Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-12-2019, 16:31   #10
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Brenchianin nie odezwał się jednak ani słowem, w zamian rzucając tylko kolejne spojrzenie na saiyanina. To musiało z kolei zwrócić uwagę Angola, bo ten odwrócił się i powiedział:

- Masz problemy ze słuchem?

- Tutaj lepiej mogę pana chronić, sir - odpowiedział szybko Sourgerappa.

- Nawet gdybym potrzebował ochrony, nie wybrałbym do tego zadania kogoś tak niezdyscyplinowanego jak ty - oznajmił litt. - Spieprzaj stąd zabezpieczać teren.

Rozkaz był dobry, ale spóźniony. Nim saiyanin zdołał zareagować na słowa swojego przełożonego, powietrzem wstrząsnął huk wystrzału. Potem drugi, trzeci, cała kanonada. Wiązki energetyczne zaczęły padać na piasek wokół nich. Pulianin ze świty brenchianina padł od razu, trafiony w głowę. Ten sam los spotkał Zwaba. Pozostali, orientując się w końcu, że są ostrzeliwani, nie stanowili już tak łatwego celu.

- Tam! - Angol wskazał skupisko skał, które stały na brzegu jeziora. Po chwili kolejny strzał o mało co nie pozbawił go oka, ale litt zdołał się zasłonić ręką.

- Szybko! - krzyknął brenchianin odbijając wiązkę energii i rzucając się do biegu.

Reszta ruszyła za nim do osłony, oddalonej od nich o kilkaset metrów. O dziwo ostrzał nie stał się przez to mnie groźny. Przeciwnikowi nie przeszkadzała prędkość z jaką się poruszali. Szczególnie boleśnie przekonał się o tym berrianin, który padł śmiertelnie trafiony tuż przed pierwszymi skałami.

- Ostrzeliwują nas z lasu - oznajmił Aboyat, wskazując roślinność porastającą brzeg plaży. - Jeśli dostaniemy się do linii drzew będziemy mogli wykorzystać je do osłony. Przedrzemy się i dostaniemy na statek.

- Nie! - zaprotestował brenchianin. - Jeśli to ludzie Friezy musimy wszystkich wykończyć.

- To już twój problem - uznał Angol.

- Informacje, które wam przekazałem nie zdadzą się na nic jeśli Frieza dowie się o tym spotkaniu! - ostrzegł błękitnoskóry. - W tej chwili cztery gwiezdne armie szykują się do inwazji na Ikondę, ale łatwo mogą zmienić swój cel. Zgadnij co się nim stanie jeśli Frieza zorientuje się kto przeciw niemu knuje.

Litt milczał przez chwilę, ale w końcu musiał dojść do wniosku, że tamten ma rację, bo kiwnął lekko głową.

- Co proponujesz? - spytał.

- Payap, co tam masz? - brenchianin zwrócił się do jukianina, swojego ostatniego żywego ochroniarza.

- Naliczyłem dwudziestu - oznajmił tamten, którego dłoń spoczywała na skroni, a ściślej mówiąc na jego skanerze. - Wychodzi po czterech na głowę. Poziomy mocy wahają się od czterystu do pięciuset. Są rozlokowani w luźnej formacji, niektórzy przemieszczają się z oryginalnych stanowisk, by mieć lepszy ostrzał naszej pozycji. Nie będą w stanie wspierać się nawzajem.

- Dobrze - powiedział brenchianin. - Wzniecę chmurę pyłu żeby zasłonić im widok. Wtedy ruszamy. Pamiętajcie, że jeśli to ludzie Friezy, będą mieli własne skanery, więc musicie działać szybko, nie poruszać się po linii prostej i nie zostawać w jednym miejscu zbyt długo. Zabierzcie skaner pierwszemu zabitemu, to pomoże wam zlokalizować następnych. Jeden z was może wziąć ten należący do Kapata - wskazał ciało berrianina. - Jemu się już nie przyda. Payap, wskaż im ich cele.

Sourgerappie dostał się strzelec, który ulokował się tuż za linią drzew, w odległości jakichś dwustu metrów od nich. Gdy jukianin wskazał mu kierunek, zdawało mu się, że dostrzegł jak spośród roślinności wyłania się kolejna wiązka energii. Saiyanin chciał przywłaszczyć sobie skaner leżącego nieopodal trupa, ale ten zamówił sobie Angol.

- Gotowi? - spytał brenchianin. - No to uwaga. Trzy, dwa, jeden...

Uderzył potężną falą energii w piasek, który wzniósł się w powietrze i całkowicie przysłonił widok, choć tylko na parę sekund. Wszyscy wybiegli spoza skał i skierowali się do lasu. Jedynie Angol zahaczył po drodze o zwłoki berrianina. Sourgerappa jednak nie zwracał na to uwagi, był skupiony na własnym celu. Szybkimi susami dotarł do drzew. Tam błyskawicznie zdołał wypatrzeć niebieskowłosego mężczyznę, być może kabochanina albo merianina, trzymającego w rękach karabin energetyczny. Nie miał zbroi typowej dla wojsk Friezy, był ubrany w płaszcz, który pozwalał mu się zlać z otoczeniem. Na lewym uchu wisiał jednak skaner z zieloną szybką.


- Lecimy za Krilinem i Gohanem. Tien potrzebuje pomocy. I może potrzebować jej więcej, jeśli tak go będziemy nieść.

Piccolo bez protestu oddał nieprzytomnego trójokiego w ręce androida.

- Nie, to za daleko - zielonoskóry pokręcił głową. - Leć na południowy-wchód. Na północnym wybrzeżu wschodniego kontynentu trafisz na niewielkie pasmo wzgórz. Tam powinna być prowadzona przez Tiena szkoła. Rozmawiał o niej z tym swoim kurduplowatym kumplem o twarzy klauna. Gdy tam dotrzesz powinieneś ich wyczuć bez problemu.

- A ty?

- Będę miał na oku tamtą bandę. Musimy wiedzieć co kombinują. Jeśli też chcą zlokalizować androidy i przeciągnąć je na własną stronę...

- Jeśli cię zauważą to już po tobie.

- Więc mnie nie zauważą.


Piccolo miał rację. Gdy już dotarł do wzgórz, znalezienie szkoły Tiena nie stanowiło żadnej trudności. Wylądował z nieprzytomnym towarzyszem pośrodku zabudowań, które bardzo przypominały kompleks górskiej świątyni. Gdy tylko go zauważono podniósł się krzyk:

- Mistrzu Tien! Co się stało? Mistrz nie żyje! Zamknij się, jest tylko ranny!

Przed innych wyszedł wysoki mięśniak, który posturą przypominał szaroskórego mężczyznę, z którym android niedawno walczył. Ten jednak miał czarne włosy na głowie i o wiele przyjemniejszy wyraz twarzy, choć w tym momencie wykrzywiony w grymasie wściekłości.

- Kim ty do cholery jesteś i co zrobiłeś Tienowi?!

Obok niego stanęli jeszcze czterej mężczyźni. Cała piątka miała niższy poziom mocy od C-SGK1, ale wspólnie pewnie nie mieliby większych problemów z pokonaniem go. A przecież na placu, na którym stali, było jeszcze więcej osób i wciąż ich przybywało.


Odległe huki wystrzałów i eksplozji wskazywały, że atak szóstej armii wreszcie się rozpoczął. W mieście wszczęto alarm. Nad głowami Nobrazian panował jednak względny spokój. Owszem, co jakiś czas ktoś przebiegał w pobliżu, ale to wszystko. Poczekali jeszcze aż się zupełnie ściemni i wtedy ruszyli po drabinie na górę.

Sarthal ostrożnie uchylił właz, rozejrzał się wokół i dopiero wyszedł na ulicę. Pozostali wyłonili się zaraz za nim, a następnie przypadli do ściany budynku w pobliżu, kryjąc się w cieniu. Niedużo czasu zajęło im zlokalizowanie świątyni. Przesuwając się wzdłuż krańca rynku miejskiego, wkrótce dotarli do jej wrót.

Być może niektórzy obrońcy miasta dysponowali skanerami, ale grupa gwardzistów miała je z całą pewnością. Główne pomieszczenie świątynne było puste, więc cała piątka bez wahania wkroczyła do środka. Zere'el musiał przyznać, że wnętrze prezentowało się naprawdę wspaniale. Niezwykłe malunki na ścianach, zapewne przedstawiające jakichś tutejszych świętych, mogły uchodzić za najprawdziwsze dzieła sztuki. Złote zdobienia na ławach, ołtarz dosłownie obsypany drogocennymi kamieniami.

Ruszyli wzdłuż bocznej nawy w kierunku drzwi na jej końcu. Za nimi znaleźli schody prowadzące w dół. Zanim jednak nimi ruszyli, Klion zameldował posługując się wojskowymi językiem migowym:

- Dwie osoby na dole. Siła mocy 250 i 300.


- Przybyliśmy zająć tę planetę w imię Vegety, władcy Saiyan! Możecie zginąć albo pracować teraz dla nas. Komu wcześniej służyliście?

- Jemu - odpowiedział ktoś z tłumu. Marduk podążył wzrokiem za źródłem głosu i ujrzał czerwonoskórego devorianina, który ręką wskazywał pokonanego kolegę. - Ale nie sądzę byśmy mieli coś przeciwko zmianie pracodawcy, zwłaszcza jeśli poprzedni okazał się za słaby. Co nie, chłopaki?

Sporo osób głośnym okrzykiem wyraziło poparcie dla tej idei, zwłaszcza z tych stojących obok devorianina. Dało się też słyszeć kilka sprzeciwów, ale dochodziły z różnych kierunków i raczej nie wyrażali ich ci stojący w pierwszym rzędzie, więc trudno było zlokalizować ich źródło. Większość bandytów jednak milczała.
 
__________________
Edge Allcax, Franek Adamski, Fowler
To co myśli moja postać nie musi pokrywać się z tym co myślę ja - Col


Ostatnio edytowane przez Col Frost : 16-12-2019 o 11:33. Powód: literówki
Col Frost jest offline