Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-02-2020, 19:27   #19
Buka
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Marines z wszystkich trzech plutonów zaczęli się zbierać w głównym, ogromnym hangarze statku, czekając na zakończenie mini-odprawy dowódców na mostku kapitańskim… i żeby im się czasem nie nudziło, i żeby byli “rozgrzani”, sierżant Reynolds, ledwie wrócił z trzema skrzyniami, w towarzystwie JJ, postanowił rozruszać towarzystwo.

- Dobra panienki! To w trzech szeregach zbiórka! - Ryknął podoficer na swój oddział, i gdy po trzech sekundach się ustawili, łypnął krytycznym okiem na pluton - No… no… wyglądacie prawie jak wojsko! - Powiedział chodząc w tą i z powrotem przed nimi - Błyszczycie jak psu jajka, normalnie cacy na defiladę! Ale my tu by nie paradować, my Marines! - Spojrzał na nich mrużąc oczy.
- Ooorah! - Krzyknął pluton Bravo.
- To teraz parę rundek wokół hangaru, żeby rozruszać kości! - Reynold uśmiechnął się trochę wrednie.

W pełnym sprzęcie, z plecakami, z bronią, z tymi wszystkimi licznymi kilogramami… niektórzy pewnie puścili niezłe wiązanki, choć oczywiście jedynie jako wewnętrzny monolog, nie komentowało się nawet szeptem rozkazów sierżanta(tak, on to słyszy!). Widoczne było jedynie przewracanie oczami. Operatorzy Smart Gun odpięli szybko swoje M56 z uprzęży, no i się zaczęło. Sierżant biegł obok oddziału, nie stronił od wysiłku fizycznego, nie unikał tego, co wykonywała reszta plutonu.Tak powinno być, i za to go jednocześnie wielbili, jak i ogólnie nienawidzili.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=TLmlgCteCMw&t=28s[/MEDIA]

Po dwóch rundkach wszyscy byli rozgrzani.

I to bardzo.

Ale oczywiście podziałało. Krew i adrenalina buzowała w ciałach, byli gotowi, byli podkręceni, wiedzieli, iż się zaraz zacznie. Początkowe uniesienie brwii zdumionych sierżantów innych plutonów, również zniknęło, i dwa pozostałe oddziały także zajęły się ćwiczeniami fizycznymi. Ale pluton Bravo i tak wypadł najlepiej.

- Jesteśmy… kurna… najlepsi... z najlepszych... - Wydyszała z uśmiechniętą gębą Bowens, przybijając z Richards “żółwika”.

Piloci kręcili się wokół swoich maszyn, podobnie jak kierowcy transporterów opancerzonych. Kilku załogantów “Goliatha” systematycznie podwoziło różnorodny sprzęt małymi wózkami...


***


- Oficer na pokładzie! - Ryknął ktoś, gdy w hangarze zjawili się dowódcy plutonów, wraz z kapitanem statku, w towarzystwie da Silvy i Agnes. Około 90 osób stanęło na baczność.
- Spocznij! - Dimond zasalutował do wszystkich, po czym zajął miejsce na samym środku. W tym czasie każdy porucznik dołączył do swojego oddziału, a pani dyrektor i jej ochrona do Bravo…

- To misja ratunkowa. Pamiętajcie o tym. Jej celem jest uratowanie kolonistów, kolonii, i wyeliminowanie wszelkiego zagrożenia ze strony Xenomorfów - Przemówił spokojnym tonem Dimond - Pani da Silva jest waszym doradcą, przewodnikiem, głosem sumienia i porządku. To jej kolonia... - Kapitan “Goliatha” podkreślił ostatnie słowa, a prawie 90 osób, niczym jeden, na sekundkę zerknęło na nią, zwracając głowy, co... no cóż, mimo kamiennego wyrazu twarzy kobiety, i tak ją poruszyło wewnętrznie.
- Udanych łowów! Pakować się Marines! - Dimond zakończył.
- Ooorah! - Trzy oddziały na moment znowu stanęły na baczność, prężąc klaty, kapitan zasalutował, po czym regulaminowo zrobił w tył zwrot.

W tym momencie w hangarze zapanował spory zamęt. Zawarczały silniki podjeżdżających APC, ruszyły ogromne suwnice na sufitach, powoli przesuwając UD-4L na odpowiednie miejsca, z kolei inicjatywę przejęli sierżanci, wydając rozkazy kapralom poszczególnych drużyn…
- Każdy zapakuje do swojego plecaka dodatkowo pięć MRE i pięć butelek wody dla kolonistów, nie wiemy w jakim są stanie, może potrzebują żywności! - Reynolds wskazał dłonią na dwie skrzynie, oznaczone właśnie jako posiadające zawartość w postaci “żelaznych racji żywieniowych”. Pluton Bravo już owe skrzynie miał pod nosem, inne plutony musiały je dopiero otrzymać…

W czasie, gdy Marines pobierali dodatkową żywność, sierżant przyniósł również dwa pancerze M3, dla dyrektor i bodygardki, oraz plecaki z kilkoma przydatnymi w nich rzeczami. Pokazał im jak założyć pancerze, a nawet tu i tam pomógł z zapięciami, i tym podobnymi. Wszystko jednak profesjonalnie, spokojnie, choć i nieco sztywnie. Bez żadnych głupich komentarzy, czy dotykania, gdzie nie trzeba… da Silva miała wtedy do niego małą prośbę. Spełnił ją. A porucznik Hawkes niczego nie zauważył.

~

- Drużyna 1 i 4 do APC, ale bez Evansona! - Teraz porucznik Havkes wydawał rozkazy - Reszta do UDL! Go! Go! Go!

Jako pierwsi, Marines zapakowali się do Cheyenne, do ładowni tuż za kabiną pilotów, by zająć tam miejsca na siedzeniach dla desantu. Rozdzielony Kowalski z Evansonem, stuknęli się nadgarstkami, w geście pozdrowienia.
- Do zobaczyska na dole, w piekiełku - John pozdrowił kumpla.

To było dziwne uczucie. Siedzisz w latającym, ciasnym czołgu, otoczony z każdej strony metalem, a tu niemal prosto na ciebie wjeżdża po chwili kolos APC, zatrzymując się ledwie o pół metra... w środku zaś siedziała drużyna 1 i 4, wraz z da Silvą i Agnes. Pokazano kobietom gdzie mają siadać, zamknięto je w zabezpieczających uprzężach. Wszystko drżało, wszystko się trzęsło, było dosyć ciasno wewnątrz transportera.
- Za chwilę będzie jeszcze lepiej - Uśmiechnął się bezczelnie Deluca, siedzący na wprost pani dyrektor.

APC w końcu znieruchomiał, wyłączono silnik, i nastała względna cisza. Pojazd znajdował się już wewnątrz UDL. Po chwili pojawiło się kolejne drżenie i wibracje, o wiele mocniejsze. Teraz sam “Cheyenne” był ustawiany na swoje miejsce, za pomocą ogromnej suwnicy, do której był jeszcze przytwierdzony latający czołg. Ta przesunęła go gdzie trzeba, na końcu opuszczając i do przeznaczonej do tego śluzy desantowej “Goliatha”.


Podobne czynności rozgrywały się w całym ogromnym hangarze, przygotowując statki desantowe do zrzutu z orbity.
- Nazywamy to “windą do piekła” - Wyjaśniła nagle Kapral Winters, po czym w jej dłoni pojawił się… ochraniacz nazębny. Pani da Silva zaczęły się pocić dłonie.

Po wielu komunikatach, potwierdzających, gotowość wszystkiego i wszystkich...
- Przygotować się do skoku - Rozległ się nagle głos pilota w głośnikach, zarówno w samym APC, jak i ładowni UDL - Pięć, cztery, trzy...

- Proszę uważać na swój język, łatwo odgryźć - Winters powiedziała to wcale nie wrednym tonem, po czym szybko założyła ochraniacz, i złapała się dłońmi przed sobą pałąków zabezpieczających swojego siedzenia.
- ... jeden, go! - Dokończył pilot, i latający czołg runął w dół, opuszczając “Goliatha”.

Uczucie było naprawdę parszywe. Wydawało się, że żołądek, płuca, serce, a nawet krew w nogach, wszystko, po prostu wszystko, chciało wydostać się przez szyję, wywołane przeciążeniem opadającego ku planecie w zawrotnym tempie UDL. A do tego ta ciasnota, te wstrząsy, wibracje… odgłosy trzeszczącego metalu??

- Woooooo-haaaaaaaa! - Wydarł się jakiś dowcipniś.

Osiem minut. Osiem cholernych minut, nim dotrą na powierzchnię planety… choć po kilku pierwszych, trochę jakby się wszystko uspokoiło.
- Poruczniku, McNeel zemdlała! - Zameldował nagle Ehost. I faktycznie, głowa dziewczyny, lekko odchylona w bok i do tyłu, podrygiwała bezwładnie, a sama Joann miała zamknięte oczy.
- Czy ona żyje?? - Spytała plutonowa lekarka, a porucznik zerknął na monitory APC, po czym dał pozytywną odpowiedź. Nie było jednak czasu na nic więcej, ani nawet na opuszczanie własnych miejsc. Pilot zameldował, iż wchodzą w atmosferę planety, i znowu wzmogły się wstrząsy.

Pani da Silva wytrzymywała jednak wszystko dzielnie.

Tymczasem, w ładowni UDL…
- Ferris, kurwa! Zesrałeś się?? - Oburzył się nagle sierżant Reynolds, ponieważ faktycznie, nieźle zaśmierdziało. Poczuł to również - bardziej niż by chciał - siedzący obok Sting.
- Nie sierżancie, ale pierd mi się wymknął! - Odpowiedział zmieszany Sanitariusz, na co wiele osób zarechotało, zatykając sobie nosy.




Planeta Summit
Czas misji 00:08:23
Czas lokalny 15:30:28

Cheyenne leciały nad lasami, zajmującymi 70% powierzchni planety. Z daleka już, na ich tle, odznaczały się budynki głównego kompleksu kolonii, i znajdującej się nieopodal kopalni. Wkrótce maszyny zaczęły krążyć nad samą kolonią i lądowiskami, a piloci składali meldunki:

- Wszędzie spokój… brak aktywności na zewnątrz… odczyty w normie… brak widocznych uszkodzeń… Alpha ląduje… Alpha zabezpiecza lądowisko… Bravo ląduje...

UDL osiadł na płycie lądowiska, lekko zatrzęsło. Z jego wnętrza wyjechał APC z da Silvą, Agnes, i połową plutonu. Za nimi wysypała się reszta oddziału(Go! Go! Go!), a Cheyenne ponownie poderwał się w górę, by teraz zabezpieczać najbliższy teren z powietrza. Nadlatywał już kolejny, od Charlie…

Opancerzony transporter zatrzymał się po przejechaniu ledwie 30 metrów w kierunku głównego wejścia do budynków, a dwie drużyny pod dowództwem Reynoldsa, lekko rozproszone wokół APC, zabezpieczały teren... Sting sprawdził pobliskie, otwarte hangary przez obiektyw lunety karabinu, i nie zauważył niczego podejrzanego.

Pluton Alpha rozstawił 8 Sentry Gun w niecałe 2 minuty w dużym pierścieniu, by dodatkowo zabezpieczały lądowisko. Następnie jedna z jego grup pognała do stojącego samotnie promu, by sprawdzić jego wnętrze. Lukę w zabezpieczaniu Alpha, wypełniła grupa Bravo 3.

Pani dyrektor oglądała wszystko przez kamery samego pojazdu w jakim się znajdowała, jak i poszczególne kamery, jakie mieli na sobie Marines, z przydzielonego jej plutonu. Po kilku chwilach, żołnierze Alpha opuścili prom, a jeden z nich chyba zwymiotował.
- W środku masakra... - Zameldował ktoś przez komunikator.

- Do przodu. Zrobić miejsce dla Charlie - Odezwał się dowódca plutonu Alpha, Brian Welliver, poganiając Bravo, i czy Hawkes chciał, czy nie, innej możliwości nie było. APC ruszył w stronę głównego wejścia do kompleksu, a dwie drużyny na zewnątrz, na jego flankach, podobnie.

….

- Otwierasz Jacob! - “Shini Hira” zwrócił się do Technika, a ten zaczął majstrować przy konsoli obok dużych wrót. Po kilku chwilach coś zgrzytnęło mechanicznie, a stalowe, grube wrota rozsunęły się na boki. Marines cofnęli się nieco, celując do wnętrza budynku z broni, a APC zapalił swoje reflektory. W środku wielkiego holu panował lekki półmrok, a Motion Trackery piechoty na zewnątrz nie wykryły żadnego ruchu. Reynold kiwnął więc na APC palcami, i ten wjechał do wnętrza, a Marines wślizgnęli się bokami.

- Dużo porozrzucanych rzeczy… powietrze nieco zatęchłe, słabe oświetlenie… ślady krwi na podłodze... - Meldował sierżant - Evanson na prawą flankę do Pitsa… wszelkie drzwi wyglądają na zaryglowane przez system...


Nadjechał i APC plutonu Charlie, z porucznik Lousie Brooks, a przy nim zasuwała na piechotę połowa ich oddziału. Grupa Bravo 2 i 3(z Arciem) weszła więc głębiej w kompleks kolonijny. Jakieś 20 metrów do przodu, czujnie rozglądając się, i zabezpieczając teren metr po metrze.

APC Charlie dokonał desantu przed głównymi wrotami - jeszcze na zewnątrz kompleksu - i już cały ich pluton rozproszył się po chwili wokół APC Bravo, zabezpieczając hol. Porucznik Hawkes spojrzał wewnątrz pojazdu na da Silvę.
- Czas wysiadać - Powiedział, po czym omiótł wzrokiem Marines w transporterze - Zwarci i gotowi. Go!

Marines wyskoczyli z pojazdu, zabierając ze sobą i panią dyrektor i bodygardkę, by dołączyć do reszty plutonu, który był na szpicy…
- Kurwa, tu leży czyjaś ręka - Usłyszeli nagle właśnie z tamtego kierunku głos Salasa.







***

Komentarze jeszcze dzisiaj
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline