Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-12-2019, 21:08   #7
Aiko
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
3 Grudnia 1950 r., godz. 18:00

Wieczór był zimny, do tego znów zaczął padać śnieg, ograniczając widoczność do palców wyciągniętej ręki. Ludzie zaczynali kryć się w swych domach, kawiarniach i pubach, choć raz na jakiś czas dostrzec można było cienie czające się w bramach. Jak wytrzymywali w tym mrozie, który zdawał się zamrażać oddech? Po co kryli się w cieniach szepcząc? Czemu podrywali się na każdy odgłos kroków na śniegu? Przemykający ulicami, otuleni płaszczami ludzie, jakoś nie pytali, przechodząc na drugą stronę ulicy.


Iga Michalczewska

3 Grudnia 1950 r., godz. 18:00
Warszawa, Śródmieście, Kawiarnia Próżna

Kamienica Majera Wolanowskiego znajdująca się pod numerem 14 przy ulicy Próżnej była jednym z nielicznych ocalałych budynków w zabudowie Śródmieścia.

[MEDIA]https://bi.im-g.pl/im/5/9343/z9343215V,Prozna-w-1905-roku.jpg[/MEDIA]

Nie była pewna jak Witold Załuski zdobył dostęp do lokalu znajdującego się w jej parterze, czuła jednak, że to jedno z tych pytań, których się nie zadaje jeśli człowiek nie chce wpaść w tarapaty. W “Próżnej” panował gwar. Iga zauważyła, że im chłodniej było na zewnątrz tym bardziej wypełniały się ciasne sale kawiarni. Tylko kilka ustawionych obok siebie krzeseł, chroniło, niewielką scenę, na której miała wystąpić, przed zapełnieniem. O dziwo w drzwiach nie minęła Grześka. Młody chłopak często dorabiał sobie tu jako ochroniarz.

Za to Jasiek był na swoim miejscu. Widząc zbliżającą się artystkę uśmiechnął się i pomachał.

[MEDIA]https://i.pinimg.com/originals/a1/98/43/a198434511225b7a161b9770a77a6d19.jpg[/MEDIA]

Mógł mieć góra 19 lat. Z informacjami, którymi już zdążył ją zalać pochodził z jakiejś rodziny, która przyjechała tu odbudowywać Warszawę. Młody miał jednak głowę na karku i szybko zakręcił się w innym biznesie. Miał do Igi potworną słabość. Było to o tyle męczące, że nie mógł się powstrzymać by do niej zagadać, ale miało też swój “plus”, do którego artystka właśnie podeszła. Na ladzie baru czekał już na nią kieliszek z jakimś likierem.
- Potworny mróz, co panienko? - Rzucił Jasiek, zabierając się za wycieranie szklanki.


Fryderyka Poświst

3 Grudnia 1950 r., godz. 18:00
Warszawa, Praga, Biblioteka

Przez chwilę siedziały z Anną popijając przyniesiony przez nią trunek. Fryderyka czuła… niepokój. Nie była pewna, czy wywołało go to co przeczytała czy też zachowanie Jadwigi. Jeśli Rosjanie zabrali jej chłopca… to mogli niebawem pojawić się też tutaj. Co gorsza dziewczyna nigdy nawet o nim nie wspomniała.

- Ach ta młodzież. - Mruknęła lekarka, niby od niechcenia przewracając strony książki gdy między kobietami na dłuższą chwilę zapadła cisza. - Nic tylko pakują się w kłopoty… ale z drugiej strony jak tu się w nie nie pakować.

Fryderyka już chciała coś odpowiedzieć, ale wtedy do pokoju weszła Jadwiga.

[MEDIA]https://i.pinimg.com/originals/4d/6c/ce/4d6cce67c20bb031364c3fba81ba6faa.jpg[/MEDIA]

Nadal miała zaczerwienione oczy i nos, a na polikach wypieki. Makijaż, który zniknął z jej twarzy, świadczył o tym, że dziewczyna umyła ja nim dołączyła do starszych kobiet.

- Już… już się uspokoiłam. - Powiedziała łamiącym się głosem. Widać było, że walczy dzielnie. Fryderyka bez trudu rozpoznała ten upór na jej twarzy, tak podobny do tego gdy straciła rodzinę.



Leopold Kula

3 Grudnia 1950 r., godz. 20:00
Warszawa, Praga, Kawiarnia Próżna

Witold Załuski pojawił się późnym wieczorem. Był wyraźnie w dobrym nastroju, bo na powitanie aż uściskał Leopolda i szybko przeszedł do wspominek z czasów gdy Kula i Korek byli młodzi. Polecił synowi polać czegoś lepszego na rozgrzanie i mężczyźni wspólnie rozsiedli się w salonie.

[MEDIA]https://resources.stuff.co.nz/content/dam/images/1/s/5/c/b/g/image.related.StuffLandscapeSixteenByNine.710x400. 1s55rg.png/1539914843120.jpg[/MEDIA]

Mężczyzna też wyraźnie ucierpiał w trakcie wojny, bo widać było że prawą rękę ma nieco niesprawną.

- Potworne z was były rozrabiaki. Jak już człowiek myślał, że jednego upilnował to zaraz okazywało się, że psoci ten drugi. - Zaśmiał się nieco rubasznym głosem. - Dobrze, że przeżyłeś te wojenne zawieruchy. Lepiej, że mniej okaleczony niż my tutaj.

Wskazał na syna, który wniósł do pokoju jakąś zalakowaną butelkę, nieco kulejąc. Po chwili rozmowy i szklaneczce bimbru z kompotem, okazało się, że praca się znajdzie. Rano jako magazynier, wieczorem jako ochrona lokalu.

- Zgarnęli mi fajnego chłopaka, a teraz to aż głupota by w drzwiach do lokalu nikt nie stał. - Mruknął nieco markotnym głosem Witold. - Za dużo tej hołoty ze wsi się teraz kręci i tylko głupoty im w głowie.

4 Grudnia 1950 r., godz. 8:00

Leopold obudził się z lekkim kacem, na sofie w pokoju Korka. Tego nie było już w łóżku, a z kuchni dobiegały odgłosy przygotowywania posiłku i przyjemny zapach. Czyżby kawa? Gdy tylko wygramolił się z łóżka, okazało się, ojca Lucjana już nie ma.

- Ojciec wcześnie wstaje. Wiesz… praca, praca, praca. - Mruknął przyjaciel nakładając Kuli nieco jajecznicy. - Sąsiadka hoduje kury. - Wyjaśnił stawiając obok kawę. - Powiedział, że masz się wyspać, a potem mam ci pokazać pub. Tam będziesz pracował rano.


Anatol Jasiński

4 Grudnia 1950 r., godz. 4:00
Warszawa, Mieszkanie Anatola Jasińskiego

Znów śnił mu się obóz. Ziemia… brudna… tyle ziemi… niemal czuł jej ciężar… a może ją niósł. Brudny piach i błoto… błotnisty piach, a pod nimi schody. Niekończące się schody. Niczym syzyf dźwigał głaz… ale mu towarzyszyli inni. Widział przed sobą pasy… szaro bure… przetarte, tak jak i materiał koszuli, na której się znajdowały. Widok poruszał się w rytm jego kroków.

[MEDIA]http://stutthof.org/projekty/om/032010/foto2.jpg[/MEDIA]

Przez dudnienie jego serca i świst oddechu przebijały się jedynie niemieckie okrzyki. Nie rozumiał słów. Słyszał tylko… agresję… złość… i coś znajomego… niepokojącego… jeden głos. Siergiej Lebiediew.

Obudził się zlany potem. Zmęczony bardziej niż gdy kładł się spać. W mieszkaniu panowała jednak cisza… spokój. Nie było piachu… nie było schodów.

4 Grudnia 1950 r., godz. 10:00
Warszawa, Uniwersytet

Wykład dobiegł końca. Aula była jedynie w połowie wypełniona, jednak ci którzy byli słuchali go z uwagą. Mężczyźni w wieku od lat 20-tu do 40-tu. Gdy skończył mówić, powoli zebrali swoje rzeczy i zaczęli opuszczać pomieszczenie. Gdy tylko przybył na Uniwersytet i dotarł do pokoju profesorskiego szybko zorientował się, że nie tylko u niego zagościli wczoraj Rosjanie. Kilka razy, wśród szeptów usłyszał nazwisko Lebiediewa. Dlaczego tak bardzo zależało im na tym getcie? Toż to była tylko kupa gruzów.

Odprowadzając ich wzrokiem, Anatol dostrzegł czekającą na korytarzu postać. Siergiej z uśmiechem zaczekał, aż wszyscy studenci opuszczą aulę. Przemykali obok niego szybko, starając się nie patrzyć na ubranego w mundur mężczyznę, a gdy zniknęli w głębi korytarza Lebiedew wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi.

- Jak tam samopoczucie towarzyszy Jasiński? - Mężczyzna wszedł z uśmiechem na katedrę i z zaciekawieniem spojrzał na zapisaną tablicę. - Czy ma Pan już jakiś plan działań? Byliśmy bardzo ciekawi, czy możemy jakoś wspomóc tak wspaniałego wykładowcę w prowadzeniu ważnych dla nas badań.


Feliks Dąbrowski

4 Grudnia 1950 r., godz. 10:00
Warszawa, Szpital na Ujazdowie

W pokoju lekarskim panował zgiełk. Pielęgniarki przynosiły karty i opisywały wydarzenia z nocy. Kubiaka jeszcze nie było. Feliks zobaczył na wielkiej tablicy znajdującej się przy wejściu do pokoju, że Julisz miał popołudniową zmianę. W sam raz by napić się kawy i oswoić z porankiem.

Żona wymęczona długim i mroźnym dniem, położyła się tuż po kolacji, pozostawiając go z lekturą. Książka Wiktora Grzywo-Dąbrowskiego okazywała się być pozycją ciekawą opatrzoną nie dość, że szczegółowymi opisami to rysunkami, autorstwa pisarza. Feliks był pewien, że z przyjemnością poświęci jej kilka wieczorów, a do tego już ze wstępu dowiedział się, że nie będzie musiał na niej kończyć. Wstęp obwieszczał, że Dąbrowski jest jeszcze autorem dość kontrowersyjnego dzieła z 1943 roku “Hipotezy na temat ciała ludzkiego”. Dziwny tytuł poprzedniej książki intrygował, tym bardziej, że napisano o niej tyle, że lektura którą miał w ręku przyćmiła ją popularnością.

Gdy w końcu położył się spać wtulony w śpiącą już twardym snem Stefanię. Nie spał jednak dobrze. Miał sny. Dziwne… nie pamiętał z nich wiele jedynie błękit i śnieg.

Obudził się zaniepokojony, zjadł śniadanie z żoną i dziećmi, które już nie potrafiły mówić o niczym innym jak o świętach. No tak… był Grudzień. Nadal rozkojarzony dotarł do szpitala i teraz wysłuchiwał sprawozdania Hani.

[MEDIA]http://wsckziu.ostrowwlkp.pl/images/hanna_03.jpg[/MEDIA]

- Ta dziewczyna z piątki ma się już dobrze. Noga ładnie się zrasta. Za tydzień będzie można ją wypisać. - Pielęgniarka spoglądała na karty pacjentów. - Gorzej z tym mężczyzną z czwórki. Udało się go wybudzić, ale nie ma czucia w dwóch palcach. Niestety są chyba odmrożone.
 

Ostatnio edytowane przez Aiko : 12-05-2020 o 19:27.
Aiko jest offline