Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-12-2019, 12:52   #6
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację

Huw jechał wzdłuż nabrzeża, mijając długie rzędy regularnych budynków z czerwonej cegły. Tutejszy port był większy niż Tiger Bay, choć sprawiał wrażenie znacznie spokojniejszego miejsca. Na horyzoncie wyrastały ogromne turbiny wiatrowe, których powolne obroty zdawały się odzwierciedlać tempo w całej okolicy. Dopiero nieopodal właściwych doków Siwy mógł zaobserwować kilkanaście statków handlowych, ale i one trwały w bardzo spokojnym, harmonijnym ruchu.
Po trzech kilometrach skręcił w głąb miasta, aby uniknąć korków spowodowanych wypadkiem na głównej drodze. Jego oczom ukazała się jedna z wiekowych katedr, obok której wyrastał nowoczesny biurowiec z siatką przyciemnianych szyb. Widok ten świetnie podsumowywał obraz miasta, bowiem Liverpool był miastem licznych kontrastów. Z jednej strony aglomeracja posiadała kilkusetletnią historię, współcześnie wyrażoną przez liczne zabytki oraz muzea. To tutaj miał także siedzibę znany klub piłkarski, a kilka dekad temu Beatlesi podarowali światu swoją muzykę.
Nawet w miejscu o takim dziedzictwie nie próbowano jednak maskować symptomów biedy, często zupełnie nieoczekiwanie wypełzającej nawet zza eleganckich apartamentowców. Walące się kamienice z poprzedniej epoki mogły być co prawda miłym widokiem dla miłośników starzyzny. Nie do obrony był jednak obraz nastoletnich, palących papierosy wyrostków, w których oczach czaił się tylko gniew.
Zajechał pod wskazany przez Thony’ego adres. Czynszówka znajdowała się w pobliżu jednego z licznych parków. Nawet stąd dochodziły go odgłosy zabawy dzieci, rzecz jasna składające się głównie z kanonady donośnych okrzyków. Kilkugodzinna jazda dała mu trochę w kość i to dosłownie, ponieważ gnaty Huwa zatrzeszczały donośnie, gdy wysiadł wreszcie przed budynkiem. Niczym żołnierz na obcym terenie, ostrożnie wkroczył do chłodnych mroków klatki schodowej. Wnętrze tchnęło nieco kurzem, ale ktoś wyraźnie próbował nadać mu przynajmniej odrobinę przytulnego klimatu. Gorzej, że szły za tym kiczowate obrazki z Ikei oraz liche paprocie na metalowych stelażach.
Huw wszedł na piętro, czując na sobie spojrzenia rzucane przez judasze. Pewne rzeczy pozostawały niezmienne wszędzie - mógł być pewien, że osiedlowa śmietanka szybko dostrzegła samochód z innego miasta, a tym bardziej obcego mężczyznę na ich terytorium.
Stanął przed drzwiami z numerem 12, przycisnął dzwonek i odczekał chwilę. Potem zastukał jeszcze kilka razy, lecz nadal nie doczekał się żadnej reakcji. Sytuacja była dla niego więcej niż oczywista. Mógłby napisać książkę o sytuacjach, w których ktoś się przed nim ukrywał, a Sarah Addington nie była w tym temacie zawodowcem. Miał pewność, że dźwięki po drugiej stronie to niezdarne kroki osoby, która nie chciała zostać zauważona.

Gdy Isla usłyszała o propozycji kawy, pierwszy raz zdała się szczerze rozpromienić. Można było wręcz odnieść wrażenie, że w krótkim czasie polubiła pasażerkę, a Wendy z reguły ufała takim przeczuciom.
- Oh, to całkiem miłe. Mam masę obowiązków, ale gdzieś cię wcisnę. Ostatecznie dobra reprezentacja Sionn to także mój obowiązek - Mitchell w rozbawieniu odsłoniła zęby. - Pokażę ci trochę okolicę, a wcześniej pójdziemy do Matta. Tylko na niego uważaj. To straszny pies na baby, ale kawę robi świetną.
Rozmawiały jeszcze jakiś czas, choć to głównie Isla opowiadała o mieście. Jej chłodny wizerunek uległ zmianie i choć ciągle trzymała pewien dystans, to nie wynikał on z cynizmu, ale raczej doświadczenia, jakie przychodziło z wiekiem.
Twierdziła, że personel w hotelu „Jemioła” jest raczej upierdliwy, choć warunki mają niezgorsze. „U Richarda” było lepiej, ale tam znowu zawyżali ceny. Rekomendowany przez nią pensjonat prowadziła starsza wdowa, która miała być bardzo ciepłą kobietą.
Potem perorowała o Sionn jako takim. Tartak, który jakiś czas temu minęły, jeszcze niedawno należał do miasta, gdzie zresztą zwożono przerobioną tarcicę. W następnej kolejności wysyłano surowiec do różnych zakątków Wielkiej Brytanii. Niestety, okoliczne drewno nie było zbyt dobrej jakości, co miało bezpośredni wpływ na przeciętną ilość zamówień. Na dodatek kilka lat wcześniej WZN* uchwaliło ustawę, która mocno ograniczała wycinkę drzew na terenie Snowdonii, a potem całych Gór Kambryjskich. Tłumaczono to faktem, że i bez tego wspomniane tereny nie były dostatecznie zalesione. W ten sposób prace w tartaku porzucono, a lokalny przemysł poszedł w kierunku produkcji części samochodowych, czym zajmował się niewielki zakład. Ponadto gospodarkę Sionn zasilał pomniejszy handel oraz lokalne usługi. Czasem groszem sypnęli turyści, choć nigdy nie było ich tutaj od zatrzęsienia.
Potem Isla wspomniała same okolice Sionn, a mianowicie mocno odradzała schodzenie z wytyczonych szlaków. W promieniu kilkudziesięciu kilometrów znajdowało się tylko parę mieścin, lecz przypominały one samotne wyspy, rzucone w przestwór nieokiełznanych gór. Dyrektorka szczególnie przestrzegała przed wycieczkami na północ od miasta, gdzie znajdowała się sieć jaskiń oraz ruiny pamiętające jeszcze czasy angielskiej wojny domowej.
Mitchell przerwała nagle swoją perorę, wskazując smukłą dłonią gdzieś przed siebie. Wendy nie rozumiała o co tamtej chodzi, dopóki nie ujrzała błękitnych rozbłysków między drzewami. Chwilę potem rozległ się krótki dźwięk syreny. Już po kolejnym zakręcie obydwie kobiety zorientowały się, że źródłem światła był model Yamahy, który używano do interwencji medycznych.
Siedząca na nim kobieta była dość niska. Spod zdjętego kasku wyłoniły się średniej długości, ciemne włosy oraz piegowata twarz. Zanim spojrzała w kierunku auta, zdawała się pilnie obserwować las.

* Walijskie Zgromadzenie Narodowe.


Szereg chaotycznych myśli nieustannie buzował w głowie Maddison. Silne poczucie obowiązku walczyło z licznymi obawami. Żadne rozwiązanie nie zdawało się jednoznacznie właściwe. Pomysł samotnej wyprawy do lasu, bo „coś się zauważyło” brzmiał co najmniej kuriozalnie. Z drugiej strony jej zawód wymagał, aby najmniejszy nawet symptom zagrożenia dla ludzkiego życia traktować bardzo poważnie. W końcu postanowiła interweniować i włączyła światła błyskowe. Niebieska łuna rozlała się między drzewami, wydłużając cienie i podrywając do lotu kilka ptaków.
- Co za łażenie po lesie o takiej godzinie?! - głos kobiety zawibrował między drzewami, dziwnie rezonując.
Niemal natychmiast odpowiedział jej trzask łamanej gałęzi, który nie mógł być przypadkowy, ani spowodowany przez dzikie zwierzę. Chwilę potem odgłos zawtórował, tyle że gdzieś dalej. Ktoś oddalał się, raczej w umiarkowanym tempie. Okoliczny teren był pełen nierówności, więc tamta osoba mogła być za którymś wzniesieniem lub w jednym z licznych jarów.
Wszystko to zostało jednak zagłuszone przez inny dźwięk. Zza zakrętu wyłoniło się ciemne auto, oblewając Maddison ciepłą poświatą. Samochód zaparkował na poboczu i dopiero teraz Murphy mogła przyjrzeć się osobom w środku. Prowadząca pojazdem najogólniej przypominała wracającą z pogrzebu matronę, natomiast jej towarzyszka wydawała się pochodzić z zupełnie innej bajki. Była całkiem atrakcyjną brunetką z szczegółowo zaczesaną fryzurą.
Drzwi sedana uchyliły się. Pierwsza kobieta ledwie szepnęła do drugiej, lecz podkręcone stresem zmysły Maddison pozwoliły jej wszystko usłyszeć.
- Powinniśmy przynajmniej zapytać, prawda Wendy? - nieco upiorna dama przeniosła zimny wzrok na ratowniczkę. - Czy możemy jakoś pomóc?

Foxy z czasem nieco się uspokoiła, lecz Robin zbyt dobrze znała suczkę, aby wiedzieć, że zwierzę wciąż wyczuwa jakieś napięcie. Kobieta najpierw zajęła się plamą, na szczęście dostatecznie świeżą, aby zejść bez większych problemów. Oczywiście, to nie zadowoliło pracowniczki recepcji, lecz Carmichell nie zdawała się tym specjalnie przejmować. Na swoje pytania otrzymała zdawkowe odpowiedzi i już wkrótce, zapewne bez żalu, opuściła hotel.
Toller poczuł się wyraźnie lepiej na świeżym powietrzu. Obwąchiwał trawniki, czasem próbował podbiec tu i ówdzie. Nadal jednak potrafił zastygnąć w miejscu i spoglądać gdzieś przed siebie, choć Robin nie dostrzegała we wspomnianym kierunku nic szczególnego.
Sami mieszkańcy Sionn zdawali się funkcjonować zupełnie inaczej niż w dużych społecznościach. Większość bez pośpiechu przechadzała się chodnikami, jakby obce im było pojęcie obowiązku. Dziś nie wydawali się być aż tak zaaferowani nową twarzą w mieście i napotkała tylko kilka spojrzeń.
Spokojne - to słowo było w stosunku do tego miejsca możliwie trywialne, ale i adekwatne. Przysadziste domki ze spadzistymi dachami stały na różnej wysokości terenu, sprawiając wrażenie, że nachylają się do siebie. Główne ulice miasta poprowadzono przez bardziej regularny teren, tam też stało kilka sklepów oraz zakładów usługowych, których kształt utrzymano w oszczędnej kwadraturze. Na obrzeżach miasta rysowało się kilka metalowych hangarów, służących za magazyny oraz coś na rodzaj niewielkiej fabryki.


Szpital znajdował się w centrum miasta. Był to pobielany, trzykondygnacyjny budynek z betonowym parkingiem. Swoją klinikę miał tutaj również weterynarz, do którego Carmichell zapisała się bez większych problemów. Wizytę miała już za godzinę, toteż pozostały jej czas postanowiła spożytkować - tak jak planowała - na zjedzeniu śniadania. Pracownica hotelu powiedziała jej wcześniej, a raczej mruknęła, że powinna sprawdzić stołówkę należącą do ośrodka, choć kawałek od niego oddaloną. Szybki rekonesans Robin wykazał, że w okolicy ma przynajmniej jeszcze kilka opcji. „Eisteddfod” było tematyczną knajpka, która swoją nazwą oraz wystrojem nawiązywała do tradycyjnego festiwalu. Z informacji na szyldzie „Kawiarni Matta” wynikało, że serwują tam również śniadania. Miejsce to miało bardziej stonowaną, jeśli nie smutną stylistykę. Był jeszcze bar samoobsługowy z owcą na szyldzie, który wyglądał na częściej uczęszczane miejsce na każdą kieszeń.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 26-12-2019 o 10:37.
Caleb jest offline