- Piersi do przodu, plecy proste, głęboki oddech. Wchodzisz na trzy. Energicznie, mała. - nie rozróżniam, które ze słów słyszę, a które samoistnie pojawiają się w mojej głowie. Muzyka gra, światła mnie oślepiają. Posłusznie prostuję się i daję krok do przodu.
- Apolonia, tak? - głos Chylińskiej przywołuje mnie do rzeczywistości. – Jak Apolonia Chałupiec?
- Pola – poprawiam ją, cicho. Wydaje się tego nie słyszeć.
- Powiesz nam kilka słów o sobie? – kontynuuje.
- No.. - zaczynam inteligentnie. Cała ta sytuacja mnie peszy, nigdy nie wyjeżdżałam tak daleko. - Mam szesnaście lat, przyjechałam z Zawiercia… - powoli się rozkręcam. - Nazwa nie jest przypadkowa, miasto leży za Wartą. To taka rzeka.
- Świetnie, że nam to mówisz. Co nam pokażesz Pola?
Wybiłam się znów z rytmu, oddycham głęboko.
- Taniec.. będę tańczyć..
- Erotyczny taniec? - podśmiewa się jeden z jurorów i cmoka
- Nie, po prostu taniec. Na rurze
.
Ile to już lat? Prawie 10… Chuda, drobna, nieco spłoszoną nastolatka wyprężona na rurze, w krótkich leginsach i białym topie – mama całą noc naszywała na niego małe, srebrne gwiazdki. Błyszczały, jak entuzjazm i nadzieja w oczach tamtej dziewczyny. Dziś zastąpiła je rezygnacja i zmęczenie...
Wchodzę schodami ukrytymi za drzwiami z lewej strony sali, za biurkiem recepcjonistki, zaraz obok toalety i szatni, na pięto dimu, gdzie mieści się moje mieszkanie.
Duża, otwarta przestrzeń, wyburzyłam większość ścianek działowych , łącząc salon, sypialnię i kuchnię w jedno przestronne pomieszczenie. Zamknięta jest tylko łazienka, a właściwie spory salon kąpielowy .
Biorę prysznic, a potem z lekkim drinkiem siadam z laptopem na kanapie. Przez chwilę przewijam ulubione strony, aby w końcu zatrzymać się na lokalnych wiadomościach. Będzie to kopalnia, czy nie będzie? Ciągle nie wiadomo, ojciec wiąże z nią swoja przyszłość. Dziś kolacja…. Odstawiam szklankę na skraj stołu i zaczynam szukać komórki. Brunona nie ma, nie widzieliśmy się od niedzieli, czy pamięta? Niby jest moim narzeczonym – za takiego się w każdym razie uważa – ale to nie wpływa to jakoś znacząco na polepszenie pamięci, szczególnie w kwestii rodzinnych kolacji.
Jeden sygnał, drugi… poczta. „Hej, tu Bruno. Prawdopodobnie jestem na dziennikarskiej prowokacji … chichot.. Nagraj się, oddzwonię." Nie znoszę sekretarek a najbardziej tej kretyńskiej wiadomości, ale nie umiem go zmusić do zmiany.
Oddzwania.
- Kotku? – w głosie Brunona brzmi duma.
- Właśnie zrobiłem rekordowego brejka… 147! Masz pojęcie?
No mam. Wszystkie po kolei i za każdym razem czarna.
- Dziś kolacja, pamiętasz? . – mówię. –
Wpadniesz wcześniej?
***
Koło 12 przychodzi Basia, razem z Zuzią. Sprzątam właśnie boks po ostatnim podopiecznym, Max przywiózł do mnie szczeniaka, odebranego właścicielom w czasie interwencji. Psiak mieszkał u mnie kilka dni, zanim nie znalazł nowego domu. Dziś rano, zaraz po 8 przyjechała po niego nowa rodzina. Zuzia na mój widok piszczy i rzuca się mi na szyję. Podnoszę ją i sadzam sobie na biodrze.
-
Nie ma pieska? – pyta.
-
Nie ma, poszedł mieszkać do nowej rodziny, tam będzie mu dobrze. – mówię. Buzia dziewczynki wygina się w podkówkę, ale dzielnie sobie radzi.
-
Pieski mieszkają u cioci tylko chwile, bo idą do nowej rodziny – mówi poważnie. –
Mogę przyjść do ciebie do studia?
- Możesz, oczywiście, jak mamusia pozwoli - odpowiadam, patrząc na Basię. O tej porze powinna być w swoim salonie…
-
Coś się stało?
- Nie, odwołali im zajęcia, wszy czy inny SARS, miała być ze mną, ale dziś mam taki ruch, że nie wiem, w co włożyć ręce..– śmieje się. –
Popilnujesz jej?
- Nie ma sprawy, dopiero o 16 mam klientki, więc będziemy miały dla siebie mnóstwo czasu. Pójdziemy do parku, potem z wujkiem na obiad, potem do mnie do studia, poćwiczysz, będzie super!
Mała skacze i klaszcze w ręce.
-
A wieczorem do babci Jaśminy? – dopytuje. –
Będziemy wywoływać duchy!
- Nie żabko - Basia śmieje się. -
Wieczorem ciocia Pola przyjdzie do mnie, zrobić się na bóstwo. To dziś macie tą kolekcję z ojcem i jego nową narzeczoną?
Krzywię się lekko i kiwam głową.
-
W jej barze.. bardzo ekonomicznie.
Basia wypada, a ja patrzę na Zuzię.
- To co, park?
Wychodzimy, pętamy się po Kościuszce obok torów, mała podskakuje, śmiga na hulajnodze, grzebie w ziemi, nie topi się w strumyku i nuci. Ja sprawdzam komórkę, insta, fb… nic specjalnego. Bruno nas znajduje, wita się ze mną całusem, tarmosi czuprynę małej.
- Po południu mamy nasiadówę w redakcji – tłumaczy. – M
ożemy spotkać się od razu na tej kolacji? Coś przynieść?
Gadamy chwilę, telefon Brunona dzwoni.
- Dobra – rzuca krótko.
- Muszę iść, kocham cię Pola – całuje mnie w policzek. -
Do zobaczenia wieczorem.
- Ja też cię kocham – zapewnia go dźwięczny, pięcioletni głosik.
- Nie rób nic głupiego! – zawołała jeszcze Pola do pleców mężczyzny, biorąc małą za rączkę.
- Wujek poszedł? – zaszczebiotała. –
Nie jest głodny? Co będzie robił głupiego? Nie jest grzeczny? Ja jestem bardzo grzeczna i nigdy nie robię nic głupiego. Kiedyś ucięłam nożyczkami włosy, bo miałam za długie z boku, ale to tajemnica.. ciii… nie mów nikomu. Mama nie wie ani pani w przedszkolu. Nie powiesz? Bo wiesz… mogę mieć kłopoty, młoda damo. Masz kłopoty, młoda damo. Maaaasz kłopoty…. młoda daaaamo… iooo iooo yo - zaczęła podśpiewywać, na melodię „Old MacDonald Had A Farm”
Pola zdążyła się już nauczyć, że małej nie potrzeba wiele, żeby mieć poczucie, że jest słuchana – jakieś „świetnie żabko” albo „acha” załatwiało całą konwersację. Prowadziła więc dziewczynkę do pobliskiego baru eko - vege, mekki okolicznych matek. Co najważniejsze – był tam mały plac zabaw i zagroda z królikami, miała więc nadzieję, że spotkają inne dziewczynki z którymi Zuzia pójdzie się bawić.
- Dwa razy naleśniki, dla mnie z awokado, dla małej – z czekoladą – zamówiła. –
I dwa soki pomarańczowe.
- Czekolada wegańska czy ekologiczna? – dopytała krótko ostrzyżona dziewczyna za ladą.
- Zwykła, byle dużo – odpowiedziała Pola. –
I paczka żarcia dla królików.
Po chwili Zuzia razem z innymi dziećmi karmiła puchate króliki, zajmujące zadaszony wybieg w rogu ogródka. Pola czasem zastanawiała się, czy kiedy spasą się już dostateczne są sprzedawane do innej eko nie-vegańskiej knajpy na ekologiczny pasztet.
Pola usiadła w kącie, skąd miała dobry widok na małą , króliki i plac zabaw. Wyciągnęła nogi przed siebie, przekopała workowatą torebkę i w końcu znalazła listek pastylek. Wyłuskała jedną, połknęła, popiła sokiem.
Popołudniowe zajęcia, fryzjer, kolacja…. Dochodziła 14 a ona już miała dosyć...
Kolacja dobiegła już końca. Pani Grażynka zamknęła bar "U Grażynki" i mocno trzymając pod rękę Krzysztofa zaczęła prowadzić go w stronę auta. Było to konieczne biorąc pod uwagę ilość wina które wlał w siebie podczas ostatnich dwóch godzin.
- Jeszcze raz do zobaczenia - pomachała w stronę Poli i Bruna z szerokim pełnym sympatii uśmiechem. -
Miło było z wami spędzić czas.
Pola odmachała, tylko lekko się zachwiawszy. Ewidentnie nieco przedawkowała panią Grażynkę, od dzisiejszego wieczora "mów-mi - po-prostu-Grażynkę-moja-słodziutka". Niedoczekanie jej. Pani Grażynka była samą słodyczą, od pudrowej sukienki opinającej jej bujne kształty, przez potok lukrowanych słów, wylewających się z mocno uszminkowanych ust, aż po landrynkowe perfumy. Wino też było słodkie. I mocne.
Bruno czując, że jego towarzyszka zachwiała się objął ją automatycznie w pasie.
- Odwiozę cię - powiedział, co wyraźnie znaczyło, że dziś nie ma zamiaru zostać na noc.
W tym czasie pani Grażynka wpakowywała do swojego czerwonego auta jej ojca.
-
Dzięki, kotek - mruknęła. -
Jesteś kochany Przedawkowałam Panią Grażynkę. - zachichotała. -
Dobrze się bawiłeś?
- Z panią Grażyną? Zawsze! - odpowiedział nieco ironicznie -
Moja Słodziutka - dodając do tego próbę parodii głosu pani Grażyny. Trzepnęła go w ramię. -
A tak serio, spoko. A Ty? Myślisz, że ojciec… no wiesz, czy to dobrze, że kogoś ma?
Bruno trzymając ją wciąż objętą w pasie, zaczął prowadzić w stronę auta. Nie spieszył się, noc była śliczna. Bezchmurne niebo i księżyc w pełni.
- Raczej dobrze. Mężczyźni - szczególnie mężczyźni w pewnym wieku – nie potrafią sobie poradzić bez kobiety. Więc w sumie cieszę się, że kogoś sobie znalazł. Choć ta kobieta przyprawia mnie o ból zębów.
- Serio? To dobrze, że mam ciebie - odpowiedział Bruno.
- Bardzo dobrze - pokiwała energicznie głową.
- Chociaż ty nie jesteś jescze w “pewnym wieku” .
Zaraz po tym usłyszeli gdzieś w oddali bicie dzwonów. Wybiła pełna godzina. Dzwony zabiły dziewięć razy.
Pola dostrzegła, że kilka kroków od auta Bruna podparty o ścianę siedzi stary pomarszczony mężczyzna. Z daleka mogła ocenić go jako osobę bezdomną. Świadczyła o tym niezbyt schludna garderoba. Zresztą leżał przed nim kapelusz, świadczący o możliwości wspomożenia biedaka w potrzebie. Tylko miejsce i pora były nieco dziwne.
Pola była w doskonałym humorze.
Generalnie nie popierała wspomagania bezdomnych datkami (od tego była opieka społeczna, prawda?) , ale dziś alkohol w połączeniu z nagłym zakończeniem kontaktu z Panią Grażynką zrobiły swoje.
- Poczekaj – zatrzymała Bruna i zaczęła grzebać w torebce. W końcu wydobyła zmięte 20 zł.
- Miłego wieczoru – powiedziała, puszczając banknot nad kapeluszem.
- Co ty robisz? Czemu rzucasz pieniądze na ziemię? - zapytał wyraźnie zaniepokojony Bruno.
Bezdomny mężczyzna złapał wzrok Poli.
Miał błękitne niczym wiosenne niebo oczy. Uśmiechnął się.
- Pola? Słyszysz co mówię? - Bruno zaczął schylać się po banknot, który leżał na (jak sobie Pola nagle zdała sprawę) ziemi.
Bezdomny zniknął.
Pola zamrugała i przytrzymała się ramienia mężczyzny.
- Chyba.. chyba za dużo tego wina - powiedziała niepewnie. -
Jestem zmęczona. Chodźmy już.
Tym razem bardziej pośpiesznie Bruno zaprowadził ją prosto do auta. Milczał po drodze. W końcu ruszyli.
- Jakie plany na jutro? - zagadał w końcu.
Pola też się nie odzywała, trochę zdziwiona a trochę przestraszona swoim przewidzeniem. Coś tam chyba lekarz wspominał o nie łączeniu leków z alkoholem…
- Co kotek? - głos Bruna wyrwał ją z namysłu. -
Jutro? Tak, możemy się spotkać. Na wczesny obiad, albo po 20. Jak wolisz?
- Może po dwudziestej - odpowiedział -
u Ciebie, u mnie?
- Może być u mnie, ugotuję coś dobrego… Uważaj! - złapała Bruna za ramię.
Auto zatrzymało się na czerwonym świetle. Przez pasy przechodziła para nastolatków. Kilka kroków za nimi szła siwa staruszka. W pewnym momencie zatrzymała się by spojrzeć prosto na Pole. Miała błękitne oczy. Pomachała do niej ręką uśmiechając się przy tym. Czerwone światło za 7 sekund miało zostać zastąpione zielonym.
- O co chodzi? - Bruno spojrzał na nią.
Wskazała wzrokiem przejście.
- Ta staruszka nie zdąży…
- Jaka staruszka? - zapytał Bruno rozglądając się. Wyglądało na to, że nie zauważył wspomnianej osoby. A już na pewno nie patrzył przed siebie. Wychylił się nawet by spojrzeć na prawo od Poli, uznając że może czegoś nie widzi z punktu na którym siedział.
Światło czerwone miało zapalić się za 3 sekundy, zaś staruszka która widziała Pola (tylko ona?) jak stała, tak stała. Z tym samym przyjaznym uśmiechem na twarzy.
- Na prawdę jej nie widzisz? - Pola zaczęła się denerwować.
- Siwe włosy, niebieskie oczy… - spojrzała znów, żeby przyjrzeć się detalom stroju staruszki.
- Eeeee? - chłopak uniósł wysoko brwi. Był szczerze zdziwiony. -
Daj sobie spokój z takimi żartami - oznajmił.
Zielone światło w końcu się pojawiło. Auto ruszyło wprost na staruszkę. Nie doszło jednak do żadnego wypadku. Staruszka rozpłynęła się w powietrzu nim maska auta zdążyła ją dotknąć.
Pola ze świstem wciągnęła powietrze.
- Kurwa - powiedziała tylko. -
Widzę jakieś pieprzone duchy.
Bruno zaśmiał się niczym na dobry dowcip. Spojrzał na nią przelotnie, mimo że nadal prowadził auto.
- Co za bzdury. Widziałaś się ostatnio z tą swoją ciotką? Jak jej na imię? Jaśmina? Pewnie naopowiadała ci pierdół - oznajmił sucho.
- A może po prostu - Pola odzyskała dobry humor -
mam jej zdolności? Może to u nas rodzinne? - zaśmiała się. -
Widzę umarłych. Wiesz, co to oznacza? Że jak będziesz dla mnie niemiły, to po śmierci będę cię nawiedzać.
- Ha. Ha. Ha. - chłopak udał, że się śmieje -
nie wierzę w duchy. A ty serio w to wierzysz?
- Wierzę w nieśmiertelną duszę - powiedziała poważnie. -
A co, jeśli taka dusza z jakiegoś powodu stąd nie odejdzie?
- Aha… obejrzyj sobie dziś Uwierz w Ducha - chłopak mruknął do niej jednym okiem. Nie był przekonany do jej słów i nadal mówił żartując. -
No, już jesteśmy - dodał jeszcze, gdyż z daleka widać było już osiedle na którym mieszkała Pola. -
To jutro kolacja - próbował zmienić temat.
- Ok. Dzięki, że dziś wytrwałeś, doceniam.
Mężczyzna zaśmiała się na te słowa
- Polecam się na przyszłość - odpowiedziała. Zatrzymał auto nieopodal drogi prowadzącej do domu Poli. Pochylił się w jej kierunku wyraźnie z zamiarem ucałowania jej na "do widzenia".
Pola uniosła twarz i podała usta do pocałunku. Mężczyzna cmoknął ją tylko. Nawet nie przejęła się tym nagłym ochłodzeniem relacji - jej myśli były zajęte czymś innym.
- To do jutra - powiedział. Dodał do tego uśmiech.
- Pa.
Po chwili otwierała już drzwi do swojego mieszkania.
Przygotowywała się do snu a wydarzenia z wieczora tłukły się jej po głowie. Nie zdarzały się jej halucynacje – bo chyba tak należałoby to nazwać. Jaśmina (zawsze nalegała, aby nie używać słowa „babcia”, które, ja twierdziła, mocno ja postarza) twierdziła, ze widzi duchy i że potrafi się z nimi porozumiewać. Pola nie do końca w to wierzyła, Choć – i tu nie miała wątpliwości – jako wierząca osoba była przekonana o istnieniu nieśmiertelnej duszy. A może to jednak leki i alkohol?
Wyciągnęła się na łóżku i próbowała oglądać „Uwierz w ducha” na tablecie.
Dokładnie pamiętała swoją ostatnią myśl przed zaśnięciem:
„Matko, jak ta Demi Moore była kiedyś młoda”