| Od momentu opuszczenia Ustalavu, cały czas pozostawała w ruchu, zmieniając miejsca pobytu bardzo często. Szybko przekonała się też, że ziemie Nirmathasu i Varisii są zdecydowanie bezpieczniejsze, niż te, które niegdyś nawiedził Tar-Baphon. I ludzie jakoś tak łagodniej podchodzili do niej, jako półorczycy, zupełnie inaczej, niż w jej ojczyźnie. Oczywiście zdarzały się wyjątki, ale nie były tak ekstremalne jak w Ustalavie. W Magnimarze zatrzymała się zaledwie na kilka dni a karawana kupiecka wiodąca do Sandpoint niemal spadła jej z nieba. Nie było problemu, by się zahaczyła, w końcu trakty były niebezpieczne, a ludzie interesu potrzebowali dowieźć swoje towary w całości z jednego miejsca na drugie.
Nibra się nadawała. Nie dość, że odstraszała samym wyglądem, to jeszcze potrafiła robić stalą i strzelać z łuku. A i jakieś tam magiczne sztuczki znała. Była wysoką, wyższą od wielu wysokich mężczyzn półorczą kobietą o masywnej, zbitej sylwetce, której niejeden ludzki mięśniak by się nie powstydził. Jej pistacjowy kolor skóry i wystające spod dolnej wargi ostre zęby od razu zdradzały, kim jest, dlatego zwykle nosiła naciągnięty na głowę kaptur, spod którego czujnie obserwowała otoczenie oczami o bursztynowej barwie. Lewą stronę głowy goliła niemal do zera, prawą zakrywały długie, czarne włosy pozostawione w nieładzie. Nosiła się schludnie i praktycznie - solidne buty, spodnie, koszula, płaszcz. Dominowały ciemne kolory, by nie wyroóżniać się zbytnio z tłumu.
Pod płaszczem miała kolczy pancerz, przy pasie długi miecz i sztylet. Na plecach kuszę z kołczanem bełtów, solidną drewnianą tarczę i wypchany po brzegi plecak z rzeczami potrzebnymi do przeżycia na szlaku. Na szyi można było dostrzec wiszący na rzemyku metalowy symbol Pharasmy, bogini, w której imieniu działała. Sposób poruszania się miała pewny, zdradzający potencjalnemu obserwatorowi, by się dobrze zastanowił, nim spróbuje wobec niej czegoś niecnego. Pomimo raczej odstraszającej aparycji, Nibra była o dziwo całkiem przyjazną osobą, z którą dało się porozmawiać na wiele tematów, ale która nie strzępiła języka na próżno. Konkretna, pewna siebie, chętna do pomocy i działania, z takiej strony dała się poznać towarzyszom podroży do Sandpoint.
Gdy byli na miejscu, niespecjalnie zwracała uwagę na przystrojone miasteczko czy przemowy burmistrz Deverin i pozostałych, rozglądając się po najbliższej okolicy, jakby gdzieś nieopodal miała wypatrzyć kogoś znajomego. Lub nieznajomego. Półorczyca pozostawała zawsze czujna, tak była nauczona od dziecka, a pewne rzeczy nigdy się nie zmieniały. Nawet, gdy ludzie się rozeszli, by celebrować swoje święto, ona pozostawała w gotowości. Nie oznaczało to jednak, że ma zamiar stać tutaj jak kołek. - To co, może spróbujemy tego wspaniale pachnącego żarcia? Moje kiszki już mnie namawiają od pewnego czasu, żeby się przejść przy tych stołach z jadłem - powiedziała do kompanów. Głos miała szorstki i głęboki, ale nie można go było pomylić z męskim. - No i miodu pitnego trza by skosztować, dawno nie piłam. Ktoś idzie ze mną, czy macie inne plany? Proponuję się jednak nie rozdzielać zbytnio i mieć się na oku. Dobrze mi się z wami podróżowało, można by jeszcze kilka dni razem spędzić w tym miasteczku. No i rozejrzeć się potem za jakimś miejscem do spania. Co wy na to? |