Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-02-2020, 19:56   #12
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Odprawa przed misją cz1.



Veronica, z kamienną twarzą, przysłuchiwała się referatowi wygłaszanemu przez sierżanta Reynoldsa w pamięci notując dowcipnisiów, którzy tak beztrosko podchodzili do kwestii życia i śmierci zainfekowanej przez Xenomorfy kolonii.

Kapral Arc Evanson pytań odnośnie ksenomorfów nie miał żadnych. Trudno było go winić. Tak samo on jak i inni starsi stażem miał na koncie takie misje i wiedział z czym pić ksenokwas by przeżyć. A pamiątką z nich była choćby widoczna syntetyczna dłoń. Ale zachęcony pytaniem o sensowność misji wstał i nim Reynolds wskazał kolejnego interesanta, zadał swoje pytanie:
- Jakie są dyspozycje dowództwa względem zarażonych embrionem kolonistów, panie sierżancie?
Veronica ostentacyjnie odwróciła się by przyjrzeć się kto zadał to pytanie. Dała jednak czas sierżantowi na udzielenie odpowiedzi.
- Wycinanie robala chirurgiczne z szansą 50 na 50, jeśli zdołamy zabezpieczyć salę operacyjną- wtrącił krótko porucznik ponurym tonem. - Lub inne wymienione już opcje.
Siedząca obok Elin skinęła głową na potwierdzenie. Skoro był chociaż cień szansy na uratowanie należało z tego cienia skorzystać. Liczyła jednak po cichu, że nie będzie takiej potrzeby. Tak, bez dwóch zdań był to rodzaj nadziei przypisywany naiwnym i głupim, to jednak nie zamierzała z niej rezygnować.
Billy się nie odzywał. O robalach wiedział więcej, niż chciałby wiedzieć, jeśli zaś chodzi o kolonistów to bardziej był ciekaw, kto badał tę przeklętą planetę zanim tam wysłano ludzi. No ale tego pytania nie zamierzał zadawać.
- Kto zyska na tym, że kolonia się wyludni? - spytał Billy, uznając to pytanie za odrobinę związane z poprzednim.
- Konkurencja - odpowiedziała dyrektor da Silva podnosząc się z miejsca i odwracając przodem do zebranych.
- Jakie są więc szanse, że ktoś naśladuje Space Jokeys'ów? - Billy zadał kolejne pytanie. - Ile takich... nieszczęśliwych przypadków... miało już miejsce? Jeśli, oczywiście, nie jest to informacja dla osób z odpowiednim poziomem dostępu...
- W tej kolonii? - upewniła się Veronica, chociaż było to pytanie raczej retoryczne.- W jej piedziesięcioletnej historii nie było żadnego takiego przypadku.
- Ma'am - Jeden z Marines uniósł dłoń, zabierając głos. Wyglądał na starszego, miał zaczesane do tyłu włosy i… szczurzą gębę (Salas).
- A kim pani w ogóle jest? Że jakimś VIP, i naszym doradcą od czegoś tam, to się domyślamy, ale nam, prostym żołnierzom, nikt jeszcze nic więcej nie wyjaśnił - Uśmiechnął się bezczelnie do da Silvy.
Zamiast strofować żołnierza Nate skupił wzrok na Veronice milcząc i przyglądając się jej. Jego wzrok zdawał się sugerować, że kobieta ma właśnie okazję przejść jakiś rodzaj “chrztu bojowego”.
- Nam, prostym VIPom, również nikt nie wyjaśnił kto będzie naszych pracowników ratował - da Silva obdarzyła żołnierza podobny uśmiechem co on ją. - Rozumiem, że teraz każdy dokona autoprezentacji. Ja zaczynam. Veronica da Silva, dyrektor do spraw finansowych w kolonii korporacji Minerals & Plants. Teraz pan - wskazała na żołnierza.
- Szeregowy Salas, odpowiedz pani.- ponaglił go porucznik, a Marine spojrzał na dowódcę wzrokiem pełnym agresji… po czym powoli na jego gębie znowu wyrósł szeroki, wredny uśmieszek.
- Ta jes sir! - Wstał i zasalutował do Hawkesa, po czym spojrzał ponownie na da Silvę. Zmrużył oczy.
- Szeregowy Robert Salas Ma'am. Do… usług - Powiedział i minimalnie się ukłonił w przód - To co, teraz buzi? - Dodał, a kilku Marine cicho się zaśmiało. Sierżant zaś zazgrzytał zębami.
- Stawiacie szeregowy Salas bruderszafta?- pani dyrektor uśmiechnęła się lekko.
- Nie mam pojęcia co to Ma'am, ja prosty żołnierz, wyuzdanych bajerów wyższych klas nie znam - Wzruszył ramionami Marine.
- Zamknij się już i siadaj - Warknął sierżant.
- Następny proszę - Da Silva przetoczyła rozbawionym spojrzeniem zebranych. - O, może pan- wskazała na żołnierza, z którym rozmawiała przy zasobniku wody.
Żołnierz nie wyglądał na rozśmieszonego sytuacją jaka miała miejsce na odprawie. Spojrzał na panią dyrektor Veronikę da Silvę, po czym wstał, skinął głową, ale powiedzieć już niczego nie zdążył nim na odprawę wrócił porządek. Żołnierz więc usiadł ponownie.
- Starczy tego - Powiedział twardym tonem sierżant Reynolds - To nie wieczorek zapoznawczy z kawusią i ciasteczkami. Jeśli ma pani ochotę, może każdego poznać później i wypytać o znak zodiaku i ulubiony kolor. Żołnierze mają naszywki z nazwiskami na mundurach. Teraz zaś, proszę opowiedzieć o kolonii, i podzielić się z nami ważnymi informacjami jej dotyczącymi. - Sierżant wskazał dłonią na miejsce przy pulpicie-mównicy, po czym odsunął się stamtąd w bok o dwa kroki.

Veronica spojrzała z mocno przesadzonym wyrzutem na Reynoldsa, po czym ruszyła na wskazane przez niego miejsce.
Potrzebowała chwili by załadować odpowiednie dane.
Na wyświetlaczu pojawiło się najpierw logo korporacji. Obrażające się dwie litery M P. Następnie wyjaśniła, że kolonia zajmuje się przede wszystkim dostarczaniem surowców mineralnych i roślinnych.
Jaka jest jej struktura. Są to: główny kompleks składający się z trzech nadziemne i trzech podziemne kondygnacji. Całości zasilana jest reaktorem.
Żyje tam 2300 kolonistów wraz z rodzinami, do tego są kopalnie, i laboratoria farmaceutyczne oddalone od kolonii o jakieś 3km w lasach.
I wreszcie wrzuciła slajdy z planem bazy wskazując najważniejsze, jej zdanie miejsca jak szpital, centrum zarządzania czy schrony, którymi są dwa magazyny o zastrzeżonym dostępie, o powierzchni 250 metrów kwadratowych. Oraz jeden w kopalni. Ten ma powierzchnię czterech hektarów.
Jej przemówienie nie było tak długie jak sierżanta. Ale i ona na jego końcu wypowiedziała nieśmiertelne zdanie
- Czy są jakieś pytania?
- Jak liczne i jak uzbrojone są siły porządkowe bazy. I kto nimi dowodzi.-odezwał się dotąd milczący Nate.
- W samej kolonii jest tuzin strażników, posiadających nieco broni takiej jak strzelby, pistolety, karabiny. Podlegają one miejscowemu Marshallowi, Quentinowi Murrayowi- odpowiedziała Veronica.
- Za pozwoleniem prze pani… Kapral Arc Evanson - wspomniany wcześniej żołnierz ponownie się podniósł wskazując ręką wymuskaną prezentację - na wcześniejszym slajdzie były dane demograficzne kolonii. Liczebność. 2351 osób. To w czarnym scenariuszu… daje nam nawet dwa tysiące ksenomorfów. Tylko, że wtedy to nie akcja ratunkowa, a regularna bitwa.
Evanson wziął głęboki wdech. W różnych misjach brał już udział i nauczył się patrzenia na wytyczne z dystansem. Ale nie trzeba było powtarzać, że już jeden ksenomorf jest śmiertelnie niebezpieczną maszyną nie tylko do zabijania, ale i do tropienia. Spojrzał na młodocianego dowódcę tej akcji ratunkowej. I znów na da Silvę, która najwyraźniej nie tylko znała, ale i była na Sunnit.
- Jakby miała pani wybierać schronienie prze pani. Z jak najmniejszą ilością dróg dostępu. Gdzie by się pani schroniła?
Veronicę powoli zaczynało irytować to ciągłe powtarzanie przez członków korpusu Marines, że planeta jest już stracona. Nie był to jednak czas ni miejsce na wyładowywanie swoich frustracji. Zdusiła więc w sobie chęć wykrzyczenia tego i jeszcze kilku innych zarzutów i z łagodnym, można by nawet rzec miłym obliczem, które zawodowo przyjmowała przy negocjacjach odpowiedziała.
- Wybrałabym jeden z tych dwóch mniejszych schronów. Jest tam może ciasno, ale trudniej tam się dostać. Niestety nie pomieszczą one wszystkich.
- A czy możemy się dowiedzieć... - ton Billy'ego był zwodniczo uprzejmy - co takiego jest tam, na dole, że szycha z korporacji wpakowała swoją zgrabną dupę do zamrażarki i wybrała się na tę wycieczkę?
Da Silvie nawet powieka nie drgnęła na tak pozbawione taktu pytanie.
- Kolonia Azura Station i jej mieszkańcy - odpowiedziała uprzejmie pani dyrektor. - Czy potrzebuje pan dodatkowych szczegółów jak imiona i nazwiska tych ludzi?- Tu zawiesiła głos. - Vernon i Patricia Crabtree. A nie, przepraszam. To też wielka szycha i jego żona. Tych pan zapewne uratuje jako ostatnich. To może John Danziger, głowy elektryk w kopalni numer dwa i jego dziesięcioletnia córka, Bess? Albo pielęgniarka ze szpitala, Davon Martin? Wymieniać dalej, panie… - z tej odległości ciężko było przeczytać nazwisko wojskowego.
- William Sing. - Billy powoli się podniósł. - Pieprzenie trzy po trzy. Do ratowania kolonistów wystarczymy my, a cywile nam towarzyszący są, nie czarujmy się, tylko przeszkodą. Kamieniem... nie... kulą u nogi. Ktoś, kto patrzy nam na ręce i pilnuje, żebyśmy na pewno kogoś nie pominęli, jest zbędny. To tylko i wyłącznie dwie osoby więcej, które to osoby trzeba będzie wyciągać z tarapatów. Czyli razem dwa tysiące trzysta pięćdziesiąt trzy osoby do ratowania.
- Chyba jednak nie wystarczy - mruknęła da Silva. - Wątpliwości natury moralnej, bo chyba takie pan ma, proszę wyjaśniać z przełożonym. Ja nie mam czasu tłumaczyć każdemu żołnierzowi z osobna, że zależy mi na moim domu, znajomych, przyjaciołach i rodzinie, która tam na dole została. Więc niech Pan z łaski swojej zamknie się i pozwoli innym zadać kolejne pytania- powiedziała ostro. A chociaż nie podniosła głosu, to siła jego i intonacją nie występowała sierżantowi Reynolds.
Hawkes przyglądał się temu w milczeniu w sumie ciesząc się z tego co wypowiadał Billy. Bądź co bądź, miał niejako rację poszukując ukrytych motywów w obecności da Silvy. Rozumiał osobiste powody dla których da Silva była zaangażowana w tą misję, ale przecież jej przełożeni takich już mieć nie musieli. Więc jeśli nie ona, to… może jego milcząca ochrona kryje paskudny sekrecik, który wyskoczy jak diabeł z pudełka w najmniej odpowiednim momencie? Trzeba będzie ją mieć na oku.
- Żołnierzowi Singowi chodziło zapewne o niemiłe niespodzianki jakie mogą się pojawić na miejscu, poza bandą krwiożerczych kseno… Jakie badania były prowadzone w tej kolonii? Bo raczej laboratorium farmaceutyczne nie produkowało aspiryny.- wtrącił w końcu.
Kapral Evanson najwyraźniej nie wykazywał zainteresowania ani osobistymi motywami pani da Silva, ani segmentem branży farmaceutycznej w jakim specjalizowały się laboratoria Sunnit. Zaspokoiwszy swoją ciekawość w zakresie liczebności ksenomorfów i lokalizacji celu misji, rozsiadł się może nieco zbyt wygodnie niżby wypadało i przymknął oczy.
- Za dużo naoglądał się pan horrorów poruczniku. Badania, które prowadzi Minerals & Plants na terenie tej kolonii na pewno nie pożerają nikogo. Szczegółów, ze względów handlowych, nie mogę zdradzić- odpowiedziała Veronica.
- Bardziej mi chodzi o toksyczne gazy, które mogły się uwolnić z magazynów lub laboratoriów przez które przetoczyła się horda horrorów nie umiejąca czytać ostrzeżeń i przepalająca kraty swoją krwią. -wyjaśnił swoje wątpliwości Nate.
- To proszę powiedzieć swoim ludziom, żeby nie dotykali niczego w tych laboratoriach i wtedy gwarantuję, że żaden niebezpieczny gaz się nie ulotni. Ponieważ to zazwyczaj czynnik ludzi doprowadza do niekontrolowanych wycieków - odparła pani dyrektor.
- To nie jest inwazja lemingów. Z pewnością mogły uszkodzić różne kanistry i cysterny podczas ataku na kolonię.- odparł porucznik uprzejmie.
- Ujmę to inaczej - da Silva westchnęła z rezygnacją. - Czy uważa Pan że, jak to poetycko ujął pański podwładny, szycha z korporacji wpakowałaby swoją zgrabną dupę do zamrażarki i wybrałaby się na tę wycieczkę gdyby istniało ryzyko, że coś niebezpiecznego mogłoby wyciec z tamtejszych laboratoriów?
- Są już tam kseno…- stwierdził krótko Hawkes i wzruszył ramionami.- Ale skoro pani twierdzi, że nic niebezpiecznego poza obcymi nie czeka na nas w laboratorium to zaufam pani ocenie sytuacji.
- Czy są jeszcze jakieś pytania? - Veronica uznała temat za zamknięty i wrócić do pierwotnej dyskusji.

 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline