Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-11-2019, 21:42   #3
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Leopold Kula - szczupły blondyn


- Oj chłopie ale się narobiło. - Kula siedział przy rozklekotanym stole w kuchni Korka i powtarzał tą samą sentencję po raz kolejny. A to słysząc wieści od kumpla z przedwojennej, harcerskiej ferajny a to gdy miał odpowiedzieć na jakieś pytanie. Bo się narobiło. I u Korka, i u Poldka, i w tym mieście, i w tym kraju. Aż trudno było przy jednym posiedzeniu obgadać to wszystko. Ogrom pytań, wątpliwości, strachów, odpowiedzi… To wszystko przytłaczało. A jednak cieszył się, że na tym wielkim, wypalonym rumowisku odnalazł chociaż jedną znajomą twarz Korka.

- Wiesz, że byłem tutaj w wojnę trzy razy? - zapytał Lucka w przerwie gdy ten nalewał znów wódki na dno szklanki. Przeprosił na samym początku za brak kieliszków. Po prostu nie miał. Wojna zjadła. A potem nie były artykułem pierwszej potrzeby by za tym latać a okazja się nie trafiła. Teraz zaś Lucek posłał pytające spojrzenie na zdemobilizowanego żołnierza.

- No. Trzy razy. Pierwszy raz przebiłem się z chłopakami z naszej dywizji do oblężonej Warszawy. Jeszcze w 39-ym. Potem we wrześniu w 44-ym. Przez Wisłę na Czerniaków. A potem w styczniu 45-go jak zdobyliśmy zachodni brzeg. Powiem ci, że za każdy razem gorzej to miasto wyglądało. Tu u nas jak wyparliśmy w lecie Szkopow to jeszcze nie tak najgorzej chociaż wesoło nie jest. Ale tam, po drugiej stronie Wisły… - westchnął i pokręcił swoją blond głową. Potem stuknęli się szklankami i każdy wychylił za to wszystko. Kula sapnął i wziął chleb aby zagryźć procenty. Z przekąska było nieco lepiej bo jako żołnierz a nawet podoficer miał całkiem sporo konserw. No i lepszy przydział niż cywil.

- A wiesz jak to było ciężko stać na tym brzegu przez pół roku i patrzeć, słuchać jak te jebane Szwaby obracają miasto w perzynę? Palą do gołej ziemi. Ehh… Polej jeszcze Korek. - ciążące z lat wojny wspomnienie znów wróciło i wywołało takie same przygnębienie jak zawsze. I chyba nawet wyrzuty sumienia. Chociaż był wtedy żołnierzem a rozkazów do ataku nie było. Ale był też warszawiakiem i Polakiem. I tamta bezczynność ciążyła mu do tej pory. Ale co mógł z tym teraz zrobić? No tylko znów wychylic szklankę z Korkiem.

Korek poklepał nogę na którą kulał.
- Wiem… a raczej.. Stary ja byłem po tamtej stronie. Oberwałem jakimś odpryskiem i gdyby nie jeden z chłopaków… pewnie bym skończył pod gruzami. - Lucjan dolał obu do szklanki, a Kula zauważył, że z każdą kolejną dolewką, ilość alkoholu niebezpiecznie zbliżała się ku krawędzi naczynia. - Wylądowałem w szpitalu polowym na Lwowskiej, patrzyłem tylko jak wynoszą kolejne ciała tych co się nie udało i chowają je na tym malutki ogródku. - Na twarz Korka wypłynął grymas bólu szybko jednak otrząsnął się. - I co planujesz teraz? Wieki nie słyszałem o którymś z Jaskółek, a od kiedy kuleje.. Wiesz.. Mało kto chce się zadawać z kuternogą. - Parsknął i upił spory łyk.

- Plany… - dobre pytanie. Plany. Wypadało mieć jakieś w życiu. No ale jak tu w tej ruinie własnego życia i miasta mieć jakieś plany. Współczul Korkowi tej nogi i przeżyć z czasów wojny i powstania. A jednocześnie jakby i zazdrościl. Czuł się stratny. Powinien być tu! Cała wojnę, tu było jego miejsce, tu w tym mieście w sercu kontynentu! Tyle go ominęło…

Chociaż raczej się nie nudził przez te wojenne lata. Powojenne też. No ale skończył z tym. Wpisał się z wojska póki miał czyste sumienie. Ale co dalej? Czekał na niego nowy rozdział do napisania we własnej autobiografii.

- Nie wiem jeszcze. Najpierw się chyba rozejrzę po mieście. Zobaczę na spokojnie jak to wszystko wygląda. No i rozejrzę się za jakąś robotą. Słyszałeś gdzie by można się gdzieś zaczepić? - No tak. Ciężko było coś planować w tak nowym i nieznanym świecie. Ale trzeba było zacząć od podstaw czyli jakąś robotę znaleźć i lokum. Na razie jako świeżo zdemobilizowany kapral nie miał tak najgorzej. No ale to nie będzie trwało wiecznie. Pieniądze i konserwy w końcu się skończą. Ale liczył, że przy odbudowie stolicy znajdzie sobie jakieś miejsce i zajęcie.

- Możesz spytać mojego ojca, powinien wrócić niebawem. - Korek zerknął na wiszący na ścianie zegar. - Poszedł do jakiejś swojej nowej faworyty mają robić jakiś teatr czy coś takiego. - Lucjan wzruszył ramionami i podszedł do kuchenki by nałożyć im obu jedzenie. Po chwili przed Kulą wylądował tradycyjny polski obiad. Ziemniaki, kotlet i mizeria. - Budowy stanęły przez ten cholerny śnieg, więc po mieście szlaja się cała banda bezrobotnych, ale u ojca pewnie coś sie dla ciebie znajdzie.

- O matko, skąd to wytrzasnąłeś? - gdy Lucjan postawił przed Leopoldem talerz z prawdziwym obiadem, takim jak za dawnych czasów to ten nie mógł się powstrzymać od okrzyki radości i zdziwienia. Prawdziwy obiad! O rany… Co prawda póki był w wojsku, przynajmniej po wojnie, nie przymierał głodem. No ale też zdawał sobie sprawę jak wyglądają realia poza koszarami a o stolicy krążyły niezbyt ciekawe plotki na ten temat. A tu proszę! Prawdziwy obiad!

- No to twoje zdrowie Korek! - kapral w stanie spoczynku uniósł szkło i zanim zasiadł do obiadu wzniósł toast za gospodarza. Dopiero przy obiedzie gdy wcinał tego ciepłego kotleta z ziemniakami i mizeria zaczelo do niego docierać co jeszcze powiedział kumpel.

- Teatr? No chyba na aktora to ja się nie nadaję. Ale jak twój ojciec miałby coś to chętnie bym z nim pogadał. Wiesz, coś na start aby się zaczepić w mieście. - Kula rzekł gdzieś między kęsami mówiąc przez to trochę niewyraźnie. Ale nie mógł się oprzeć. Ten obiad był taki dobry! I taki domowy. Aż coś go łapało za serce i budziło coś żewnego w jego duszy.

- O czekaj a mówiłeś, że podczas powstania byłeś po tamtej stronie Wisły? - Kula wskazał widelcem na ścianę. Ale pewnie chodziło mu o kierunek w jakim była rzeka za paroma domami i ulicami.

- Bo wiesz, jak we wrześniu byłem na Czerniakowie to spotkałem Jędrka. Na imię miał Piotrek. Nazwiska nie znam. Był w AK. Potem ja wróciłem na ten brzeg a on tam został. No i też nie wiem co się z nim stało. Może wiesz coś? - nie pytał o to od razu bo z początku wydało mu się mało prawdopodobne, że Korek znał Jędrka. No ale może znał? I tak miał się pytać o pierwszego akowca na Czerniakowie jakiego spotkał po dopłynięciu na brzeg. A potem niejako mentora i przewodnika. Nawet się chyba polubili przez ten przelotny okres wojennej znajomości.

Korek zaśmiał się ciepło, na chwilę przerywając jedzenie własnej części posiłku.
- Ojciec ma jeszcze puby. Wiesz.. Jakoś udało się przetrwać. Tutaj Niemcy nie zniszczyli miasta.. Zapasy w piwnicach przetrwały. No to rozkręcił biznes. - Lucjan dolał im do szklanek. - Potrzebuje ludzi do nalewaka… choć tam woli dziewczyny. Ale jeśli nie masz nic przeciwko noszeniu towaru.. Lub może ochronie lokalu.. To pewnie się coś znajdzie. Ja się nie nadaję. - Dodał z przekąsem powracając na chwilę do jedzenia.

- Piotrków trochę było w AK wiesz? - Korek spojrzał niepewnie na Kulę. - Niestety większość z tych, którzy byli ze mną… no wiesz. Ale jeden z dowódców żyje… może będzie kojarzył o kogo chodzi.

- Barman? - Leo w takiej roli dotąd się nie widział. Ale cóż, za bardzo nie było co wybrzydzać. - Czemu nie. Mogę spróbować. Nigdy się tym nie zajmowałem. Ale mogę spróbować. Dobrze, że chociaż u nas te cholerne Szwaby nie rozgrabiły i nie spaliły wszystkiego. - co by nie mówić cieszył się, że chociaż rodzinie Korka się udało jak i samej Pradze. To też dawało jakiś cień satysfakcji bo przecież do września Praga była wolna od faszystowskiego okupanta. I ten nie zdołał jej tak zrównać z ziemią jak zachodnią część miasta. To jakoś nadawało sens walkom w jakich brał udział i wtedy jeszcze szeregowiec Kula. A teraz mógłby spróbować i w tym pubie. Na początek, aby się zahaczyć mógł wziąć cokolwiek.

- A ktoś przeżył z dowódców? - wrócił tematem do losów “Jędrusia” o jakiego pytał. Dziwił się, że jakiegoś oficera jeszcze nie ruszyli panowie w służbie MSW. Ale zapytać mógł. Przecież nie był akowcem więc chyba nic mu nie groziło. - No to zapytaj go o tego “Jędrka” jak możesz. Albo umów mnie na spotkanie to sam zapytam. Będę zobowiązany. No wiem, że Piotrek to nie jest oryginalne imię no ale za bardzo nie było wtedy okazji gadać. Wtedy to oni w oddziale wszyscy do siebie po ksywach mówili to mi się wydawało, że wszyscy się tak znają. - wyjaśnił dobrodusznym tonem zdając sobie sprawę, że zbyt wielu detali nie podał. No ale sam ich nie znał. Jakby się udało dowiedzieć co się stało z Piotrkiem byłby zobowiązany. Zwłaszcza jakby przeżył wojnę i zawieruchę po niej. O innych perspektywach trudno było mu myśleć.

- Lepiej jak ty zapytasz… staram się tam nie pojawiać zbyt często. - Korek skrzywił się nieco. - Leży w szpitalu na Ujazdowie… Jak spytasz pielęgniarki o Zajączka, to cię do niego zaprowadzą.

- Szpital ujazdowski? Jasne, wiem gdzie. Dzięki Korek. I Zajączek? Tak ma na nazwisko? - Leopold skinął głową nad jeszcze częściowo pełnym talerzem na znak, że przyjął rzecz do wiadomości. Szpital to znał bardzo dobrze. Sam w nim leżał kilka tygodni po kampani wrześniowej. Dlatego uniknął losu niemieckiego jeńca. Ale “Zajączek” brzmiało trochę dziwnie. Nie był pewny czy to nazwisko czy jakieś przezwisko i czy jak przyjdzie do szpitalnej recepcji i o niego zapyta to rzeczywiście skierują go do odpowiedniego człowieka.

- To jego ksywka, wymyślona przez pielęgniarki. - Mruknął Korek. - Udaje świra… sam wiesz czemu.

- No tak. - żołnierz w stanie spoczynku skinął głową na znak, że rozumie. Jadł kilka kęsów w milczeniu zastanawiając się jak się zabrać do tej sprawy. - A skąd on będzie wiedział, że nie jestem żadnym szpiclem z podpuchy? - zapytał starego druha. Oni obaj wiedzieli, że każdy z nich jest swój. No ale dla “Zajączka” Kula będzie obcym facetem jakiego nie znał z całej wojny. Nie był pewny czy dawny akowiec będzie chciał z kimś takim gadać o akowskich sprawach.

- Też racja. - Lucjan przytaknął koledze, zastanawiając się chwilę. - Jak będziecie sami, zwróć się do niego “Jola”. To jego pseudonim z czasów wojny, znają go tylko swoi.

- Dobra. Mam zwrócić się do oficera AK, leżącego w szpitalu, którego biorą za czubka, per “Jola” bo chcę się zapytać czy zna mojego kolegę z AK, którego spotkałem podczas powstania na Czerniakowie. - Leopold przeżuł kilka ostatnich kęsów tego pysznego i sytego obiadu gdy zdecydował się podsumować to jak miała się zacząć jego rozmowa z “Zajączkiem”. Wszystko wydawało mu się jak z jakiegoś kabaretu surrealistów. Dlatego powiedział to przesadnie poważnym tonem by było wiadomo, że autoironizuje.

- Dobra. Co może pójść nie tak? - roześmiał się na koniec i niefrasobliwie machnął ręką. Trudno, Lucek pomógł mu jak mógł, teraz zostało udać się do tego szpitala ujazdowskiego i spróbować pogadać z tym Zajączkiem.

- Dzięki Korek, bardzo mi pomogłeś. I nakarmiłeś! Rany, nie pamiętam kiedy ostatnio jadłem coś tak dobrego. - zaśmiał się kończąc obiad i składając sztućce na talerzu. - To daj mi pozmywać bo inaczej mi głupio będzie. - uśmiechnął się do starego druha wstając od stołu że swoim pustym talerzem i podchodząc po talerz przedwojennego kumpla.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline