Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-02-2020, 12:10   #5
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Zawiercie, 20.03.2019

]

- Wyżej nóżkę, skarbie! Prostuj plecki! – staram się wykrzesać maksimum entuzjazmu w głosie. Siedmiolatka w różowej koszulce wygina się posłusznie. Tłumię ziewnięcie. Rączki małej ślizgają się na zamocowanej pionowo rurce. W końcu lekcja dobiega końca.
- Świetnie skarbie – obejmuję małą, gorączkowo zastanawiając się, jak ma na imię. Coś na S.. Sandra? Nie ryzykuję. – Biegnij do szatni, skarbie.

Po chwili dziewczynka ubrana w różowy dresik z Kucykiem Pony ( Rainbow Dash, jak mi się wydaje, moja mała chrześniaczka Zuzia też jest maniaczką kucyków) przybiega się pożegnać, razem z matką, pulchną kobietą po 40. Pracuje w sklepie z bielizną na reprezentacyjnej ulicy Zawiercia. Zawsze dostaję u niej zniżki. I sprowadzi mi każdy stanik, który mi się tylko zamarzy.
- Bardzo dziękujemy, Samanta („Samanta” powtarzam w myślach) uwielbia pani lekcje, ortopeda zaleciła nam na plecki, albo basen, ale rozumie pani - ścisza nieco głos, więc Samanta natychmiast wzmaga uwagę – tam są sami mężczyźni, znaczy trenerzy, a w dzisiejszych czasach nie powinno się narażać dziewczynek.. no rozumie pani… molestowanie i te sprawy.
- Oczywiście rozumiem
– uśmiecham się promiennie – Zapraszam w sobotę . U mnie .. Samanta jest całkowicie bezpieczna, ręczę za to.

Ściskam rękę mamy Samanty i zamykam za nimi drzwi Pola’s Pole Dancing Academy. Jestem sama, Kaśka, dorabiająca na recepcji licealistka przychodzi tylko na dwie godziny trzy razy w tygodniu, popołudniami i na trzy w sobotę rano. Na skutek reformy edukacji dzieci zaczęły chodzić na przedziwne godziny do szkoły, więc moje studio nawet rano zaczyna mieć obłożenie. Mimo to, z trudem wychodzę na swoje. Gaszę światła na dole i rzucam spojrzeniem na wiszące na honorowym miejscu moje zdjęcie z finału Mam Talent.




- Piersi do przodu, plecy proste, głęboki oddech. Wchodzisz na trzy. Energicznie, mała. - nie rozróżniam, które ze słów słyszę, a które samoistnie pojawiają się w mojej głowie. Muzyka gra, światła mnie oślepiają. Posłusznie prostuję się i daję krok do przodu.
- Apolonia, tak? - głos Chylińskiej przywołuje mnie do rzeczywistości. – Jak Apolonia Chałupiec?
- Pola
– poprawiam ją, cicho. Wydaje się tego nie słyszeć.
- Powiesz nam kilka słów o sobie? – kontynuuje.
- No.. - zaczynam inteligentnie. Cała ta sytuacja mnie peszy, nigdy nie wyjeżdżałam tak daleko. - Mam szesnaście lat, przyjechałam z Zawiercia… - powoli się rozkręcam. - Nazwa nie jest przypadkowa, miasto leży za Wartą. To taka rzeka.
- Świetnie, że nam to mówisz. Co nam pokażesz Pola?


Wybiłam się znów z rytmu, oddycham głęboko.
- Taniec.. będę tańczyć..
- Erotyczny taniec?
- podśmiewa się jeden z jurorów i cmoka
- Nie, po prostu taniec. Na rurze
.



Ile to już lat? Prawie 10… Chuda, drobna, nieco spłoszoną nastolatka wyprężona na rurze, w krótkich leginsach i białym topie – mama całą noc naszywała na niego małe, srebrne gwiazdki. Błyszczały, jak entuzjazm i nadzieja w oczach tamtej dziewczyny. Dziś zastąpiła je rezygnacja i zmęczenie...

Wchodzę schodami ukrytymi za drzwiami z lewej strony sali, za biurkiem recepcjonistki, zaraz obok toalety i szatni, na pięto dimu, gdzie mieści się moje mieszkanie.

Duża, otwarta przestrzeń, wyburzyłam większość ścianek działowych , łącząc salon, sypialnię i kuchnię w jedno przestronne pomieszczenie. Zamknięta jest tylko łazienka, a właściwie spory salon kąpielowy .

Biorę prysznic, a potem z lekkim drinkiem siadam z laptopem na kanapie. Przez chwilę przewijam ulubione strony, aby w końcu zatrzymać się na lokalnych wiadomościach. Będzie to kopalnia, czy nie będzie? Ciągle nie wiadomo, ojciec wiąże z nią swoja przyszłość. Dziś kolacja…. Odstawiam szklankę na skraj stołu i zaczynam szukać komórki. Brunona nie ma, nie widzieliśmy się od niedzieli, czy pamięta? Niby jest moim narzeczonym – za takiego się w każdym razie uważa – ale to nie wpływa to jakoś znacząco na polepszenie pamięci, szczególnie w kwestii rodzinnych kolacji.

Jeden sygnał, drugi… poczta. „Hej, tu Bruno. Prawdopodobnie jestem na dziennikarskiej prowokacji … chichot.. Nagraj się, oddzwonię." Nie znoszę sekretarek a najbardziej tej kretyńskiej wiadomości, ale nie umiem go zmusić do zmiany.
Oddzwania.
- Kotku? – w głosie Brunona brzmi duma. - Właśnie zrobiłem rekordowego brejka… 147! Masz pojęcie?
No mam. Wszystkie po kolei i za każdym razem czarna.
- Dziś kolacja, pamiętasz? . – mówię. – Wpadniesz wcześniej?

***
Koło 12 przychodzi Basia, razem z Zuzią. Sprzątam właśnie boks po ostatnim podopiecznym, Max przywiózł do mnie szczeniaka, odebranego właścicielom w czasie interwencji. Psiak mieszkał u mnie kilka dni, zanim nie znalazł nowego domu. Dziś rano, zaraz po 8 przyjechała po niego nowa rodzina. Zuzia na mój widok piszczy i rzuca się mi na szyję. Podnoszę ją i sadzam sobie na biodrze.
- Nie ma pieska? – pyta.
- Nie ma, poszedł mieszkać do nowej rodziny, tam będzie mu dobrze. – mówię. Buzia dziewczynki wygina się w podkówkę, ale dzielnie sobie radzi.
- Pieski mieszkają u cioci tylko chwile, bo idą do nowej rodziny – mówi poważnie. – Mogę przyjść do ciebie do studia?
- Możesz, oczywiście, jak mamusia pozwoli
- odpowiadam, patrząc na Basię. O tej porze powinna być w swoim salonie…
- Coś się stało?
- Nie, odwołali im zajęcia, wszy czy inny SARS, miała być ze mną, ale dziś mam taki ruch, że nie wiem, w co włożyć ręce..
– śmieje się. – Popilnujesz jej?
- Nie ma sprawy, dopiero o 16 mam klientki, więc będziemy miały dla siebie mnóstwo czasu. Pójdziemy do parku, potem z wujkiem na obiad, potem do mnie do studia, poćwiczysz, będzie super!


Mała skacze i klaszcze w ręce.
- A wieczorem do babci Jaśminy? – dopytuje. – Będziemy wywoływać duchy!
- Nie żabko
- Basia śmieje się. - Wieczorem ciocia Pola przyjdzie do mnie, zrobić się na bóstwo. To dziś macie tą kolekcję z ojcem i jego nową narzeczoną?
Krzywię się lekko i kiwam głową.
- W jej barze.. bardzo ekonomicznie.
Basia wypada, a ja patrzę na Zuzię.
- To co, park?



Wychodzimy, pętamy się po Kościuszce obok torów, mała podskakuje, śmiga na hulajnodze, grzebie w ziemi, nie topi się w strumyku i nuci. Ja sprawdzam komórkę, insta, fb… nic specjalnego. Bruno nas znajduje, wita się ze mną całusem, tarmosi czuprynę małej.
- Po południu mamy nasiadówę w redakcji – tłumaczy. – Możemy spotkać się od razu na tej kolacji? Coś przynieść?
Gadamy chwilę, telefon Brunona dzwoni.
- Dobra – rzuca krótko.
- Muszę iść, kocham cię Pola – całuje mnie w policzek. - Do zobaczenia wieczorem.

- Ja też cię kocham
– zapewnia go dźwięczny, pięcioletni głosik.
- Nie rób nic głupiego! – zawołała jeszcze Pola do pleców mężczyzny, biorąc małą za rączkę.
- Wujek poszedł? – zaszczebiotała. – Nie jest głodny? Co będzie robił głupiego? Nie jest grzeczny? Ja jestem bardzo grzeczna i nigdy nie robię nic głupiego. Kiedyś ucięłam nożyczkami włosy, bo miałam za długie z boku, ale to tajemnica.. ciii… nie mów nikomu. Mama nie wie ani pani w przedszkolu. Nie powiesz? Bo wiesz… mogę mieć kłopoty, młoda damo. Masz kłopoty, młoda damo. Maaaasz kłopoty…. młoda daaaamo… iooo iooo yo - zaczęła podśpiewywać, na melodię „Old MacDonald Had A Farm”

Pola zdążyła się już nauczyć, że małej nie potrzeba wiele, żeby mieć poczucie, że jest słuchana – jakieś „świetnie żabko” albo „acha” załatwiało całą konwersację. Prowadziła więc dziewczynkę do pobliskiego baru eko - vege, mekki okolicznych matek. Co najważniejsze – był tam mały plac zabaw i zagroda z królikami, miała więc nadzieję, że spotkają inne dziewczynki z którymi Zuzia pójdzie się bawić.
- Dwa razy naleśniki, dla mnie z awokado, dla małej – z czekoladą – zamówiła. – I dwa soki pomarańczowe.
- Czekolada wegańska czy ekologiczna? –
dopytała krótko ostrzyżona dziewczyna za ladą.
- Zwykła, byle dużo – odpowiedziała Pola. – I paczka żarcia dla królików.

Po chwili Zuzia razem z innymi dziećmi karmiła puchate króliki, zajmujące zadaszony wybieg w rogu ogródka. Pola czasem zastanawiała się, czy kiedy spasą się już dostateczne są sprzedawane do innej eko nie-vegańskiej knajpy na ekologiczny pasztet.
Pola usiadła w kącie, skąd miała dobry widok na małą , króliki i plac zabaw. Wyciągnęła nogi przed siebie, przekopała workowatą torebkę i w końcu znalazła listek pastylek. Wyłuskała jedną, połknęła, popiła sokiem.

Popołudniowe zajęcia, fryzjer, kolacja…. Dochodziła 14 a ona już miała dosyć...




Kolacja dobiegła już końca. Pani Grażynka zamknęła bar "U Grażynki" i mocno trzymając pod rękę Krzysztofa zaczęła prowadzić go w stronę auta. Było to konieczne biorąc pod uwagę ilość wina które wlał w siebie podczas ostatnich dwóch godzin.
- Jeszcze raz do zobaczenia - pomachała w stronę Poli i Bruna z szerokim pełnym sympatii uśmiechem. - Miło było z wami spędzić czas.

Pola odmachała, tylko lekko się zachwiawszy. Ewidentnie nieco przedawkowała panią Grażynkę, od dzisiejszego wieczora "mów-mi - po-prostu-Grażynkę-moja-słodziutka". Niedoczekanie jej. Pani Grażynka była samą słodyczą, od pudrowej sukienki opinającej jej bujne kształty, przez potok lukrowanych słów, wylewających się z mocno uszminkowanych ust, aż po landrynkowe perfumy. Wino też było słodkie. I mocne.

Bruno czując, że jego towarzyszka zachwiała się objął ją automatycznie w pasie.
- Odwiozę cię - powiedział, co wyraźnie znaczyło, że dziś nie ma zamiaru zostać na noc.
W tym czasie pani Grażynka wpakowywała do swojego czerwonego auta jej ojca.
- Dzięki, kotek - mruknęła. - Jesteś kochany Przedawkowałam Panią Grażynkę. - zachichotała. - Dobrze się bawiłeś?
- Z panią Grażyną? Zawsze!
- odpowiedział nieco ironicznie - Moja Słodziutka - dodając do tego próbę parodii głosu pani Grażyny. Trzepnęła go w ramię. - A tak serio, spoko. A Ty? Myślisz, że ojciec… no wiesz, czy to dobrze, że kogoś ma?
Bruno trzymając ją wciąż objętą w pasie, zaczął prowadzić w stronę auta. Nie spieszył się, noc była śliczna. Bezchmurne niebo i księżyc w pełni.

- Raczej dobrze. Mężczyźni - szczególnie mężczyźni w pewnym wieku – nie potrafią sobie poradzić bez kobiety. Więc w sumie cieszę się, że kogoś sobie znalazł. Choć ta kobieta przyprawia mnie o ból zębów.
- Serio? To dobrze, że mam ciebie
- odpowiedział Bruno.
- Bardzo dobrze - pokiwała energicznie głową. - Chociaż ty nie jesteś jescze w “pewnym wieku” .

Zaraz po tym usłyszeli gdzieś w oddali bicie dzwonów. Wybiła pełna godzina. Dzwony zabiły dziewięć razy.

Pola dostrzegła, że kilka kroków od auta Bruna podparty o ścianę siedzi stary pomarszczony mężczyzna. Z daleka mogła ocenić go jako osobę bezdomną. Świadczyła o tym niezbyt schludna garderoba. Zresztą leżał przed nim kapelusz, świadczący o możliwości wspomożenia biedaka w potrzebie. Tylko miejsce i pora były nieco dziwne.

Pola była w doskonałym humorze.
Generalnie nie popierała wspomagania bezdomnych datkami (od tego była opieka społeczna, prawda?) , ale dziś alkohol w połączeniu z nagłym zakończeniem kontaktu z Panią Grażynką zrobiły swoje.
- Poczekaj – zatrzymała Bruna i zaczęła grzebać w torebce. W końcu wydobyła zmięte 20 zł.
- Miłego wieczoru – powiedziała, puszczając banknot nad kapeluszem.
- Co ty robisz? Czemu rzucasz pieniądze na ziemię? - zapytał wyraźnie zaniepokojony Bruno.
Bezdomny mężczyzna złapał wzrok Poli. Miał błękitne niczym wiosenne niebo oczy. Uśmiechnął się.
- Pola? Słyszysz co mówię? - Bruno zaczął schylać się po banknot, który leżał na (jak sobie Pola nagle zdała sprawę) ziemi.
Bezdomny zniknął.

Pola zamrugała i przytrzymała się ramienia mężczyzny.
- Chyba.. chyba za dużo tego wina - powiedziała niepewnie. - Jestem zmęczona. Chodźmy już.
Tym razem bardziej pośpiesznie Bruno zaprowadził ją prosto do auta. Milczał po drodze. W końcu ruszyli.
- Jakie plany na jutro? - zagadał w końcu.
Pola też się nie odzywała, trochę zdziwiona a trochę przestraszona swoim przewidzeniem. Coś tam chyba lekarz wspominał o nie łączeniu leków z alkoholem…
- Co kotek? - głos Bruna wyrwał ją z namysłu. - Jutro? Tak, możemy się spotkać. Na wczesny obiad, albo po 20. Jak wolisz?
- Może po dwudziestej
- odpowiedział - u Ciebie, u mnie?
- Może być u mnie, ugotuję coś dobrego… Uważaj!
- złapała Bruna za ramię.

Auto zatrzymało się na czerwonym świetle. Przez pasy przechodziła para nastolatków. Kilka kroków za nimi szła siwa staruszka. W pewnym momencie zatrzymała się by spojrzeć prosto na Pole. Miała błękitne oczy. Pomachała do niej ręką uśmiechając się przy tym. Czerwone światło za 7 sekund miało zostać zastąpione zielonym.
- O co chodzi? - Bruno spojrzał na nią.
Wskazała wzrokiem przejście.
- Ta staruszka nie zdąży…
- Jaka staruszka?
- zapytał Bruno rozglądając się. Wyglądało na to, że nie zauważył wspomnianej osoby. A już na pewno nie patrzył przed siebie. Wychylił się nawet by spojrzeć na prawo od Poli, uznając że może czegoś nie widzi z punktu na którym siedział.

Światło czerwone miało zapalić się za 3 sekundy, zaś staruszka która widziała Pola (tylko ona?) jak stała, tak stała. Z tym samym przyjaznym uśmiechem na twarzy.
- Na prawdę jej nie widzisz? - Pola zaczęła się denerwować. - Siwe włosy, niebieskie oczy… - spojrzała znów, żeby przyjrzeć się detalom stroju staruszki.
- Eeeee? - chłopak uniósł wysoko brwi. Był szczerze zdziwiony. - Daj sobie spokój z takimi żartami - oznajmił.

Zielone światło w końcu się pojawiło. Auto ruszyło wprost na staruszkę. Nie doszło jednak do żadnego wypadku. Staruszka rozpłynęła się w powietrzu nim maska auta zdążyła ją dotknąć.

Pola ze świstem wciągnęła powietrze.
- Kurwa - powiedziała tylko. - Widzę jakieś pieprzone duchy.
Bruno zaśmiał się niczym na dobry dowcip. Spojrzał na nią przelotnie, mimo że nadal prowadził auto.
- Co za bzdury. Widziałaś się ostatnio z tą swoją ciotką? Jak jej na imię? Jaśmina? Pewnie naopowiadała ci pierdół - oznajmił sucho.
- A może po prostu - Pola odzyskała dobry humor - mam jej zdolności? Może to u nas rodzinne? - zaśmiała się. - Widzę umarłych. Wiesz, co to oznacza? Że jak będziesz dla mnie niemiły, to po śmierci będę cię nawiedzać.
- Ha. Ha. Ha.
- chłopak udał, że się śmieje - nie wierzę w duchy. A ty serio w to wierzysz?
- Wierzę w nieśmiertelną duszę
- powiedziała poważnie. - A co, jeśli taka dusza z jakiegoś powodu stąd nie odejdzie?
- Aha… obejrzyj sobie dziś Uwierz w Ducha
- chłopak mruknął do niej jednym okiem. Nie był przekonany do jej słów i nadal mówił żartując. - No, już jesteśmy - dodał jeszcze, gdyż z daleka widać było już osiedle na którym mieszkała Pola. - To jutro kolacja - próbował zmienić temat.
- Ok. Dzięki, że dziś wytrwałeś, doceniam.
Mężczyzna zaśmiała się na te słowa
- Polecam się na przyszłość - odpowiedziała. Zatrzymał auto nieopodal drogi prowadzącej do domu Poli. Pochylił się w jej kierunku wyraźnie z zamiarem ucałowania jej na "do widzenia".

Pola uniosła twarz i podała usta do pocałunku. Mężczyzna cmoknął ją tylko. Nawet nie przejęła się tym nagłym ochłodzeniem relacji - jej myśli były zajęte czymś innym.
- To do jutra - powiedział. Dodał do tego uśmiech.
- Pa.


Po chwili otwierała już drzwi do swojego mieszkania.
Przygotowywała się do snu a wydarzenia z wieczora tłukły się jej po głowie. Nie zdarzały się jej halucynacje – bo chyba tak należałoby to nazwać. Jaśmina (zawsze nalegała, aby nie używać słowa „babcia”, które, ja twierdziła, mocno ja postarza) twierdziła, ze widzi duchy i że potrafi się z nimi porozumiewać. Pola nie do końca w to wierzyła, Choć – i tu nie miała wątpliwości – jako wierząca osoba była przekonana o istnieniu nieśmiertelnej duszy. A może to jednak leki i alkohol?

Wyciągnęła się na łóżku i próbowała oglądać „Uwierz w ducha” na tablecie.
Dokładnie pamiętała swoją ostatnią myśl przed zaśnięciem: „Matko, jak ta Demi Moore była kiedyś młoda”
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline