Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-12-2019, 20:08   #3
Pan Elf
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=6jRh2PRa1tU[/MEDIA]

Wendy Adams obudziła się godzinę przed budzikiem, który ustawiony był na 6:30 rano. Miała tak od zawsze, a przynajmniej nie potrafiła sobie przypomnieć momentu w swoim życiu, kiedy tak nie było. Do szkoły wstawała przed budzikiem. Na studia również. Tak samo było z pracą, choć czasami nie potrzebowała wstawać tak wcześnie. W dni wolne również wstawała przed budzikiem, który zawsze ustawiała - nawet jeśli nie musiała.
Otworzyła oczy i przez krótką chwilę wpatrywała się w sufit, oddychając spokojnie. Czy to, co zamierzała, było rozsądne? Nie, zdecydowanie nie. Żadna dorosła i odpowiedzialna osoba nie podjęłaby takiej decyzji tak pochopnie, jedynie na podstawie “przeczucia”. Wendy też by tego nie zrobiła, bo przecież była zarówno dorosłą jak i rozsądną kobietą. Nikt, kto posiadał te cechy, nie zdecydowałby się na tak szalony i spontaniczny pomysł, zostawiając za sobą wszystko to, na co do tej pory zapracował, wieszając całe dotychczasowe życie i karierę na włosku. I dlaczego? W poszukiwaniu odpowiedzi? Z ciekawości? A może kierowało nią coś więcej niż tylko żądza przygody? Coś, czego obiecała sobie słuchać do końca swoich dni.

Pościel zaszeleściła, kiedy Wendy zsunęła ją z siebie po tej krótkiej chwili wpatrywania się w sufit. Usiadła na łóżku, podsuwając sobie poduszkę pod plecy, podciągnęła jedną nogę zginając ją w kolanie i sięgnęła po telefon komórkowy leżący na stoliku obok łóżka. Nacisnęła okrągły przycisk znajdujący się u dołu czarnego wyświetlacza. Na ekranie wyświetliła się godzina. Wendy westchnęła, po czym odłożyła telefon z powrotem na stolik i przeciągając się, wstała z łóżka. Spojrzała wtedy na otwartą walizkę leżącą na środku sypialni, w której znajdowały się już starannie poukładane komplety ubrań i para czarnych szpilek. “To szalone. Co ja robię?” Pokręciła jedynie głową i udała się do łazienki. Tam zsunęła z siebie satynową koszulkę i szorty, które służyły jej za piżamę, złożyła je starannie i położyła na dużym wiklinowym koszu, po czym weszła pod prysznic, by rozpocząć swój codzienny, poranny rytuał. W momencie, w którym dzwonił jej budzik, Wendy zazwyczaj była już w połowie przygotowań do kolejnego dnia. Jeszcze z mokrymi włosami i bez makijażu, ale po prysznicu i pielęgnacji skóry, parzyła kawę i jadła owsiankę z mlekiem bez laktozy. Dopiero po śniadaniu zabierała się za resztę, choć zostawiała sobie jeszcze dwa łyki kawy na koniec. Suszyła i układała włosy, by w nienagannym stylu opadały na ramiona. Szczotkowała zęby elektryczną szczoteczką przez około dwie minuty. Później nakładała naturalnie wyglądający makijaż, podkreślała rzęsy i usta, jeszcze raz przeczesywała szczotką włosy. Na koniec spryskiwała się niewielką ilością owocowo-kwiatowego zapachu od Dolce Gabbana. Tak przygotowana mogła ruszać na podbój świata. Lub na wycieczkę do Sionn, do której skłoniła ją treść tajemniczej wiadomości znalezionej w torebce.

“To nienormalne” myślała sobie, kiedy szła przez terminal londyńskiego lotniska, ciągnąc za sobą dosyć dużą walizkę na kółkach. Czarna torebka przewieszona przez ramię dyndała agresywnie w rytm jej przyspieszonego kroku, a stukot szpilek odbijał się echem, choć zagłuszony był przez ogólny harmider panujący w tym miejscu. Mimo wczesnej pory na lotnisku było mnóstwo ludzi.
Wendy Adams nigdy się nie spóźniała. Przynajmniej nie z własnej woli. Jednak na korki i opieszałego taksówkarza niewiele mogła poradzić, dlatego też niemalże przebiegła przez terminal. Złościło ją, kiedy coś szło nie po jej myśli. Tym bardziej, kiedy nie była w stanie temu zaradzić.
Na całe szczęście okazało się, że była na czas. Może nawet przed czasem, bo do otwarcia bramek miała jeszcze pół godziny. Przez ten czas niecierpliwe spoglądała na srebrny zegarek na lewym nadgarstku i z każdą minutą ogarniało ją coraz więcej wątpliwości. “Wariactwo! Oszalałam i skończę w psychiatryku. Nie jestem normalna. Nikt normalny nie poleciałby do jakiegoś tam Sionn w cholera wie gdzie, tylko dlatego, że dostał tajemniczy list. Boże, co ja robię? A jeśli to jakiś psychopata próbuje mnie wciągnąć w pułapkę? Będzie mnie przetrzymywał w jakiejś piwnicy, torturował, aż w końcu mnie zamorduje!” Wendy nawet nie zauważyła, że z tego wszystkiego zaczęła nerwowo tupać obcasem. Starsza kobieta siedząca obok za to nie miała najmniejszego problemu.

- Wszystko w porządku, moja droga? - spytała życzliwie, wyprowadzając Wendy z zamyślenia. Ta spojrzała na nią z mieszaniną zdziwienia i irytacji, ale po chwili uśmiechnęła się do staruszki.
- Tak, jak najbardziej. Zawsze trochę stresuję się przed lotem samolotem, nie lubię momentu, w którym startują - odparła, wzruszając ramionami.
Oczywiście było to zupełne kłamstwo, bo nigdy dotąd nie stresowała się lotem samolotem. W końcu to była jej praca. Pamiętała jednak, jak kiedyś jeden z pasażerów podał jej identyczny powód, kiedy sama zauważyła, że był poddenerwowany. Zupełnie nie pamiętała już jego twarzy i też nie do końca była pewna czy na pewno był mężczyzną, ale same słowa zapadły jej w pamięci.
Starsza kobieta pokiwała głową ze zrozumieniem, po czym już się nie odezwała. Być może zraziła ją pierwsza reakcja Wendy, być może nie chciała się już naprzykrzać. Nieważne jaki był powód, Wendy była jej za to wdzięczna, bo wcale nie miała ochoty na rozmowy.

Wendy stała na przystanku w Hawarden, wciąż nie mogąc do końca uwierzyć w to, że właściwie bez większego zastanowienia kupiła bilet lotniczy i już była w połowie drogi do Sionn. Pożałowała, że w tym wszystkim nie przemyślała, że na locie samolotem wcale się nie skończy. Żałowała jeszcze bardziej, kiedy autobus podjechał na przystanek.
Z niechęcią weszła do środka, zapłaciła kierowcy za bilet i udała się w kierunku wolnych siedzeń.
“Nie zdziwię się, kiedy koszmary związane z korytarzem zamienią się całkowicie w koszmary o niekończącej się podróży tym brudnym gruchotem” pomyślała, wyciągając z torebki chusteczki higieniczne. Przetarcie siedzenia i oparcia niewiele dało, ale mogła usiąść z myślą, że przynajmniej próbowała. Zupełnie nie pasowała do tego środka komunikacji. Ze swoimi perfekcyjnie rozczesanymi włosami, bezbłędnym makijażem i eleganckim, stylowym płaszczem, pachnąca drogimi perfumami i wyglądająca niemalże jak gwiazda filmowa. Szczególnie, że brązowe oczy skrywała pod dużymi okularami przeciwsłonecznymi.

Nie pasowała również do otaczających ją pięknych, sielskich pejzaży, kiedy w szpilkach szła poboczem szosy, ciągnąc za sobą ciężką walizkę na kółkach, z perspektywą około dziewięciu kilometrów dzielących ją od celu swojej podróży.
W myślach przeklinała siebie, przeklinała nadawcę tajemniczego listu, przeklinała kierowcę autobusu, który za nic miał sobie jej los, a także samo Sionn, które znajdowało się w takim, a nie innym miejscu.
- Czemu to nie mógł być Londyn? Albo Nowy Jork? Paryż? Do cholery, jakiekolwiek miasto skomunikowane z resztą świata?! - mówiła sama do siebie, wściekła jak osa na cały świat. Pociągnęła mocniej walizkę, jakby chcąc ją ukarać za całą swoją frustrację. Ta jedynie przekręciła się, prawie wykręcając Wendy nadgarstek, na co kobieta jedynie zaklęła pod nosem.
Było jej gorąco. Czuła pojedyncze kropelki potu na plecach. Ściągnęła już z szyi szal, rozpięła również swój płaszcz, który ostatecznie zdecydowała się ściągnąć i nieść w ręce. Wiedziała, że musi wyglądać koszmarnie, co wprowadzało ją w podły nastrój. Kilka razy miała ochotę cisnąć walizką w rów, ściągnąć szpilki i pójść boso, ale nie zrobiła tego.
Kiedy miała się zatrzymać i z całej tej frustracji rozpłakać się na środku drogi, licząc, że ktoś ją rozjedzie i zakończy jej cierpienie, usłyszała nadjeżdżający, a później zatrzymujący się samochód. “Nieważne czy to psychopata. Niech mnie tylko zabierze stąd… BŁAGAM!”

Kierowcą czarnego sedana okazała się kobieta, która na pierwszy rzut oka skojarzyła się Wendy z gotycką wersją surowej guwernantki. Vampirella, bo taka była druga myśl, jaka przeszła jej przez głowę, najwidoczniej proponowała jej podwózkę.
Wendy spojrzała najpierw na rozciągającą się przed nią drogę, później na walizkę, której ciężar dawał jej się we znaki - mimo że była na kółkach. Dopiero wizja komfortowej przejażdżki samochodem uświadomiła ją, jak bardzo pragnęła usiąść oraz jak jeszcze bardziej marzyła o ściągnięciu szpilek.
Powróciła wzrokiem na Vampirellę i uśmiechnęła się do niej łagodnie, odgarniając włosy za ucho.
- Z nieba mi pani spada! Tak, właśnie tam się wybieram. Nie przewidziałam, że nie dojadę na miejsce autobusem - powiedziała wesoło, przewracając oczami nad własnym nierozgarnięciem. - Jeśli to nie problem, to chętnie się zabiorę.
Kierująca pojazdem nachyliła się, po czym klapa bagażnika delikatnie odskoczyła. Choć Wendy nie obdarzyła nieznajomej całkowitym zaufaniem, to coś sprawiło, że jednak zdecydowała się skorzystać z propozycji. Być może było to zmęczenie i frustracja? A może zew przygody, bo jeszcze nigdy nie podróżowała “na stopa”? Cokolwiek to było, Wendy zapakowała walizkę i sama usiadła na siedzeniu obok kierowcy.
- Tak w ogóle Wendy. Wendy Adams - przedstawiła się, wyciągając rękę do kobiety, którą w myślach nazywała Vampirellą. Głównie ze względu na to jak wyglądała, ale poza tym wydawało jej się to całkiem zabawne. Postanowiła nie zastanawiać się, skąd się wzięła i dlaczego właściwie zdecydowała się ją podwieźć.
- Isla Mitchell - tamta odwzajemniła uścisk i skupiła się na drodze.
Wizerunek kobiety ocierał się niemal o teatralność. Fryzurę miała upiętą w ciasny kok, przez co cała skóra jej głowy wyglądała na ściągniętą. Ciemny strój nie nosił chyba najmniejszej skazy, a efektu dopełniała silna woń piżma, przez którą Wendy musiała powstrzymywać kichnięcie.
Wjechały na kolejne wzniesienie. W oddali ostatnie promienie słońca przesuwały się po po zamykających horyzont turniach. Sedan minął nieczynny tartak, który nadal otaczały rzędy ściętego drewna. Adams przyglądała się mijanym obiektom z głową opartą o zagłówek. Zastanawiała się jakie będzie Sionn. I co właściwie oczekiwała, że tam znajdzie? Więcej pytań czy może jakieś odpowiedzi? I jakim cudem ktoś wiedział o jej snach?
- Pani służbowo czy na urlopie, jeśli mogę wiedzieć? - zapytała nagle Isla, wyrywając Wendy z zamyślenia. Ta odwróciła spojrzenie w jej stronę i uśmiechnęła się. Był to wyuczony uśmiech. Ten sam, którego używała na co dzień podczas rozmów z pasażerami, tymi mniej natrętnymi.
- Zdecydowanie urlop, z dala od zgiełku miasta - odparła życzliwym tonem, po czym przeniosła wzrok na rozciągającą się przed pojazdem drogę. - Szukałam urokliwego miejsca, w którym można odpocząć kilka dni, złapać trochę świeżego powietrza i po prostu nacieszyć oko pięknymi widokami. Internet wskazał Sionn. - Wendy wzruszyła ramionami i znowu odwróciła się w stronę Isli, wpatrując się w nią z ciekawskim błyskiem w brązowych oczach.
Mitchell wydęła usta, co również chyba miało być uśmiechem.
- W Sionn czas inaczej płynie. Na pewno ci się tu spodoba. Mamy dwa hotele oraz jeden mały pensjonat. Osobiście polecam ten ostatni.
Przez kilka chwil znów jechały w ciszy. Ciemność zdawała się zapadać w mgnieniu oka i wkrótce widziały jedynie oświetlony kawałek drogi. Tym razem to Wendy postanowiła przerwać milczenie.
- Proszę mi wybaczyć, jeśli będę wścibska, ale czym właściwie się pani zajmuje? - spytała, po czym dodała, jakby chcąc się wytłumaczyć - Proszę mnie źle nie zrozumieć, ale po prostu ma pani dosyć niecodzienny styl, którego nie spodziewałabym się zobaczyć wśród mieszkańców Sionn.
Trudno było stwierdzić jaka była reakcja kobiety, ponieważ jej mina nie zdradzała niczego. Przechyliła tylko głowę, wpatrując się w nadciągający zakręt.
- Jestem dyrektorem miejscowej szkoły - przerwała, włączając kierunkowskaz, choć jechały same. Wendy uniosła jedynie brwi. - Kiedyś uczyłam historii w dużym mieście, ale dzieciaki tam… były trudne. W Sionn jest inaczej, młodzi nadal potrafią okazać szacunek. Tylko nie myśl sobie, że jestem jakimś tyranem. Po prostu, skoro wymagam dyscypliny od innych, powinnam zacząć od siebie. Zgodzisz się ze mną?
- Chciałabym mieć takich nauczycieli, kiedy sama chodziłam do szkoły - odparła Adams pół żartem, a w połowie całkiem poważnie. Potem westchnęła przeciągle i znów wróciła do obserwowania drogi przez przednią szybę. - Skoro poleca pani pensjonat, to chętnie skorzystam i tam się zatrzymam. Mam nadzieję, że będą mieli jeszcze miejsca. I dobrą kawę. Och, jak ja potrzebuję kawy! Może da się pani zaprosić, w ramach rewanżu za podwózkę? - spytała Wendy, znow odwracając spojrzenie na Islę. Było w tej kobiecie coś nieasmowitego, coś tajemniczego, coś innego. Prawie jakby nie z tego świata. Wendy zastanawiała się czy wszyscy mieszkańcy tego zapomnianego przez świat miasteczka byli podobni.
 
Pan Elf jest offline