Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-12-2019, 20:39   #110
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację


- Że też nam się… jacyś potencjalni turyści trafili.- Healy zaczął przeskakiwać palcami po soczewkach gogli… jedna po drugiej. Sprawdzał czy coś już mógł zauważyć oglądając poprzez różne aspekty rzeczywistości obszar, który wskazywał Adam. Dodatkowo włączył swój proton-pack i przyjemnie brzmiące filmowe buczenie dołączyło już do pozostałych dźwięków. W jednej dłoni trzymał swój duchodgramiacz, drugą dyskretnie opierał na kaburze swojego rewolweru. I miał wrażenie że duszek w nim zaklęty wibruje zniecierpliwiony. Broń chciała być użyta. Także i sam awatar Irlandczyka był nastawiony bojowo.


Przez dłuższy czas ekran całkowicie wypełniała... nuda. Przerwało ją jedynie pytanie Jonathana, które okrasił niemą złośliwością, ale najwyraźniej na Mervi to nie zrobiło wrażenia.
Ignorant.
Zajęła uwagę otrzymanym od Patricka prezentem. Nie dość, że grzecznie dał rzecz, jaką dostroi się systemy namierzające jego okolicę, to na dodatek wykazał tyle chęci, aby sprezentować technomantce kopię koniczynki w formie wisiorka. Prawdę mówiąc Mervi była tym absolutnie zaskoczona. Dostała prezent.
I to było miłe.
Położyła wisiorek na kartce, gdzie z nudów wyrysowała geometrycznie taką koniczynkę. Nie wiedziała jak powinna się z tym czuć...

Niespodziewany alarm Adamowy wybił ją z lenistwa, które zalewało już po szyję.
Musiała ustawić odpowiednio satelity, przeskanować wskazany teren...

- Wreszcie, już wózek Jonathana zaczął rdzewieć! - słowa ożywionej Mervi przeszły przez prowizoryczne walkie-talkie, wydając przy tym ten sam dźwięk taniego urządzenia z przeceny - Technologia mi do lat pięćdziesiątych zaczęła wracać... Chyba, że to robota J.
- Lepiej się ciesz, że słyszymy Patricka dziś, a nie wczoraj…
Jonathan parsknął przyglądając się ekranowi komputera. ze znużeniem. Wyglądało na to, iż hermetyk nie ma zamiaru włączać się w magyę. Lub też robił to w jakiś mniej widoczny sposób, kto tam wie tych całych mistyków.
Komputer zaczął wykonywać segmentację obrazu lasu. Porządkowanie klastrów cech, progowanie, detekcja właściwości. Przetrenowanie wzorca. Logi na konsoli będą lecieć jeszcze długo, lecz już teraz Mervi widziała, iż nie będzie to więcej niż 10% rezonansu entropii. Nic powyżej normy.
Tymczasem Adam był spięty. Patrick zauważył to, co wcześniej duchowny. Coś w krzakach się poruszało. Soczewki dały mu wystarczające przybliżenie aby ocenić skrytą w gąszczu sylwetkę na dużego psa.
Tylko, że soczewki nie używały aż takiego przybliżenia. W lesie kręcił się raczej ogromny pies. Irlandczyk nie potrafił powiedzieć ile mógł mieć w kłębie. Ciemne futro, ostrożne kroki i zachodzenie ich bokiem, jakby polując.
- Barghest.- szepnął do siebie Irlandczyk. Mityczny pies-goblin wywodzący się z legend z północnej Anglii szczególnie w Yorkshire. Według opisów ze starych manuskryptów, jego cechami szczególnymi były ogromne zęby i szpony, czarna sierść i przenikliwe żółte oczy. Pojawiał się tylko w nocy. Według legendy każdy, kto go zobaczy, wkrótce umiera. Inna wersja legendy mówiła, że pies ten chroni niewinnych ludzi w nocy. Oczywiście ten pies nie był prawdziwym barghestem. W końcu to nie była Anglia i był dzień. Ale Healy’emu tak się właśnie skojarzyło. Czarny pies polował. Prawdopodobnie na nich.
Bo raczej nie miał czego szukać w pobliżu.
-Na razie bądźmy w gotowości. Jeśli zbliży się na odległość strzału… to wtedy się nim zajmiemy.- zadecydował Patrick. Nie należało wszak tracić zimnej krwi.
- Jak super, macie psinkę. Ktoś zabrał psie przysmaki? - odparła rozbawiona Mervi, która zaczęła skupiać obraz na miejscu, w którym wilczek się znajdował - Zaraz podam umaszczenie futra. Może to corgiłak.
Patrick dostrzegł, iż pies zastrzygł uszami i ruszył szybkimi susami w las, lekko na skos. Jakby uciekał… lub ich okrążał z drugiej strony. Jonathan marszczył brwi.
- Czego jeszcze, będziemy odstrzeliwać grzybiarzy?
Hermetyk skrzywił się kwaśno. Iwan w dalszym ciągu medytował. Z nieba zaczął spadać lekki deszcz.
- Widzę pozytyw. Przynajmniej to oni mokną. - skomentowała Mervi do Jonathana.
- Bądźcie czujni, to mógł zwiadowca. - odparł Healy przez komunikator i spojrzał w niebo. - Nie podoba mi się ten brak słońca.


Mijały minuty długiego oczekiwania. Mistrz Iwan wyglądał na ciągle pracującego. Patrick wolał nie wgłębiać się w szczegóły pracy mistrza, lecz wariujące wskazówki parametrów pobliskich wzorców efemerycznych jawnie wskazywały, iż zawzięty rosjanin robi coś dużego i solidnego. Na równi świadczyły o tym też nerwy Jonathana, równie wariujące gdy zapomniał wyłączyć mikrofonu po stronie hotelu i wszyscy usłyszeli jak cierpi jego hermetycka duma gdy z niechętnym podziwem komentował pracę Iwana. Określił to jako katedrę.
Deszcz sączył się z niebios leniwie, jakby nie chcąc przerodzić się w prawdziwą ulewę, mimo, iż ciemne chmury sugerowały burzę. Obserwujący ich pies kręcił się w okolicy dalej. Kiedy tylko Patrick lub ojciec Adam tracili go z oczu, Mervi dostrzegała, iż coś porusza się nie dalej dwa kilometry od tego miejsca.
Jonathan grzebał palcem w popiele na stoliku. W założeniu wyglądać to miało godnie, a w praktyce przypominało luźne bohomazy popełniane z nudów, tylko w tym wypadku były to bohomazy run i tajemnych symboli.
Tak minął pierwszy kwadrans, potem drugi, trzeci, aż ledwo spostrzegli, iż mija druga godzina. I chyba woleliby nudę.
Zagrzmiało. W radiu Patricka pierwsze trzaski zaczęły zakłócać partię skrzypiec. Akurat Iwan robił sobie przerwę, popijając ciepłą herbatę (Patrickowi wydawało się, że z prądem).
Coś się zbliżało.
Z lasu dobiegło wycie. Najpierw jedno, blisko, potem kolejne, dalej, a po chwili jeszcze jedno, z bardzo daleka.

- Minionków na nas nasyła, albo dystrakcję.- mruknął głośno Healy uaktywniając zbroję, która pokryła jego ciało. Opływowa sylwetka z “pordzewiałych” płyt, połączonych nitami i poruszających się na zębatkach. Mimo pozornej toporności budowy nie ograniczała ona ruchów Irlandczyka, a skaczące po pancerzu łuki elektryczne były ostrzeżeniem dla innych. Gogle połączyły się ze zbroją będąc de facto jej integralną częścią.- Ale burza to obusieczna broń.
- No to zaczynamy! - rzuciła podekscytowana Mervi, sama generując mapę aktywności tych żywych obiektów... po prostu stworzyła minimapę, jak z gry, zaznaczającą wrogów. Z uśmiechem na ustach wysłała ten interaktywny obraz na komórkę Iwana oraz Adama, zaś Patrickowi... przykleiła go u dołu pola widzenia.
- Nie musicie dziękować. Jeszcze. - rzuciła okiem na własną komórkę, przypominając sobie o czymś. Nie wahając się wysłała także wiadomość do Firesona z plakietką "WAŻNE".

"Wbijaj na kanał "Nasi na polance" Są tam, gdzie myśmy burzę mieli. Jest ekstra, będzie co oglądać. Corgiłaki się gromadzą i ktulu tu idzie, a Patrick jest transformerem."

Iwan spokojnie dopił herbatę. Ojciec Adam poprawił sprzączkę u pasa, widocznie zaniepokojony. Nie to co jego zwierzchnik, Iwan uśmiechał się lekko. Przyłożył dłoń do słuchawki w uchu w dziwnym odruchu “aby było lepiej mnie słychać”.
- Jonathanie… Mervi… Możecie szukać przed nami? Umbra wygląda na wystraszoną.
Jonathan oderwał się od swych bagrozłów w popiele.
- Mervi, możesz?
Patrick czuł niepokój. I chyba rozumiał go, znał źródło i pamiętał. To samo uczucie gdy spotkał burzową dziewczynę. Zapach ozonu.
- A ty będziesz się opierdalał? - technomantka zapytała złośliwie Jonathana - No, ale dobrze. Czasem lepszych wołają do pomocy...
Mervi ponownie zapuściła skanowanie entropii dużego obszaru oraz wyszukiwanie obecności istot rozumnych, wyłączywszy z tego filtru te jednostki już zlokalizowane.

U Healy’ego tym razem oprócz niepokoju było coś jeszcze. Determinacja. Irlandczyk się nie bał tego co nastąpi. Walka i śmierć w niej były wszak normalną koleją rzeczy.
- Miss Storm się zbliża.- rzekł do wszystkich.

- Kurwa mać, jebane tostery, nawet satelit dobrze zrobić nie umieją, co za durnie! - zirytowany głos Mervi przeszedł przez Bluetootha - Timeout! Ja pierdolę... Chwila... - cisza - O, poszło tym razem. Zobaczmy…
Wieloobszarowy skan nakreślił na monitorze Mervi mapę, czy raczej kreślił ją powoli, renderując kwadrat po kwadracie, w coraz lepszej precyzji. Mapa z lotu ptaka nie przedstawiała fizycznego wyglądu okolicy, lecz poprzez barwę pikseli ilość entropii.
Adaptacja algorytmu. Dostosowanie filtrów. Regeneracja parametrów ARMAX.
Ponownie.
Widziała to, z miejsca którym przyjechali zbliżał się jakby front entropii, rozciągającego się w dwie strony od jednego, nieco bardziej skupionego punktu. Był dość zamaskowany, siłą na poziomie tła, trzeba było wczytać się w jego charakterystykę aby wydobyć go. Poruszał się tempem marszu, był od nich daleko. Produkując na podstawie aktualnej szybkości, dotrze do nich za kilka minut.
- Mam sukę na radarze. - ogłosiła Mervi - Wraca po kontener z soczkiem. ETA... kilka minut.
- Ok. - odparł krótko Healy.


- Ej, J. - Mervi odezwała się do hermetyka - Jak dobry jesteś w zabawie odległością?
- Raczej gorszy niż lepszy - hermetyk beznamiętnie przesypywał popiół z dłoni na stół - a czego potrzebujemy?
- Chcę zrobić dla nich warunkową teleportację na możliwość krytycznej sytuacji. Mogłabym sama to zrobić... ale ryzyko równie krytycznego failu jest duże. Przynajmniej jeżeli nie dostanę wsparcia.
- Późno o tym myślisz - Jonatha położył dłoń na stole - nie damy rady tego zrobić na szybko, tak aby mieli nasze pełne wsparcie. Chyba jest za późno.
- To daj nam czasu.
- Dobrze wiesz, że to tak nie działa.
- Jesteś bezużyteczny, wiesz? Tylko rozmazujesz pył z jakiś papierosów na stole. Co ty tym w ogóle chcesz zrobić?
- Myślę Mervi, myślę - Jonathan pokręcił głową - nie oceniaj książki po okładce.
- Nawdychałeś się tego pyłu, bo cię zamula. Powiedz mi co planujesz.
- Zobaczymy co będzie trzeba zrobić, nie jestem Iwanem, aby od razu zakładać co zrobię i się tego trzymać. Na pewno będę chciał spowolnić burzę.
- A jednak podziwiasz pracę ruska. - dodała złośliwie - Niech i ci będzie.


Zbliżało się. Chociaż deszcz wcale nie miał zamiaru się nasilić, a burza rozszaleć na dobre, wszyscy mieli świadomość, iż zagrożenie do nich przychodzi. Magowie na miejscu czuli to w swych trzewiach, Mervi oglądając mapy entropii, gdy front rozciągający od punktu (zakładała, że to burzowa istota) nieubłaganie zbliżał się ku magom. Wyglądało na to, iż kroczy poboczem.
Ze strony drogi, pomiędzy drzewami zaczął dobiegać intensywny… śpiew. Męski, przypominającym swym rytmem przyśpiewkę kibiców którym bardziej zależy na zdzieraniu gardła niż melodii. Tutaj głos był wystarczająco ochrypły, ale też mocno.
- Gdy po schodach płynie sobie ciepła ludzka krew…
- Ciągnę zwłoki kobiety, lubię damską płeć…
- Matko moja, spójrz przez okno, wszędzie śmierć i krew…
- Idzie wojna, idzie wojna, idzie krwawa rzeź!*
Głos zbliżał się, po chwili zza drzew, skręcając na wjazd do polany wszedł nieśpiesznym krokiem gruby, wysoki, spocony mężczyzna. Niedbale ogolony ciemny blondyn w wymiętej, skórzanej kurtce. Przez prawe ramię miał przerzucone ciało, drugie ciągnął po ziemi za nogę. I w dalszym ciągu podśpiewywał idąc w kierunku magów.
- Tam na polu leży głowa, gnije szczurza pierś…
Na ramieniu niósł mężczyznę, niemal nagiego, resztki ubrań wymieszane były z krwią, otarciami, brudem i otwartymi ranami. Mężczyzna oddychał, lecz był przytomny i mocno zmaltretowany. Wyglądało, że ma złamane nogi.
- Robol gwałci krokodyla, małpę gryzie pies...
Po ziemi sunęła dziewczyna, nieco kompletniej ubrana. Na jej stroju wciąż było dość krwi, lecz nie widać było aż tylu otwartych ran. Niezbornie ruszała prawą ręką, lewa wygląda na przetracaną w barku. Dostrzegli, iż burzowy facet ma błękitne oczy.
-Już się skrada, już zabija, polny wampir gdzieś…
Patrickowi serce zabiło mocniej. Poznał. Kari, facet ciągnął Kari.
Natura jakby ucichła. Metafizyka ucichła, radiowy entropomierz Patricka trzasnął i wyłączył nadawać jakikolwiek dźwięk, nawet szum.
- Będzie wojna, będzie wojna, będzie krwawa rzeź…
Tym wesołym akcentem burzokoki zakończył swój marsz zatrzymując się dwa metry przed polem minowym. Nie uśmiechał się.
Mervi biła jak szalona palcami w klawiaturę. Przybliż. Identyfikuj. Twarz zwrócona do ziemi. Rekonstrukcja odbić od mokrej trawy.
Przetwarzanie.
Na ramieniu niósł Adama Firesona.


Mervi uderzyła dłońmi w stolik, wpatrzona w obraz na monitorze w niemym szoku pomieszanym ze złością.
- Kurwa, nie! - uniosła głos, a słowa dotarły tylko do Jonathana. - Jonathan, możesz upewnić się, że to, co widzimy to naprawdę... te osoby? Będę cię też potrzebować do zamknięcia szybko śladu połączenia przestrzennego, gdy nadejdzie moment teleportacji...
- Spokojnie Mervi - hermetyk kręcił nerwowe kółka palcem w popiele.
- Spokojnie... - jęknęła Mervi przygotowując od razu parametry dotyczące koordynatów na tyle, na ile mogła już je określić.


*piosenka inspirowana utworem “Idzie wojna” zepołu Siekiera
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 04-12-2019 o 20:43.
abishai jest offline