Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-01-2020, 19:12   #10
Proxy
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację

- Dobry wieczór - odezwała ratowniczka nie odrywając głowy od zaparkowanego samochodu. Jej oczy były cały czas przymrużone od reflektorów pojazdu. Nie przeszkodziło to jej na ocenie pasażerek jak i wozu. - Panie tutejsze? Mają panie dużą latarkę? - dodała rozkładając nóżkę motoru i zsiadając z niego.
Ta, która najprawdopodobniej miała na imię Wendy, pokręciła przecząco głową i spojrzała wyczekująco na tę drugą, siedzącą za kierownicą. Pewnym było, że nie chciała za bardzo się mieszać, ale uzależniona była od kierowcy, więc nie miała większego wyboru.
Kierująca pojazdem tylko pokręciła głową. Jednocześnie zachęciła swoją towarzyszkę, aby podążała za nią.
- Nie noszę przy sobie takich rzeczy - wyjaśniła kobiecie na motorze. - Jedyna latarka jaką posiadam, to ta w moim telefonie. Ale domyślam się, że to panią nie zadowoli.
Zbliżyła się. Jej blada twarz zdawała emanować własną aurą.
- Jestem z Sionn, moja koleżanka to przyjezdna. O co tu właściwie chodzi, jeśli mogę zapytać? - jej wzrok spoczął gdzieś między cieniami drzew.
- Komuś zebrało się na spacery w środku nocy i po ciemku... - odparła ratowniczka przyglądając się rozmówczyni. - Wie pani, czy jest tu w okolicy jakaś zabudowa? Mapa pokazuje kawałek do Sionn, a spacerowanie w takich warunkach jest co najmniej głupie.
- Z tego co mi wiadomo, nic tutaj nie ma. Musiało się pani coś przesłyszeć - ostatnie słowa tamta powiedziała mocniej, jak gdyby chciała wymusić właśnie takie stanowisko.
Maddison wyciągnęła kluczyk ze stacyjki najwidoczniej decydując się na podążenie za głupcem. Światła migały cały czas, co chwila rażąc w oczy swoją uporczywością. Spojrzała na swoje tobołki reflektując się nad nimi, lecz koniec końców nie zabierała z nich nic dodatkowego, poza tym, co miała na sobie.
- Często w wiadomościach mówią o zagryzieniu przez zwierzynę?
- Oh, bynajmniej. To zwierzęta bardziej boją się nas, niż na odwrót. Ale proszę zaczekać - starsza dama zrobiła krok do przodu. - Nazywam się Isla Mitchell. Domyślam się, że jest pani zawodowcem, ale proszę przynajmniej zapisać mój numer telefonu. Tak na wszelki wypadek.
W międzyczasie druga kobieta w końcu też wysiadła z samochodu, choć nie miała wcale zadowolonej miny. Stanęła obok i spoglądała to na las, to na motocyklistkę. Opatuliła się szczelniej płaszczem.
- Jeśli ktoś wybrał się po ciemku do lasu, to znaczy, że wie co robi. Powinnyśmy dać temu spokój i jechać do miasta - powiedziała Wendy, zaczesując kosmyk włosów za ucho i niepewnie rozglądając się dookoła, jakby szukając zwierzyny, o którą zapytała Maddison.
Isla spojrzała na nią przez chwilę. Niebieskie światła odbijały się w jej oczach, nadającym im wygląd szklanych punktów.
- Chyba masz rację. Nie czas na ratowanie całego świata - jej usta zwężyły się do cienkiej kreski i ponownie zwróciła się do właścicielki motoru. - Oczywiście nie posiadam kompetencji, aby panią pouczać, ale moim zdaniem to marnowanie czasu. Nawet jeśli założymy scenariusz, że ktoś zgubił się o tej godzinie w lesie… przecież wyszedłby tutaj pierwszy, prawda? Niemniej decyzję pozostawiam pani.
Maddison spojrzała spode łba na obie kobiety. Nie była zadowolona, acz starała się ukryć to przed nieznajomymi, lub przynajmniej nie wylewać na nie swoich emocji. Nie mniej, mówiły jak najbardziej z sensem. Ktoś, kto podejmował takie decyzje sam sobie robił krzywdę, a palenie własnych sił na to, by za każdym razem wybijać mu to z głowy było... bezcelowe. Nie było w końcu sensu na siłę pomagać tym, którzy tej pomocy nie chcieli. Ratowniczka miała dokładnie takie podejście jakie przedstawiały kobiety. Niestety znaczna część interwencji ratownictwa medycznego dotyczyła właśnie takich osób. Było to irytujące, lecz nie to powodowało nerwy Murphy. Wcale nie ratowała świata... wcale nie chciała ściągnąć nieszczęśnika z altruistycznych zapędów, a... z egoistycznych... Chciała wejść do lasu, by nie poczuć się gorzej z czystej niewiedzy lub wpadając na notkę prasową o zgonie. Zmusiła się do tego, choć za żadne skarby nie miała na to ochoty.
- Taka praca - odparła z niezadowoleniem chcąc jak najszybciej ukrócić drażniącą wymianę argumentów. - Maddison Murphy - przedstawiła się starając utrzymać bardziej neutralny ton - Numer do kogoś z Sionn może być przydatny.
Mitchell wyjęła komórkę i podała swój numer. Nie dało się zignorować tego, jak mimochodem patrzyła na motor oraz Maddison jako taką. Jej wzrok zdawał się oceniać sytuację, lecz potencjalne uwagi najwyraźniej zostawiła dla siebie.
- Będziemy się zbierać - wskazała na swoją pasażerkę, która z wyraźną ulgą ruszyła w stronę samochodu. - Proszę pamiętać o telefonie.
- Dobrej nocy - odpowiedziała ratowniczka decydując się na ostatnią chwilę po sięgnięcie do tobołków motoru.
Isla zaczęła wracać do auta, lecz robiła to bardzo powoli, niby to udając, że sprawdza coś na swoim samsungu. W istocie coraz spoglądała w kierunku lasu oraz Murphy. Już wewnątrz samochodu, jakby próbując ugrać coś na czasie, zapytała Wendy:
- Dziwne miejsce na interwencję ratowniczą, nie sądzisz? O czymś takim właśnie przestrzegałam - i to bez względu na uprawiany zawód. Ale cóż, każdy tutaj jest dorosły.
Spojrzała ostatni raz na drogę, aby sprawdzić jaka będzie ostateczna decyzja stojącej tam kobiety. Ta wygrzebała niewielką latarkę, która była przeznaczona do badania reakcji źrenic na światło. Warto było mieć coś dodatkowego niż latarka w telefonie. Pragnienie braku wyrzutów sumienia było silniejsze niż logika podpowiadająca pozostawienie człowieka w lesie na jego własne życzenie. Swoją drogą, gdyby pani Mitchell nie nadjechała swoim samochodem, Murphy mogła się wahać do momentu stracenia dźwiękowego tropu i byłoby po problemie... Ale nie... Musiała się pojawić i sprawić, że już tylko wlezenie w las dałoby spokój ducha.
W końcu rozświetlony motor pozostał na poboczu, a wściekła ratowniczka bluzgająca pod nosem z kosmiczną niechęcią udała się w ślady odgłosu łamanych gałązek. Musiała dać z siebie jeszcze minimum wysiłku, by uznać, że całe zamieszanie jest nieporozumieniem, lub zwykłymi zwidami. Potrzebowała tego, by bez dodatkowego ciężaru w końcu dojechać do tego zapchlonego Sionn i w spokoju zasnąć.


 
Proxy jest offline