Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-02-2020, 23:29   #4
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Warszawa, 20 marca 2019, środa


- Uff... - pełne niezadowolenia westchnięcie dało się słyszeć od drugiej strony obszernego łóżka.
- Yhymm... - mruknęła zaspana Wiktoria i na oślep sięgnęła stolika nocnego. Wymacała telefon i spojrzała na godzinę. - Esteban śpij, jeszcze pięć minut... - ziewnęła i wtuliła bardziej w poduszkę.
Odpowiedziało jej prychnięcie i wiercenie się, ale zaraz nastała cisza. Niestety nie trwało to długi.
Blondynka poczuła delikatne liźnięcie na swojej szyi. Udała, że tego nie zauważyła. To tylko zachęciło Estebana do wzmożenia swoich wysiłków.
- Ehh, no dobrze... - westchnęła niepocieszona Wiktoria i spojrzała w jego kierunku.

Uśmiechnięta kulka futra spoglądała na nią wesołymi czarnymi oczami.
- Mój słodki meksykaniec - kobieta wzięła na ręce ważącego niecałe trzy kilo pieska.
- Raff! - odezwała się długowłosa chihuahua energicznie merdając puszystym ogonem i z tej radości aż ponownie polizał ją po twarzy.

Dzień zaczął się słonecznie, aplikacja w telefonie zapowiadała 7 stopni na plusie i czyste niebo do końca dnia.

Poranki w tygodniu zawsze wyglądały tak samo: pobudka około siódmej, szybkie ubranie się i spacer z psem, powrót do mieszkania, żeby zjeść śniadanie i wypić herbatę, zabranie toreb i wyjście do pracy. Oczywiście Esteban towarzyszył jej również tam. W gabinecie miał nawet swoje legowisko i zabawki.
Tak też było tego dnia. Wiktoria zjechała windą do podziemnego garażu i tam wsiadła do swojego czerwonego sportowego coupé. Uwielbiała to auto i chyba było ono pierwszym, które sprawiało jej aż tyle frajdy z jazdy. Dla tych wrażeń z jazdy nie szkoda było wyjechać nawet w najgorszych godzinach szczytu.

W ścisłym centrum korki o tej porze nie były aż takie straszne, jak się z pozoru wydawało. Całe życie spędziła w tym mieście i wiedziała którymi ulicami poruszać się, żeby nie stać wieczności w korku.


Po swojej prawej minęła chyba najbardziej charakterystyczny budynek Warszawy, a dziesięć minut później była już na parkingu przed biurem projektowym. Oczywiście tramwajem dojechała by szybciej, ale nie cierpiała komunikacji miejskiej i to niezależnie od pory dnia.
Zaparkowała swoje auto na zarezerwowanym dla niej miejscu i wysiadła, z torebkami w jednej ręce i chihuahuą w drugiej. Weszła do środka, wjechała windą na piętro gdzie mieściła się firma Architecton. Tam przywitała się z recepcjonistką i puściła pieska. Wiernie biegnąć za Wiktorią, Esteban poszedł za nią do gabinetu, który dzieliła z prezesem firmy. Swoim ojcem.

Otworzyła drzwi, zastając biuro puste. Jej ojciec był właśnie na wyjeździe służbowym w Poznaniu. Zwykle mu wtedy towarzyszyła, ba nawet była kierowcą, bo uwielbiała długie trasy w swoim aucie, ale nie tym razem. Akurat zbiły się dwa tematy na raz i ona musiała zostać, dopilnować dopięcia projektu biurowca dla dewelopera. Były jeszcze pomniejsze projektu działu domów jednorodzinnych, więc tym bardziej lepiej było nie zostawiać firmy na bezkrólewiu w takim momencie. Rozłożyła się ze swoim komputerem na biurku, podpinając go do dwóch dużych ekranów.
- O jesteś - odezwał się głos od drzwi.

Wiktoria uśmiechnęła się, a Esteban pobiegł czym prędzej przywitać się z Piotrem. Mężczyzna kucnął i zaczął głaskać pieska, upraszającego się o uwagę.
- Widzę, że ty twardo stoisz przy swoim postanowieniu zapuszczenia brody - zaśmiała się.
- Wyglądam w niej poważniej - odparł rozbawiony jej komentarzem.
- No może tak trochę... - udała, że właśnie dokonuje oceny jego aparycji.
- Kawa? - zmienił temat i wyprostował się.
- Jasne - skinęła głową Wiktoria.

W firmowej kuchni było tłoczniej niż zazwyczaj. Szybko udało się ustalić czemu. Klaudia z księgowości miała imieniny i przyniosła dużą blachę sernika kajmakowego. Wszyscy wiedzieli, że robi ona najlepsze ciasta, więc bardzo szybko zniknął i dla Wiktorii został ostatni kawałek, bo przedostatni wziął Piotr. Oczywiście ten kto bierze ostatki, ten musiał zmyć naczynie, na którym to stało i właśnie przypadło to wiceprezes firmy. Zasady zasadami więc Wiktoria nie migała się od tego.

Z kawą i talerzykiem z sernikiem Różewicz wróciła do swojego biurka. Po krótkim omówieniu spraw bieżących z Piotrem, który był trzecią najważniejszą osobą w firmie, oboje zabrali się do pracy. Wpierw Wiktoria

przejrzała ostatnie rysunki głównego projektu i w związku z tym wysłała kilka maili. Później na chwilę się od tego oderwała i przejrzała wstępne szkice nowych projektów w dziale domów jednorodzinnych dla segmentu ekonomicznego. Wszystko szło zgodnie z planem.

***

- Może obiad? - zaproponował Wiktora, kiedy wracając od księgowej zatrzymała się przed gabinetem Piotra. Mężczyzna spojrzał na telefon, żeby sprawdzić godzinę.
- Czemu nie - zgodził się.
Wyszli z biura, wsiedli do jego BMW i pojechali do restauracji. Oczywiście Esteban im towarzyszył.

- Zadzwonię do prezesa zapytać się co podziałał - oznajmiła Wiktoria, wyciągając telefon, kiedy już w restauracji, czekali na swoje zamówienia. Esteban siedział na kolanach blondynki.
- Kiedy Jan wraca? - zapytał i napił się wody ze szklanki.
- Jutro. Dziś jeszcze ma kolację z tymi gość mi, jutro lunch... - nie dokończyła bo właśnie odezwał się jej ojciec. - Cześć, jak idzie?

- U mnie dobrze, tylko ci Poznaniacy nie potrafią jeździć… - można było wyczuć, że stoi za tym jakaś historia. - A jak w firmie? - zapytał jak zawsze zatroskany sprawami biura projektowego pan Różewicz.
- Wszystko dopilnowane i w jak najlepszym porządku - odparła.
- To dobrze - ucieszył się, ale wiedziała, że bycie tak daleko od jego ulubionego miasta, było dla niego dyskomfortem. - Jutro o tej porze powinienem już dojeżdżać do domu.
- Super, ale żałuj, że ciebie dziś nie było. Klaudia przyniosła ciasto -
- Oj... - jęk zawodu dało się słyszeć po drugiej stronie słuchawki.
Piotr zaśmiał się widząc rozbawioną minę Wiktorii. Blondynka zapewniła jeszcze ojca, że radzą sobie bez niego i po zakończeniu rozmowy, przeszła do luźnej konwersacji ze swoim towarzyszem. Piotr swoim zwyczajem zaczął jej opowiadać nowy serial na Netflix jaki zaczął, zachęcając ją by też sobie obejrzała. Gust mieli podobny, więc było pewne, że skorzysta z jego polecenia. Mr Robot też jej polecił.

Po obiedzie Esteban miał dla siebie chwilę w pobliskim parku i po tym wrócili do biura. Zasiedzieli się w nim do osiemnastej, uznając, że oboje już ledwo widzą na oczy od tego ciągłego wgapiania się w kreski na ekranie. Piotr zamknął biuro i na parkingu rozeszli się do swoich samochodów. Każde skierowało się w inną stronę do domu.
Po drodze Wiktoria zatrzymała się, żeby zrobić zakupy, które zapomniała zamówić gdy była jeszcze w pracy. Do mieszkania dotarła niewiele przed 19. Esteban przebiegł się po ogrodzie dostępnym tylko dla mieszkańców budynku w którym mieszkali i udali się do mieszkania. Wiktoria rozpakowała zakupy, pod czujnym okiem psiaka, który usiadł sobie na swoim kocyku pod szafką, skąd miał widok na całą kuchnię. Kobieta zrobiła kolację dla siebie i dla swojego małego przyjaciela. Parząc herbatę postawiła ceramiczną miseczkę z pysznie pachnącym mięsem i patrzyła jak Esteban wybrzydza mimo to.

- Oj bo cię głodem wezmę - zagroziła mu. Pies zrobił minę jakby nie wiadomo jakie katusze musiał znosić, ale w końcu zaczął jeść. Wiktoria wzięła swoje kanapki i poszła na kanapę. pies udał się za nią i od razu jak tylko nadarzyła się okazja, wtulił się w jej kolana. Blondynka włączyła telewizor i puściła dalej serial który w ostatnich dniach oglądała. Uwielbiała tak spędzać wieczory po intensywnym dniu w pracy.

***

Na ekranie leciał serial mr Robot, Elliot opowiadał akurat swojemu wymyślonemu przyjacielowi o swojej wymarzonej przyszłości.
“- Jak wyobrażam sobie przyszłość po zamknięciu oczu? Jak powiedział Leon. Nie każdy musi rozumieć, że jest gotów walczyć o swój byt. Jaka byłaby moja idealna przyszłość? Czy byłbym blisko tych, na których mi zależy? Spotkałbym się z przyjaciółmi, którzy dawno odeszli? Ci, których kocham, odnaleźliby szczęście? Może ta przyszłość zawiera w sobie ludzi, o których nigdy bym nie pomyślał. Pogodziłbym się z ludźmi, których niesłusznie uraziłem. Przyszłość, która nie jest samotnością. Przyszłość pełna przyjaciół i rodziny. Nawet ty byś tam był. Świat, jakiego zawsze pragnąłem. Wiesz co?...”
Wiktori nie było dane dowiedzieć się "co". Wypowiedź Elliota zagłuszyło szczekanie. Esteban zeskoczył z kolan swojej pani i najeżony szczekał jak pies który przed kimś broni swojej właścicielki.
Ale właściwie przed czym? Telewizorem? Muchą?
To dziwne, ale wyglądało jakby szczekał na księżyc. Gdzieś daleko, za oknem słychać było dzwony. Zabiły dziewięć razy oznajmiając, że jest już dziewiąta wieczór.

Blondynka westchnęła i sięgnęła po pilot, żeby zatrzymać odcinek serialu.
- Co się stało? - powiedziała do chihuahuy i zaczęła rozwijać się z koca, którym była przykryta. - Mam zasłonić rolety? - zapytała i wstała z obszernej kanapy. Podeszła do okna i zaczęła opuszczać rolety. W międzyczasie wsłuchiwała się czy może jakiś sąsiad z mieszkania nad nią albo pod nią się tłucze.
Zasłonięcie rolet pomogło. Esteban przestał szczekać, chociaż wciąż wyglądał na poruszonego czymś. Żaden sąsiad nie mógł być raczej winien tego zamieszania. Przynajmniej obecnie nad nią i pod nią panowała absolutna cisza.
Wiktoria pochyliła się i wzięła Estebana na ręce.
- Mój bohater będzie mnie bronił przed paskudnym księżycem - pogłaskała go z czułością po łebku i przytuliła do policzka. - A skoro już wstałam to pójdziemy po wino.
Przeszła do otwartej na salon kuchni i schyliła się do lodówki na alkohol. Puściła psa i otworzyła drzwiczki, a chłód z wnętrza owiał jej twarz.
- To nie... - palcem przechodziła pomiędzy butelkami. - To też nie... Hymm, może to... - nie mogła się zdecydować. Ostatecznie wyciągnęła napoczętą butelkę wódki i zaczęła robić sobie drinka.
Piesek przyglądał się stojącej w kuchni pani, merdając ogonem. Wyglądał na takiego z nadzieją, że coś skapnie z blatu do brzuszka. Coś smacznego.

Wiktoria kątem oka spojrzała na niego i uśmiechnęła się. Dokończyła swój trunek, a następnie sięgnęła do szafki wyciągając puszkę opisaną "suszona gęsina". Na tej półce było jeszcze kilka pojemniczków z podobnymi napisami, różnych suszonych mięs i podrobów. Wyjęła jeden podłużny kawałek, a w drugą rękę wzięła szklankę z alkoholem.
- Chodź, dokończymy odcinek - powiedziała do kosmatej radości jaka tańczyła jej pod nogami na widok smakołyka.

Przeszli do salonu i zajęli swoje poprzednie miejsce na kanapie. Esteban wskoczył i usiadł obok Wiktorii, która dała mu smakołyk, a sama napiła się pierwszy łyk drinka. I włączyła by serial leciał dalej.

- "Z chęcią bym o niego walczył…" - kontynuował swoją wypowiedź Elliot. Wtedy rozległ się dźwięk telefonu. Ktoś dzwonił o tej godzinie…
- Ahhh... Co znowu... - fuknęła Wiktoria, rozglądając się. W końcu słuchem namierzyła gdzie jest. Wygramoliła się po raz kolejny z kanapy, po raz drugi zatrzymała serial i poszła po telefon.
Wyświetlacz pokazywał napis "Ewelina Wacławek".
- Hej, co tam? - powiedziała Wiktoria przyjaznym tonem, zaraz po odebraniu połączenia.
- Wiktoria? Słuchaj, musisz mi pomóc - wystarczyło to kilka słów, by zdać sobie sprawę, że coś się stało. Głos Eweliny był napięty, była czymś wystraszona. - Rafał miał wypadek. Dzieci już śpią. Muszę jechać do szpitala ale nie mogę ich tu samych zostawić. Przyjedziesz?
- Jasne! - nawet nie było opcji by zbyła przyjaciółkę w potrzebie. - Już jadę! Będę za niecałe pół godziny - zapewniła ją.
- Dziękuję. Czekam - odpowiedziała Ewelina - nie dzwoń domofonem. Zadzwoń jak będziesz to ci otworzę.
- Dobrze. Do zobaczenia - zakończyła połączenie. Przez chwilę stała nieruchomo, nie wiedząc w co włożyć ręce. W głowie zaczęła układać sobie plan działania. Najpierw musiała się spakować.

Szybkim krokiem poszła do garderoby. Wyciągnęła torbę, wrzuciła do niej rzeczy na zmianę, kosmetyki i kilka innych szpargałów. Z tym wróciła do salonu, zabrała komputer i torebkę, z kuchni natomiast wzięła puszkę z żarciem dla psa.
- Idziemy na przejażdżkę, Esteban - powiedziała do pieska, który łaził krok w krok za nią. Wiktoria ubrała kurtkę, założyła buty i wyciągnęła z szafy torbę transportową dla psiaka. Zabrała klucze z komody w korytarzu i wyjęła smycz z obrożą. Cmoknęła na Estebana, a ten radośnie podskakiwał, co nie pomagało w założeniu mu obroży na szyję.
- No spokój, mały… - mruknęła i w końcu udało jej się. Razem wyszli za drzwi. Teraz tylko winda i garaż podziemny. O tej porze dojazd do Eweliny powinien trwać krócej niż zazwyczaj.

Faktycznie, dojechała jeszcze szybciej niż zakładała. O tej porze ulice były wyjątkowo przejezdne, a Wiktorii sprzyjało zielone światło. Z miejscem parkingowym było gorzej. Szukanie go wydawało się mozolne, zwłaszcza komuś kto się śpieszył. Zrezygnowana, że kiedykolwiek jakieś znajdzie kątem oka zobaczyła, że ktoś wyjeżdża dosłownie spod klatki schodowej w której mieszkała jej przyjaciółka z mężem. Miała niesamowitego farta. Zajęła je bez trudu.
Właśnie sięgała po telefon by powiadomić Ewelinę o swoim przybyciu i poprosić o ciche otworzenie drzwi, kiedy ta już gotowa do drogi stanęła w drzwiach od klatki schodowej. Nie podchodziła jednak bliżej, ewidentnie przytrzymując je by się nie zamknęły i czekając aż Wiktoria wysiądzie.

Blondynka wyskoczyła ze swojego samochodu, trzymając psa pod pachą. Wyjęła torbę z bagażnika i podbiegła do przyjaciółki. Od razu objęła ją wolnym ramieniem, mogąc tylko sobie wyobrazić jak ciężko jej w tej chwili było. Esteban akurat znalazł się na wysokości twarzy Eweliny, więc swoim zwyczajem zaczął lizać ją po policzku.
- Potrzebujesz samochód? - zapytała Wiktoria. - Weź mój - zaproponowała od razu, wciskając jej do ręki klucze.
- Dzięki - powiedziała z zaskoczoną miną. - Rany boskie, z tego wszystkiego całkiem zapomniałam, że potrzebuję samochód bo przecież…
Ewelina z trudem powstrzymywała łzy. Musiała być dzielna i dojechać do szpitala. Bezpiecznie.
- Wiktoria, on pojechał tylko po zakupy. Kilka przecznic dalej… - dodała jeszcze z przerażeniem. Zupełnie jakby nie mieściło się jej to w głowie. - Kilka przecznic - powtórzyła.
Różewicz pogłaskała ją po plecach i mocno przytuliła. Nie było słów które w tej chwili mogłyby ją pocieszyć. Pozostawały więc tylko gesty zapewniające o tym, że nie jest w tym sama. Chihuahua zawsze doskonale wyczuwał nastrój ludzi i przez to wzmagał swoje starania poprawieniu ich nastroju przez coraz intensywniejsze lizanie obu kobiet po twarzy.
- Lepiej żebyś nie jechała w tym stanie. Zawiozę cię, ok? - zaproponowała. - To będzie tylko chwila, dzieciaki nawet nie zauważą - zapewniła ją.
- O zapomnij - odpowiedziała przyjaciółka, nieco zdawkowo głaskając pieska po głowie - nie zostawię ich bez opieki, śpią, ale wiesz…
Ewelina przytuliła się jeszcze raz, biorąc przy tym głęboki wdech. Odsunęła się po tym o krok od niej, przetarła oczy. - Jadę - oznajmiła - jak coś to dzwoń.

Wiktoria chciała się nie zgodzić, ale czuła, że nic tym nie wskóra.
- Wyciszę telefon. Odezwij się jak dojedziesz - powiedziała tylko i wzięła klucze do mieszkania, które przyjaciółka kurczowo trzymała w dłoni. Ewelina już nawet nie komentowała tego, że poszłaby zaraz z tymi kluczami zapominając o nich. Spojrzała z wdzięcznością na towarzyszkę, po czym ruszyła do jej samochodu.
Przez chwilę ustawiła siedzenie i lusterka po czym ruszyła pozostawiając Wiktorię samą.
Blondynka z psem na rękach, jak tylko jej auto odjechało, weszła do wnętrza klatki schodowej. Windą wjechała na piętro gdzie mieszkali państwo Wacławek i, najciszej jak się to tylko dało, weszła do środka. Światło na korytarzu było zostawione włączone, więc bez problemu rozebrała się z butów i kurtki. Zamknęła za sobą drzwi na klucz i weszła do salonu. Zostawiła swoją torbę na fotelu, a psa położyła na kanapie. Esteban póki był ze swoją właścicielką to uwielbiał podróże i nowe miejsca, więc od razu pobiegł powęszyć po kątach. Wiktoria poszła do pokoju dzieciaków, sprawdzić czy śpią. Będąc już o krok przed otwarciem drzwi od dziecinnego pokoju nadepnęła na malutkiego klocka lego, który przyczaił się niewidoczny w półmroku.

- Aj... - syknęła Wiktoria i zakryła sobie usta dłonią. Drugą ręką złapała framugę drzwi, żeby ustać na jednej nodze. Bolało jak jasna cholera. Oparła się zaraz plecami o ścianę i zaczęła rozcierać ręką bolące miejsce na stopie. Estaban zjawił się u jej boku zapewne chcąc sprawdzić co się stało. Z pokoiku dobiegała cisza. Kobieta wyprostowała się gdy tylko przestało ją boleć. Pochyliła się i wzięła cziłka na ręce. Wtedy dopiero ostrożnie zajrzała do dziecięcego pokoju, żeby sprawdzić, że dzieciaki są w swoich łóżkach.
Maluchy spały w najlepsze. Mieli w pokoju rozsuwany tapczan z którego na noc można było zrobić podwójne łóżko. Pokój był w miarę ogarnięty. Widocznie dzieci przed pójściem spać trochę go posprzątały.
Ani Antoś, ani Julka nie mieli na sobie kołderek. Jedna rozkopana leżała w nogach chłopca, druga należąca do dziewczynki spadła na ziemię. Kobieta powoli, mając na uwadze zaminowanie terenu klockami i innymi zabawkami, podeszła do łóżka i delikatnie okryła wpierw swojego chrześniaka, później jego siostrę. Na szczęście żadne z dzieci nie obudziło się w trakcie tego więc Wiktoria mogła ze spokojem wyjść z pokoju. Powoli, idąc już sprawdzoną ścieżką przez pokój, wyszła na korytarz. Cicho zamknęła za sobą drzwi i puściła cziłka wolno. Esteban radośnie powrócił do obwąchiwania nowego miejsca.
Blondynka zabrała swoje rzeczy i rozłożyła się z nimi w salonie na narożnej kanapie. Zapaliła sobie lampkę i spojrzała na zegarek wiszący na ścianie naprzeciw niej. Było już całkiem późno, ale wiedziała, że nie zaśnie. A to oznaczało, że kolejny dzień zapowiadał się ciężko. Z uwagi na to, że Wiktoria nie lubiła siedzieć bezczynnie to wyciągnęła swój laptop i zaczęła przeglądać zmiany w projekcie.

Minęło może pół godziny odkąd Wiktoria przybyła do mieszkania swojej przyjaciółki. Estaban zdążył już obwąchać wszystkie kąty i znów nie przestawał kleić się od swojej pani. Wyglądało na to, że dzieci spokojnie śpią, aż nagle Wiktoria usłyszała szelest i ciche piski dobiegające z ich pokoju. Spojrzała w tamtym kierunku, ze zdziwieniem malującym się jej na twarzy. Spojrzała na psa, by się upewnić, czy on też to słyszy, a nie że jej się przewidziało, ale i tak odstawiła komputer na stolik kawowy i wstała z zamiarem sprawdzenia co się dzieje.
Wiktoria otworzyła drzwi dziecięcego pokoju. Zobaczyła, że młodsza Julcia rozkopuje się ponownie z przykrycia. Widocznie było jej za ciepło. W dodatku piszczy przez sen. Większość była niezrozumiała, ale jedno słowo nie budziło wątpliwości: "siusiu".

Kobieta była zdziwiona, że mała gada przez sen, ale na pewno nie zamierzała bagatelizować tych słów, bo Esteban będąc szczeniakiem potrafił zrobić sporą kałużę, więc co dopiero 3 letnie dziecko. Delikatnie wzięła Julię na ręce i skierowała się do łazienki, po drodze delikatnie zaczęła budzić dziewczynkę.
- Julka, chodź pójdziesz na nocnik - mówiła do niej na ucho, niosąc ją na rękach.
- Mama? A gdzie jest mama? - zapytała dziewczynka, ledwo co na chwilę otwierając oczy, wyraźnie w półśnie.
- Poszła do pracy, a ja was będę niańczyć - odpowiedziała Wiktoria z przerysowanym entuzjazmem, który chciałaby mieć teraz w sobie.
- Chcę do mamy - zakomunikowała trzylatka. - Siusiu… SIUSIU!
- Już już - mruknęła kobieta. Poszły do łazienki, gdzie na podłodze stał różowy nocnik z narysowanymi kucykami. Estebana zostawiła za drzwiami, więc ten wsadził nos w szparę pod nimi. Różewicz posadziła dziewczynkę na dywaniku łazienkowym. Sama przyklękła obok i wskazała palcem na nocnik.
- Umiesz, prawda? - powiedziała kobieta tonem jakby wierzyła, że dziecko jest samodzielne.
Julka popatrzyła na nią zaspanymi oczami. Zamrugała kilka razy po czym wstała na nogi.
- Aaaaaaaa! Spodnie! Aaaaaa! - zaczęła dziko piszczeć ciągnąć za nogawki, co wcale nie skutkowało zdjęciem z siebie spodni.
Wiktoria sięgnęła do spodenek i pomogła dziewczynce się rozebrać.
- Teraz lepiej? - zapytała z ciepłym uśmiechem.
Dziewczynka z ulgą usiadła na nocnik.
- Lepiej - uśmiechnęła się na chwilę. - Nie ma mamy? - wróciła do tematu, jakby nie zakodowała wcześniejszych słów Wiktorii.
- Poszła do pracy - pokiwała głową kobieta, powtarzając poprzednie kłamstwo. - Zrobić ci kakao? A może kaszkę bananową? - zaproponowała dla odwrócenia uwagi, pamiętając, że było to lubianą pozycją z menu dzieci Eweliny.
- Chcę spać. Idziemy spać? - zapytała dziewczynka wstając z nocnika. Zaczęła siłować się ze spodniami w próbie bycia samodzielną osobą.
- Tak, idziemy spać - ucieszyła się Wiktoria. Sięgnęła po kawałek papieru i podała go Julce, a gdy ta się podtarła i wrzuciła do toalety obok, kobieta pomogła jej podciągnąć spodnie. Wzięła dziewczynkę na ręce i skierowała się z nią do jej sypialni.
Po drodze mała przytuliła się do niej niczym mały miś koala.
- Zaśpiewasz mi coś? - zapytała - Mama śpiewa mi aaaaa aaaaa kotki dwa…
- Jeśli bardzo chcesz - zgodziła się. - Tylko nie marudź jak ci zwiędną od tego uszka - dodała żartobliwie. Weszły do sypialni, Wiktoria położyła ją do łóżka i myślała co zaśpiewać. W końcu coś sobie przypomniała. - Miękki kotek, ciepły kotek. Mała kuleczka futra. Wesoły kotek, śpiący kotek. Mrrrr, mrrrr, mrrrr - zanuciła cicho kołysankę dokładnie tak jak ją pamiętała z sitcomu Teoria Wielkiego Podrywu.

Wiktoria zajadała smacznie kolację. Esteban, mały długowłosy pies rasy chihuahua, wtulał się w jej kolana. Na ekranie leciał serial mr Robot, Elliot opowiadał akurat swojemu wymyślonemu przyjacielowi o swojej wymarzonej przyszłości.
“- Jak wyobrażam sobie przyszłość po zamknięciu oczu?"
Dziewczyna przestała jednak słuchać co mówił dalej. Przed chwilą leżała w ciepłej sypialni przytulając Julkę, trzyletnią córkę swojej przyjaciółki. A teraz? Była u siebie w mieszkaniu. A sceneria wydawała się bardzo znajoma.
Esteban zeskoczył z kolan swojej pani i najeżony szczekał jak pies który przed kimś broni swojej właścicielki.
Ale właściwie przed czym? Wyglądało jakby szczekał na księżyc. Gdzieś daleko, za oknem słychać było dzwony. Zabiły dziewięć razy oznajmiając, że jest już dziewiąta wieczór.
Wiktoria przetarła twarz i półprzytomna rozejrzała się w koło.


- Ale miałam posrany sen - powiedziała do siebie samej, ale była zadowolona, że to był tylko głupi sen. Wstała z kanapy, owinęła się kocem i poszła w kierunku szczekającego Estebana. - Niby jeszcze ciszy nocnej nie ma, ale mógłbyś nie drzeć się tak - powiedziała do cziłka i otworzyła drzwi na balkon. Wyszła na zewnątrz, żeby zimno ją otrzeźwiło i pozwoliło szybciej zapomnieć o sennej marze. Powiodła spojrzeniem po rozświetlonej panoramie stolicy.
Esteban wyszedł za nią. Nie pozwolił jej na chwilę relaksu nadal szczekając.
Miasto wyglądało zwyczajnie. Nic co by przykuwało uwagę. Jedynie księżyc w pełni świecący wyjątkowo jasnym blaskiem i bezchmurne niebo.
- Co, chcesz sobie powyć do pełni? - zapytała Estebana patrząc na niego kątem oka.
Odpowiedziało jej szczekanie psa. Wcale nie wyglądało na to, żeby jej słowa jakoś go uspokoiły.

Kobieta skrzywiła się, bo podobnie było w jej cholernym śnie. Przynajmniej dopóki nie zasłoniła rolet... Weszła na powrót do mieszkania i... zasłoniła rolety, żeby to sprawdzić.
- Teraz ok? - zapytała podejrzliwie swojego cziłka.

Zasłonięcie rolet pomogło. Esteban przestał szczekać, chociaż wciąż wyglądał na poruszonego czymś. Zapanowała cisza.
Mimowolnie Wiktoria poszła po swój telefon. Czuła się głupio z tego powodu, ale też krył się za tym dziwny niepokój.
Zauważyła, że telefon wyświetla godzinę 21:03. W swoim "śnie" robiła sobie najpierw drinka. Sięgając do zakamarków pamięci była w stanie przypomnieć sobie, że jej przyjaciółka dzwoniła do niej w okolicach godziny 21:15.
Wyrysowała kod na wyświetlaczu i już nawet zaczęła szukać kontaktu Eweliny na liście, a kiedy już miała wdusić słuchawkę to zawahała się.
- I co ja jej powiem? Zgłupiałam... - próbowała siebie samą przekonać. Ale niepokój tylko w niej rósł. Ostatecznie opanowała się i schowała telefon do kieszeni spodni. Wróciła na kanapę i przed komputer. Wyłączyła odcinek Mr Robot i nie wiedziała co ze sobą robić. W końcu odpaliła firmową skrzynkę pocztową i zaczęła przeglądać maile, porządkować je.
W końcu rozległ się dzwonek telefonu. Wyświetlacz pokazywał napis "Ewelina Wacławek". Była godzina 21:15.
Wiktoria poczuła ciarki na plecach. Odebrała połączenie i przystawiła telefon do ucha.
- Hej - powiedziała krótko, bojąc się tego co powie przyjaciółka.
- Wiktoria? Słuchaj, musisz mi pomóc - wystarczyło to kilka słów, by zdać sobie sprawę, że coś się stało. Głos Eweliny był napięty, była czymś wystraszona. - Rafał miał wypadek. Dzieci już śpią. Muszę jechać do szpitala ale nie mogę ich tu samych zostawić. Przyjedziesz?

Słysząc dokładnie te same słowa co i we śnie, Wiktoria zaniemówiła. Zrobiło jej się słabo, że wyśniła to.
- T.. Tak... Już jadę... - wydusiła z siebie po długiej chwili milczenia.
- Dziękuję. Czekam - odpowiedziała Ewelina - nie dzwoń domofonem. Zadzwoń jak będziesz to ci otworzę.
Ewelina mówiła kropka w kropkę to samo.
- Ok... - odparła drżącym głosem Różewicz i rozłączyła się. Złapała się za głowę, nie rozumiejąc co się właśnie dzieje. Potrzebowała chwili, żeby wziąć się w garść. To się działo niezależnie od tego czy chciała w to wierzyć czy nie. Rozbita zrobiła dokładnie to co wtedy, zapakowała się i wyszła. Po drodze wezwała Ubera, żeby "tym razem" przyjaciółka miała kierowcę. Zajechała pod klatkę, tam gdzie “wtedy” było puste miejsce parkingowe.
Identycznie jak poprzednio miejsce parkingowe czekało na nią. Tak samo przyjaciółka czająca się w klatce schodowej, która wyszła czekając i przytrzymując drzwi.
Wiktoria zajęła miejsce i wysiadła z samochodu tak szybko jak to było możliwe. Podbiegła do Eweliny i bez słowa ją objęła.
- Uber już podjeżdża, zawiezie cię tam gdzie trzeba - powiedziała cicho, nie zwalniając uścisku.
- Dziękuję - powiedziała z wdzięcznością. Ewelina nie mogła powstrzymać łez.
- Wiktoria, on pojechał tylko po zakupy. Kilka przecznic dalej… - dodała jeszcze z przerażeniem. Zupełnie jakby nie mieściło się jej to w głowie. - Kilka przecznic - powtórzyła wycierając dłonią oczy i rozmazując przy tym makijaż.
Różewicz pozwoliła jej mówić. Jej również nie mieściło się w głowie, że działo się dokładnie tak jak w tym cholernym śnie. Esteban był zagubiony nie mniej jak one i tylko cicho popiskiwał w przerwach od prób pocieszenia Eweliny lizaniem po słonych od łez policzkach kobiety. W tym czasie podjechała toyota z logiem Ubera.
- Jedź. Ja się wszystkim zajmę - zapewniła Wiktoria, powoli puszczając przyjaciółkę. Już miała iść do mieszkania kiedy przypomniała sobie o czymś o czym pamiętała "wtedy". - Klucze - powiedziała i wyciągnęła je Ewelinie z dłoni. Wyciągnęła jeszcze z kieszeni paczkę chusteczek i dała je jej.
Ewelina spojrzała z wdzięcznością na przyjaciółkę i pognała do Ubera, nawet nie komentując tego, że zapomniałaby o kluczach. Po drodze schowała do kieszeni chusteczki.

Wiktoria zmusiła się do wejścia do klatki schodowej. Wjechała na odpowiednie piętro i po przekroczeniu progu mieszkania, zamknęła za sobą drzwi i oparła o nie plecami.
- Co się do cholery dzieje... - zrezygnowana zsunęła się na podłogę i pewnie by tam została, gdyby nie smutne popiskiwania Estebana, który zamiast biegać i obwąchiwać kąty, stał przed nią, wyraźnie zmartwiony jej nastrojem. Ta mała kulka sierści zawsze czytała jej emocje jakiś telepata.
Kobieta wstała i rozebrała się z butów i kurtki.

Teraz pozostawało jej dokończyć resztę tak jak "ostatnio".

No może tym razem przynajmniej uniknie tego cholernego klocka Lego...
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline