Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-01-2020, 03:25   #3
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=HCM1U5V5ZKM[/MEDIA]
Zima jest porą roku dla bogatych. Jeżeli jest się bogatym, chłód staje się raptem igraszką - drobną, nie wartą dłuższego rozmyślania drobnostką. Niczym, czym należy się przejmować, a tym bardziej obawiać. Jeśli jest zimno, wystarczy kupić porządne futro, podkręcić ogrzewanie w domu i z zachwytem obserwować taniec białych drobin za panoramicznym oknem. Iść na spacer, podziwiając czystą biel puchu, przysiadłego na drzewach, murach i wszystkim, co tylko znalazło się pod gołym niebem. Wtedy zimowe miesiące zmieniały się w bajkę, cudowną historię wyciętą z książeczki dla dzieci, gdzie wszystko zawsze kończy się dobrze, ludzie są prawi, a zło i mrok przegrywają ze światłem, ciepłem, miłością, przyjaźnią… tudzież którąś z całego szeregu górnolotnych bzdur, zwykle do owych baśni wypychanych. Wiadomo przecież, że dzieci potrzebują dobrych wzorców, aby od najmłodszych lat mogły budować charakter w sposób poprawny. Życie szybko weryfikowało naiwne ideały, lecz cóż z tego?

Dobrze było czasem pomarzyć, choć przez krótką chwilę znów poczuć się brzdącem: czystym, szczerym i naiwnie wierzącym, że jego życie będzie cudowną, dobrą przygodą pełną rycerzy na białych koniach, dobrych wróżek i czarodziejów odpędzających złe smoki zanim te zdążyły pożreć niewinnych wieśniaków. Albo księżniczkę zamkniętą w wieży, czekającą na ratunek z rąk cnego księcia i epilog dający się podsumować zwrotem “... i żyli długo i szczęśliwie.”

- To tutaj, proszę pani - z zamyślenia wyrwał Zoję głos taksówkarza. Drgnęła, poprawiając przeciwsłoneczne okulary, zatknięte na nos mimo ciemnej, zimowej szarówki . Przez całą przejażdżkę pilnowała, aby ani przez chwilę nie odkryć zbytnio twarzy, lecz i tak widziała jak starszy jegomość z wąsem, rzuca jej wcale nie ukradkowe spojrzenia przez wsteczne lusterko. Odwrócił też parę razy głowę pod pretekstem zagadania pasażerki. Ta jednak pozostawała niewzruszona na próby nawiązania konwersacji. Siedziała na tylnej kanapie, owinięta w sobolowe futro z obszernym kapturem i barwną chustę. Na kolanach trzymała torebkę od Hermesa, wzrok zaś wbijała uparcie w szybę, oglądając surrealistyczny obraz mijanych ulic, ludzi i aut.
[media]http://i.gifer.com/LBlS.gif[/media]
Pewnie brał ją za kolejną nowo-ruską, albo kochankę któregoś z miejscowych biznesmenów. Cóż… nie mylił się zbytnio, lecz nie musiał o tym wiedzieć. Zwykle Gromowa nie dbała o pozory, z przyjemnością kolekcjonując spojrzenia jakimi obdarzali ją mijani ludzie. Cieszyły ją, mile łechtały próżność… lecz dzisiejszego dnia nie dało się podpiąć pod łatkę “jak zwykle”.

Dzisiaj potrzebowała spokoju, dyskrecji. Możliwości aby móc na spokojnie zebrać się w sobie, raz jeszcze poukładać w głowie splątane supły myśli i odczuć, o jakie się nie podejrzewała. Bez słowa zapłaciła za kurs, wychodząc na zaśnieżoną ulicę.

Spojrzała pod nogi, krzywiąc się odruchowo na widok solno-lodowej brei. Już wiedziała, że po powrocie do domu będzie musiała albo wywalić buty, albo oddać je do czyszczenia. Niestety każdy śnieg z początku wygląda czysto i świeżo, ale kiedy ludzie go rozdepczą staje się najbrudniejsza na świecie szaro-burą masą, z żółtymi naleciałościami. Drobinami soli niewidocznymi gołym okiem. Albo piachem. Zamarzniętymi ciałami bezdomnych, zdechłymi psami. Figurkami ptaków przymarzniętych do powierzchni kałuż, a następnie przykrytych śniegiem.

Zima. Nastał czas cichych odejść, odsiewanie wszystkiego, co nie wytrzymuje mrozów. Wiele istot ludzkich twierdzi, że lubi zimę, ale tak naprawdę lubią uczucie zabezpieczenia przed nią. Nie istnieje dla nich problem jedzenia w zimie. Mają ogień i ciepłą wodę. Zima nie może im zaszkodzić, przeciwnie, zwiększa ich poczucie własnego sprytu i bezpieczeństwa.

Do tej pory Zoja uważała się za samodzielną, samowystarczalną. Tą, która nie potrzebuje do szczęścia balastu emocjonalnego pokroju nadużywania pustych frazesów typu “rodzic”, “rodzina”. Miała swoją paczkę podobnych losowych wykolejeńców… miała też jego. Tego, którego z premedytacją nazywała Zgredem, a który przygarnął ją gdy była młodym gnojkiem.

Przygarnął, odchował, zapewnił opiekę i namiastkę normalności w bidulu, dzięki czemu nie czuła się jak totalny wyrzutek, odludek. Odmieniec…

… a teraz szła równym krokiem na odczytanie jego ostatniej woli.


Wchodząc do kancelarii Zoja miała wrażenie, że oto przekracza próg świata realnego aż do bólu. Trzask zamykających się za nią drzwi brzmiał symbolicznie. Nie było odwrotu, powrotu do przeszłości. Już nigdy stary Zgred nie spojrzy na nią tym spojrzeniem pełnym troski i niepokoju, nigdy w subtelny sposób nie będzie próbował nakłonić jej do zmiany profesji, a ona już nigdy go nie wyśmieje i nie zbyje, rzucając argument że w tym świecie biznesy załatwiało się albo przez portfel, albo przez rodzinę, albo przez łóżko. Była sierotą, forsa się jej nie trzymała, zostawała ostatnia opcja.

Stukając obcasami po korytarzu Zoja musiała zwolnić kroku nim dotarła do recepcji i przełknąć gorzką kulę żółci, gnieżdżącą się w przełyku. Zaniedbała ich stosunki, wszak miała czas. Całe morze minut, dni, miesięcy i lat… Los chciał inaczej.

Znowu on. Los. To słowo często towarzyszyło Gromowej za dzeiciaka. Szeptał do niej z ciemnych kątów pokoju w czasie samotnych nocy. Był pieśnią ptaków na wiosnę i wołaniem wiatru w nagich gałęziach zimowego popołudnia. Los. Zarówno udręka, jak i pociecha.
Jej towarzysz i jej klatka.


Dopiero po przekroczeniu progu pokoju docelowego Gromowa pozwoliła sobie zdjąć kaptur i okulary, odsłaniając bladą twarz o idealnie harmonijnych rysach, wydatnych ustach i dużych zielonych oczach, patrzących dookoła spod firany długich rzęs równie czarnych, co spływające aż do pośladków włosy. Może i Los poskąpił dziewczynie na starcie bogactwa i rodziców, lecz z pewnością nadrobił to z nawiązką, jeśli chodziło o urodę.

Wewnątrz budynku było ciepło, jednak nie o wygodę chodziło. Zoja z ulgą rozpięła futro, rozplątała też chustę i dopiero wtedy uśmiechnęła się szeroko, czarująco, do przyszywanego rodzeństwa. Starała trzymać zblazowana minę, jakby cała sytuacja z testamentami oraz nagłymi zgonami nie robiła na niej żadnego wrażenia… co z tego, że Luda, Tinka i Ivan bez problemu umieli przejrzeć fasadę? Znali sie przecież od zawsze, a niestandardowe sytuacje wymagały standardowych procedur, dzięki czemu chaos dookoła nabierał pozorów normalności.

Wpierw oczywiście musiał zaistnieć w spektrum pokoju Ivan, z tym swoim rozbrajającym wyszczerzem, przytulasami i całowaniem. Gromowa dała się wyściskać, wycałować nie ukrywając radości ze spotkania. Okoliczności przyrody mieli wystarczająco dołujące, aby bawić się w zgrywanie akurat na tym polu. Objęła też na powitanie Ludę, ściskając ją mocno za rękę gdy się odsuwała. Z ich czwórki Złośnica utrzymywała chyba najbliższe kontakty ze Zgredem, jego śmierć więc najbardziej ją dotknęła. Musiała być w nielichym szoku bądź dole, bo wszystkie meble wciąż stały, a karetka nie zabierała nikogo na sygnale.

Ostatnia do powitania została Tinka - ich rude, optymistyczne słoneczko. Sam jej widok poprawiał humor. Gromowa i ją uścisnęła na powitanie. Wymieniły dwa słowa i już miały się rozminąć, gdy czarnowłosa chwyciła ją za ramię, podcinając równocześnie, przez co rudzielec przewinął się i prawie upadł na podłogę, lecz nim to nastąpiło, Zoja chwyciła ją w pasie, pochylając się w ślad za jej tułowiem. Cały ruch zakończył żarliwy pocałunek, zupełnie jak na starych filmach, oglądanych przez nie z wypiekami na twarzy dawno, dawno temu, gdy były młode i wciąż mieszkały w biudlu.



Chaos wrócił nagle, niespodziewanie i równie dobitnie niczym cios prosto w twarz. Hałasy, krzyki. Czyjaś śmierć - bez znaczenia,bez sensu. Bardziej Gromową zabolał fakt, że nie pozwolono im opłakać Zgreda, załatwić formalności… do tego ta cisza. Obca, dudniąca w uszach i sprawiająca, że zęby świerzbiły, a włoski na przedramionach stawały dęba. Próżno było w niej szukać naturalności, prędzej magii.

Nienaturalna cisza, stojąca na stole świeca z pismem klinowym i srebrny wisiorek ukryty głęboko w torebce Hermesa.

Zamieszanie, niezrozumienie… a później złość. Głosy za drzwiami, przerywające im spotkanie. Szargające pamięć ich opiekuna. Męskie głosy. Z mężczyznami zawsze doskonale sobie radziła. Sytuacja rozwinęła się jednak błyskawicznie.

- Drago… nie mów że oni po ciebie - syknęła z wyrzutem, zapominając momentalnie o tym, że gra solo i nie obchodzi ją los kogokolwiek prócz niej samej. Byli zespołem, Drużyną Pierścienia. Pieprzonym, dysfunkcyjnym rodzeństwem, znającym się jak łyse konie. Jeśli Ivan ze Złośnicą zatarasują biurkiem drzwi, zyskają trochę czasu. Akurat tyle aby znaleźć sobie wyjście awaryjne.

- Tinka, łap nasz szajs! - Zoja doskoczyła do okna, zaczynając je otwierać. Od każdej reguły znalazły się wyjątki.
Rodzina była jednym z nich.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline