Wejście w atmosferę nie należało do przyjemnych. Ogień ogarnął całe ciało Marduka i wówczas ten zaczął próby hamowania. Nim jednak zwolnił zupełnie, minęło trochę czasu. Czasu przepełnionego potwornym bólem odkrytych części ciała. Na szczęście był saiyaninem i to dobrze wyszkolonym saiyaninem, dzięki czemu skończyło się tylko na kilku oparzeniach. Oraz dużych szkodach w kombinezonie. Nienaruszony przetrwał w zasadzie tylko jego napierśnik.
Zatrzymał się jakiś kilometr, może dwa nad powierzchnią planety. Bez skanera nie był w stanie tego dokładnie ocenić. Pod nim rozpościerała się jednolita masa ciemnej zieleni. Żadnego charakterystycznego punktu. Nawet wybrzeża nigdzie nie było widać. Po Raditzie też nie było żadnego śladu.
Trudno było ocenić czy Marduk spadł w to samo miejsce, z którego wystartował statek saiyanki i jej towarzyszy. Ich obóz był założony na niewielkiej polance, tutaj takiej nie dostrzegał. Podobnie było z obozem bandytów, których sobie podporządkowali. A właściwie których on im podporządkował, bo Raditz nie kiwnął wówczas palcem. Gdyby tylko był w stanie odnaleźć któreś ze znanych mu już miejsc...
Ale jak tego dokonać?