Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-01-2020, 19:52   #97
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- To ja się zgłaszam na ochotnika - powiedział Kit.
Lili spojrzała pytająco na J.R. delikatnym ruchem głowy wskazując na zamknięte drzwi. Zupełnie jakby pytała się czy sierżant McAllister również wybierze się.
- To ja też pójdę - Powiedziała Jean, zaczynając powoli pozbywać się uzbrojenia.
- To idziemy we troje- powiedziała beznamiętny głosem Lili. - A wy tu zostaniecie i w razie czego …- zawiesiła na chwilę głos- wynoście się stąd jak najprędzej.
Sierżant dodała swoją broń Dominicowi.
-Zrobisz coś dla mnie? [/]- Zapytała zdejmując z szyi łańcuszek z połową nieśmiertelnika i obrączką. - Oddasz to w razie czego mojej rodzinie?.
- Jasne…- odparł Guerra przejmując nieśmiertelnik… i dowodzenie.
Kit powierzył pistolet i miecz Switch.

Wrota się otwarły i cała trójka przeszła przez nie. Po drugiej stronie stał stary rycerz z łysiną okoloną wianuszkiem siwych włosów. Towarzyszyło mu dwóch łuczników o skośnych nieco rysach twarzy (choć oczy nie były skośne) i szpiczastych uszach.


Mieli strzały nałożone na łuki i przyglądali się podejrzliwie trójce AST, ale stary rycerz machnął dłonią sprawiając, że przestali celować w przybyszy.
Na migi pokazał że mają iść za nim, po kręconych schodach prowadzących w górę. Przy tych schodach stały dwie olbrzymie metalowe zbroje… jak te które widzieli w holu. Stały nieruchomo… do czasu, aż rycerz się zbliżył do nich. Wtedy ich hełmy drgnęły i obróciły się wpatrując w niego.
Lili szła za rycerzem z wyuczonym spokojem, czy też pozornym spokojem, ignorując jego obstawę. Obejrzała sobie ich jednak dokładnie i w pamięci zanotowała ewentualne słabe punkty. McAllister z kolei była cała "nabuzowana", idąc z zaciśniętymi piąchami przy ciele, łypiąc co pewien czas złowrogo to na jednego, to na drugiego typa.
I sprawiając, że ich łuki odrobinę się unosiły, a dłonie zaciskały nerwowo na cięciwach, a ona wtedy szczerzyła do nich ząbki, w zadziorno-wredym uśmieszku.
Kit podążał za JR, mając nadzieję, że ta ograniczy się do zaciskania dłoni w pięści i nie przyładuje któremuś z eskortujących ich łuczników.
Ruszyli po schodach, krok po kroku kierując się coraz wyżej po tej spirali. Rycerz na czele, ciągle milczący. Potem trójka AST, na końcu dwaj eskortujący ich łucznicy, jakoś szczególnie chętnie mający na oku JR.
Na szczycie czekał na nich przeszklony dach niedużego, ale za to gęstego od roslin arboretum będącego jednocześnie szklarnią.
Rycerz poprowadził ich do centrum tego pomieszczenia, które zajmowała kobieta zajęta obecnie… “nawożeniem” roślin, bo pod wpływem niebieskiej energii wychodzącej z jej dłoni, rośliny rosły nadnaturalnie szybko. Jej strój był dość skąpy i przywodził na myśl damy z dawnych wieków. Jej oczy były jednolitymi plamami błękitu, choć nie wydawała się ślepa. Szpiczaste uszy tylko dodawały nieludzkości jej wyglądowi.
A nad jej bezpieczeństwem czuwał olbrzymi potwór w postaci masywnego niebieskiego węża z pierzastymi skrzydłami.
Kobieta i rycerz wymienili się wypowiedziami w języku którego nawet van Erp nie znała. Po czym starszy mężczyzna rzekł. -Aestril.
I gestem kazał całej trójce klęknąć przed nią.
- Serio? - Kit przeniósł wzrok z mężczyzny na "ogrodniczkę", a potem na Lili, a Jean cicho parsknęła "Pffffft" śmiechem, pokręciła przecząco głową, po czym założyła rękę na rękę, wpatrując się w tą szpiczastouchą zielarkę, czy kim ona tam była.
- To ich najwyższa kapłanka - wyjaśniła całkiem głośno van Erp i tym samym tonem zwróciła się do gospodarzy pokazując po kolei - Elizabeth van Erp, Jean McAllister i Christopher Carson - ale nie klęknęła. Za to J.R. wykonała dworski ukłon, i to taki przesadny. Jedna nóżka nieco w tył, i dłoń też, ciało z kolei lekko pochylone do przodu, druga dłoń palcami przy czole, po czym ją odchyliła od głowy, wywijając ową dłonią kilka "esów-floresów", i uśmiechnęła się czarująco, całkiem milusi, bez żadnych tam głupich min.
Rycerz skwitował to zachowanie ogólnie zrozumiałym gestem znanym jako “facepalm” i zaczął rozmawiać z elfką o całej trójce, czego AST w ogóle nie zrozumieli.
~ On kazał wam klęknąć przed nią, co by kapłanka mogła was obdarzyć błogosławieństwem mowy w jej języku.~ tymczasem cała trójka usłyszała w myślach obcy syczący głos. ~ Widzę, że mieszkańcy Terry wielce stracili na rozumie od czasu naszego wycofania się z ich świata.
~To ty? ~ Kit pomyślał te słowa spoglądając na węża. ~ Może nie na rozumie, ale na wiedzy.
Jednak nie otrzymał odpowiedzi.
- Ehhhh - Westchnęła sobie J.R. po czym spojrzała na Lili i… zagrodziła jej drogę własną ręką, z dłonią w pięść, na wysokości piersi van Erp, spoglądając drugiej sierżant w twarz. Następnie McAllister ruszyła powoli do długouchej i uklęknęła przed nią, kładąc swoje obie dłonie na kolanie, spoglądając tej całej kapłance cały czas prosto w oczy.
- Kit? - Zapytała cicho Lili i spojrzała pytająco na towarzysza -
To jakieś szaleństwo. Chyba nie zamierzasz robić tego co J.R.?[/i]
- Zaraz się przekonamy, czy ten wężyk mówi prawdę - odparł równie cicho zapytany. - A nuż nieco prawdy tkwi w jego słowach? Może to faktycznie nie ma być hołd... A klękać przed piękną kobietą już kiedyś próbowałem... - dodał, spoglądając na Lili z lekkim uśmiechem.
- Ale żeś sobie znalazł czas i miejsce na wspominki - Elizabeth szturchnęła Carsona w bok starając się przy tym zachować poważną minę.
- To co? Zaryzykujemy w imię przyszłości Ziemi? - spytał po chwili Kit.
- Wybacz mi Boże to świętokradztwo - mówiąc to Lili przeżegnała się i również klęknęła. Kit przyklęknął obok niej na jedno kolano.
Elfka wypowiedziałą coś w dziwnym języku i czubkiem palców musnęła wargi trójki klęczących przed nią AST.
- A więc dzielni podróżnicy.- rzekła w swoim języku, którego słowa stały się nagle zrozumiane dla nich.- Co was przywiało w te strony?
- Kłopoty, kapłanko - odparł Kit, równocześnie się podnosząc. - A dokładniej, to najazd osobników z legend na naszą planetę.
- Te kłopoty są wszędzie jak widzicie. Wasz świat nie jest pod tym względem wyjątkiem.- odparła Aestril.
Kit pokiwał głową.
- Czy możemy sobie wzajemnie jakoś pomóc? - spytał.
- W niewielkim stopniu najwyżej.- elfka wzruszyła ramionami uśmiechając się bezradnie.
- Oznacza to, że tracimy tu tylko czas - Lili również podniosła się. - A nasi ludzie czekają na zewnątrz.
- Obiecano ci odpowiedzi i informacje. Nie cud.- odparła kapłanka z przepraszającym uśmiechem.- Zamek… na razie jest bezpieczny dla twoich ludzi.
- Nam zależy na znalezieniu odpowiedzi na pytanie jak pozbyć się tego całego gów…- Lili w ostatniej chwili ugryzła się w język. - bałaganu. Czy wiesz jak pokonać tego całego Asmodaisa?
 
Kerm jest offline