Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-12-2019, 18:00   #121
Asuryan
 
Reputacja: 1 Asuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputację
Gveir zamachnął się łańcuchem i raz jeszcze i postanowił wskoczyć na schody z pozorowanym odwrotem, aby zyskać przewagę dystansu. Dopóki Esmond i Hektor nie zakończą swojego starcia, nie było sensu atakować frontalnie wielkiego wojownika.

Hektor, trzymając się za krwawiącą szczękę skinął Esmondowi i wskazał na rycerza.
- Trzgrheba go przewrócić… albo unieruchomić - zasugerował.
Póki rycerz poruszał się żwawo, ciężko było wrazić sztych pomiędzy płyty. Utopiec ruszył w jego kierunku. Zamierzał go zaatakować, skrócić dystans i złapać w uścisku blokując ramiona przy ciele.

Esmond ruszył w ślad za towarzyszem z zamiarem osłaniania go przed ciosami rycerza. Żałował że zebrane przez niego kusze bandytów znajdowały się w wozie. Byłyby nieocenione w walce ze zbrojnym.
Zrównał się z utopcem i zamachnął się na rycerza, markując cios, tak aby odwrócić uwagę od Hektora.

Gveir uskoczył na schody, łapiąc równowagę. W tym samym czasie Hektor i Esmond wpadli na rycerza z drugiej strony. Z łatwością sparował atak łowcy, a potem utopca. Nie starczyło mu już czasu aby uniknąć złapania. Zamarł na moment i fuknął wściekle widząc, że jego towarzysze leżeli na ziemi. Szarpnął się nagle burząc równowagę. Poleciał wprost na Gveira wyrywając się z uścisku. Najemnik w ostatniej chwili uniknął spadającego rycerza. Głośny gruchot metalu ustał. Wszyscy usłyszeli jęk i ciężkozbrojny zaczął się podnosić. Z trudem.

Gveir, korzystając z okazji, zamachnął się łańcuchami, celując w okolice karku, aby opleść nimi wojownika i przymusić go do zwarcia, podczas gdy jego kompanioni dokończą sprawę.

Hektor wolał uniknąć zamieszania na dole karczmy, ale stało się. Dał susa po schodach hamując tylko po to by nie wpaść na Gveira i ominąć zbrojnego na dole.
Szybkim rzutem oka ocenił czy nie ma na sali innych kompanów paladyna. Zamierzał doskoczyć do powalonego i wrazić mu sztych między płyty korzystając z unieruchomienia łańcuchami.
Gdyby jednak towarzystwo było liczniejsze…

Esmond towarzyszył Hektorowi zamierzając pomóc mu w unieruchomieniu zbrojnego. Zbiegając po schodach schował jeden z mieczy by uwolnić dłoń. Drugi pozostawił by być w stanie uchronić się przed potencjalnym atakiem. Zbliżył się do rycerza od przeciwnej strony niż Hektor, usiłując przyblokować uzbrojoną w miecz rękę.

Gveir zauważył, że jego broń zachowuje się inaczej. Od kiedy założył maskę była jakby zwykła. Jej nadzwyczajne umiejętności nie objawiały się. Być może dlatego zabrakło mu centymetra aby ten zjechał na szyję ciężkozbrojnego. Zatrzymał się na hełmie i zsunął się jak tylko przeciwnik zrozumiał, że na nowo jest atakowany. Hektor oraz Esmond zeskoczyli na dół kiedy do uszu wszystkich doszło wezwanie.
- Panie sprawiedliwy, obrońco ludzkości wzywam cię! Wspomóż swego sługę w walce z heretykami!
Coś się zmieniło. Powietrze w karczmie zgęstniało. Hektor kątem oka zobaczył, że w głównej sali leżą dwa ciała. W rogu stał przerażony Dizi z kuszą w rękach, a Hebald właśnie wpadł przez drzwi. Brakowało mu dłoni.
- Musimy uciekać! - ryknął lecz ciężkozbrojny zdążył wykonać ruch. Machnął ręką i niewidoczna siła odrzuciła odrzuciła Hektora oraz Gveira w tył. Z jakiegoś powodu Esmond pozostał na miejscu.

Kierując się wyuczonymi odruchami, Esmond nie zmarnował czasu na zastanawianie się dlaczego nie zadziałała na niego niewidzialna siła. Choć sądził że mogło to mieć coś wspólnego z demonem. Zauważając Diziego, rzucił się przez salę w jego stronę, wyszarpujac kuszę z jego drżacych dłoni.
- Dosyć tego!- krzyknął celując w łączenie zbroi na szyi zbrojnego. Ustawił się tak aby potencjalny rykoszet nie trafił w towarzyszy, dając im możliwość na podniesienie się z ziemi.

Gveir spróbował powstać z podłogi. Jeśli miało się okazać, że jego nowa broń przestała działać z powodu maski, zamierzał ją zdjąć na parę chwil. Zamierzał natrzeć ponownie, aby przymusić zbrojnego do odwrotu.

Widok rannego Hebalda przywołał na nowo dziwną wizję której rycerz doświadczył kilka dni temu. Dlatego też trochę opieszale podniósł się z ziemi - nie tak szybko jak Gveir. Gdy jednak najemnik natarł ponownie, wstrzymał się gdyż ujrzał jak Esmond łapie za kuszę. Zamiast ruszyć do ataku, Hektor poświęcił chwilę by złapać za jeden ze stolików. Gdyby bełt nie okazał się śmiercionośny, zamierzał przygwoździć paladyna do ściany.

Ciężkozbrojny spojrzał na Esmonda chłodno zatrzymując się. Wyraźnie mierzył swoje szanse. Atak nadszedł na niego skąd indziej. Wystarczyło aby Gveir uchylił maskę a na nowo poczuł siłę broni. Łańcuch zafalował radując się z odzyskanego połączenia z najemnikiem. Niczym wąż z łatwością się oplótł wokół ręki ciężkozbrojnego unieruchamiając ją. Ostrza zapragnęły krwi i niemal poprowadziły rękę Gveira wprost pomiędzy płyty zbroi. Rycerz zawył ze wściekłości i bólu.
- Demoniczne pomioty! - zawył chcąc sięgnąć najemnika wolną ręką.
- Zabij go! - ryknął Hebald.

Gveir, zachęcony przez Hebalda, odskakiwał z zasięgu ciężkozbrojnego, siłując się z nim i czasem tylko chłoszcząc pozostałym łańcuchem. Los przeciwnika pozostał zatem w rękach kompanów, choć Gveir zapewne sam był w stanie dokończyć roboty, widząc, że łańcuch odżył na nowo. Miało się z czasem okazać, jakie to zmiany w jego umyśle wyrządzi łańcuch. Póki co jednak, nie myślał o tym.

Esmond spojrzał na maga zaskoczony zmiana jego zachowania.
- Mieliśmy unikać kłopotów. Czy zabijając rycerza nie ściągnięty na siebie gniewu jego bliskich?
Mówiąc to nie opuszczał kuszy, celujac w zbrojnego na wypadek gdyby zamierzał stawiać dalszy opór.

- Strzelaj! - ryknął mag wściekle. Esmond nigdy go nie widział w takim stanie. Dopiero teraz zauważył, że brakowało mu też dłoni. Nie krwawił jednak.

Hektor podszedł bliżej trzymając stół lecz nie atakował. Był przygotowany by rzucić się na platyna gdyby temu udało się wyswobodzić z rąk Gveira.
Sam też nie miał wątpliwości względem losu jaki zgotował sobie zbrojny. Może miał błędne pobudki, lecz nie było sposobu by go przekonać do własnych racji.
- Zakończ to - poparł decyzję Hebalda spokojniejszym tonem.

Gveir, mitygując się, obserwował maga. Choć Ristoff był czasem skłonny do gniewu, takim jeszcze go nie widział. Nie był do końca pewien, co stało się, zanim wkroczył do akcji. Postanowił nie spuszczać go z oka aż do zakończenia całej sprawy.

Nie opuszczając kuszy, Esmond zbliżył się do Hektora i wcisnął mu broń do rąk.
- Zrób to zatem, skoro już wydaliśmy osąd, wszakże szukał Ciebie i Gviera. Choć nie sądzę by jego śmierć pomogła rozwiązać ten problem.

Utopiec odstawił stół, który wciąż trzymał w pogotowiu i przyjął kuszę. Rybie oczy przez moment patrzyły na Esmonda jakby ważąc jego słowa. Przez moment wyglądało jakby chciał coś odpowiedzieć, ale powstrzymał się. Zamiast tego wycelował broń w paladyna.
- Zhańbghriłeś rycerskie ostrogi nie przyjmując wyzwania od równego sobie - oznajmił ze smutnym bełkotem w głosie. - Fanatyzm cię zaślepił i zapomniałeś o wszelkich cnotach nicponiu.
Hektor skończył bić się z myślami.
- Mnie również jednak zaślepiła pycha. Szczęściem dla ciebie i dla mnie, mój towarzysz zachował zimną krew. Nie będzie ani honoru, ani nauki jeśli życie ujdzie z ciebie w tym momencie. Nie szukamy zwady z twoim kościołem. Wiedz jednak, że jeśli raz jeszcze rzucisz na nas niczym nie poparte oskarżenia, bądź dążyć będziesz do naszego uwięzienia i potargania honoru, pardonu nie okażę.
- Hmpf! Samą swoją egzystencją obrażacie naszego boga! A dowodem waszej winy są wasze akcje. Moc mojej wiary pozwala mi to dostrzec! - odpowiedział ciężkozbrojny. Wyprostował się zadzierając głowę do góry.
- Strzelaj, gdyż ja nie spocznę. Nie pozwolę wam odejść z tego miasta wolno!

Obserwujący Ristoffa Gveir zobaczył jak mag porusza bezgłośnie ustami czyniąc ukradkowe znaki sprawną dłonią. Z jego oczu biła lodowata wsciekłość.

- Ristoff! - krzyknął Gveir. - O co tutaj chodzi? - rzekł, patrząc na maga, który wyraźnie odczyniał jakieś zaklęcia.

Słysząc słowa towarzysza Esmond obejrzał się na maga, dopiero teraz zauważając co się dzieje. Zdawało mu się jakby Ristoff nie był sobą. Wyraz jego twarzy świadczył że z zaklęcia nie wyniknie nic dobrego.
- Hebald! Uspokój się do cholery!- zawtórował Gvierowi, idąc w stronę maga. Złościł go fakt, że Ci którzy dopiero odebrali mu prawo do zemsty, teraz tak bardzo palili się do zabijania. Nie sądził jednak by był w stanie zdążyć przed rzuceniem zaklęcia.

Utopiec ściągnął usta w długą rybią kreskę słysząc odpowiedź paladyna. Czy spodziewał się innej? Raczej nie. Miał jednak cień nadziei, że tamten okaże się mądrzejszy.
Strzelił.

Utopiec nacisnął spust. Bełt poleciał wbijając się w tors ciężkozbrojnego. Ten stęknął i cofnął się kilka kroków opierając się o ścianę. Nie umarł od razu. Osunął się na podłogę ciężko dysząc. To dyszenie zaraz zmieniło się w harkot. Zakaszlał krwią. Niewątpliwie miał uszkodzone płuco.

Widząc to Ristoff przerwał inkantację. Zdawał się wręcz zaskoczony. Jego rozbiegane spojrzenie przepłynęło od umierającego na Gveira i Esmonda. Skrzywił się brzydko.
- Zbierajcie się. Było ich więcej… a może być jeszcze więcej jeśli ci już nie wrócą do swoich. Gdybym wiedział, że ta sekta ma tutaj swoją siedzibę to bym się w życiu tutaj tak długo nie zatrzymał z wami dwoma - wywarczał kierując swoje spojrzenie na najemnika i utopca. Kiedy już się opanował kurczowo trzymał się za nadgarstek swojej brakującej dłoni. Nie czekał na odpowiedzi i pytania. Odwrócił się na pięcie i wyszedł z karczmy. Tymczasem zza drzwi prowadzących do kuchni dało się słyszeć szemrania przerażonych ludzi.
- Co my zrobimy..? Demony w naszym lokum..! Biada nam..! Oooch, co zrobimy…
Dizi wypuścił z siebie powietrze i choć cały się trząsł podszedł do Hektora i wystawił ręce po kuszę.
- Z-zabiorę to. Heb-bald ma r-rację. Musimy się zbier-rać. - jąkał się, ale sprawiał wrażenie mniej przerażonego niż dotychczas. - Tyle śśmierci.

Gveir wzruszył ramionami. Gniew Ristoffa nie sprawił na nim żadnego wrażenia. Ostatecznie, wykonywał swoją robotę. Hebald powinien być za to wdzięczny jego zdaniem. Wyciągnął jedno z ostrzy i wprawnie poderżnął gardło siepacza, zakańczając jego mękę,

Bez zbędnego ociągania przeszukał go pobieżnie, oceniając wartość zbroi i miecza, które wszakże można było sprzedać. Złoto zawsze było przydatne. Zamierzał zaciągnąć trupa za ladę lub wyciągnąć go na zewnątrz, na zaplecze, aby ukryć w jednej z beczek lub skrzyń, których było tutaj całkiem sporo. Był pewien, że korzenne zapachy, które jeszcze wczoraj czuł przy posiłku mogły długo maskować rozkładające się zwłoki. Potem pozostało wskoczyć na Karhu i dalej w drogę.

Mając przy sobie wszystkie rzeczy osobiste, Esmond jako pierwszy opuścił budynek nie oglądając się na Ristoffa.
Obecna sytuacja nie zapowiadała się ciekawie. Choć liczył że unikną pogoni, szybko upewnił się czy wóz i zwierzęta są gotowe do wyruszenia. Następnie wskoczył na wóz i dla pewności załadował pozostałe ze zdobytych w ostatnich dniach kusz.

Utopiec z ciężkim sercem pożegnał w duchu paladyna. Nie odpowiedział Hebaldowi, ani Dizziemu. Czarodziej miał rację. Należało opuścić to miejsce. Rycerz był rad, że zdążyli załatwić sprawunki Esmonda i Ao, zanim… sprowadzili na siebie to nieszczęście.

Naprędce ruszył z powrotem do pokoju, podnosząc po drodze swój miecz. Musiał zabrać swoje pakunki, w tym zbroję. Był do niej zbyt przywiązany, by zostawiać w pierwszej lepszej karczmie.

Nie miał jednak jasnych myśli. Niemal od początku tej wyprawy czuł jakby co jakiś czas spoczywało na nim ciężkie spojrzenie… i bał się czyje to może być oko.
 
__________________
Once the choice is made, the rest is mere consequence
Asuryan jest offline