"Space, the final frontier" – jak mawiał klasyk. W końcu on tak samo jak wcześniej tatko i bracia znalazł swój dziki zachód. Tu w końcu czół się jak u siebie. Przestrzeń wokół, nieważkość czarna pustka i gwiazdy. Tak musieli się czuć pierwsi kowboje na starej ziemi. Tak musiał się czuć tatko jak wylądował na Łałatukina i dostał swój kawałek planety. W takich chwilach jak ta zgodził by się nawet latać za darmo. Na szczęście nigdy się nie zdradził się z tą myślą bo ktoś z góry mógłby to jeszcze wziąć na poważnie. Do pełni szczęścia brakło mu tylko ukochanej gitary i kubka czarnej słodkiej kawy. No ale nie można było mieć wszystkiego. Na szczęście w nawet w ciasnym kombinezonie zawsze udało się przemycić harmonijkę a Kapelusz przy odrobinie wysiłku dało się schować między oparcie fotela a boczny panel bezpieczników. Jedyną trudnością było pojawić się w hangarze przed kontrolą techniczną Anioła po misji. Dziwnym trafem Sydney Gerando główny mechanik odpowiedzialny za stan technicznych Aniołów nie tolerował pozaregulaminowego wyposażenia „jego” skarbeńków.
Z jednej strony mu się nie dziwił Anioły były wspaniałe. Na zakończenie służy obiecywał sobie sprawić jednego takiego kosmicznego rumaka. Pogada z kim trzeba jak będzie trzeba to i posmaruje. Tantiemy za albumy, live striming, Jeszcze parę lat i powinno się udać. Tymczasem pogładził czule stery.
- Jeszcze nie czas maleńka, ale przyjdzie chwila że jeszcze pobrykamy.
Przyłożył kolejny raz harmonijkę do ust i w eter popłynęła skoczna melodia na jaką zasługiwała ta wspaniałą maszyna.
Kolejny raz w raporcie będzie wzmianka o muzyce, znów będzie łgał że złapali cywilną stacje. Ale tak poprawcie tam na górze też lubili sobie posłuchać. Więc przymykali oko na każdą bzdurę byle by tylko w raporcie nie było białych plam.
__________________
Jak ludzie gadają za twoimi plecami, to puść im bąka.