Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-02-2020, 18:35   #7
Arthur Fleck
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
***

Po rozmowie z Igrid wiedźmin został zaprowadzony przez służącą do jednego z gościnnych pokoi. Większość mebli i wyposażenia zdążono już wynieść na wozy, zostało samo łóżko, koc, poduszka. Po chwili służba doniosła blaszaną miskę, wiadro wody i trochę pachnideł. Draugdin mógł odświeżyć się po trudach podróży, ale na dłuższy odpoczynek i relaks nie było czasu. Kosma dostał pokój naprzeciwko. Gdy wiedźmin skończył się myć, chłopak zapukał nieśmiało, po czym wszedł do izby. Zamknął za sobą drzwi, ściągnął kaptur odsłaniając przerażającą zdeformowaną twarz, na widok której tylko pozbawionego emocji mutanta nie cofało w żołądku.
- I pomyśleć, że jeszcze wczoraj o mało co nie zawisłem na sznurze. Nie wiem jak mam ci dziękować Draugdinie. Uratowałeś mi życie, nigdy ci tego nie zapomnę – zaczął wyraźnie poruszony.
Draugdin ucieszył się, z wizyty Kosmy i z tego, że młodzieniec miał lepszy humor niż wczoraj. Fakt faktem, że na pewno uniknął śmierci. Śmierć zaś z “ręki” rozgorączkowanego zabobonnego tłumu rzadko jest szybka i bezbolesna. Przyjrzał się jeszcze na spokojnie jego twarzy. do definitywnie był klątwa, jednak z bardziej paskudnych jakie dane mu było widzieć. Zdjęcie jej nie jest niemożliwe jednak będzie trudne. Tym jednak zajmą się później i gdzie indziej. Chciał powiedzieć bezpieczniejszym miejscu jednak pomyślał sobie gdzie i czy w ogóle teraz znajdą takie miejsce w obliczu wojny posuwające się za plecami z dnia na dzień coraz dalej. Nastał czas miecza i topora. Wiedźmin wyrwał się z zadumy.
Cieszę się Kosma, że jesteś dobrej myśli, a dziękować mi będziesz gdy uda mi się zdjąć z ciebie tą klątwę. Jednak mamy teraz pilniejsze sprawy. Jutro świecie ta posiadłość opustoszeje. Hrabia z całą swoją świtą odpływa - czytaj dalej ucieka przed wojną - do Kaedwen. Jeżeli uda mi się wykonać to zlecenie dla niego wierzę, że uda mi się wynegocjować jego protekcję i możliwość zabrania się z nimi. Oczywiście mówi o tobie i o sobie. - Zaczął Draugdin obserwując jak Kosma słucha z uwagą i spija każde słowo z jego ust.
Mamy tu bazyliszka. Typowa robota dla wiedźmina choć wcale przez to nie łatwiejsza. Mam zamiar wieczorem ruszyć do tunelu i rozwiązać ten problem. Potrzebny olej przeciw drakonidom powinienem mieć gdzieś głęboko w jukach, jednak jest jedna sprawa, w której być może będziesz w stanie mi pomóc. Potrzebuję eliksir o nazwie Wilga. Zakładam, że potrafisz go zrobić tylko pytanie czy masz wszystkie składniki. Jeśli tak to potrzebuję dwie porcje. Jedną do zażycia przed walką natomiast drugą… Na w razie gdyby mnie potwór zatruł. - Dokończył Draugdin stawiając przed Kosmą dwa flakoniki.
Chłopak spojrzał niepewnie na flakoniki a potem wiedźmina.
- Schlebiacie mi, ale tak jak mówiłem wcześniej, potrafię zrobić tylko Biały Miód, nie znam wszystkich wiedźmińskich receptur i wątpię by ktokolwiek je znał, chyba że któryś z twoich braci postanowił je spisać i sprzedać, ale o takim przypadku nie słyszałem. Gdybyście podali mi chociaż substancje, potrzebne by uwarzyć taki eliksir, pomógłbym ze składnikami.
- Rebis, Vermilion, Caelum. - Jednym tchem wyrecytował wiedźmin.
- [/i] Rebis mogę pozyskać z jaskółczego ziela, a Vermilion z tojadu. Gorzej z Caelum. Najłatwiej go wydestylować z języka utopca albo baby cmentarnej, ale z tego co pamiętam, użyć też można zielonej pleśni lub przestępu. Będę musiał połazić po okolicy, rozejrzeć się. Przestęp czasem rośnie na murach. [/i] – wyjaśnił Kosma. Rozległo się pukanie do drzwi. Chłopak szybko założył kaptur a gdy drzwi się otworzyły spuścił głowę w dół. W progu stanęła Igrid.
- Przepraszam, myślałam Draugdinie, że jesteś sam – powiedziała spoglądając na Kosmę. Ten szybko przemknął obok hrabianki a wychodząc zwrócił jeszcze na odchodne do Draugdina.
- Wrócę gdy znajdę to czego potrzebujesz – i zamknął za sobą drzwi.
Mądry i zaradny młodzieniec pomyślał sobie Draugdin co jedynie upewniło go w tym, że podjął właściwą decyzję biorąc chłopaka pod swoją opiekę. Tego typu przypadkowe spotkania często zmieniające losy życiowe obu stron nie przestawały go fascynować. A może jednak przeznaczenie, o którym wszyscy tak często i tak dużo zwykli mawiać maczało swoje widmowe palce w takich przypadkach?
Z zamyślenia wyrwało go pukanie do drzwi. Spodziewając się sługi z jakimś pytanie czy też doniesieniem czego czego nawet nie wiedział, że potrzebował tym bardziej widok hrabianki go zaskoczył. Kosma zdążywszy narzucić kaptur na głowę dyskretnie wycofał się z pomieszczenie. Mądry chłopak.
Przybrawszy najbardziej rozbrajająco-zaskoczony wyraz twarzy zapytał szarmancko:
Czym sobie zasłużyłem na prywatną wizytę?
- Pan ojciec kazał przekazać, że odgruzowywanie potrwa jeszcze parę godzin, osobiście nadzoruje prace . Wie już o bazyliszku i mam ci w jego imieniu podziękować, że tak szybko rozwiązałeś zagadkę.
Wiedźmin dostrzegł zawahanie w oczach dziewczyny. Nie przyszła tu tylko jako posłaniec. Za jej wzrokiem kryło się coś jeszcze. Obawa? Niepokój? Miała już wycofać się i wyjść, kiedy zawróciła.
- Draugdinie, jesteś profesjonalistą. Z niejednego pieca jadłeś chleb. Ale zrozum, ci żołnierze, których pozabijał bazyliszek też wiedzieli z której strony trzymać miecz. Nie podoba mi się, że idziesz na żywioł, zupełnie nieprzygotowany. Obiecałeś ojcu przyjąć zlecenie, ale nie jest za późno, żeby się wycofać. On zrozumie. Napalił się, bo przez trzy lata szukał wiedźmina a bestia napsuła mu przez ten czas krwi. Wierzy, że wojna się skończy, zamek ocaleje i kiedyś tu wrócimy. Ale jeśli się myli, twoje poświęcenie nikomu się na nic nie przyda.
Igrid podeszła bliżej zaglądając Draugdinowi w jego intensywnie zielone, kocie ślepia. Przejechała delikatnie palcami po jego bliźnie na policzku.
- Ludzie boją się was, nienawidzą. Ale ja postrzegam was inaczej. Jesteście unikatami. Ginącym gatunkiem. Nie chcę, żeby coś ci się stało.
Draugdin zastanowił się nad słowami dziewczyny. Czyżby rozwiązanie zagadki determinacji hrabiego było aż tak banalne. Trzeźwo patrzył w przyszłość. Wojny przychodzą i wojny odchodzą, a granice często się przesuwają to w jedną, to w drugą stronę. Być może hrabia po prostu rozsądnie zakładał, że kiedy wichry wojny zmienią kierunek lub ucichną to będą w stanie tu wrócić i ponownie zamieszkać. Prawdopodobnie dlatego chciał mieć pewność, że będzie miał gdzie wrócić. Być może do zniszczonej jednak bezpiecznej posiadłości, a tylko wiedźmin - niestety nauczony niemiłym doświadczeniem - podejrzewał jakieś drugie dno.
Pani Igrid nie miałem zbytniego wyboru co do mojego zawodu, ale to raczej dość długa i smutna historia. Jednak w tym co robię jestem dobry, a gdyby najlepiej nawet wyszkoleni żołnierze byli w stanie pokonać w walce bazyliszka, kikimorę czy choćby strzygę moje usługi nie byłyby potrzebne. Mimo, że jestem wyszkolony, doświadczony i odpowiednio przygotowany każda taka walka jest bardzo niebezpieczna, a jej wynik niepewny. Dlatego też pierwszym krokiem do śmierci wiedźmina jest popadnięcie w rutynę. Do każdej walki z każdym potworem trzeba się dobrze przygotować i podchodzić do niej jakby to było pierwszy raz. Jednak nie chciałbym cię zanudzać takimi smutnymi lub nawet smętnymi opowieściami Pani.
Igrid skinęła głową bez większego przekonania po czym bez słowa wyszła z sypialni Draugdina. Godzinę później ze swojej ekspedycji wrócił Kosma. Szczęśliwy trzymał w ręku kilka kwiatków przęstępu, które udało mu się znaleźć nieopodal zamku.
- Nie ma tego za wiele Draugdinie. Będziemy mieli tylko jedną próbę – stwierdził chłopak. Ze swojego ekwipunku wyciągnął cały swój sprzęt alchemiczny, szklane naczynia, menzurki, malutki żelazny kociołek. Wiedźmin kazał przygotować służbie palenisko w kuchni i przynieść źródlanej wody ze studni. Gdy wszystko już było gotowe, przystąpili do pracy. Chłopak nie miał żadnych problemów z wydestylowaniem Substancji jednak Draugdin nie miał spisanej receptury Wilgi, musiał posiłkować się własną pamięcią. Przekazywał Kosmie co ważniejsze szczegóły, licząc, że żaden z nich nie pomyli się i nie zmarnuje składników bo i tak czasem niestety bywało przy warzeniu eliksirów.
Draugdin wiedział, że równie dobrze potrafiłby uwarzyć ten eliksir sam. Jednak postanowił dać zajęcie młodzieńcowi i zobaczyć jak podejdzie do tematu. Z tego wszystkiego zaangażowanie i własna inicjatywa Kosmy bardzo pozytywnie go zaskoczyła. Potwierdziło to jedynie, że podjął słuszną decyzję biorąc go pod swoją opiekę. Odrobina człowieczeństwa w tym gwałtowny, niesprawiedliwym i niebezpiecznym świecie. Odrobina człowieczeństwa i to okazane przez wiedźmina. Koń by się uśmiał, a na pewno mało kto by w to uwierzył.
Kosma wydestylował Substancje, lecz to do Draugdina należało to najważniejsze, najtrudniejsze zadanie. Chłopak pomimo dobrych chęci nie wiedział jak precyzyjnie odmierzyć składniki, jak je pomieszać, kiedy je odpowiednio przygrzać a kiedy schłodzić. To wszystko było w głowie łowcy potworów, który zdawał sobie sprawę,, że wiedźmińska alchemia to nie zabawa, że drobny błąd czasem może się skończyć ciężkimi poparzeniami lub ślepotą. I kiedy ostrożnie wymierzał kolejną porcję ekstraktu, pchnięta wiatrem okiennica strzeliła głośno i wiedźmin stracił na moment koncentrację. Metalowa miarka, którą trzymał w palcach wylądowała w bulgoczącym płynie, a z kociołka buchnął cuchnący dym. Kosma cofnął się przestraszony a potem spojrzał na wiedźmina i wybuchnął śmiechem. Nie był to jednak śmiech złośliwy, szyderczy. Raczej serdeczny i radosny.
- Draugdinie, twoje brwi… – Kosma odruchowo zasłonił dłońmi otwór który kiedyś był ustami, próbując opanować chichot.
Istotnie, brwi wiedźmina, jedyne owłosione miejsce na jego głowie były teraz osmolone, przez co najemny zabójca potworów wyglądał jeszcze groźniej niż zazwyczaj. Tak czy inaczej Draugdin miał pewne wątpliwości, czy to co uwarzył, ochroni go przed jadem bazyliszka.
Draugdin zaklął szpetnie przekleństwem jakiego Kosma jeszcze w swoim życiu nie słyszał. Cholerne okno. Powinien to przewidzieć tym bardziej, że mieli tylko jedno podejście. Eliksiry były ważnym elementem ekwipunku wiedźminów, jednak on sam nigdy nie był w tym za dobry. Raczej wolał polegać na swoich umiejętnościach walki mieczem i umiejętności posługiwania się znakami. Na tym głównie skupiał się w trakcie treningu i był w tych dziedzinach dobry.
No cóż. Nie mam pewności co do wyniku i poprawności działania tego eliksiru. Zostawię go w takim razie na koniec. To znaczy jak by mnie przypadkiem jednak dziabnął to już niewiele będzie wstanie mi pomóc chyba, że cud. - Powiedział zes pokojem wiedźmin. Po czym widząc jednak lekko zmartwione spojrzenie młodzieńca dodał.
Nie przejmuj się to nie twoja wina, a warzenie eliksirów to nie to samo co warzenie piwa. Nie mam zamiaru dać się zabić nie zdjąwszy z ciebie klątwy tak jak obiecałem. Mam jeszcze kilka forteli w zanadrzu.
Draugdin próbował trochę nadrabiać miną, żeby uspokoić chłopaka. Z drugiej strony przecież to nie pierwszy raz gdy miał walczyć z potworem nie do końca w pełni przygotowany. Bycie wiedźminem niosło za sobą tego typu ryzyko. Póki co dożył swoich lat i nie zamierz dożyć końca swoich dni tu i teraz. Chciał jeszcze pożyć chociażby by zdjąć klątwę z Kosmy. Jego dzisiejsze zaangażowania, szczera troska i chęć pomocy sprawiły, że mimochodem polubił tego chłopaka. Poza tym nie lubił nie dotrzymywać danego słowa.
Sięgnął pamięcią by wykorzystać w pełni całą swoja wiedzę przypominając sobie co jeszcze wiedział o bazyliszkach. Potrzebował czegoś by wyrównać swoje szanse w starciu z tym wynaturzonym kurem. Bazyliszki przy całej swojej aparycji miały jedną słabość, były bardzo podatne na ogień. Draugdin już wiedział. Będzie musiał zastawić pułapkę. Będzie potrzebował wnuków na niedźwiedzia najlepiej ze dwie czy trzy sztuki i coś łatwopalnego. Resztę dopełni znak Igni, jego umiejętności walki i srebrny miecz pokryty olejem przeciw drakonidom.
Zapowiadał się intensywny wieczór. Na pewno nie nudny.
Muszę porozmawiać z hrabią. - Powiedział Draugdin.
Kosma domyślnie zebrał swoje zielarskie akcesoria i oddalił się do swojego pokoju, a wiedźmin ruszył zdecydowanym krokiem by znaleźć hrabiego i porozmawiać z nim w temacie uzyskania odpowiedniego wyposażenia.

***



Hrabia urzędował w piwniczce z winami, to właśnie tam odgruzowywano przejście do tunelu, zasypane po tym jak Drzazga wrócił stamtąd obłąkany. Richelius nie ograniczał się do wydawania komend robotnikom, sam aktywnie uczestniczył w pracach, przerzucając kamienie. Wejście już było prawie odsłonięte, broniła go jedynie kupka kamieni oraz parę desek, którymi zabito otwór w ścianie. Mężczyzna dopiero po chwili zauważył, że za jego plecami stoi Draugdin.
Poruszasz się jak kot wiedźminie – stwierdził – Potrzebujesz czegoś?
Draugdin nie okazał tego po sobie, ale był zadowolony z postępu przygotowaniach. Rzadko się zdarzało, żeby zleceniodawcy tak gorliwie współpracowali z wynajętym wiedźminem. To dobrze wróżyło. Szkoda tylko, że były to odosobnione przypadki. Jednak w tym zimnym i okrutnym świecie w jakim przyszło im żyć wszystko było jakieś takie porąbane.
Mośći hrabio widzę, że ostro przyłożyliście się do pracy. Doceniam, gdyż uwierz mi na słowo, że wiedźmin zazwyczaj ma pod górkę. Aż mi głupio prosić o jeszcze jedną pomoc. Potrzebuję pułapki na grubego zwierza najlepiej ze dwie czy trzy. Zakładam, że macie coś podobnego w swojej posiadłości. Na koniec zaś potrzebne mi będzie coś łatwopalnego. - Powiedział Draugdin widząc jak hrabia słucha go z uwagą.
No i jeszcze jedno. Nie rozmawialiśmy bodajże jeszcze o nagrodzie. Przepraszam, że tam bezpośrednio, jednak zlecenia które wykonuję kończyć się mogą różnym skutkiem, jak na przykład zakładając nie tyle najgorsze, ale że pójdzie źle mogę w wyniku odniesionych ran być kilka dni nieprzytomny. Oby nie! Jednak zazwyczaj i na w razie czego wolę pewne rzeczy ustać z góry. - Dokończył wiedźmin.
Hrabia potarł przybrudzone pyłem dłonie o kolana.
- Tak, tak, nagroda, oczywiście, z tego wszystkiego zapomnieliśmy o najważniejszym. Nie wiem ile bierzecie za bazyliszka, nie wiem w ogóle, jakie macie stawki, powiem jednak od razu, że więcej jak osiemdziesiąt…., no może sto, novigradzkich koron nie zapłacę. Dorzucę jeszcze najwyżej parę butelek dobrego rocznika – wskazał na zakurzone półki z winem – [i] Sami rozumiecie mości Draugdinie, czasy są niespokojne i każdy grosz się teraz liczy. A pułapki…kłusownicy, te skurwysyny czasem zostawiają wnyki na niedźwiedzie w moim lesie, to na pewno coś tam się znajdzie.
Richelius przypomniał sobie po chwili o ostatniej prośbie wiedźmina.
- Coś łatwopalnego mówicie? Ale co to miałoby niby być? Krasnoludzki spirytus? Tylko to przychodzi mi do głowy
Draugdin wiedział, że czasy są trudne. Gdyby nie poprzednie przypadkowe zlecenie to jego sakiewka wiałby pustką. Tak czy inaczej i mimo całej sympatii do hrabiego i jego córki, którą zdążył ich już obdarzyć stwierdził, że za za zabicie bazyliszka nie może zawołać mniej niż za zdjęcie klątwy. Może ryzykował podejmując negocjacje jednak z drugiej strony chciał się przekonać na ile rzeczywiście hrabiemu zależy na wykonaniu zlecenia. Dlatego też wiedźmin postanowił postawić wszystko trochę na jednej karcie.
-Hrabio mniej niż sto koron novigradzkich za zabicie bazyliszka nie mogę wziąć. Także myślę, że to będzie dobra cena dla obu stron. Jeżeli dorzucisz kilka butelek przedniego wina to nie odmówię, jednak pod warunkiem, że wypijemy je razem. Zmierzam do drugiej części oferty. Dodatkowo chciałbym cię prosić o to, żeby mój towarzysz i ja moglibyśmy zabrać się z wami jutro do Kaedwen. Ze swojej strony oferuję nie tylko towarzystwo ale i eskortę. Wiem, że mówią iż wiedźmini walczą tylko z potworami jednak najpotworniejsze monstra często objawiają się w ludziach właśnie. Natomiast towarzystwo wiedźmina w dzisiejszych czasach przypuszczam jest ofertą trudną do odrzucenia, gdyż z góry zazwyczaj odstrasza co mniejszych złoczyńców. Taka jest moja propozycja. - Powiedział Draugdin wierząc, że nie przesadziła ze śmiałością oferty w stosunku do rozsądku hrabiego.
Hrabia zasępił się, ale po chwili na jego wieczne surowej twarzy pojawiło coś co można nazwać uśmiechem.
- A myślałem, że wy wiedźmini potraficie tylko robić mieczem. Oczywiście, oczywiście! Że sam na to nie wpadłem, kurwa mać.
Władyka uderzył się w czoło, nie mogąc chyba uwierzyć, że Draugdin wykazał się takim pomyślunkiem. Potem obdarzył jednak wiedźmina powątpiewającym spojrzeniem.
- Jesteście pewni, że ubijecie tą bestię? Bo jeśli mam wybierać, truchło bazyliszka czy eskorta wiedźmina, to nawet się nie będę zastanawiać. Te osiemdziesiat…no, niech będzie…sto koron zarobisz jako mój przyboczny. A jak przyjdzie nam kiedyś wrócić do Nirh Haben dokończysz robotę o ile potwór sam nie zdechnie.
Draugdin spojrzał na hrabiego z lekkim zdumieniem. Dotychczas sądził, że tak bardzo zależało mu na pozbyciu się bestii, że przez cały czas podejrzewał i szukał jakiegoś drugiego dna. Jednak teraz? Przez usta stojącego przed nim człowieka przemawiały mądrość i rozsądek. Coraz bardziej go lubił. Fakt faktem, że wiedźmini byli zabójcami potworów, a nie najemnikami, jednak czasy się zmieniają prawda. Jak to los czy też przeznaczenie się różnie toczy stawiając na naszej drodze wiele wyborów, których poprawności nigdy nie możemy przewidzieć. Tu i teraz zawsze możemy próbować wybrać mniejsze zło, choć zło jest zawsze złem tylko następstwa naszych wyborów mogą potem być słabsze lub poważniejsze.
Draugdin kiwnął prawie niezauważalnie do hrabiego Richeliusa sugerując oddalenie się z zasięgu słuchu pracujących ludzi, a ten od razu domyślił się o co chodzi i podreptał za wiedźminem.
Nie spodziewałem się takiego rozsądku z pana strony i takiego obrotu sprawy. Szczerze przyznam, że nie jestem w pełni przygotowany do tej walki, a życie póki co mi jeszcze miłe. Bazyliszek zaś to wymagający przeciwnik, a jego jad jest jedną z najpotężniejszych trucizn na świecie. Ewentualne zranienie bez specjalnej mikstury odtruwającej to pewna śmierć nawet i dla mnie. Także mości hrabia jeśli tak stawiasz sprawę to chociaż wiedźmini nie są najemnikami to chętnie przyjmę twoją propozycję, a nawet obie. Chociaż wydawało mi się, że wybitnie zależy ci na ubiciu tego stwora… Tak jak powiedziałem, przyjmuję twoją ofertę by towarzyszyć Wam w podróży, ale również gdy dane nam będzie tu wrócić dokończę zadania i tym razem będę w pełni przygotowany.
Wiedźmin powiedział co jak sądził było właściwe w tej sytuacji. Gdy hrabia tak przedstawiał obrót spraw szkoda by nie skorzystać. Bazyliszek może poczekać. Był już pomału zagrożonym wyginięciem gatunkiem. Zresztą tak samo jak wiedźmini, dlatego też Draugdin tym razem postanowił posłuchać wewnętrznego głosu rozsądku.
To co? Może pomogę przy zasypywaniu? - Z przelotnym uśmiechem zapytał hrabiego już wyobrażając sobie miny służących hrabiego. Odgruzować, teraz zasypać… Samo życie.
Kiedy wiedźmin poczuł jak medalion zaczyna lekko drżeć było już za późno na reakcję. Bestia okazała się szybsza, sprytniejsza i bardziej zdeterminowana. W jednej chwili deski, którymi zabito wejście do tunelu zatrząsały się pod wpływem potężnego uderzenia szarżującego potwora, jedna z desek pękła na pół, na reszcie pojawiły siateczki pęknięć. Bazyliszek wściekle sycząc łypał swoimi złymi ślepiami na ludzi w piwnicy. Trzech robotników, którzy znajdowali się najbliżej zaczęło wrzeszczeć po czym rzuciło do ucieczki. Hrabia zamarł…Tymczasem potwór wycofał się w głąb tunelu by znów zaszarżować.
Gdyby nie drżenie medalionu ułamek sekundy przed Draugdin byłby równie mocno zaskoczony jak reszta ludzi. Jednak swoje nieprzygotowanie nadrabiał szybkością reakcji i doświadczeniem. Dobrze chociaż, że ludzie nie stanęli jak wryci tylko gnani strachem zaczęli sami uciekać. Hrabia jedynie zamarł z wrażenia.
Kurwa! - Wrzasnął wiedźmin nie zważając na konwenanse.
To wystarczyło, żeby hrabia wyrwał się z osłupienia. Draugdin zaważył jak Richelius kątem oka jakby na coś wskazywał. Był to gąsiorek około dwóch litrów pojemności. Jeżeli Draugdin się dobrze domyślał to mógł być ten krasnoludzki spirytus, o którym wspomniał hrabia. Trunek mocny na tyle, że potrafił skutecznie przeczyści jelita na drugą stronę i palny jak diabli.
Nic już nie ryzykował. Musieli się szybko wycofać z piwniczki i każda uzyskana sekunda była na miarę przeżycia. Wszystkie nabyte i wyćwiczone przez wiedźmina instynkty i umiejętności zaczęły działać automatycznie. Miał tylko ułamki sekund na reakcję korzystając z faktu, że bazyliszek cofnął się do tunelu by nabrać nowego rozpędu.
Jednym płynnym ruchem chwycił gąsiorek i rzucił go w kierunku wejście do tunelu. Niemalże w tym samym momencie gdy szklane naczynie rozbiło się o podłogę, a zawarty w nim płyn rozprysnął się we wszystkich możliwych kierunkach złożył palce w znak Ingi i podpalił spirytus. Bazyliszki były bardzo wrażliwe na ogień. Liczył na to, że to da im wystarczająco dużo czasu.
Nie tracą ani chwili więcej chwycił hrabiego za kubrak i ruszyli biegiem do wyjścia z piwniczki gdzie ludzie Richeliusa juz szykowali się do zabarykadowania drzwi.
Wiedźmin rzucił znak i w jednej chwili krasnoludzki spirytus zamienił się w buchające płomienie. Wyglądało jakby sam smok zionął ogniem, Draugdin aż musiał zmrużyć oczy a na policzkach poczuł piekący żar. W tym samym momencie bazyliszek znów zaszarżował na deski, które też zajęły się ogniem. Łeb bestii roztrzaskał drewno, potwór w całej swej okazałości pokazał się w jamie, która przez ostatnie lata była jego pułapką. Draugdin wychwycił, że to nie jest bazyliszek z jakimi do tej pory walczył. Ten wyglądał…dość żałośnie. Przypominał kundla uwiązanego powrozem do drzewa w lesie, to była sama skóra i kości, żebra niemal przebijały jego szarą śliską skórę. Bestia żeby przeżyć musiała żreć przez te wszystkie lata jakieś małe gryzonie, więc kiedy wyczuła ludzi stała się zdeterminowana jak żaden inny bazyliszek, nie zachowywała już jak typowy przedstawiciel tego gatunku, czający się w ciemnościach i atakujący z zaskoczenia. Za wszelką cenę chciała się wydostać z pułapki, zabić kogoś i się nażreć. Kiedy poczuła jednak na skórze ogień, z sykiem cofnęła się krok w tył łypiąc z nienawiścią na wiedźmina i hrabiego, którzy już ruszyli schodami na górę.
Wbrew przypuszczeniom Draugdina nikt nie zamierzał ryglować drzwi, robotnicy uciekli w popłochu. Mutant więc sam musiał się tym zająć, popchnął skrzydło, w szczelinie dostrzegając bazyliszka, który wyskoczył już z tunelu i wbiegał na schody. Drzwi zamknęły się a hrabia wsunął skobel w chwili gdy łeb bazyliszka uderzył w nie z impetem. Richelius stracił równowagę i poleciał na tyłek.
- Kurwa…kurwa – powtarzał, blady i przerażony. Bazyliszek zaczął drapać w drzwi, uderzać w nie swoim pyskiem. Choć wyglądały solidnie, bestia nie poprzestawała w wysiłkach by wydostać się z piwnicy i zapolować.
Draugdin oparł się plecami o drzwi , a pięty stóp maksymalnie zaparł o podłogę. Wiedział jednak, że w starciu nawet z tak wychudzonym bazyliszkiem na długo to może nie starczyć.
Pale! Przynieście jakiekolwiek pale lub belki. Cokolwiek do podparcie byle szybko. - Krzyknął w kierunku hrabiego by zmotywować go do wydania poleceń swoim ludziom. Czas naglił, a bestia nie ustawał w swoich staraniach. Swoja drogą wiedźmin zastanawiał się nad determinactją stwora. Nie dziwił się jego stanowi w zaistniałej sytuacji, jednak też chyba nigdy jeszcze nie widział potwora tak zagłodzonego. Tym bardziej dziwił się skąd bazyliszek miał jeszcze tyle sił będąc tak niedożywiony.
Będzie się zastanawiał nad tym później. Oczywiście jeśli dożyje, a słudzy hrabie zdążą na czas z zabarykadowane drzwi. Kolejne łupnięcie spowodowało, że aż go odepchnęło. Na szczęście póki co drzwi, zawiasy i skobel jeszcze trzymały, ale jak długo.
Hrabia wyrwał się z odrętwienia, podniósł na równe nogi po czym pobiegł korytarzem, wydzierając się na całe gardło. Wiedźmin mocno się zaparł, trzymając drzwi, słyszał pod drugiej stronie wściekłe syki wygłodniałej bestii, jej pazury darły drewno jak papier, choć nie przebiły go na wylot. Nie wiadomo ile wytrzymałby Draugdin i same drzwi, gdyby w pewnym momencie potwór nie stracił animuszu. Jeszcze parę razy uderzył cielskiem by za chwilę po drugiej stronie drzwi zaległa cisza. Czy stracił siły? A może niezbyt inteligentne stworzenie wymyśliło sobie, że przyczai się jak to ma w zwyczaju bazyliszek. Że jakiś jeszcze głupszy od niego osobnik otworzy drzwi a ten go pożre? Na to pytanie Draugdin nie zdążył sobie odpowiedzieć, bo za chwilę w korytarz wpadł Richelius razem ze strażnikami Część z nich wiedźmin rozpoznał, to oni towarzyszyli Igrid gdy spotkali łowców czarownic. Niektórzy, uzbrojeni w tarcze i miecze szli Draugdinowi na odsiecz, reszta taszczyła komody, sekretarzyki, stoły. To najszybciej udało im się znaleźć. Gdy tylko bestia wyczuła ruch i usłyszała ludzkie głosy znów wściekle naparła na drzwi, przetrzymywane przez Draugdina. Pazurami masakrowała kolejne partie drewna. Strażnicy zaczęli barykadować drzwi, podsuwając meble. Gdy skończyli bazyliszek zaniechał ataków, zapadła cisza. Hrabia wytarł pot z pobladłego czoła
- I co teraz wiedźminie!? Myślisz, że to go zatrzyma? -
Draugdin przyjrzał się naprędce zbudowanej barykadzie. Fachowym okiem ocenił jej solidność w stosunku do wymizerowanego bazyliszka i stwierdził, że przynajmniej przez jakiś czas powinno wytrzymać. Dla pewności zaproponował, żeby dostawić jeszcze ze trzy ciężkie meble i postawić tu kilku strażników, a sam z hrabią pójdą się naradzić w spokoju. Wystraszonych strażników uspokoił stwierdzeniem, że będą w pomieszczeniu obok w zasięgu słuchu. Jednocześnie nie chcąc się już oddalać z tego miejsca poprosił hrabiego o to by ktoś przyniósł jego rzeczy z komnaty ze szczególnym zachowaniem ostrożności w przypadku podłużnego pakunku.
Nie miał zamiaru już dać się zaskoczyć bez srebrnego miecza pod ręką. Trzeba było podjąć szybko jakieś konstruktywne decyzje. Gdy zostali w pobliskim pomieszczeniu sami z hrabią Draugdin zaczął rozmowę.
Powiem szczerze, że pierwszy raz widzę tak wymizerowanego stwora czyli zakładam, że nie ma tam drugiego wyjścia z tunelu, a bazyliszek żywi się jedynie małymi gryzoniami, które w jakiś magiczny sposób zawsze się wszędzie wcisną. Swoją drogą to cud, że on jeszcze żyje. Jednak jak sam hrabio widziałeś nadal jest to bestia niezwykle niebezpieczna. Niestety straciliśmy przewagę pozycyjną także moja propozycja, żeby wszelkimi możliwymi sposobami zablokować wejście do piwniczki i tak to zostawić. Szkoda tylko tych trunków tam pozostawionych. Mrugnął na koniec Draugdin próbując rozładować napięcie.
Swoją drogą i tak jutro opuszczają posiadłość i nikt tu nie zostanie. Niech się martwią ci, którzy wejdą tu z linia frontu i zaczną plądrować. Może to i postawa niegodna wiedźmina, który powienien ludzi bronić przed potworami, ale jeśli chodziło o ramie Nilfgardu nie miał wyrzutów sumienia. Może przy okazji problem rozwiąże się sam. Pomyślał czekając na to co odpowie hrabia i niecierpliwie wyczekując służącego mającego przynieść jego ekwipunek.
Hrabia próbował dojść do siebie, wyglądało jakby w ciągu tych paru chwil grozy przybyło mu pięć dodatkowych wiosen, uwadze Draugdina nie uszedł fakt, że ręce wciąż telepały mu się ze zdenerwowania.
- Musiałbym tylko zabrać wszystkich z zamku…w wiosce jest pełno pustych chałup, tam spędzimy noc. Ty wiedźminie zostaniesz tutaj i dopilnujesz by straszydło nie wylazło z piwnicy. Dam ci do pomocy moich najlepszych ludzi. A rankiem odpłyniemy do Kaedwen – zdecydował w końcu Richelius.
Po chwili do izby wszedł służący, lecz to nie on przyniósł wiedźmiński ekwipunek lecz Kosma, który najwyraźniej poczuł się w obowiązku strzec majątku Draugdina.
Draugdin miał własnie to samo zaproponować. Jednak zanim się odezwał, wzruszony postawą Kosmy odebrał od niego swój ekwipunek. Skinieniem głowy podziękował mu i bez słowa wziął się do pracy. Podłużny pakunek położył na stole i ostrożnie odwinął zapakowany w skóry srebrny miecz. Rzadki to był widok, gdyż ta broń wiedźmińska obrosła niemalże legendami. Także zgromadzeni wu hrabia i Kosma mogli zaliczać się do grona szczęśliwców. Z samego dna jednej z sakiew wygrzebał małą fiolkę wypełniona ledwie do połowy oleistym płynem. Nie zwlekając kawałkiem czystej szmatki dokładnie nałożył olej na obie strony długości ostrza. Fiolkę zamknął i schował po czy sakwę i skórę w którą owinięty był miecz oddał Kośmie, który uczynnie zaopiekował się powierzonymi mu rzeczami.
Chwycił pewnie miecz i uniósł go przed siebie uważnie przyglądając się ostrzy. Srebrne ostrze niemalże świecić własnym blaskiem.
Jestem gotów panie hrabio. Proszę wydaj polecenia zbudowania najmocniejszej możliwej barykady, a jednocześnie niech wszyscy przygotowują się do ewakuacji. To dobry pomysł, żeby tę noc spędzić poza posiadłością. I jeśli wolno mi coś sugerować hrabio proponuję strażników, którzy mają tu zostać ze mną wybrać czy wyznaczyć jedynie z grona ochotników. Nie potrzebni mi tu ludzie z przymusu. - Odezwał się w końcu Draugdin. *
- Zapewniam cię wiedźminie, że moi ludzie nie są miękką kuśką robieni, ale skoro sobie tego życzysz, zostaną z tobą sami ochotnicy – odpowiedział hrabia przyglądając się lśniącemu ostrzu srebrnego miecza, które dodatkowo namaszczone wiedźmińskimi olejami wydawało się zwierciadłem przerobionym na broń.
Po chwili hrabia wyszedł pokrzykując i wydając rozkazy. W ciągu godziny zamek opustoszał a w korytarzu został tylko Draugdin i sześciu wojaków. Każdy jeden uzbrojony w miecz i tarcze. Igrid i Kosma jako jedni z ostatnich opuścili posiadłość, podopieczny wiedźmina życzył mu powodzenia, córka hrabiego okazała bardziej wylewna.
- Cieszę się, że jednak zmieniłeś zdanie i dogadałeś z ojcem. Jeszcze bardziej się cieszę, że płyniesz z nami do Kaedwen – w jej oku pojawił się błysk. Igrid była wyjątkowo piękną kobietą i każdy mężczyzna marzyłby, żeby dostać choć namiastkę takiego spojrzenia jakim obdarzyła ona wiedźmina.
Kiedy zapadł zmrok, Draugdin i sześciu śmiałków rozpoczęło swoją wartę. Drzwi zabito dechami i zawalono ciężkimi meblami. Bazyliszek co jakiś czas syczał i drapał pazurami w drewno, ale na niewiele to się zdało. Wyglądało na to, że znów mu przyjdzie spędzić kolejne dni w niewoli. Przynajmniej dopóki Nilfgaardyczcy nie zaczną plądrować zamku.
 
Arthur Fleck jest offline