Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-12-2019, 13:31   #22
Ayoze
 
Ayoze's Avatar
 
Reputacja: 1 Ayoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputację
Sierżant Hildenberg orzekł, że ruszacie za goblinami i tak też uczyniliście. Volmar, Gunnar i Izabelle ruszyli przodem, ale nie trzeba było tropiciela, aby poprowadzić oddział za wilkami. Ślady były wyraźne. Minęło południe, jechaliście przez rzadki las, coraz bardziej oddalając się od stanicy. Czapy śniegu okrywające konary drzew stały na drodze słabych, delikatnych promieni słońca. Z każdą minutą robiło się coraz chłodniej i ciemniej, śnieg przestał padać, teraz trzaskał pod kopytami.

Suchy, twardy, zwiastujący kolejną ciężką noc. A trop biegł i biegł. Wciąż coraz dalej od stanicy, odciągając was od zbawienia, ostatniej deski ratunku.


Nim zapadł zmierzch dostrzegliście w jednym z jarów zwłoki mężczyzny. Przysypane śniegiem tworzyły zaspę spod której wystawał tylko sterczący pionowo kij. Podjechaliście bliżej, gdzieś z góry spadła czapa śniegu uderzając z suchym trzaskiem w ziemię. Rupert zeskoczył z z konia jako pierwszy, nachylił się nad starcem. Skąd jednak miał pewność że to starzec? Przecie to mógł być ktokolwiek, młody chłopak, może zbój, a nawet zielonoskóry? Kto wiedział co kryje się pod zaspą? Kto zmrożoną ręką trzymał, jak niegdyś Hakkar, gruby kij.

Słyszeliście wszyscy tę historię... Hakkar, starzec nie był szczególnie bogaty, ani biedny, żył samotnie w małej, cichej osadzie na północ od Middenheim. Pewnej zimowej nocy pod osadą pojawiły się wilki, zwierzęta były duże i głodne. Krążyły wokół wioski i wyły. Łaknęły krwi, Hakkar w swym życiu słyszał wiele opowieści o wilkach, widział także nie jeden atak zwierząt na wieś.
- Zabijcie świnie i rzućcie na pożarcie zwierzętom, najedzą się i odejdą - mówił.

Ale nikt nie chciał go słuchać. Wyciągnęli siekiery i widły. Niech przyjdą, niech tylko podejdą, mówili, wskazując cienie na granicy osady. Hakkar bał się, bał się jak nigdy dotąd. Czuł, że to nie są zwykłe zwierzęta. Jakimiś cudem wiedział, że mieszkańcom osady przyjdzie zapłacić za swą głupotę. Ubrał się najcieplej jak potrafił, zabrał torbę z jedzeniem i wyszedł. Ruszył w las. Wilki nie zrobiły mu krzywdy, nie wiedzieć czemu puściły go i pozwoliły skierować się w stronę najbliższej osady.

A potem zaatakowały wieś.

Tej nocy w zmarzniętą ziemię wsiąkło wiele krwi. Żaden z wieśniaków nie ocalał. Wilki opętane niezrozumiałą furią rozszarpały wszystkich mężczyzn, a potem zagryzły kobiety i dzieci. Hakkar nie dotarł do sąsiedniej osady, zmarł nad ranem, z zimna.

Legenda mówiła że starzec czasem pojawiał się na drodze tych, którzy źle wybrali. Na drodze tych, którzy srogo zapłacą za swoją butę. Ale to przecież były tylko legendy, bajania, prawda?

Rupert odgarnął hałdę śniegu, tam, gdzie na brzuchu leżał mężczyzna wsparty na kiju. I nagle okazało się, że to tylko gruba warstwa śniegu okrywała kupę liści i gałęzi. Hakkar... też coś. Ale przecież wszyscy widzieliście to samo - starzec leżał pod śniegiem. A może tylko wam się zdawało?
- Wszyscy zginiemy - mruknął nagle Marcus, pochylony w siodle swojego wałacha. Wpatrywał się w zaspę nieobecnym spojrzeniem. Był blady, a jego czoło perliły kropelki potu.


Monotonia terenu zabiła czujność, równina przetaczała się leniwym rytmem, po lewej i po prawej stronie wciąż widzieliście gładki, wciąż bez skazy, równy, prosty ślad, ciągnący się przed oddziałem.

Było chłodno, bardzo chłodno. Coraz chłodniej.

W końcu dostrzegliście pozostałości po obozie zielonoskórych. To dobry znak, byliście coraz bliżej. Wokół ogniska rozciągał się okrąg szeroki na kilka metrów, w którym nie było śniegu. Szara ziemia, która nie była skostniała, raczej zmrożona po całym dniu. Jakby ktoś rozpalił tu ognisko, olbrzymie, potężne, stopił śnieg, rozmroził ziemię, a potem odszedł. Tylko że wtedy po ognisku zostałyby ślady spalenizny. Tu, wokół ogniska ich nie było. A wokół ogniska panowała wysoka temperatura, która stopiła śnieg w odległości kilku metrów. Czyżby gobliński szaman był aż tak potężny?

Musieliście ruszać dalej....


Mijała godzina za godziną, poruszaliście się dość szybko, a po drodze nie natrafialiście na żadne kłopoty. Nie musieliście tracić cennych minut na omijanie przeszkód, podążaliście prostą drogą, trop nadal był wyraźny i świeży. Minęliście kolejnylodowy krąg, taki sam jak poprzednio, wiedzieliście, że są blisko, cholernie blisko. Jeszcze mila, druga, w końcu na horyzoncie pojawił się tuman śniegu. Od północy uderzyło w was zimne powietrze. Nie, nie zimne, lecz mroźne. Zaniepokojone konie rżały, spadały pierwsze płatki śniegu. Pozostała wam może godzina drogi. Ale pogarszające się samopoczucie i mróz, który był porównywalny do wczorajszego, utrudnił dalszą drogę.

Ktoś osunął się z konia, jeden ze zwiadowców runął z głośnym hukiem na śnieg. Pozostali odwrócili się, to był Marcus, najbardziej osłabiony że wszystkich zwiadowców nie wytrzymał. Jego twarz była blada. Gunnar drżał, chciał zeskoczyć z konia i pomóc towarzyszowi, ale gdy spróbował, również runął na ziemię. Podniósł się z oporem, wszyscy byliście głodni, zmarznięci i pozbawieni sił.

Otto wiedział, że to koniec drogi na dzisiaj. Trzeba było odpocząć, przenocować. Rozpalenie ogniska znów nastręczyło sporo problemów, ale w końcu się udało. Konie zostały nakarmione, wy też usiedliście do wieczerzy. Ciepła zupa i słonina były wybawieniem w ten mroźny wieczór. W pewnym momencie, siedzący cicho przy ogniu Marcus spojrzał po was, jakby widział was pierwszy raz i zerwał się nagle na równe nogi, wylewając zupę w śnieg. Dobył miecza i zataczając się, groził nim sierżantowi i pozostałym.

- Nie weźmiecie mnie żywcem, skurwysyny! Nie dam się tak łatwo! - Warknął. - Nie podchodźcie, bo nie ręcze za siebie. Chcę się stąd jedynie wydostać, rozumiecie? Sierżancie, Cichy, gdzie jesteście!! - Krzyknął, co uświadomiło wam, że musi mieć zwidy.

Kirchmair był strasznie blady, pod oczami wyszły mu sińce, a skórę na twarzy miał mokrą. Trawiła go choroba.
 

Ostatnio edytowane przez Ayoze : 16-12-2019 o 13:33.
Ayoze jest offline