Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-01-2020, 11:30   #2
Draugdin
Wiedźmin Właściwy
 
Draugdin's Avatar
 
Reputacja: 1 Draugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputację
“WIEDŹMIN PILNIE POSZUKIWANY!
Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie! Wiedźmina do pilnej roboty potrzebuję a za trud szczodrze się odpłacę. O szczegóły pytać w Nirh Haben, w posiadłości hrabiego de la Blanche.”

Ogłoszenie jak wiele innych, jakie wiedźmin już w życiu widział. Hrabia de la Blanche? Nic to nazwisko Draugdinowi nie mówiło. Narobiło się teraz tych hrabiów na każdym kroku. Jednak zlecenie jakie by nie było, a dokładniej rzecz ujmując wynagrodzenie za nie było mu teraz potrzebne jak ziemii deszcz. Był w takim położeniu, że nie mógł wybrzydzać. Z resztą ostatnio coraz gorzej w pracą dla wiedźminów także nikt nie mógł wybrzydzać.

Podróż w tłumie uchodźców nie należała do najprzyjemniejszych doznań jednak towarzystwo druida Angusa nie co łagodziło ten koszmar.

- Bać się Angusie? Widziałem chyba każde z wynaturzonych stworzeń jakie dane może być do spotkania zabójcy potworów, a ty mnie pytasz czy się boję? - Odpowiedział wiedźmin. - Wiem, że fanatycy potrafią być groźniejsi niż rozwścieczona kikimora, jednak ileż to już podobnych organizacji i grup zrzeszonych już było? Żyj i pozwól żyć innym.

Angus przejechał po swojej długiej siwej brodzie. Ktoś mógłby go uznać za mędrca, gdyby nie roznoszący się wokół niego odór gorzały.
- Głupim jest, zapomniałem, z kim rozmawiam. Nigdy nie zakochasz się w żadnej w dziewce, nie rozpłaczesz chowając przyjaciół, nie zatańczysz ze szczęścia na grobach swoich wrogów. A jak śmierć zajrzy ci w oczy nie narobisz w portki jak ci nie przymierzając tutaj – wskazał skinieniem na wieśniaków uciekających przed wojną - Wy wiedźmini nie czujecie nic i z jednej strony to jest straszne Draugdinie, ale z drugiej takie kuszące. Widzisz, ja na ten świat już patrzeć nie mogę, dlatego muszę się znieczulać. Twoje zdrowie.
Druid pociągnął z gąsiorka, potarł zaczerwieniony nochal po czym gładko przeszedł do następnego tematu.
- Kikimora….kikimora, to dopiero ciekawe stworzenie. Wiedziałeś, że kikimory żyją w rojach? Jak mrówki, mają swoją królową, robotnice…a robotnice chronią kikimory wojownicy. Uczyli was tego w waszych szkołach? Znacie zwyczaje tych stworzeń, czy tylko potraficie je tępić i zabijać?
Druid kontynuował swój wywód, ubolewając nad zrujnowanym przez wiedźminów ekosystemem i chwiejącą się równowagą w przyrodzie, ale uwaga Draugdina skupiła się na scenie rozgrywającej się nieopodal. Przy jednym z krytych wozów zrobiło się zbiegowisko.
- Dawajcie nam tu tą bestyję, sami się z nim kurwa rozprawimy! – krzyczał wieśniak uzbrojony w widły a wtórowało mu trzech innych, trzymających za siekiery. Próbowali dostać się do wnętrza wozu, ale drzwi ciałem zasłaniała starsza kobiecina w chuście i niewysoki brodaty mężczyzna w jej wieku.
- [i] Odejdźcie stąd, proszę! [i] – błagała kobieta zanosząc rozpaczliwym płaczem - On nic złego nie zrobił, pomyliliście się!
Agresor z widłami odpowiedział plaśnięciem. Zdzielił kobietę w twarz a gdy brodacz rzucił się jej na pomoc reszta wieśniaków z siekierami naparła na niego, powaliła na ziemię i zaczęła kopać.
Angus przerwał swój wywód o kikimorach i spojrzał na wiedźmina, chyba czekając na jakąś reakcję.

- Być neutralnym to nie znaczy być obojętnym i nieczułym. Nie trzeba zabijać w sobie uczuć. Wystarczy zabić w sobie nienawiść. - Zdążył jedynie powiedzieć Draugdin gdy z gdzieś z przodu rozpętała się niezła awantura. Normalnie nie zwróciłby na to uwagi. Neutralność to nie to samo co brak uczuć, a dodatkowo najczęściej oszczędza wielu kłopotów. Tym razem byłoby podobnie gdyby nie wymowne spojrzenia druida.
Co tak na mnie patrzysz - pomyślał sobie wiedźmin. Znamy się zaledwie od trzech dni, a to że bimber razem piliśmy to jeszcze nie robi nas nawet towarzyszami podróży - pomyślał, po czym powiedział tylko:
- Hmmm.
Spiął konia i naparł na rozdrażniony tłum.
- Cisza do kroćset! - wrzasnął tubalnym głosem. - Co tu się dzieje?
Resztę wrażenia wywołanego na tłumie - z resztą jak zazwyczaj w podobnych przypadkach - dokonywał sam wygląd wiedźmina, który najczęściej wystarczał za większość przeważających argumentów.


Napastnicy widząc napierającego na nich wierzchowca rozpierzchli się na boki jak karaluchy. Brodaty dalej leżał na ziemi, plując krwią. Kobieta, którą wieśniak z widłami zdzielił po twarzy dopadła do niego i rycząc przytuliła czule do piersi. Nawet jeśli bitne chłopy miały zamiar odpyskować wiedźminowi, zamarli widząc jego nienaturalne zielone kocie oczy. Wiedzieli już z kim mają do czynienia.
- Wyście jest wiedźmin? – spytał ten najodważniejszy, z widłami – No i dobrze to się składa, bo potwór jest do ubicia. Sami chcieliśmy się nim zająć, ale skoro trafił się taki profesjonał…
- Nie słuchajcie go panie! – krzyknęła kobiecina w chuście – Nasz Kosma niczemu winny, przysięgam na wszystkich bogów! Szukają kozła ofiarnego i trafiło na naszego synka!
- Wejdzie do wozu i sami zobaczcie co oni tam za poczwarę trzymają! Kto jak nie on zgwałcił i udusił Marzankę!? – tu widlarz zwrócił się do jednego ze swoich kompanów, krępego mężczyzny z siekierą – Rudolf, to była twoja córka, powiedz wiedźmakowi co się z nią stało!
Oczy Rudolfa zaszkliły się, a głos zadrżał.
- To prawda. Rankiem, dwa dni temu znalazłem ją pod lasem. Bieliznę miała opuszczoną do kostek, suknie podartą, krew między nogami. A na szyi fioletowe sińce. Udusił ją skurwiel…moją Marzankę, moją córeczkę…
Rudolf zacisnął pięści w gniewie.
- Rozejrzyj się człowieku! – krzyknął brodacz, podnosząc się z ziemi – [i] Tu co drugi to złodziej, morderca albo gwałciciel! Nasz Kosma to dobry chłopak, muchy by nie skrzywdził! A to że… wygląda jak wygląda to nie jego wina! [i]
- [i] Niech wiedźmin zobaczy i sam zdecyduje! – zaproponował prowodyr z widłami - [i] Kto jak kto, ale on na potworach to się zna! [i]
Kobieta w chuście i jej mąż zbledli. Popatrzyli na siebie niepewnie a potem przenieśli wzrok na Draugdina. Kobieta złożyła ręce w błagalnym geście.
- Litości panie…

Angus w co ty nas wmieszałeś - pomyślał sobie Draugdin. Jednak, żeby zachować przynajmniej pozory profesjonalizmu rzekł głośno nad głowami gawiedzi.
Mości drudzie zaprowadź tu proszę spokój i porządek, abym mógł tu rzetelnie ocenić zaistniałą sytuację. - Po czym pomyślał sobie - dobrze ci tak, nie będę się z tym wszystkim męczył sam.
Zsiadł z konia, a jego lejce podał temu którego zwali Rudolf. Nie musiał nic mówić. Sam wzrok z jakim na niego spojrzał, wystarczył, za wszelkie groźby co go czeka jak nie zaopiekuje się właściwie wierzchowcem.
Obrócił się dookoła, a gdzie nie spojrzał ludzie cofali się o krok. Tak, to zdecydowanie był ten efekt, który go zadowalał. Po czym zwrócił się do zaatakowanej kobiety.
- Pokażcie to tam macie i opowiedzcie mi wszystko tylko bez kręcenia. Uprzedzam, że potrafię bezbłędnie rozpoznać kłamstwo.

Angus niewiele myśląc wyciągnął gąsiorek i poczęstował, tego, który opłakiwał swoją zamordowaną córkę. Rudolf rękawem kubraka otarł łzy i bez słowa przejął gąsiorek, załyczył po czym podał go dalej, reszcie towarzyszy. Pomysł druida podziałał, przynajmniej na razie. Koło wozu powoli zbierał się mały tłumek gapiów, wśród nich Draugdin wypatrzył też takich co tylko szukają pretekstu do większej rozróby i nie zadawając pytań przyłączą do samosądu.
Starowinka i jej poobijany mąż przez chwilę jeszcze się wahali, ale zdecydowany i nie znoszący sprzeciwu ton wiedźmina podziałał na nich jak kubeł zimnej wody. Przestraszeni podprowadzili go pod drzwi wozu. Był to wóz mieszkalny, podobny do tych jakimi podróżują trupy cyrkowe. Prawie całkiem zabudowany, z boku znajdowały się małe kwadratowe okienka wpuszczające do środka odrobinę światła. Mężczyzna otworzył Draugdinowi i gestem zaprosił do środka. Wiedźmin przekroczył próg, za nimi weszli rodzice Kosmy od razu zamykając i ryglując drzwi. Wnętrze wozu przesiąknięte było aromatem ziół, mutant bez problemu wyczuł jaskółcze ziele, jemiołę, trawę żubrową i parę innych charakterystycznych roślin. Pomieszczenie oddzielała płachta z prześcieradła służąca za ścianę działową.
- Nasz syn nie jest żadnym potworem. To dobry i uczciwy człowiek – zaczęła swoją litanię starsza kobiecina
- A jaki mądry! Jaki zdolny! Wszystkie księgi zielarskie na pamięć zna – dowiedział z lekką dumą w głosie jej mąż - [i] Jak coś w krzyżu łupie albo w nodze strzyka maść zrobi i jak ręką odjął. A choroby? Choroby sam eliksirami leczy, prawda Dobrusia?
- Prawda, najprawdziwsza prawda! Jak spać nie mogę, wywaru z szyszek chmielu zaparzy i człowiek do rana śpi jak dziecko
- [i] Chcieliśmy posłać chłopaka do Oxenfurtu, na uniwersytet, żeby się w zakładzie nie marnował
- [i] Ale wtedy to się zaczęło…z dnia na dzień, bez żadnych objawów…Jakby jaki diaboł urok na chłopaka rzucił.
Wiedźmin słuchał i miał wrażenie, że to prości, ale szczerzy ludzie a w ich słowach nie ma krztyny przesady a tym bardziej łgarstw czy mataczenia. Przeszedł przez izbę, odsunął zasłonę. Medalion nie drgnął ani razu. Kosma siedział skulony w kącie i trząsł się jak osika. Płakał. Na głowie nosił kaptur zasłaniający twarz. Matka wyminęła Draugdina i przyklękła przy chłopaku. Próbowała uspokajać.
- Nie bój się synek, to pan wiedźmin. Na czarach się zna, to może coś doradzi, pomoże – mówiła.
- Przecież wszystko słyszałem! Wiem po co tu przyszedł! Może to i lepiej, może czas to już skończyć?. Jakie was czeka życie przy mnie matulu? I to jeszcze w Redanii! Przecie jak mnie tylko kto zobaczy, skończę na stosie, albo i gorzej.
Kobieta delikatnie odsunęła kaptur z głowy syna. Kosma uniósł wzrok i spojrzał w kocie oczy Draugidna. Wiedźmin przeżył sześćdziesiąt sześć wiosen, ubił dziesiątki bestii, czasem tak przerażających, że zwyczajny człowiek, na sam ich widok skończyłby w przybytku dla obłąkanych. Gdyby medyk próbował zbadać mu puls, uznałby, że Draugdin jest martwy. A jednak to co zobaczył mutant przekraczało ludzkie i boskie pojęcie a serce zaczęło bić mu mocniej. Nie patrzył na człowieka, lecz jego koszmarną karykaturę, chory żart, potworność nad potwornościami, czystą makabrę. Twarz chłopaka była plątaniną ohydnych guzów, narośli, wrzodów i kurzawek. Nie miał ust, lecz jamę gębową, przez którą można było zobaczyć cały rząd zębów. Gdyby Kosma spojrzał teraz w zwierciadło, te rozsypało by się na drobne kawałeczki, gdyby próbował się przyjrzeć w tafli jeziora, śnięte ryby zaczęłyby wypływać na powierzchnię.
- No i tak to właśnie wygląda – westchnął zrezygnowany ojciec, przerywając trwającą zbyt długo ciszę.

Wiedźmin zadumał się tylko. Dobrze, że niejedno już widział i mimo, że to co zobaczył bardzo nim wstrząsnęło, jednak jego twarz pozostała kamienna. Fakt faktem, że pierwszy raz widział coś takiego, a to, że jego medalion ani razu nie zareagował ani nie polepszało ani nie pogarszało sytuacji. Niestety nie działało to równie dobrze w temacie zgromadzonego dookoła wozu tłumu, który był skłonny zapłonąć dzięki byle najkniejszejszej rzucone im iskierce podejrzeń. Takim to dużo nie trzeba było, żeby kłuć widłami i rozpalać stosy.
Sięgnął pamięcią do całej posiadanej wiedzy i doświadczenia, żeby poszukać jakichkolwiek wskazówek. I nagle doznał objawienia. Przypomniał sobie. Zjawisko było niesamowicie rzadkie, tak więc rad był że sobie przypomniał.
To była klątwa. Klątwa o średniej potędze powodująca, że człowiek wyglądem przypomina bestię i uznawany jest za potwora. Jednak jak sobie przypomniał tego typu klątwa musiała zostać rzucona przez osobę pałającą do przeklętego straszna nienawiścią lub giewem.
- Uspokójcie się dobrzy ludzie. To tylko klątwa choć dosyć silna. Wasz syn nie jest potworem, a jedynie ma wyglądać jak potwór. Dla ludzi tam na zewnątrz to wystarczy. Mnie zaś nie tak łatwo wyprowadzić w pole. Powiedział wiedźmin.
- Macie może poczęstować czymś do picia? Muszę poznać jak najwięcej szczegółów: kiedy i gdzie do tego doszło, komu zaszliście za skórę, kto może darzyć was nieprzychylnymi uczuciami. Myślę, że trochę czasu nam zejdzie, także jeżeli to nie problem dla was to chętnie przepłukał bym gardło.
- Dobrodzieju! Nie wiem jak mam wam dziękować! – w oczach matki pojawiły się łzy wzruszenia i cień nadziei. Jej mąż przyniósł po chwili dwa kufle i beczułkę miodu
- Nic mocniejszego na przepłukanie gardła nie znajdę mistrzu wiedźminie – powiedział przepraszająco po czym rozlał trunku i podał kufel po czym wskazał miejsce przy małym rozkładanym stole. Kobieta miała na imię Dobromiła, jej mąż Zygfryd. Pochodzili z Wyzimy, gdzie mężczyzna prowadził zakład stolarski. Jak większość Temerczyków uciekali przed wojną, licząc, że w Redanii znajdą spokój i ocalą życie. Dochowali się jednego dziecka, syna, Kosmy. Młodzieniec w tym roku kończył dwadzieścia lat.
- Tak jak mówiliśmy, to się zaczęło dwie wiosny temu, zaraz po zimowym przesileniu. Wieczorem Kosma położył się spać, a gdy rano obudził się…no był już odmieniony
- Nie mieliśmy żadnych wrogów. Znaczy, mąż, wiadomo jak to rzemieślnik, trafił mu się czasem niezadowolony klient, ale, żeby ktoś zaraz źle nam życzył z powodu paru niewyheblowanych desek?
- [i] Opowiedz lepiej o swojej siostrze [i] – rzucił Zygfryd patrząc ostrożnie na żonę z ponad kufla.
- Nie, Sława, nigdy by czegoś takiego nie zrobiła…nigdy…
Kobieta wyraźnie obruszyła się słowami męża, więc to on dokończył za nią.
- Siostra Dobrusi, Sława, nie mogła mieć dzieci, trzy razy poroniła. Chłop ją w końcu z domu przegnał, wziął sobie młodszą, płodniejszą a ona zgnuśniała i wredna się stała. Ludzie potem gadali, że do lasu, do wiedźmy chodziła. Może to od niej się jakich uroków nauczyła?
Dobromiła ściągnęła usta w wąską kreskę, ale nic nie powiedziała. Do dyskusji za to dołączył Kosma. By nie zohydzić wiedźminowi delektowania się trunkiem, litościwie założył kaptur na swój zdeformowany czerep.
- Nieważne kto rzucił, ważne kto zdejmie! Wy jesteście przecież wiedźmin, znacie się na czarach, mam rację? Zrobię wszystko o co poprosicie, tylko mi pomóżcie, błagam!
Draugdin raczej rzadko narzekał na jakość trunków, w końcu los różnie się toczy, a nigdy nie narzekał gdy częstowano. Jednak z lekkim zaskoczeniem stwierdził, że miód pitny jakim poczęstował stolarz był przedniego gatunku. Odpowiedniej mocy i gęstości, a smak i aromat był wyśmienity.
- Znakomity trunek gospodarzu. - rzekł wiedźmin osuszając kufel do dna.
- Ogólnie mówiąc zdjęcie klątwy generalnie jest proste co jednak nie oznacza, że łatwy. Zazwyczaj potrzebny jest rytuał przy użyciu odpowiednich ingrediencji, ale kluczowa też jest w większości przypadków pora dnia czy nocy jak również miesiąca. Ile to mamy do pełni? - dokończył Draugdin spragnionym wzrokiem zerkając na beczułkę miodu.
Draugdin grzebał w zakamarkach pamięci i coraz więcej szczegółów mu się przypominało. Najprawdopodobniej mogła to być jakaś odmiana Klątwy Bestii. Nie widział czy wysiłki mózgu przyniosły pożądany efekt czy to działanie miodu pitnego jednak nagle przypomniał sobie pełną definicję:
Przy pełni weź małe zwierzę i poderżnij mu gardło. Krwi jego się napij. Truchło zawiń w zioła: po dwa pęki jemioły i wroniego oka. Połóż na nim trzy korzenie mandragory, po czym wrzuć do ognia. Gdy futro zwierzęcia zapłonie rzuć na nie fosforu garść. Gdy wszystko się spali, weź kości i uczyń z nich naszyjnik. Noś go, a klątwa ustanie. Na trzeci dzień zdjąć go już możesz.
Skąd ja takie rzeczy pamiętam nagle - pomyślał wiedźmin - no i pełnia pełnią ale skąd ja im kurwa na tym zadupiu wezmę korzenie mandragory - zaklął w myślach.
-[i] Zdjęcie klątwy nie jest niemożliwe jednak jak wspomniałem może nie być łatwe. Zrobię co będę mógł, jednak może to być trochę kosztowne. - Odezwał się Draugdin w myślach już układając plan jak tu uspokoić i rozgonić wzburzoną i chętną do czynów gawiedź.
Zygfryd, Dobromiła i ich syn każde słowo spijali z jego ust jakby był prorokiem albo cudotwórcą. Wiedźmin musiał jednak w duchu sam przed sobą przyznać, że metoda o której sobie przypomniał, wcale nie musi okazać się skuteczna. Że improwizuje a improwizacja rzadko przynosi zamierzony efekt. Kto, jak kto, ale zabójca potworów, który swoje umiejętności opierał na pamięci mięśniowej, wystudiowanym w bólach i trudzie tańcu z mieczem musiał to wiedzieć. Nie miał wątpliwości, że ci ludzie zapłacą tyle ile od nich zażąda, a przynajmniej tyle ile mają by ratować swoje dziecko. Na razie jedyne co mógł zrobić Draugdin, to sprzedać im nadzieję.
Kosma, spod kaptura łypał na wiedźmina zastanawiając się nad czymś.
- Zabierzcie mnie ze sobą panie – wypalił nagle.
- Co ty gadasz Kosma?
- Pozwólcie mi skończyć tatku! Wy mnie nie obronicie, a prędzej czy później przyjdą po mnie. Nie chcę mieć was na sumieniu! Tylko przy panu Draugdinie będę bezpieczny. Możemy podróżować razem, dopóki nie znajdzie się sposób na odwrócenie klątwy. Wy już swoje wycierpieliście. Co się oszukiwać, kiedy redańczycy przeszukają wóz na granicy i mnie znajdą, trafię do ciemnicy a was i tak nie przepuszczą. Cofną z powrotem do Temerii, prosto w łapska Nilfgaardczyków. Nie mogę tak, nie wybaczyłbym sobie. Pozwólcie mi odejść z wiedźminem. Zapłaćcie mu tyle ile zażąda. Gdy ten koszmar się skończy znajdę was w Tretogorze.
Następnie chłopak znów zwrócił się do Draugdina
- Nie będę ci wadził w podróży panie. A może i się na coś przydam, znam się na zielarstwie, opanowałem podstawy alchemii. Potrafię zważyć Biały Miód a jak zdradzisz mi składniki to zrobię i Jaskółkę i Puszczyka
Rozmowę przerwało walenie do drzwi. Najwyraźniej gąsiorek Angusa został opróżniony a wieśniacy stracili cierpliwość.

Takiego obrotu sprawy Draugdin się nie spodziewał. Co prawda nie miał zamiaru brać zapłaty za robotę z góry. Wiedźmin wiedźminem, ale jakiś kodeks honorowy trzeba mieć. Rzadko kiedy brał zapłatę z góry. Jedynie w przypadku wyjątkowo trudnych zleceń gdy podejrzewał najgorsze. Tutaj była to prosta sprawa choć jak sam powiedział nie łatwa, ale zapłatę by wziął jedynie po udanym zdjęciu klątwy.
Wiedźmin wyrwany z zadumy waleniem w drzwi, a co gorsza oderwany od dobrego trunku to wiedźmin zły. Zerwał się na równe nogi z szybkością o jaką nie można by było podejrzewać normalnego człowieka i z całym impetem otworzył drzwi na zewnątrz nie dbając o to czy kogoś nie trafi. Gdyby to był jeden z rozwścieczonych wieśniaków to Draugdin miałby przynajmniej odrobinę satysfakcji. Gdyby jednak to był Angus… No cóż ryzyko zawodowe. Sam ich w ten bałagan wciągnął.
- Co jest kurwa i kto śmie przeszkadzać wiedźminowi podczas pracy? - Ryknął tubalnym głosem.
Draugdin otworzył drzwi z taką szybkością i siłą, że aż wyłamał skobel a skrzydło uderzyło w jednego z wieśniaków, który nie zdążył odskoczyć i poleciał w błocko. Siedział zamroczony a na czole puchnął mu guz. Trzech kolejnych wycofało się, z trwogą patrząc na mutanta. Ten odważny, z widłami, w końcu jednak wyszedł przed szereg. Wiedźmin zauważył, że wkoło wozu zebrał się niemały tłumek gapiów. Część mężczyzn uzbrojona była w drewniane pałki, siekiery i bosaki, jednak uważne oko łowcy potworów wychwyciło też paru takich, co nosili przy sobie krótkie miecze, niektórzy w łapskach trzymali, nie podpalone jeszcze pochodnie.
- Coś wam długo wiedźminie ta robota schodzi – odparł widlarz – Wpuść nas, to cię sami wyręczymy. Tam na wierzbie uwiązaliśmy już sznur. Nie chcesz pomóc, to chociaż nie przeszkadzaj, wsiadaj na konia i pokój z tobą *
Wiedźmin tylko pokręcił głową. Prosty lud szuka zawsze prostych rozrywek. To kogoś powiesić albo spalić czy na widły nabić. Takie lokalne atrakcje niezależnie od szerokości czy długości geograficznej. To się chyba nigdy nie zmieni. Ciemnogród i zabobon, a jedynym sposobem rozwiązywania problemów jest gwałt i przemoc.
Cisza mi tu bo mieczem spłazuję, i i kopa w dupę dołożę na odchodne. - Ryknął Draugdin tak, żeby usłyszało go jak największa ilość osób. - To nie jest żaden potwór, a jedynie wynik rzuconej na człowieka klątwy. Powtarzam. Kluczowe w tym zdaniu jest słowo CZŁOWIEK. Niniejszym oświadczam, że do czasu znalezienia sposobu zdjęcia uroku rzuconego na obecnego tu Kosmę, biorę go pod swoją osobistą opiekę. - Dodał dziwiąc się samemu sobie i wierząc, że nikt nie będzie na tyle głupi żeby wystąpić przeciwko zabójcy potworów.
Przez tłum gapiów przeszedł szmer gniewnych pomruków i bluzgów. Widać, Draugdin miał rację. Tych ludzi nie obchodziło kto zgwałcił i udusił dziewczynę, większość pewnie nawet nie wiedziała, czego tyczy się spór, za co Kosma ma zostać powieszony.
Prowodyr z widłami stał przez chwilę z rozdziawioną gębą.
- Widział ja przecież tą pokrakę – wystękał – Co to za kurerwskie czasy nastały, żeby nawet wiedźmin z bestyjami się bratał, pod kuratelę swoją potwory brał. Śmiechu warte!
Z tłumku wyszedł Angus i stanął ramię w ramię przy wiedźminie.
- Kto jak kto, ale chyba mistrz wiedźmin najlepiej wie, jak odróżnić bestię od człowieka. Nic tu po was ludzie, rozejdźcie się w pokoju, zakończmy już ten spór! Przykro mi z powodu twojej córki Rudolfie, ale ślepa zemsta nie przywróci jej życia. Wierzę, że mordercę spotka zasłużona kara, a przeznaczenie nie będzie dla niego łaskawe. Wracaj do swoich, rodzina cię potrzebuje.
Rudolf machnął ręką, odwrócił się i odszedł. Po chwili wokół wozu nie było już nikogo prócz Draugdina, Angusa i chłopa z widłami. Prowodyr widząc, że został sam na placu, spojrzał gniewnie na wiedźmina, splunął pod nogi, odwrócił się i sobie poszedł.

Draugdin odprowadził jeszcze wzrokiem ostatniego najbardziej kłótliwego chłopa tak długo, żeby gdyby się przypadkiem obejrzał to miał napotkać wzrok, od którego kury przestają nieść jajka przynajmniej na tydzień. Podziękował Angusowi za wsparcie i za szczerą zgodą Zygfryda i Dobromiły zaprosił go do wnętrza wozu, aby również spróbował doskonałego trunku. Gdy już siedzieli wszyscy przy stole wiedźmin odezwał się po dłuższej chwili.
- Słuchajcie tak jak powiedziałem zaopiekuję się Kosmą do czasu zdjęcia klątwy tym bardziej, że jak widzę sam jest chętny i może ma rację, że póki decyzja syna może wam oszczędzić podobnych sytuacji w przyszłości. Zrobię co będę mógł, a do tej chwili chłopak będzie ze mna bezpieczny. Umiejętność warzenia eliksirów będzie bardzo pomocna. - Mrugnął do Kosmy.
Przy dobrych trunkach i w miłym towarzystwie czas leci szybko. Na szczęście wiedźmin dokładnie pilnował wyczucia czasu i gdy nadeszła pora oświadczył, że nadszedł czas rozstania gdyż musi się udać w kierunku Nirh Haben w celu podjęcia tam prawdopodobnie zlecenia wymienionego w ogłoszeniu.
Na odchodne Zygrfyd przekazał Draugdinowi sakiewkę, w której było sto novigradzkich koron i obiecał drugie tyle gdy spotkają się znowu w Redanii, a klątwa zostanie zdjęta. Kosma pożegnał się z rodzicami i zabrawszy ekwipunek podręczny ruszył w drogę z wiedźminem.
 
__________________
There can be only One Draugdin!

We're fools to make war on our brothers in arms.
Draugdin jest offline