Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-12-2019, 12:30   #10
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Leopold Kula - szczupły blondyn


Gdy Leo otworzył oczy prawie od razu jęknął i przyłożył dłoń do swojej twarzy. O rany… Ale musieli dać wczoraj w palnik. ~ Albo ja już nie mam takiej głowy jak kiedyś. ~ zaśmiał się w duchu sam do siebie. Chociaż wolał to zwalić na zimową podróż przez większość dnia. Bo sam obiad wczoraj to go Korek ugościł po królewsku. I dzisiaj chyba też. Sądząc po zapachach i odgłosach. Bo ale do tego musiał wstać i się pozbierać. Myśli też.

Położył sobie dłoń na czole i zaczął sufitować analizując swoje wspomnienia z dnia wczorajszego. No tak. Było miło. Tak rodzinnie. Jak w domu. Jak w domu przed wojną. W całkiem innym życiu całkiem innym świecie. Dlatego tak go ta rodzinna atmosfera chwyciła za serce. I gardło. Obaj Załuscy byli tak bardzo swojscy. I mieli wspólne wspomnienia! Z harcerstwa, ze szkoły, z podwórka… z życia i świata jakich już nie było. Byli jak mamuty czy inne prehistoryczne stworzenia. Teraz był inny świat, inny porządek, inni ludzie. Nawet podwórka i szkoły były inne. Wojsko jak Kula dam sprawdził też. Nawet harcerstwo. Widział czasem na ulicach tych małych smyków w mundurach, czerwonych chustach i pełnych zapału. Czy on i Korek też tacy byli? Nie. Chyba nie. Byli inni. Tamci harcerze to nie ci co byli teraz. Tamci w większości pewnie wyginęli na wojnie. A teraz… Teraz wszystko było inne.

Czuł się taki… Rozkompletowany. Jak z innego świata. Nie na miejscu. Jak miał sobie znaleźć miejsce w tym świecie skoro nigdzie nie pasował? Aż do teraz. Do wczorajszego wieczoru. Wreszcie natrafił na kogoś takiego jak on sam. Kto mówił takim samym językiem i miał takie same doświadczenia i wspomnienia. No dobra. Nie takie same. Ale na tyle podobne, że czuło się bratnia duszę. Zwłaszcza z Korkiem. Pierwszy rówieśnik sprzed wojny jakiego udało mu się odnaleźć. ~ A może innym też się udało? ~ po ciemno blond głowie kołatała się ta skromna nadzieja. To mu przypomniało o tym akowcu na Ujazdowskich o jakim mu wspomniał kumpel. No ale najpierw śniadanie. No i praca. Ta robota w barze co mówił pan Witold wydawała się w sam raz na początek.

Dlatego nawet z werwą podniósł się z sofy. No i nie chciał zostawiać kolegi samego. - Cześć Korek. - przywitał się wesoło wchodząc do kuchni. - Rany, prawdziwe jajka, prawdziwa kawa? Ale luksusy. - naprawdę był zdziwiony. Może te plotki, że w stolicy tak źle jednak były przesadzone? Załuscy gościli go po królewsku. Skąd oni to wszystko mają? Na ale na razie zepchnął te pytania w niebyt a sam zasiadł do śniadania. I kawy! Prawdziwej kawy!

- Hej a pamiętasz jak byliśmy gówniarzami i zarzekałem się, że czegoś tak gorzkiego na pewno nie będę nigdy pił? - zaśmiał się wesoło unosząc kubek z kawą do góry w tym toaście na poranek i do szczeniackich wspomnień. Rany… Żeby znów można było tam wrócić i mieć tylko takie wspomnienia. I żadnych cholernych wojen!

- Młodzi i głupi byliśmy. - Roześmiał się Korek i sam napił się nieco kawy. Napój był nieco cierpki, daleko było mu pewnie do tych sprzed wojny, ale… był. - To jakie plany na dziś? Ja muszę podskoczyć na drugą stronę i załatwić kilka dostaw dla ojca.

- Plany na dziś… Ale mi Korek strategiczne pytania z rana zadajesz… - no tak, plany na dziś. Trzeba było się ruszyć i pozałatwiać parę spraw. No ale skoro do lokalu pana Witolda zasuwać z samego rana nie musiał a Lucek jechał na drugi brzeg Wisły to właściwie plan sam mu się ułożył i to całkiem szybko.

- To mówisz, jedziesz na drugi brzeg? Dobra, to przejadę się z tobą. Podjadę do tego szpitala ujazdowskiego. A potem zobaczę, może wrócę tutaj albo do tej kawiarni co twój ojciec mówił. - upił kolejny łyk czarnego i trochę cierpkiego płynu który tak przyjemnie dopełniał i rozgrzewał od środka.

- Aha, Korek. A masz pożyczyć jakieś ubrania? Bo ja to zobacz, trudno coś bez munduru żeby było. - klepnął się w pierś w podkoszulek jaki miał na sobie. Jak tak siedział w podkoszulku i kalesonach no to nawet nie wyglądał na żołnierza. Ale tak aby wyjść na ulicę czy gdzieś “do ludzi” no to jednak niewiele miał opcji jeśli nie chciał chodzić w mundurze. A jakoś niezbyt chciał.

Przyjaciel odchylił się od stołu i zerknął na Kulę z boku.
- Mamy chyba podobny rozmiar to coś się znajdzie. Spodnie mogą być krótkawe… no ale to wciśniesz i tak w buty. - Lucjan wstał od stołu. - Tylko jak chcesz jechać to musimy się ruszać. Transport powinien być niebawem.

- Dobra! - Leo wstał od stołu i ruszył do łazienki aby się przygotować do wyjścia na miasto. W tym akurat wojsko mu dało niezłą szkołę więc liczył na to, że zdąży zanim ten transport po nich przyjedzie. I zastanawiał się co to będzie bo jakoś tak brzmiało jakby to nie był standardowy autobus komunikacji miejskiej.

Okazało się, że znów czekały na nich sanie, zaprzęgnięte w dwa konie. Na ten czas puste. W trasie Korek wyjaśnił że jedzie po towar. Wyrzucili go na zrujnowanym placu Trzech Krzyży.
- Pójdziesz alejami i dotrzesz do celu. Kojarzysz zamek Ujazdowski? - Lucjan puknął się w czoło. - Toż ty stąd… wewnątrz zrobili podczas wojny szpital i tak się ostało póki nie ma gdzie go przenieść.

- Jasne, teraz już trafię. Dzięki za podwózkę i ubranie. Serwus Korek! - Kula wysiadł na skrzypiący śnieg ale odwrócił się jeszcze by machnąć do kumpla na pożegnanie. Potem odwrócił się i ruszył zrujnowanymi ulicami. Nawet śnieg nie był w stanie tak całkowicie przykryć tych porąbanych bombami i zczerniałymi od sadzy ruin. Smętny widok. Już tu kiedyś był. Też w zimie. Na początku 45-go, zaraz po wyzwoleniu i wypędzeniu Szwabów z miasta. Aż tak dużo się nie zmieniło od tego czasu. Chociaż nie. Zmieniło. Może nie same ruiny ale ludzie. Teraz widział ludzi. W cywilnych ubraniach. Jakieś stragany, jakieś furmanki, sanie a nie jak wtedy. Bezludne ruiny a z ludzi jak już to żołnierze zwycięskiej albo sojuszniczej, bratniej armii. No a jak są ludzie i to Polacy, to w końcu odbudują to miasto i posprzątają ten bałagan. Tylko nie dziś czy jutro. Ale Leopold, rodowity warszawiak, wierzył, że tak się w końcu stanie. A na razie przedzierał się przez ten mróz i skrzypiący śnieg. No tak. Głosy. Dźwięki. To też się zmieniło. Pięć lat temu panowała tu prawie głucha cisza. Bo odgłosy wydawane przez maszerujące armie jakoś nie pasowały do cywilnej metropolii. Wtedy wydawały mu się nie na miejscu. Zwyczajowy rytm miasta zdawał się zapaść w zimowy letarg. Na parę lat. Gdy zabrakło tkanki ludzkiej, tego żywego krwiobiegu, który nadawał puls każdemu miejscu. Ale teraz, wraz z tymi ludźmi, z ich głosami znów zaczynał czuć ten puls miasta. I to jakoś na przekór wszystkiemu, temu śniegowi, zimie, mrozowi, ruinom, jakoś go cieszyło i rozgrzewało od środka. Z wojskowego ekwipunku zatrzymał sobie tylko buty, czapkę i rękawice bo tego akurat Korek na stanie nie miał. A przynajmniej Kuli te wojskowe elementy ekwipunku wydały się odpowiedniejsze na takie zimowe wycieczki.

Nie licząc potwornego mrozu można było powiedzieć, że jest nawet sielsko. Przez całą trasę alejami mijali go ludzie, opatuleni w płaszcze z butami obwiązanymi kawałkami szmat. W witrynach dostrzec można było pierwsze oznaki świąt. Pojedyncze bombki, gałązki iglaste. Gdyby nie pustki w sklepach nieco nawet przypominałoby to czasy przedwojenne.

Zamek Ujazdowski dostrzegł już z oddali. Na jego wieżyczkach znajdowały się teraz rusztowania. Przez chwilę nabrał obaw czy na pewno zmierza w dobrym kierunku. Bo jeśli zamek był w remoncie… to gdzie był szpital? Wystarczyło jednak tylko przejść przez bramę i zagłębić się pomiędzy drzewa by dostrzec, że oficyny przetrwały.



Przed jedną z nich dostrzegł nawet dwóch mężczyzn, którym spod płaszczy wystawały białe kitle.

No to chyba jednak udało mu się wśród tych ruin odnaleźć właściwy budynek. Nawet natrafił na lekarzy który chyba wyszli na przerwę na szluga albo coś w ten deseń. Leopold skinął im głową mijając ich po czym otrzepał buty ze śniegu i z ulgą wszedł do środka. Przyjemniej było schronić się chociaż od tego mrozu na zewnątrz. Rozejrzał się zastanawiając się jak podejść do sprawy. Dopiero teraz uzmysłowił sobie, że nie zapytał Korka na jakim oddziale leży Zajączek. A tak podejść do recepcji i pytać o jakiegoś zająca wydało mu się jakieś strasznie dziecinne i nie na miejscu. No ale Korek mówił, że to działało jak jakieś hasło - klucz więc…

Ruszył do recepcji i uśmiechnął się do pielęgniarki po drugiej stronie biurka. - Dzień dobry. Ja przyszedłem w odwiedziny do kolegi. Tylko nie wiem gdzie leży. Ale wołaliśmy go Zajączek. - odezwał się stawiając na prostolinijność. A właściwie to nadal nie miał pojęcia jak to ugryźć. Postanowił zacząć cokolwiek i dalej najwyżej improwizować już na bieżąco.

Kobieta przez chwilę przyglądała mu się zszokowana.
- A nie wie Pan nic więcej? - Spytała nieco niepewnie, rozglądając się po, jak na złość, pustym przedsionku.

- No niezbyt. Wie pani, to z wojny kolega. Wie pani jak to było na wojnie z tymi znajomościami. A ja dopiero do miasta wróciłem i spotkałem kolegę co mi właśnie powiedział, że nasz Zajączek właśnie tutaj leży. Podobno straszny zgrywus się z niego zrobił. To przyleciałem go odwiedzić. - Kula rozłożył ramiona w geście bezradności. Musiał przyznać, że trochę się sfrajerzył z tym, że nie zapytał Korka chociaż o imię. Uwierzył w te jego opowieści, że na jedno słowo wszyscy w szpitalu bezbłędnie wskażą mu drogę do właściwego człowieka. No a tu klops. Albo tak nie było albo trafił na jakąś nową w branży. A sytuacja zaczęła wyglądać właśnie tak jak początkowo podejrzewał.

- Zaraz… - Kobieta rozejrzała się bezradnie. Nagle do pomieszczenia wróciło dwóch lekarzy, których minął na zewnątrz. - Przepraszam Panów.

Pielęgniarka podniosła się z za biurka i podeszła szybkim krokiem do lekarzy. Kula słyszał jak szeptem wypytuje obu mężczyzn, którzy na chwilę zerkają w jego stronę. Jeden z nich roześmiał się i we trójkę podeszli do Leopolda.

- Słyszałem, że szuka Pan naszego specyficznego pacjenta. - Poluzował szalik odsłaniając kilkudniowy zarost. - Proszę się wypisać w zeszycie. Właśnie wracałem na oddział.
Pielęgniarka szybko wróciła do biurka i wydobyła sporej wielkości zeszyt z wyrysowanymi liniami. Szybko zapisała godzinę i podsunęła brulion Kuli.*


Cóż było robić? Leopold myślał gorączkowoi na szybko gdy wraz z pielęgniarką wrócił do recepcji i sięgnął po pióro aby wpisać się w ów zeszyt. Na wszelki wypadek jednak wpisał nie do końca swoje nazwisko. "L.Puia". Tak postarał się pisać żeby te "P" było podobne do "K" a "i" do "l". Na wypadek gdyby go jednak ktoś legitymował a jednak swoich prawdziwych personaliów wolał nie podawać. A w razie czego mógł jeszcze się probować zasłonić pośpiechem i niewyraźnym pismem. Oddał kobiecie brulion i pióro a sam odwrócił się z łagodnym uśmiechem w stronę czekającego lekarza. Miał nadzieję, że zaprowadzi go do Zajączka i jakoś się to ułoży wszystko.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline