zwiastująca schronienie. Nie było bowiem najmniejszej szansy by jakiekolwiek ogień czy inne źródło światła było w stanie przetrwać niekończące się ataki deszczu. Pozostawało oczywiście pytanie o to, na jakie powitanie takowy samotny jeździec mógł liczyć. Co zaś za tym szło, James stanął przed wyborem, którego dokonać musiał. Podążać dalej przed siebie, licząc że ulewa szybko się zakończy lub on sam dotrze pod osłonę koron drzew lub też skierować wierzchowca w prawo, tam gdzie owe migotliwe światło wabiło go swym blaskiem i obietnicą osłony przed nieubłaganą naturą.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline