Edgelord | RANO
Mervi drżała lekko.
- Eteryci mają mi z kompem pomóc... - usiadła na łóżku - Nie mam nic do roboty... -spojrzała ze smutkiem - To źle... Jest źle.
- Jest źle - Tomas patrzył gdzieś w przestrzeń.
- Wszystko jest źle... - spojrzała na Tomasa - O jakim "źle" mówisz?
- Przepraszam - eutanatos się lekko zmieszał - czasem odpływam. Bardzo jest źle?
- Nie mogę spać... Budzę się ciągle, chodzę w kółko, to tu to tam... Chce mi się... nie wiem czego. Znaczy, wiem teraz. Ale wtedy... - przetarła oczy - Póki mam coś do roboty... czymś jestem zajęta, coś się dzieje... Coś odwróci uwagę... To nie mam problemu, a tak…
- Czyli jest typowo. Fizycznie się dobrze czujesz?
- Tak…
- Tyle dobrego - Tomas pokręcił głową zamyślony - widziałaś ponury wiec w pokoju ucznia?
- Widziałam, że Iwan przyjechał... i J. skądś wrócił. - dodała zbolała - ale ponury wiec?
- Siedzą u ucznia i debatują pewnie co robić po tym jak Klausa nastraszył - eutanatos zamilkł - nie przejmuj się. Zaraz muszę jechać do pracy - spojrzał w sufit.
- Chcą go zabić? - zapytała, starając się nie myśleć, że zaraz znów będzie sama.
- No wiesz co? I rozmawialiby o tym sami, bez jedynego fundacyjnego eutanatosa?
Tomas uśmiechnął się lekko. Chyba miał dość czarne poczucie humoru.
- Chcą zbadać czy jest wolny od ewentualnego opętania oraz na ile Einar miał wpływ na jego stan.
- A czemu pytałeś mnie czy mam coś do roboty?
- Bo powinnaś się czymś zająć. I nie być sama.
- Ponury wiec ma szalonego ucznia. Fireson nie jest zainteresowany. Ty masz pracę, a Patrick... pewnie odsypia dzikie orgie.
- Bardziej wolontariat ale nie lubię tego tłumaczyć - Tomas wyjaśnił - postaraj się być w hotelu, tutaj zwykle ktoś jest. Wiesz co by się nam się przydało? Jakaś komunikacja..
Eutanatos zamyślił się.
- Jonathan o to nie poprosi bo po tym waszym numerze z węzłem to sama wiesz… Ale jak znowu Iwan będzie wysyłał Adama z listami to… sama wiesz.
- Jasne... - westchnęła - Już na mnie napuścił Patricka o ten węzeł. Dowiadywałeś się o wampiry? O Einherjarl?
- Rozmawiałem z Jonathanem, powiedział, iż musi o tym porozmawiać z duchownymi - Tomas zastanowił się - sam w tej chwili mało wiem, nie miałem czasu. Ale z węzłem, Mervi… Nie chcę cię dobijać, ale było to bardzo nie fair do nas.
Mervi w tym momencie zastanowiła się czy powinna wkopywać Firesona...
- Mówiłam Jonathanowi, że dam namiary na ten węzeł. - burknęła - I podyskutuję z Firesonem.
- Nie ma co się złościć. Po prostu umierają ludzie. Fireson pewnie ma to w dupie.
- Już widzę jego zadowolenie, jak i moje relacje z nim po tym. - mruknęła.
- A na czym ci zależy, Mervi?
Tomas powoli pakował plecak.
Technomantka nie odpowiedziała.
PO NARADZIE
Healy zjawił się u Mervi z sześciopakiem piwa i kubełkiem lodów.
- Nie wiem co by ci bardziej pasowało. Jak się czujesz?- zapytał troskliwie.
Mervi siedziała na łóżku, przy którym stał zniszczony komputer.
- Daję radę. - odpowiedziała krótko - Jestem zaskoczona, że w ogóle miałeś siłę tutaj przyjść, po sprawie z burzą i... wczoraj. - sarknęła na koniec.
- Możesz w to nie uwierzyć, ale widziałem gorsze potwory niż ona.- wzruszył ramionami Patrick i zerkając na zniszczony sprzęt dodał.- Współczuję.
- Ja wiem, jesteś taki dzielny i doświadczony,istny macho. - parsknęła - Dajże spokój. - przesunęła się na łóżku - Siadaj i daj te lody, roztopią się. - machnęła ręką w stronę stolika, gdzie leżały dwie łyżeczki.
- Żaden tam dzielny…- odparł z uśmiechem mężczyzna oraz podając dziewczynie i lody i łyżeczki. -... za to doświadczony. Spójrz na to tak, każdy człowiek ma swoją niszę… swoją strefę komfortu. Twoją jest ten cały VR, kontrolujesz go… rozumiesz, czujesz się w nim swobodnie i dobrze. To twoje małe królestwo. Ja tam ledwo sobie radzę. Moi bowiem jest strefa wojny… nawet jeśli napotykam potwory to nie tracę głowy, choć… pewnie kiedyś mnie to będzie głowę kosztowało.- dodał z lekka nutą czarnego humoru w tonie głosu.
- Jeżeliby ona chciała, czy tam mogła wtedy, to by cię zgwałciła, zapłodniła ciebie i Avatara... I tyle. - dała Patrickowi jedną z łyżeczek - Przeprowadzasz się tutaj.
- Zanocuję... Ale pracować wolę u siebie.- odparł Healy zabierając się za lody.- Jeśli płonąca belka nie oparłaby się o ścianę to zmiażdżyłaby mnie, gdy byłem jeszcze smarkaczem. Jeśli pewna kula przeleciałaby o kilka milimetrów bliżej w lewo, zginąłbym postrzelony w głowę… w moim życiu było sporo takich “jeśli”. Przywykłem. Oczywiście nadal odczuwam strach, ale nie pozwalam, by mną rządził.
- To nie jest strach. - spojrzała poważnie na Patricka - To rozsądek i mierzenie siły na zamiary.
- Ja jestem człowiekiem… odczuwam strach jak każdy. - odparł z uśmiechem Irlandczyk i pogłaskał Mervi po włosach.- A ty… za dużo się zastanawiasz nad tym, co by było gdyby… a to nieważne.
- A ty za mało. - nałożyła łyżkę lodów - Jak było na swingers party?
- Dobrze. Było inaczej niż się spodziewałem. Lepiej… odrobinę.- odparł Healy wzruszając ramionami i przyglądając się dziewczynie zmienił temat.- Czego potrzebujesz do programowania rzeczywistości? Jesteś uzależniona od tych superkomputerów?
- Uzależniona? To nie jest uzależnienie! - parsknęła technomantka.
- Ech.. nie masz co się wściekać. Jeśli chodzi o mnie, to nie potrzebuję do czarowania moich śrubek, zębatek i szkiełek. Mogę wejść do pierwszego lepszego sklepu żelaznego i użyć jego zasobów do budowania naginaczy rzeczywistości. Ty możesz tak samo? Pierwszy lepszy laptop wystarczy do manipulowania sferami, czy musi to być coś specjalistycznego? - Healy westchnął pobłażliwym tonem, niewzruszony jej wybuchem gniewu.
- Nie musi to być nawet laptop... Komórka z Internetem chociażby da radę czy automat z colą…
- To dobrze… cieszę, że nie stałaś się bezbronna. Jeszcze odpłacimy tych cholerom za napaść na ciebie.- odparł entuzjastycznie Irlandczyk.
Mervi przez chwilę była pochłonięta jedzeniem lodów.
- Wyrwałeś kogoś? -zapytała w końcu.
- Dwie…- odparł krótko Healy i dodał po chwili. -... choć trudno nazwać to wyrwaniem. Przyszły przeżyć przygodę i przeżyły.
- Mhm... - mruknęła zajmując się lodami.
- To wszystko w ramach przykrywki podczas misji.- odparł Irlandczyk wystawiając język.
- Wybacz, że nie dam wiary. - przewróciła oczami.
- To jest moja wersja i takiej będę się trzymał.- odparł Patrick z uśmiechem i dodał. - Sama powinnaś gdzieś się wyrwać, by się rozerwać.
- Niby gdzie? - zapytała kończąc swoje lody.
- No nie wiem, dyskoteka, kawiarnia, pub, muzeum, biblioteka?- zaczął wyliczać Healy i podrapał się po głowie dodając.- A w ramach obowiązków… włamiesz się do monitoringu miejskiego i wyłapiesz Jony’ego za pomocą programów identyfikacji twarzy?
- Dobrze... - zgodziła się dość szybko - I tak chciałam go szukać. A tamto... Dwa ostatnie odpadają, wolę unikać oficjalnych miejsc. Na resztę sama przecież nie pójdę.
- Możemy pójść do pubu wieczorem. Co ty na to? - zapytał Healy. - Można by nawet pójść większą grupką jeśli chcesz.
- Niekoniecznie... Zależy też od czasu. Mam się skontaktować w końcu z Firesonem... I mam nadzieję, że nie masz zamiaru mnie spić i wykorzystać? - zapytała podejrzliwie.
- Nie. Mam jeszcze jedno kolano i chcę je zachować w całości.- odparł żartobliwie Healy i skomentował sprawę. - Poza tym spite do nieprzytomności laski to żadna przyjemność. Zresztą naprawdę mam na głowie zbyt wiele, by jeszcze bawić się w uwodzenie tak opornej osóbki jak ty.
- A może tak nieatrakcyjnej, co?
- Nie. Ładna jesteś.- Healy nachylił się i przybliżywszy usta cmoknął policzek Mervi, a potem kącik jej ust, zlizując czubkiem języka ślad po lodach na jej wardze.- Bardzo ładna… łakomy z ciebie kąsek. Acz wymagający.-
Wyprostował się dodając.- Pewnie gdybyśmy sobie tu powolutku budowali Fundację, to spróbowałbym jakichś podchodów pod twój lodowy zamek księżniczko, ale… sama rozumiesz… z apokalipsą za płotem nie mam głowy do śpiewania serenad pod twoim balkonem.
Mervi zastygła i zaniemówiła. Ciężko było w tym momencie rozróżnić czy jest ona speszona, zaskoczona, zdenerwowana czy wystraszona... a może było to wszystko na raz...
- Ekhem... - chrząknęła dla pozoru opanowania - ...chyba... przeskoczyłeś kilka poziomów na raz... - otarła usta - No to... powiedz mi jeszcze co J. robił na tej imprezce. Brał na litość? - dość nerwowo zaśmiała się.
- Wierz mi Mervi… wielu by chciało tak przeskoczyć. Jesteś atrakcyjną młodą damą. - odparł ciepło Healy spoglądając na dziewczynę.- I nie daj sobie wmówić inaczej, a co do J.-a to… chyba na gadkę i ciekawość. Bo widzisz to była impreza na której… tradycyjne figle są passe. Wszystko co oglądałaś na filmach z ciasnymi skórzanymi wdziankami w ćwieki było dopuszczone. Ja zaś sam nie wiem co dokładnie J. robił… nie robić mu konkurencji.
- Nie oglądałam takich filmów. - zaprotestowała naburmuszona Mervi - Czyli J. był lepszy od ciebie? Jak twoje męskie ego?
- Aaach to? Nie obchodzi mnie to.- stwierdził wprost Irlandczyk.- Jestem osobą całkiem zadowoloną ze swoich możliwości łóżkowych. Nie mam kompleksów i mierzenia się na penisy z innymi facetami.
- I one nie musiały go upijać? Jego partnerki? - zapytała nagle.
- Nie… właściwie to zaskoczyło mnie, że może… myślałem, że jest sparaliżowany od pasa w dół.- zadumał się Patrick drapiąc po brodzie.- Choć równie dobrze mogli przegadać całe godziny. Wice J. umie nawijać… cóż… nie miałem okazji sprawdzić.
- Co za dupek z niego... - prychnęła technomantka - Technofob.
- Filmów nie oglądasz i nie wykazujesz zainteresowania. A my nie jesteśmy akurat w sytuacji, by bawić się powolne romanse. To był wypad w celu rozładowanie fizycznego napięcia, a nie na flirt.- Healy spojrzał na dziewczynę skupiając wzrok na jej oczach. - Tam był czysto zwierzęcy magnetyzm, a nie emocje… swoją drogą, to JAKIE filmy ty oglądasz?- zapytał uśmiechając się szeroko.
- Cat videos. - odparła ironicznie - Pojedźmy kupić jakiś laptop dla mnie, zmodyfikuję go z Klausem.
- I na ten fetysz są filmiki. I kostiumy z kocimi uszkami.- odparł rozbawiony Patrick.- Powinienem ci takie uszka przynajmniej kupić… słodko byś w nich wyglądała.
- Laptop. - ostro przypomniała.
- Pojedziemy moim wozem. W razie spotkania miss storm, przekona się ona że zadzieranie z synem eteru to zły pomysł.- ostatnie słowa Healy wypowiedział z wyraźnym chłodem. Gdzieś na moment znikła jego przesadnie optymistyczna i zawsze wesoła natura.
Mervi przyglądała się w powadze tej zmianie nastroju...
...żeby nagle roześmiać się głośno z tej sytuacji, choć to nie wyglądało, aby była to prześmiewczość skierowana do Patricka.
- Dobra, to jedźmy po tego laptopa.- mężczyzna wstał i podał dłoń Mervi.
Mervi przyjęła pomoc.
- Prowadź cny rycerzu. - zaśmiała się pod nosem. ***
- Straszny złom mają dla normies. Do tego wgrali ten technokratyczny system, czy Iteracja nie ma za grosz wstydu? Do zaorania.
Mervi wracała z Patrickiem z zakupów laptopowych, przez większość drogi niepewnie reagując na działanie samochodu eteryty.
- To dojedzie do hotelu?
- Dojedzie, doleci, dopłynie… powiedzmy że go troszkę podrasowałem. Uczyniłem bardziej plastycznym.- wyjaśnił Healy ignorując przytyk Mervi. - Lillehammer nie nauczyło cię jeszcze, byś nie oceniać po pozorach?
- A teraz pijesz do czego? - zapytała kobieta, z jakimś zirytowaniem w głosie.
- Oj tam… przecież inteligentna z ciebie dziewuszka. Pewnie już znasz odpowiedź. I poza tym… nie obraża się kochanki faceta, który wozi. A każdy samochód mężczyzny, jest jego kochanką.- wyłożył swoje prawdy Irlandczyk z szerokim uśmiechem i żartobliwym tonem.- Nooo.. nie strosz się tak. Odpręż nieco.
- Po prostu w tym samochodem, jest jak z twoją magyą - ciężko mi uwierzyć w działanie obu.
- A jednak działa mimo twojej niewiary.- odparł dumnie Patrick. I spytał. - To jak ten Klaus pomoże ci z komputerem? Jest elektronikiem?
- Na pewno posiada dużą wiedzę w tej dziedzinie... i nie zrobi tego jak McGuyver.
- McGuywerowi zawsze się udawało zrobić solidny sprzęt.- odparł z szerokim uśmiechem Healy.- A komputery też składałem, z pomocą magyi przerabiać mogę wszystko do swoich potrzeb.
- Obrazisz się, jeżeli powiem, że bym ci nie zaufała?
- Nie. Raczej będę współczuł.- zaśmiał się Healy. Zatrzymał samochód, założył rękawicę nad dłoń i wsunął kilka trybów i tłoków w gniazda. Ta dłoń wylądowała w schowku obok kierowcy i samochód zaczął się zmieniać. Ze schowka przed Mervi wysunęła się klawiatura, a nad schowkiem monitor… nie za duży co prawda, ale dość by był użyteczny.
- Widzisz? Użyteczny wozik.- odparł Healy z uśmiechem.
- Jebanego Transformera zrobiłeś…
- Oczywiście… w tym jestem dobry. Jeśli twoją specjalizacją jest software, to moją hardware… zwłaszcza związany z mechanizmami i pirotechniką.- wzruszył ramionami Patrick.- Pracowałem nad tym autkiem, by było gliną w moich dłoniach.
- Nie myślałeś kiedyś o Iteracji? Część z nich też lubi duże strzelające zabawki…
- Tak. Fajnie się z nimi walczy. Mają punkty w które można uderzać.- wzruszył ramionami Patrick. - I cała potyczka polega na wymyśleniu zabawki, która okaże się skuteczniejsza przeciw zabawce.
- Duże dziecko z ciebie. - pokręciła głową - Nie gorzej, młody nastolatek, co jest jednocześnie burzą hormonów z umysłem dzieciaka.
- Możliwe… ale to nie ja mam nos ciągle spuszczony na kwintę. Może gdybyś ty od czasu do czasu dopuściła swoje wewnętrzne dziecko do głosu, poczułabyś się lepiej. - odparł Healy przyglądając się dziewczynie. Uśmiechnął złowieszczo i … nachylił się, by cmoknąć ją w ucho. Zapewne po to by namieszać jej w głowie.
Mervi odsunęła twarz Patricka, odganiając się od niego jak od komara.
- Jeżeli mówisz o wewnętrznym dziecku to mam je na co dzień. Nazywa się Glitch.
- I może dlatego masz z nim problem. Są teorie mówiące że awatary są częścią naszych psyche. - odparł Healy słysząc narzekania oburzonego Mechaniclesa. - Masz z nim problemy, bo odcięłaś się od wewnętrznego dziecka… od niego samego.
- I psychopaty. - skomentowała krótko - Loki mówił, że Glitch kocha chaos... Jakbyś się zastanawiał czemu ci przywaliłam łomem... Możesz podziękować Glitchowi. Szykował się do maruderowania mnie…
- Konflikt z awatarem… taki długotrwały zawsze prowadzi do maruderowania. Tak przynajmniej słyszałem. Mag musi być w równowadze ze sobą i światem, by być skutecznym. - odparł mężczyzna. - A chaos… to dynamika przecież. Jedna z trójcy.
- Glitch chyba nie postrzega czasu liniowo... Bycie Maruderem miało być jednym z wyjść z sytuacji, gdy burza mi macki do gardła wpychała. Serio, ten wariat nie jest moim psyche…
- To czym jest ?- zapytał Healy wyraźnie ciekaw jej teorii.
- Częścią Lokiego, która odrodziła się we mnie. - stwierdziła pewnie.
- Ok…- stwierdził krótko Patrick nie mając pojęcia o czym Mervi mówi.
- Nie mów, że nie wiesz kto to Loki.
- To zależy o jakim Lokim mówimy. Tym z Avengersów, czy jakimś innym?- zapytał Healy w zamyśleniu. - To jakaś ksywka jakiegoś maga?
- ...bóg nordycki... - westchnęła ciężko - Jakby... Loki to powiedzmy, że ksywa... jednego z Pierwszych. Podzielił się na wiele części, które odradzają się w różnych osobach... brzmi znajomo? Rozmawiałam z nim... gdy Glitch w panice go zawołał. - przetarła oczy - Miałam wybór - albo maruderujemy mnie, albo zaufam, że Fireson zrobi dobre fajerwerki…
- Duchy lubią się podszywać pod różne istoty, a umysł potrafi oszukiwać także swojego właściciela.- zadumał się Patrick spoglądając na Mervi. - Nie twierdzę, że kłamiesz, ale… sama rozumiesz. To brzmi trochę zaskakująco i… wiesz… zważywszy na tutejszą sytuację, można mówić o nieświadomym wpływie otoczenia. - po czym podrapał się po karku.- Po prostu twoja teoria i argumenty, to ciężki do strawienia posiłek dla mnie.
Mervi spojrzała zaskoczona na Patricka.
- Czyli że co? Wydawało mi się? - prychnęła - Dobrze wiem co widziałam i nie były to zwidy! Myślisz, że kto mi o Einherjarl powiedział? Że kto mi o Odynowym wampiryźmie wspomniał? - przysunęła się bliżej - MYŚLISZ, ŻE KTO WYRUCHAŁ ODYNA?!
- Dobra dobra.- westchnął Healy.- Nie masz się co gorączkować. Po prostu za dużo tu zbiegów okoliczności.
- I to ja mam być bardziej mistyczna? - parsknęła odsuwając się od Patricka i wlepiając wzrok w okno obok siebie.
- Powiedzmy że zapomniałaś o jednym. Loki był nałogowym kłamcą i oszustem. To co ci powiedział o sobie i Glitchu… trzeba brać pod uwagę z odrobiną sceptycyzmu.- wyjaśnił Healy spokojnie. - Tak jak to co mi powiedziała miss storm.
Irlandczyk mógł dostrzec ten złowieszczy błysk w oku, mógł dostrzeć zaciskającą się w pięść dłoń. Bo gdy Mervi zaatakowała, gdy uderzyła pięścią, to pomiędzy twarzą Healy’ego a jej piąstką pojawiła się dłoń, która przechwyciła impet ciosu zaciskając się na niej… bezboleśnie, acz stanowczo.
- Walka to też moja silna strona.- przypomniał jej Healy.- A argumenty siłowe… czy to przystoi dumnej wirtualnej adeptce?
- Do ciebie wyraźnie nic nie trafi innego. - prychnęła, próbując wyrwać dłoń.
- Trafia… bardziej niż do ciebie.- westchnął Irlandczyk dodając po chwili.- Nie twierdzę, że nie masz racji, ale… awatar jest częścią maga, częścią jego jestestwa. Jest kawałkiem ciebie… nie jakiegoś szalonego dupka sprzed wieków. Nawet jeśli zasiał ziarno w tobie, to Glitch bardziej twój niż jego… Ja też mam marudzącego za uchem gno... awatara, ale nie est dla mnie czymś obcym. Jeśli nie ma więzi między tobą a nim, między częścią twojej duszy a tobą… to komu potrafisz, to czemu możesz zaufać?- Healy próbował wyjaśnić swoje podejście dziewczynie. Ale jak ona mogła zrozumieć, że Irlandczyk miał silną więź ze swoim awatarem, że byli ze sobą połączeni bardzo mocno… że w przeciwieństwie do niej czy Klausa, awatar Healy’ego był dla Irlandczyka najważniejszym sojusznikiem i największym przyjacielem.
- Jasne, masz oczywiście rację, cokolwiek powiesz. Nie będę już wymyślać, wracam do swojego skostniałego gniazdka. Po co w ogóle próbowałam... - spojrzała na swoją rękę - Puść mnie w końcu.
Irlandczk puścił i wzruszył ramionami.- Przykro mi, że tak czujesz się. Naprawdę.
Mervi nie odpowiedziała Patrickowi, wracając do obserwowania ulicy przez okno.
Dalsza jazda odbyła się w ciszy, aż w końcu dojechali przed hotel. Tu Patrick otworzył drzwi pytając.- Pomóc ci zanieść sprzęt do Klausa?
- Dam sobie radę. - odparła zabierając laptop.
- Powodzenia z dozbrajaniem.- odparł na pożegnanie Irlandczyk i jak tylko Mervi dotarła do hotelu, to odjechał.
__________________ Writing is a socially acceptable form of schizophrenia. |