Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-12-2019, 16:43   #29
Ayoze
 
Ayoze's Avatar
 
Reputacja: 1 Ayoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputację
Ciśnięta przez Izabelle sieć oplotła Marcusa, sprawiając, że mężczyzna stał się jeszcze bardziej rozeźlony, wijąc się w niej jak piskorz. Sierżant Otto mocnym, żołnierskim tonem próbował przywołać podwładnego do porządku i chyba to poskutkowało. Gdzieś w trawionym przez chorobę umyśle Marcusa przebił się znajomy głos Hildenberga i zwiadowca stanął nagle na baczność a to wystarczyło, by Magnus rzucił się na niego i przyszpilił go swoim wielkim cielskiem do ziemi.

Kirchmair wił się w śniegu, jednak nie był w stanie uciec z zapaśniczego uchwytu Rzeźnika. Po chwili Gunnar podszedł do niego, zabrał mu miecz, sztylet oraz zawinięty w szmaty pistolet.
- Kurwa, ale zimno... - rzucił nagle Kirchmair. - Złaź ze mnie, Rzeźnik, co wy wyprawiacie! Przecież to ja, Marcus!

Wyjaśniliście mu, co się wydarzyło a zwiadowca jakby zamknął się dodatkowo w sobie. Zbladł jeszcze bardziej i widać było, że trawi go gorączka, dlatego Volmar postanowił dać mu do wypicia jedną ze swoich mikstur leczniczych, mających za zadanie postawić go na nogi. Mężczyzna wychylił mętną zawartość buteleczki do dna i skrzywił się niemożebnie.
- Co oni tam wlewają? Szczyny trolla, że to takie paskudne?

Jednocześnie Kirchmair poprosił sierżanta o zwolnienie z warty, na co - biorąc ostatnie zwidy kompana - Otto przystał. Poza tym musiał mieć pewność, że Marcus się wyśpi i być może następnego dnia będzie mu lepiej na tyle, że zwrócą mu jego broń. Dojedliście kolację, ustaliliście warty i kto mógł, położył się spać.


Po przebudzeniu wszyscy wiedzieli że wybrali źle. Nie należało ruszać tropem zielonoskórych, od początku pogoda sugerowała wam, że należy zaniechać pościgu. Trzaskający mróz wgryzał się pod ubrania, ranił odsłonięte partie ciała. Sypiący gęsto śnieg rozmywał widoczność. Jedynym pozytywem był fakt, że Marcus obudził się wypoczęty i bez gorączki, nawet w niezłym nastroju. Mikstura zadziałała, a skoro zwiadowca czuł się dobrze, można było zwrócić mu broń. Pozostali odczuwali kolejne skutki przebywania na zimnie - Rupert miał dreszcze, czuł, że chyba jakaś choroba zaczyna się do niego dobierać, to samo odczuwał Gunnar. Volmar dostał kataru i kaszlu, Ottona bolało gardło, dostał paskudnej chrypy i pocił się przy każdym ruchu, jakby zrobił sto pompek. Jedynie Magnus trzymał się póki co całkiem dobrze, jak na takie warunki. No i Marcus, którego wzmocniła mikstura lecznicza.

Po śniadaniu ruszyliście w dalszą drogę. Nie udało się natrafić na ślady goblinów - nawet jeśli zostawili jakieś tropy, już dawno przykrył je zacinający śnieg. Postanowiliście więc udać się w stronę stanicy, biorąc pod uwagę pogarszający się stan zdrowia niemal wszystkich żołnierzy. Niestety, i tu nie było sukcesu - nagle nie wiadomo skąd wyrósł przed wami zagajnik, którego wczoraj nie mijaliście i byliście tego pewni. A może nie zwróciliście uwagi? Mapa w tym wypadku nadawała się tylko do tego, by podetrzeć nią sobie tyłek. Zgubiliście się, czyli najgorszy scenariusz z możliwych. Śmierć nachylała się nad wami, uśmiechając prosto w twarz.

Próbowaliście odnaleźć właściwą drogę, ale na tej białej pustyni, pod nisko wiszącymi, ciemnymi chmurami było to ekstremalnie trudne. Żadnego punktu zaczepienia, nic, co mogłoby nakierować was w odpowiednią stronę. Śnieg sypał jeszcze bardziej, co tylko pogarszało orientację w terenie, na domiar złego znowu zaczęło wiać. Północne tchnienie wiatru kąsało i kazało otulić się czym można jeszcze bardziej. Posuwając się naprzód, pochyleni w siodłach, wyglądaliście bardziej jak grupa jakichś dziadów-włóczęgów, niż oddział zwiadowców lekkiej jazdy.

Było dla was już jasne, że do żadnej stanicy dziś nie dojedziecie. Byliście już wykończeni, nic do was nie docierało. Zawieszeni w półśnie, zamknięci w sobie. Czas uciekał wam między palcami, zbliżał się kolejny wieczór, a wy nawet nie wiedzieliście, kiedy minął dzień. Byliście otumanieni, niemal nieprzytomni. Zrozumieliście już, że właśnie oto zbliża się koniec, nie dotrzecie do żadnej stanicy. Źle wybraliście. Popełniliście błąd. Koniec. Beznamiętny, cichy koniec. Temperatura znów spadła. Zaczęła iść w dół na dwie, trzy godziny przed zmrokiem. To miała być kolejna ciężka noc.

Wszystko było przeciwko wam, od niedokładnej mapy, po oddział goblinów gdzieś na plecach, a do tego pogarszający się stan zdrowia. Byliście już pewni, że przyjdzie wam umrzeć, tutaj, na tej zawszonej, białej pustyni. Nagle jednak na krawędzi widoczności coś wam mignęło. Pojawił się wilczy jeździec! Zbyt daleko, by go spróbować zdjąć, poza tym warunki i tak nie sprzyjały. Instynkt samozachowawczy zwiadowców sprawił, że wszyscy bez wyjątku ożywiliście się.


Sierżant wydał z siebie krótki okrzyk.
- Z konia! W zaspę! Położyć konie! - wszyscy jak jeden mąż padliście w zaspę, nie mieliście pojęcia, czy jeździec ich zauważył, czy też nie. Drżeliście z przerażenia i zimna, czekając aż postać się oddali. Po paru chwilach Magnus podniósł wzrok; jeździec zniknął, pozostawiając za sobą tylko ślady. Rzeźnik dał znak pozostałym żołnierzom, że droga jest już czysta. Pozostało podjąć decyzję, czy ruszacie za świeżymi, nie zasypanymi jeszcze śladami gobliniego zwiadowcy, czy próbujecie jakimś cudem odnaleźć drogę do stanicy.

Nie zanosiło się na poprawę pogody.
 
Ayoze jest offline