| Gdy tylko Andraste oddaliła się od miejsca przesłuchania więźnia, po przejściu kilkunastu kroków zauważyła Ardeshira siedzącego na piasku i głaszczącego Naveeda. Chwilę później dołączył też do niej Orryn oraz Rashad, który właśnie zakończył negocjowanie warunków zatrudnienia swego nowego żołnierza.
Widząc tę trójkę, Al-Asad uśmiechnął się… uśmiechem który nie dotarł do jego oczu, kiedy obserwował ich, spokojnie, i beznamiętnie.
- Dzień dobry, panowie. Pani. Proszę, dosiądzcie się do mnie… - kiedy to mówi, popija łyk wody z bukłaka, i daje nieco Naveedowi, który chłepcze ją łapczywie. - Mamy dużo do omówienia.
-Tak mamy… przypomnij mi proszę jak twój szlak przeciął się z naszymi bo tyle się działo że mi to umknęło - Rashad skinął głową Al-Asadowi z cieniem uśmiechu, dosiadając się do niego.
Gdy tylko szlachcic zbliżył się na odległość piętnastu stóp od najemnika, przeszył go dreszcz i odczuł, że jakieś zaklęcie wymusza na nim by nie kłamał.
Bardka także dosiadła się z grzeczności, jednak bez większego entuzjazmu. Podejrzewała na jaki temat prawdopodobnie zejdzie ta rozmowa. Ona również poczuła mrowienie, gdy weszła do postawionej sfery prawdy, lecz udało jej się przeciwstawić działaniu magii.
Andraste spojrzała na Ardeshira marsząc brwi, gdy tylko zorientowała się, że ten próbował objąć ją zaklęciem. "Ty cholero" pomyślała.
- Cóż takiego chciałbyś omówić
? - spytała nieco podejrzliwie.
Orryn usiadł obok Andraste na piasku, krzyżując nogi, i pozwalając swoim stopom nieco odpocząć. Ostatnie kilkanaście godzin spędził w palankinie umieszczonym na grzebiecie swojego muła, i choć sam palankin był wygodny, to jednak czas robił swoje i mięśnie gnoma zdążyły już solidnie się zastać. W dodatku Orryn był już dojrzałym gnomem, i choć nie był staruszkiem, co błędnie sugerowała barwa jego włosów i brody, wybielona przez pewien nieudany eksperyment alchemiczny w przeszłości, to jednak nie był nawykły do ćwiczeń fizycznych lub długotrwałych podróży.
- Wiele rzeczy… choć zaczniemy od czegoś prostego. - jego uśmiech się poszerzył, ale dalej nie sięgał jego oczu, kiedy pogładził swojego kota po główce.
- Na ile jesteście gotowi by osiągnąć swoje cele?
-Na wszystko - odparl dobitnie Rashad - Zdobędziemy Serce Niebios lub zginiemy próbując, a co z moim pytaniem?
- Twoje pytanie zaczeka. Są ważniejsze sprawy. Takie odpowiedzi... - Ardeshir sięgnął do torby którą miał przy sobie, i wyjął z niej dwie szklanki, oraz butelkę. Jedną szklankę postawił przy sobie, drugą zaś położył obok siebie, w niewielkiej odległości. Nalał do obu trochę płynu z butelki, potem zaś dodał do nich wody z bukłaka. Alkohol przybrał białą barwę, niemalże mleczną. - … mają konsekwencje.
-Oh tak. Jakże ciekawa odpowiedź...
Znikąd, przy Ardeshirze, pojawiła się następna postać. Nie było żadnego grzmotu, ni teleportacji, żadnego dymu, żadnych nadprzyrodzonych zjawisk. Po prostu, nagle, obok najemnika był mężczyzna. [media]https://i.pinimg.com/564x/3c/3f/8e/3c3f8ede13e46d63345555cef6042be8.jpg[/media] Siedział on na piasku, jego ubrania przypominające najzwyklejszego na świecie kupca. Tak ordynarnego jak tylko było to możliwe. Wziął on szklankę, postawioną przed nim przez Al-Asada, i upił łyk, po czym uśmiechnął się mile i szeroko.
- Ale twój gust… nadal jest niezły. Doskonały Arak, mój drogi przyjacielu.
Widząc pojawiającą się znikąd postać, Rashad poderwał się na nogi, gotów do walki. - Co to za sztuczki, kim jesteś? - zawołał.
Mężczyzna, dalej się uśmiechając, upił następny łyk alkoholu.
- Merikh Alvah, kupiec. Miło mi cię poznać, Rashadzie Al-Maalthir.
Z boku, Ardeshir obserwował całą sytuację, w milczeniu.
Bardka zakasłała chcąc zauważyć, że również tu siedzi. - Jak na kupca, dysponujesz niezwykłymi umiejętnościami, czemu zawdzięczam przyjemność twej wizyty?? - Kurtuazja szlachica był niczym stal owinięta w jedwab.
- Bez zmartwień, lady Andraste. Ty również jesteś mi znana… ale na razie, mam interes do twojego kochanka. Czy też może już byłego? - Uśmiech Merikha na moment się poszerzył, a w oczach błysnęło coś… dziwnego - Sądzę że byłby on skłonny dobić targu. A ja nigdy nie pozwalam by ominął mnie dobry handel.
Rashad skrzywił się na słowa kupca na temat jego i Andraste, za dużo wiedział. Musiał ustalić czy jest zagrożeniem, czy nie.[i]-A jaki towar oferujesz? Jesteś… przyjacielem Ardeshira[/]?
- On jest... - Zaczął Ardeshir… po tych dwóch słowach jego usta poruszały się, lecz nie wydobywał się z nich żaden dźwięk. Najemnik skrzywił się, zerkając złym wzrokiem na Alvaha, i zamiast tego upił łyk alkoholu.
- Oj, no wiesz? Gdzie byłaby zabawa, gdybyś zdradzał wszystkie sekrety tak wcześnie, Ardi? - Alvah odwrócił się do Rashada, bawiąc się szklanką w dłoni - Jesteśmy starymi znajomymi. Wyświadczyłem mu kiedyś znaczącą przysługę, ale to jego prywatna sprawa. A co oferuję? - ten uśmiech, który nie schodził z jego twarzy, wydawał się być kompletnie szczery - A czego pragniesz, Rashadzie Al-Maalthir? Czego pragnie twoja czarująca towarzyszka? -Orryn, obserwuj go, to potężny czarodziej!- Rashad zaalarmował gnomiego maga. -Przecież mówiłem, muszę zdobyć Serce Niebios i uratować dziedziczkę tronu Makarydii, zaś pragnienia mojej pięknej towarzyszki są zmienne niczym pory roku, ale myślę, że wciąż chce pomóc nam w tym zadaniu - Odparł już spokojniej, próbując odzyskać kontrolę nad konwersacją.
- Uratować i poślubić… - burknęła bardka.
- Wybacz panie, ale wątpię byś potrafił oferować coś co spełni moje marzenie. - zwróciła się do Alvaha.
- Nie odrzucałbym tej możliwości tak szybko, piękna pani. - Rzucił przyjemnym tonem Alvah i odwrócił się do Rashada -[i] A czy to jest to czego prawdziwie pragniesz? Czy zależy ci na losach tego królestwa? Dlaczego po prostu nie poprosić o to co ci się należy? Tron… i kobieta której pragniesz u twojego boku, zamiast politycznego małżeństwa?[i/] -Mam ci się spowiadać?! Nie wiem w jaką grę grasz…. ale jestem człowiekiem honoru, złożyłem obietnicę…… a dokonywanie rzeczy wielkich wymaga wyrzeczeń - - W słowach Rashad pojawiła się nuta urażonej dumy, ale w głębi ducha odetchnął z ulgą, że oparł się mocy, która zmuszała go do mówienia prawdy., która w tym przypadku….byłaby skomplikowana. Czy nie wolałby panować z Andraste u boku? Odepchnął myśli o niej, takie dystrakcje mogły go zgubić. Stąpał po wąskiej ścieżce, musiał wykazać się wielką siłą by z niej nie spaść i nie runąć w otchłań...
-Ale czemu ja muszę cierpieć z powodu twoich wyrzeczeń? Człowiek honoru? Dążysz do celu na cierpieniu innych. Moim, Nada… - przy ostatnim słowie ugryzła się w język.
- Ach, mój drogi Rashadzie, źle mnie zrozumiałeś. Ja nie pragnę twojej spowiedzi. Ja oferuję. - Uśmiech Alvaha był ciepły, pełen zrozumienia dla wewnętrznego sporu szlachcica - Jeśli tego pragniesz… Tron Varudżystanu jest twój. Bez konieczności ratowania rodu sułtańskiego, bez bycia zmuszonym by żyć z kobietą której nie pragniesz… Wszystko co musisz zrobić, to poprosić.
- Mam tego dosyć! - syknęła Yasumrae, która tupiąc łapkami zaczęła szybko się zbliżać - W tym momencie wyjaw nam czego chcesz albo…
Tajemniczy mężczyzna jedynie machnął ręką tak, jak odgania się natrętną muchę. Ciało kapłanki w jednym momencie wykręciło się ponad fizyczne możliwości i pękło niczym nadmuchany pęcherz, rozpryskując krew na wszystkie strony.
- Nigdy nie lubiłem kapłanek - odpowiedział z uśmiechem jakby nic się nie stało.
-Yasu! Ardeshir jak mogłeś mu na to pozwolić!? - wrzasnęła bardka.
Rashad owi z szoku rozszerzyły się źrenice, po czym w jego dłoni magicznie pojawił się rapier zwany Jęzorem Ifryta, które pomknął w stronę szyi tajemniczego rozmówcy.
Ostrze wojownika zagłębiło się w szyi handlarza, zupełnie jakby włożył je po rękojeść w głęboką wodę. Przed oczami Rashada pojawił się widok małej dziewczynki w poszarpanych ubraniach, która ze zgrozą patrzyła jak jego rapier przebija jej pierś.
Andraste wściekła rozpoczęła inkantację zaklęcia i wymierzyła je w tajemniczego przybysza. Czar najwidoczniej jednak nie wywarł na nim żadnego wpływu.
Nowy najemnik widząc, że jego pan ruszył do ataku ścisnął włócznię i pchnął w Merikha. Włócznia jednak ponownie jedynie zagłębiła się dziwacznej nicości. Nadal wzniósł wtedy w niebiosa wołanie o siłę dla towarzyszy i skinął głową do Akrama.
- Już czas. - powiedział kapitan i ruszył do przodu.
Wysoki wojownik podwinął rękaw szaty i natarł na przeciwnika. Wspomożony magiczną łaską i inspiracją zamierzył się na kupca, niczym dziki zwierz, pragnący rozszarpać ofiarę. Bandaże rozerwały się, a oczom reszty ukazało się potworne ramię, niepodobne do niczego co w życiu widzieli. [media]https://i.imgur.com/6NOZ4lk.jpg[/media]
Ramię uderzyło. Nastąpił kontakt i na ciele obcego pojawiła się paskudna rana, która w następnej chwili od razu się zagoiła. Przez chwilę twarz Merikha przeszedł dreszcz, jakby ta rana wywołała w nim niezwykłą przyjemność. Następnie jednak Akram przeleciał kilkanaście metrów do tyłu, pchnięty niewidzialną siłą.
Andraste rozpoczęła zaśpiew kolejnego zaklęcia, tym razem wymierzonego w Ardeshira, którego uważała za winnego zaistnienia całej tej sytuacji. Szept niosący magiczny atak uderzył w paladyna, lecz siła jego woli osłabiła moc czaru.
-Z jakiego piekła wypełzłeś?! - Syknął Rashad, po czym rozpaczliwie wykonał serię błyskawicznych cięć swoim płonącym już rapierem. Mimo wyjątkowej prędkości i precyzji, żadne uderzenie nie wydało się jednak sięgnąć celu. Za każdym też razem gdy ostrze Rashada zapadało się w miejscu gdzie siedział przybysz, kolejna wizja uderzenia w losową ofiarę pojawiała mu się przed oczyma.
Nagle zza zasłony namiotu wyłonił się również Tet, będący w połowie rzucania czaru. Gdy skończył wypowiadać tajemne słowa, w miejscu gdzie siedział ich nowy adwersarz, pojawił się wir rozszalałych, wirujących sztyletów. To zaklęcie również najwidoczniej wydało się działać na Merikha. Jakimś cudem każde z ostrzy dosłownie o cal mijało jego ciało, za każdym razem gdy się do niego zbliżało.
Orryn zerwał się na równe nogi, widząc śmierć kapłanki, po czym zakrzyknął w tajemnym, smoczym języku formułę, która przywołała z głośnym trzaskiem wirujące kręgi światła. Rozbłyski, początkowo niewielkie, wybuchły z całą siłą, usadzając na miejscu rozpalone umysły, potem zaś zaczęły hipnotycznie wyrować, usypiając i zwodząc, zsyłającg6 na śmiertelnych szaleństwo, lub błogosławieństwo niemocy
- Dosyć! - zakrzyknął, kiedy zaklęcie, przedzierając się przez osnowę rzeczywistości uaktywniło się z całą mocą, i opadło na wszystkich dookoła. Większość zebranych, będąc pod wpływem czaru, mogła jedynie nieobecnym wzrokiem wpatrywać się w dal. Zaklęcie zdało się nie wpłynąć jedynie na tajemniczego przybysza i Andraste, której elfia krew pomagała oprzeć się wpływom takiej magii.
Merikh widząc jaki efekt wywołało zaklęcie Orryna, zwrócił się do gnoma:
- Dobrze przemyślane niziutki czarodzieju. Trochę mnie już irytowało to powstałe zamieszanie. Teraz jednak nie jestem w stanie kontynuować rozmowy z Rashadem - powiedział, po czym dopił resztę alkoholu i wstał - Przekaż mu proszę, gdy się wybudzi, że prawdopodobnie wkrótce znów się zobaczymy. Tymczasem na pożegnanie, zostawiam wam mały prezent.
Wraz z wypowiedzeniem ostatniej sylaby, sylwetka mężczyzny rozwiała się, a na jej miejscu pojawiła niewielka sterta ciał, każde z nich niosące na ciele wypalony ślad przebicia lub cięcia rozgrzanym ostrzem. Wywołane magią maga yuan-ti wirujące sztylety, szybko poczęły je jednak dalej ciąć i rozszarpywać.
__________________ Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est |