Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-02-2020, 05:50   #8
Draugdin
Wiedźmin Właściwy
 
Draugdin's Avatar
 
Reputacja: 1 Draugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputację
Na szczęście Hrabia Richelius okazał się mądrym i rozsądnym człowiekiem. Nie dość, że przychylił się do rad wiedźmina to jeszcze z własnej inicjatywy dokonał poprawek. Barykada była tak mocna, że trzeba by czterech koni, żeby to ruszyć z miejsca. Sam osobiście wybrał ze swoich żołnierzy, który zgłosili się na ochotni sześciu najlepszych ludzi. Draugdin wiedział, że mimo, że nie zostało to powiedziane, hrabia musiał cenić znajomość z wiedźminem mimo, że znali się ledwie od kilkunastu godzin. Draugdin doceniał to również, gdyż było to niezwykle rzadkie zjawisko w przeciwieństwie do obelg, przekleństw i spluwania na jego widok. To było coś nowego.
Zamek powoli opustoszał i zapadła cisza. Bazyliszek jeszcze od czasu do czasu drapał w drewniane drzwi z tamtej strony po czym zapadła całkowita cisza. Cisza przerywana jedynie oddechami i nerwowymi pokasływaniami żołnierzy. Było nie było najmężniejsi wojowie potrafili narobić w gacie na widok szarżującego strzygi czy szarżującego bazyliszka. Draugdin już dawno zdążył się przyjrzeć każdemu ze strażników. Chłopy jak dęby jeden w drugiego, jednak nie można było nie zauważyć nerwowych spojrzeń i mężnych ponad miarę min. Postanowił rozluźnić trochę atmosferę. Tacy nerwowi i niewyspani do niczego się nie przydadzą w razie czego.
Przedstawił się gdyż, nie wszyscy go jeszcze znali poza tym, że był łowca potworów, po czym rozładowania napięcia, które aż wisiało w powietrzu dowiedział się po kolei ich imion. W ten sposób poznał Gustawa, Bjorna, Freda, Folkiego, Rajmunda i Gaweina. Od razu zauważył, że zagadani mężczyźni odrobinę się rozluźnili, a dokładnie o tyle o ile ich myśli nie były skupiony tylko i wyłącznie na tym co było uwięzione w piwniczce.
-Dobra panowie nic nam nie przyjdzie z tego, że przed świtem będziemy wszyscy półprzytomni z niewyspania, także proponuję, a nawet nalegam na wprowadzenie wart. Trzech śpi trzech czuwa i zmiany co dwie godziny. Sam potrzebuję jednej godziny snu na trzy godziny, a sen mam tak czujny, że nim bazyliszek do końca pierdnie ja już będę na nogach. - Powiedział Draugdin powodując salwę coraz mniej nerwowego śmiechu wśród żołnierzy. Widział też w ich oczach, że byli doświadczonymi wojami i z aprobatą przyjęli jego propozycję.
Draugdin nie był na sto procent pewien jednak w zaistniałej sytuacji nie spodziewał się kłopotów z zamkniętym bazyliszkiem. Jednak dla zwiększenia szans i dla uspokojenia ludzi, którzy z nim zostali mieli rozłożone trzy pułapki na niedźwiedzia, a w zasięgu ręki stały dwa gąsiorki z krasnoludzkim spirytusem.
-Bazyliszki są aktywne głównie w ciągu dnia także są bardzo małe szanse , żeby stwór nas niepokoił w nocy. Poza tym jest bardzo wygłodniały czyli niestety zdesperowany, ale też bardzo wychudzony i osłabiony. Także tak jak mówiłem. Jedni odpoczywają gdy drudzy czuwają. Byle byśmy przed nastaniem świtu wszyscy byli na nogach czujni i gotowi.
Gustaw, Fred i Rajmund pierwsi poszli złapać trochę snu. Zmieniali się na warcie w ustalonym trybie. W nocy zamek był cichy i mroczny. Mrok rozświetlały jedynie pochodnie strażników, a cisza była taka, że słychać było przymykające w ciemności szczury. Dobrze, że tylko szczury.
Noc upłynęła spokojnie i tak jak zaplanował wiedźmin tuż przed świtem wszyscy byli w gotowości. Gdzieś w najczarniejszej godzinie nocy wiedźmin wpadł na pewien wyjątkowo parszywy dowcip nawet jak na łowcę potworów. Na ścianie jednej z szaf zastawiających wejście do piwniczki wydrapał nożem napis: “Nie otwierać pod żadnym pozorem.” Teraz gdy widział zdziwione spojrzenia strażników czytających ten napis pomyślał, że chyba tylko jego on bawił. Bawił go tylko i wyłącznie dlatego, że jako znawca nie tylko potworów, ale też i charakterów ludzkich wiedział, że to co zakazane tym bardziej ciągnie to tego by to sprawdzić. Już oczami wyobraźni widział co tu się będzie działo gdy chorobliwie ciekawscy żołdacy Nilfgardu zaczną odgruzowywać wejście do piwnicy. Żałował jedynie, że na samych drzwiach piwniczki nie zdążył zostawić napisu: “Nie mówcie, że nie ostrzegałem.”

Zaczęło świtać i nastał nowy dzień. Dzień podróży do Kaedwen.
Strażnicy kolejno zaczęli wychodzić na zamkowy dziedziniec, ostatni swoją warte opuścił wiedźmin. Rześkie poranne powietrze i promienie budzącego się do życia słońca były miłą odmianą po nocy spędzonej wśród starych zimnych murów i zatęchłych korytarzy. Posiadłość wyludniła się, jedynym jej mieszkańcem przez jakiś czas miał pozostać bazyliszek. Przed zamkiem stały wozy, na który spakowano cały dobytek. Część tego dobytku skończyła jako barykady mające powstrzymać potwora przed wydostaniem się z piwnicy. Za chwilę konie pociągowe zostaną zaprzęgnięte i pokierowane na przystań, gdzie czekały już zacumowane przy brzegu statki hrabiego.
Schodząc po kamienistym zboczu, wojacy przerzucali się żartami. O ile jeszcze wczoraj każdy jeden oplułby wiedźmina i przeklął jego matkę, tak po wspólnej warcie, przekonali się, że nie taki diaboł straszny. Że ktoś taki jak Draugdin to nie tylko pozbawiona duszy maszyna do zabijania, lecz swój chłop. I dobrze go mieć po swojej stronie. Nic nie podnosiło bowiem morale żołnierzy bardziej niż obecność człowieka, który nie zna strachu, kpi z niebezpieczeństwa a w razie potrzebny pierwszy rzuci do ataku gotowy sam pozabijać wrogów.
Przy jednym z drzew rosnących obok podmurowywanej chałupy wiedźmin zauważył jakieś zamieszanie. Gdy podszedł bliżej spostrzegł służące ukrywające twarz w dłoniach, zanoszące się rozpaczliwych szlochem. Strażnicy, parobki, woźnice, chłopcy stajenni odwracali od czegoś wzrok, niektórym szkliły się oczy.
Hrabia klęczał nad ciałem swojej córki głaszcząc ją po włosach. Igrid leżała na ziemi a jej ćwiekowane spodnie były opuszczone do kostek. Na udach zaschła krew. Na szyi znajdowały się fioletowe sińce. Jej jasne oczy patrzyły w szare niebo. Najgorsze były usta, otwarte jak do krzyku. Richelius spojrzał na wiedźmina. W jego oczach też już nie było życia. Tylko czysta wszechogarniająca rozpacz. Tego ranka człowiek ten stracił wszystko. Stał się żywym trupem, niezdolnym nawet wydusić z siebie szlochu, który zamarł mu w gardle. Znów przeniósł wzrok na córkę, nie przestając głaskać jej po rudych włosach. Nikt nie odważył się podejść, nikt nic nie powiedział. Ciszę przerywał tylko szloch kobiet.
Draugdin zaklął tak szpetnie, że szlochające kobiety zatkały usta, a pobliscy żołnierze, chłopy na schwał zaczerwienili się.
Wiedźmin stał jak wryty. Tego się nie spodziewał, co gorsza nie było żadnych przesłanek żeby móc coś takiego podejrzewać. Na pierwszy rzut oka widać było co się tu wydarzyło. Igrid została Uduszona i niestety zgwałcona. Pobieżne oględziny na tą chwilę nie były w stanie mu dać odpowiedzi czy została najpierw uduszona i potem zgwałcona, uduszona po gwałcie czy też może wszystko się działo równocześnie. Być może nie miało to większego znaczenia gdyż efekt końcowy był i tak ten sam jednak kolejność wydarzeń mogłaby mniej więcej ukazać preferencje chorego umysłu zabójcy. Jedno było pewne. Ktoś musiał być potwornie silny. Na szyi dziewczyny widoczne były wyraźne ślady palców. Igrid nie należała do słabych kobiet i widać było, że musiała się wyrywać. Stąd też wniosek jaki wyciągnął wiedźmin. Ktoś musiał być bardzo silny.
Draugdin widział, że z hrabiego uszło całe życie. Nie można się było dziwić. Sam był zaskoczony i zrozpaczony. Jednak nie mogli tu zostać. Spojrzał na niebo w kierunku gdzie ciemność nocy ustępowała przeć jasnością dnia. Pojawił się tam jeszcze inny odcień. Czerwona łuna pożogi wskazywała wyraźnie linię nadciągających wojsk Nilfgardu ciągnących za sobą pożogę wojenną. Mieli już naprawdę niewiele czasu i potrzebny był ktoś, kto zmusi obecnych do działania. Ktoś do wydawania rozkazów.
-Hrabio nie możemy tu zostać nawet w zaistniałej sytuacji. W ciągu kilku godzin będą to wojska Nilfgardu. - Mocnym ale spokojnym głosem zaczął wiedźmin wskazując w kierunku łuny pożarów na horyzoncie.
-Przynieście proszę jakiś pled. Z całym szacunkiem owiniemy zwłoki Igrid i zabieramy je ze sobą do Kaedwen. Czas na żałobę będzie potem. Natomiast Richelusie obiecuję ci, że gdy znajdziemy winnego - a na to też będzie odpowiedni czas- sam osobiście wypruje mu flaki i zrobię to za darmo. - Dokończył Draugdin po raz pierwszy zwracając się do hrabiego bezpośrednio po imieniu licząc na to, że wyrwie go z rozpaczy.
Po oczach hrabiego zauważył, że prawdopodobnie jego argumentacja zaczynała działać, a wisząca nad głowami groźba nadciągającej armii była elementem przeważający.
Jednocześnie Draugdin złapał się na myśli, że w każdej innej sytuacji gdy nie goniłby ich czas szybko ktoś by wpadł na pomysł, że jedynymi obcymi i nowymi osobami w otoczeniu byli on sam i Kosma - co równałoby się z byciem głównymi podejrzanymi. Z tego wszystkiego Draugdin póki co miał świadków w postaci sześciu żołnierzy, z którymi spędził całą noc na warcie, ale Kosma. Złapał się na tej myśli jednak sam nie chcąc w to wierzyć. Będzie lepszy czas, żeby się nad tym zastanowić. Trzeba było ruszać w drogę.
Hrabia nic nie odpowiedział, nie wiadomo nawet czy usłyszał wiedźmina. W końcu jeden ze starszych wojów podszedł do niego, złapał pod łokcie. Richelius przez chwilę jeszcze się opierał, po chwili jednak podniósł się na nogi. Z jego gardła wydobył się szloch. Żołnierz odprowadził go do jednej z chat, hrabia szedł na ugiętych nogach, podtrzymywany, pod ramię. Inny z mężczyzn przyniósł białą płachtę i przykrył nią ciało Igrid. Nikt nie zwracał większej uwagi na Draugdina. Mutant powoli wyrównywał oddech i tętno, jego sytuacja też dotknęła i dopiero kiedy ochłonął w głowie zabójcy potworów zaczęły pojawiać się fragmenty rozmów.
Zauważył, że jego wierzchowiec uwiązany jest do płotka przy jednej z chat nieopodal.

Draugdin zauważył swojego konia przywiązanego nieopodal. Zrobił swoje, to znaczy zmotywował ludzi do działania. Nie chcąc przeszkadzać w tej dość osobistej scenie podszedł do swojego wierzchowca. Chciał sprawdzić ekwipunek, gdyż ktoś wyją
tkowo przygotował go za niego, A jednocześnie potrzebował chwili na uboczu aby zebrać myśli. Ku jego zdziwieniu koń był poprawnie osiodłany, a jego rzeczy spakowane były tak jak lubił. Musiał jedynie dołożyć srebrny miecz, który nadal miał w zasięgu ręki.
Natłok myśli był tak intensywny, że musiał się skoncentrować by wyłonić co ważniejsze frazy:

Rankiem, dwa dni temu znalazłem ją pod lasem. Bieliznę miała opuszczoną do kostek, suknie podartą, krew między nogami. A na szyi fioletowe sińce. Udusił ją skurwiel…moją Marzankę, moją córeczkę…

A jaki mądry! Jaki zdolny! Wszystkie księgi zielarskie na pamięć zna. Jak coś w krzyżu łupie albo w nodze strzyka maść zrobi i jak ręką odjął. A choroby? Choroby sam eliksirami leczy, prawda Dobrusia?

Prawda, najprawdziwsza prawda! Jak spać nie mogę, wywaru z szyszek chmielu zaparzy i człowiek do rana śpi jak dziecko

...klątwa musiała zostać rzucona przez osobę pałającą do przeklętego straszna nienawiścią lub gniewem.


Wszystkie te określenia dotyczyły Kosmy. Draugdin zasępił się. Coś mu się tu bardzo mocno nie zgadzało. Młodzieniec był szczupły niemalże wątły, Wydawało się,że nie byłby w stanie zadusić dorosłego człowieka gołymi rękami. Chyba, że działały tu jeszcze inne siły… Tak czy inaczej na ta chwile to były tylko i wyłącznie domysły i to póki co niczym nie potwierdzone. Jeżeli nawet to Draugdin wiedział, że osobę, która dokonuje tych czynów będzie musiał ująć na gorącym uczynku. Wolałby, żeby to nie był Kosma, Gdyż zdążył już chłopaka polubić. Czy mógł się aż tak pomylić w jego ocenie?
Wiedźmin sprawdzając juki zauważył, że ma części ekwipunku, co wydawało się logiczne, Kosma musiał go pilnować by nie padł ofiarą zakusów jakichś złodziejaszków. Przez okiennicę w chacie, przy której uwiązano wierzchowca dostrzegł swojego podopiecznego. Chłopak właśnie pakował się, wkładając coś do jednego z tobołków, które zabrał w podróż.
Po dokładniejszych oględzinach stwierdził, że ekwipunek był co prawda spakowany spakowany tak jak lubił jednak zorientował się, że brakowało mu kilku rzeczy. Ruszył w kierunku chaty gdzie przez okno zaobserwował Kosmę. Postanowił coś sprawdzić nawet wbrew własnym zasadom i przekonaniu, że każdy jest niewinny dopóki nie udowodni się mu winy lub nie złapie na gorącym uczynku. Zaczął rozmowę próbując jak najuważniej przyjrzeć się reakcjom młodzieńca.
-Jak spałeś Kosma? i chciałem jeszcze zapytać gdzie jest reszta moich rzeczy, bo zauważyłem, że jeszcze nie wszystko jest spakowane? - Powiedział dokładnie mu się przyglądając. Nie wiedział czego szukał jednak był niemal że pewien, że będzie wiedział gdy to zauważy.
Kosma podskoczył na głos Draugdina, który w zwyczaju miał poruszać się jak kot, bezszelestnie. Po chwili uśmiechnął się swoim otworem gębowym przez który wystawały zęby i dziąsła.
- Spałem jak zabity panie, dopieruśko co wstałem. Cieszę się, że widzę cię w zdrowiu. Nie mogę się doczekać jak wsiądziemy w końcu na ten statek. Nigdy nie płynąłem statkiem. A twoje rzeczy? Są tam - wskazał.
Wiedźmin zauważył, że jego rzeczy, istotnie leżą w kącie, nieruszone. Zauważył też coś jeszcze. Na prawej dłoni chłopaka, między kciukiem a palcem wskazującym znajdował się świeży ślad po ugryzieniu. Kosma jakby od niechcenia cofnął dłoń ukrywając ją przed wzrokiem Draugdina, zamknął swój worek.
- Pomyślałem, że przed podróżą może zrobię nam jakieś śniadanie. – zaproponował.
- Zacny to pomysł choć nie wiem czy mamy wystarczającą ilość czasu na takie dobrodziejstwo jak śniadanie. Mam jednak do ciebie prośbę. Skocz no tak na jednej nodze i zorientuj się od stojących tam jeszcze strażników czy potwór dawał jakiekolwiek znaki swojej obecności od świtu. Worek możesz zostawić, bo ja tu będę zabezpieczał do juków mój srebrny miecz. Poza tym jak będziesz miał wolne ręce może gdzieś po drodze chwycisz coś do przekąszenia na szybko. - Powiedział spokojnym i beztroskim głosem wiedźmin będąc ciekawym reakcji chłopaka.
Kosma skinął, ale wydawało się, że jego entuzjazm i dobry humor zniknął, gdy wiedźmin poprosił go o opuszczenie chatki. W końcu, niezbyt chętnie, ociągając się, chłopak wyszedł z chatki zaciągając wcześniej kaptur na głowę. Draugdin został sam. Draugdin dzięki swojemu nadludzko wyostrzonemu słuchowi wiedział dokładnie kiedy Kosma oddalił się wystarczająco daleko i wiedział też ile czasu zajmie mu zlecone przez niego zadanie. Potrzebował jedynie chwili także czasu miał w nadmiarze. Szybkimi kocimi ruchami starając się nie zmieniając za bardzo położenia worka rozsupłał go i po następnej sekundzie zauważył to czego szukał. Mały pakunek, który Kosma tam schował gdy myślał,że nikt go nie widzi. Był bardzo ciekaw co zawierał, chociaż obawiał się jego zawartości.

Kiedy rozwinął woreczek, w środku znalazł kosmyk rudych włosów obwiązanych szarym sznurkiem, niczym pakunek. W porównaniu z innymi kosmykami, zapakowanymi w ten sam sposób te wciąż pozostawały świeże, pachniały rosą. Draugdin zdążył naliczyć osiem kosmyków zanim usłyszał kroki, rozpoznał chód Kosmy. Niemożliwe, żeby chłopak tak szybko zdążył wykonać polecenia wiedźmina.
Draugdin tym razem nie dał się zaskoczyć tak jak to się stało w przypadku bazyliszka. Słuch miał wyjątkowo dobry także kroki usłyszał za wczasu. Upuścił woreczek z kosmykiem rudych włosów, jednym płynnym ruchem dobył stalowego miecza i z obnażonym ostrzem stanął na wprost drzwi w których za chwilę miał się pojawić Kosma. Jego tętno nie zmieniło swojego tempa ani na ułamek sekundy, a oddech miał spokojny jak zwykle. Jedynie jego myśli pędziły jak stado galopujących koni.
- Kosma co to jest? - Zapytał bez owijania w bawełnę gdy tylko młodzieniec pojawił się w zasięgu wzroku. Jego głos był równie spokojny jak jego puls jednak ton tego głosu potrafił by zamrozić kałużę.
Kosma nie wydawał się zaskoczony. Wręcz przeciwnie. Wrócił by skonfrontować się z wiedźminem, było to widać w jego oczach. Zamknął za sobą drzwi a jego potworne oblicze przybrało coś co można nazwać smutkiem.
- Żałuję, że tak się to skończyło. Naprawdę cię polubiłem Draugdinie – powiedział a potem przyjął żałosną minę – Popatrz na moją gębę. Nawet najgorsza portowa kurwa ucieknie z krzykiem na mój widok. To nie moja wina…to silniejsze od mnie, rozumiesz? Jestem młodym mężczyzną i mam swoje potrzeby.
Co najbardziej mogło zaskoczyć Draugdina, to fakt, że Kosma próbował stawiać się w roli ofiary. Brać go na litość.
- Wiem kto rzucił klątwę, tylko nie wiem jak ją zdjąć. Ciotka zawsze mi się podobała. Myślałem, że ja jej też, że skoro mąż ją przegnał z domu to ja się nią zaopiekuję, dam jej dzieci. No ale źle odczytałem zamiary. Nie powiedziała mojej matuli co zrobiłem, zamiast tego pobiegła do wiedźmy…
Kosma w gniewie zacisnął pięści.
- Rozumiesz teraz dlaczego mam taką gębę? To miała być kara. Żebym nigdy więcej nie zbliżył się do kobiety. Bo która się da omamić takiej szkaradzie? Miałem jechać do Oxenfurtu, studiować alchemię…poznać kogoś, założyć rodzinę. A ta kurwa zniszczyła mi życie.
Kosma nie przestawał się nad sobą użalać. Był chyba przekonany, że jego opowieść wzruszy wiedźmina do łez.
Draugdin nie dał się ani zwieść ani zaskoczyć. Już nie tym razem, Miecz trzymał jakby niedbale i od niechcenia jednak wystarczył nieznaczny ruch nadgarstka czy ręki, żeby zareagować na jakikolwiek atak z dowolnej strony. Mała i ograniczona przestrzeń działa tylko na korzyść wiedźmina, który nie raz i nie dwa musiał walczyć w wąskich przestrzeniach jaskiń, nor czy też korytarzy. Wolałby nie zabijać Kosmy zanim nie pozna wszystkich okoliczności, a chciał je poznać, żeby zrozumieć.
-Jeśli próbujesz mnie brać na litość i współczucie to źle trafiłeś. Nie słyszałeś, że wiedźmini nie mają uczuć? Mów co chcesz powiedzieć, ale bez opowiadania rzewnych bajek. Pozwól mi zrozumieć zanim… - Nie dwuznacznie nie dokończył Draugdin.
- Zrozumieć co? Przecież powiedziałem ci… – Kosma spojrzał na miecz wiedźmina. Sam nie był jednak uzbrojony, jeśli chował broń to schowaną gdzieś za koszulą. Zanim zdążyłby ją wyjąć jego głowa pewnie potoczyłaby się po drewnianej podłodze, więc nawet nie drgnął – Zrozum, to nie moja wina! To silniejsze od mnie! Gdybyś ty miał taką gębę i widział jak te cycate, dorodne dziewki cię prowokują, co byś zrobił? Całe życie zaspakajał się ręką!?

Wyglądało na to, że w opowieści Kosmy nie ma czarnych plam. Nie powiedział że zgwałcił i zamordował co najmniej osiem kobiet, lecz nie musiał tego mówić wprost. To było wyznanie winy. Pewnie na torturach opowiedziałby ze szczegółami co robił swoim ofiarom, podał ich imiona albo rysopisy. Powiedziałby też, że wykorzystując swoje talenty, podawał ojcu i matce zioła na sen i wymykał się gdy ci spali. A włosy zostawiał sobie na pamiątkę, by później odtwarzać w pamięci swoje makabryczne zbrodnie i jak to ujął, zaspakajać się ręką. Ale czy było to teraz tak istotne?
- [i] Nie wydasz mnie chyba hrabiemu? [i] – zdziwił się ciągle wpatrując się w miecz – Po prostu zapomnij o tym co widziałeś i słyszałeś, niech każdy pójdzie w swoją stronę. Pamiętaj coś obiecał moim rodzicom, za co ci zapłacili. .
Draugdin pokiwał ze smutkiem głową. Był bardzo zawiedziony. Jak mógł dać się tak wyprowadzić w pole i nie zauważyć wcześniej przesłanek, że coś tu jest mocno nie tak jak powinno być. Czyżby tracił czujność i wyczucie na stare lata. Nie spuszczał oczu z młodzieńca i śledził każdy nawet najmniejszy jego ruch. Jakby przynajmniej miał do czynienia z potworem. Przecież w sumie miał… Z potworem w ludzkiej skórze.
-Kosma jak mogłeś mnie tak zawieść. Mimo, żem wiedźmin to poruszyła mnie twoja historia i z czystego serca zaoferowałem więc pomoc. Tym bardziej żałuję że tak bardzo się pomyliłem - Draugdin mówił spokojnym zabarwionym smutkiem głosem, nie tracąc ani przez moment ani czujności ani koncentracji.
-Kosma tu nie ma mniejszego czy większego zła. Zło to zawsze jest ZŁO! Ironią losu musisz niestety tylko i wyłącznie dokonać tego samego wyboru przed, którym paradoksalnie uratowałem cię ostatnio. Wolisz śmierć szybką i niemal że bezbolesną tu i teraz czy chcesz umierać długo i w niewyobrażalnych cierpieniach z rąk żądnych zemsty ludzi. No i Kosma, żeby nie było złudzeń. Wziąłem pieniądze za opiekę nad tobą i zdjęcie klątwy. To drugi za chwilę nastąpi, gdyż nie widzę innej opcji zdjęcia uroku bez poniesienia kary za twoje winy. - Dokończył Draugdin. Był gotowy na każdy rozwój wypadków. Tym razem nie da się zaskoczyć, musi zrobić to co nieuniknione. Kto inny miałby to zrobić w zaistniałej sytuacji jak nie wiedźmin - zabójca potworów.
- Nie…nie wiedźminie…. Ja chcę żyć! Nie zrobiłem nic złego, mówiłem ci, że to silniejsze od mnie! – obruszył się Kosma. Najwyraźniej w tym chłopaku nie było wyrzutów sumienia, dalej próbował stawiać się w roli ofiary. – Hrabia ci nie zapłacił za mnie tylko za bazyliszka, więc nie mieszajmy go do tego. I nie zapominaj, że też jesteś odmieńcem. Jesteśmy tacy sami, powinniśmy się trzymać razem! Jeśli mnie wydasz, sam skażesz się na śmierć!
Nim wiedźmin zdążył odpowiedzieć usłyszał za oknem znajome kwilenie. Wciąż obserwując uważnie Kosmę, kątem oka zauważył w okiennicy grupkę strażników, którzy popychając i kopiąc Drzazgę prowadzili go w kierunku drzew. Jeden z mężczyzn trzymał sznur. Drzazga szlochał i rozpaczał, najwyraźniej nie wiedząc co się dzieje, strażnicy przeklinali i grozili chłopakowi.

Draugdin kiedyś usłyszał od jednego ze swoich braci z Kaer Morhen, że każdego wiedźmina prędzej czy później czeka jego własne Blaviken. Że uciekając przed wyborami, w końcu stanie przed takim, przed którymi nie ma ucieczki. Będzie musiał opowiedzieć się po którejś ze strona a każda decyzja może przynieść straszne konsekwencje.
Chłopak intensywnie trzymał się swojej wersji. Nie można było mu się dziwić, w końcu próbował trzymać się życia. Zastanowiła go sytuacja za oknem. Nie wiedział czym Drzazga zawinił jednak stan szaleństwa w jakim się znajdował raczej nie pomógłby mu dokonać brutalnego gwałtu i zabójstwa. Niemniej było to zastanawiające tym bardziej, że sytuacja była patowa jak tridamskie ultimatum.
-Kosma powtarzam ja cię nie oceniam, bo nie taka moja ani rola ani powołanie. Dla mnie nie jest ważne dlaczego to robiłeś i czy mogłeś się oprzeć pokusie czy było to silniejsze od ciebie. Interesuje mnie tylko czy to ty zabiłeś. Zresztą pokaż mi to ugryzienie na prawej dłoni. Czy to są ślady ludzkich zębów? A z resztą… Bądź mężczyzną choć raz w życiu i powiedz prawdę. Nie ja cię będę oceniał ani rozgrzeszał. Skoro wolisz umierać w męczarniach to wołam ludzi hrabiego. - Powiedział Draugdin przez cały czas skupiony i gotowy na każdy obrót sprawy.
Kosma znów wyraźnie zdziwił się pytaniem. Popatrzył na swoją dłoń, na której znalazły się ślady po ugryzieniu, wahał się, przez chwilę, po czym wystawił ją w kierunku wiedźmina. Być może Draugdin nie był ekspertem od ludzkich zębów, częściej miał do czynienia z ostrymi jak brzytwa kłami potworów, lecz, teraz patrząc z bliska nie miał wątpliwości, to były świeże ślady po ugryzieniu i nie zrobiła tego żadna bestia.
- Nie miałem wyboru…gdybym zostawiał je przy życiu…przecież takiej gęby nie da się zapomnieć…Zrozum Draugdinie, one były nikim. Nikim! Potrafią się tylko wdzięczyć, prowokować…same się o to prosiły! Jeśli coś czułeś do tej… – Chłopak wydawał się nie rozumieć okropności czynów jakich się dopuścił a swoje ofiary traktował jak przedmioty. Nie potrafił nawet wypowiedzieć na głos imienia Igrid – …dziewki, to przepraszam. Nie traktuj tego jako coś osobistego. Widzę, że się wahasz skoro jeszcze rozmawiamy. I słusznie. Podejmij jedyną rozsądną decyzję, wypuść mnie i zapomnij o tym co tu zobaczyłeś. Jesteś wiedźminem, a nie strażnikiem porządku, zostałeś stworzony, żeby zabijać potwory. Jeśli ci się wydaje, że możesz być człowiekiem, że ci tam to twoi przyjaciele mylisz się. Jesteś dla nich dziwadłem, tak jak ja. Chcą cię zabrać do Kaedwen tylko po to, żebyś ich bronił przed jeszcze gorszymi od siebie. Gdy przestaniesz być im potrzebny, porzucą cię jak stary śmieć. Pozostań neutralny i nie mieszaj się do spraw, które cię nie dotyczą, płyń do Kaedwen. Teraz otworzę drzwi i wyjdę i nigdy więcej mnie nie zobaczysz.
Kosma wysunął ugryzioną dłoń i złapał za klamkę, nie spuszczając Draugdina z oczu, jakby badając jego reakcję.

Draugdin nie miał już wątpliwości. to było jawne i bezpośrednie przyznanie się do winy. Choć mu trochę ulżyło, że poznał prawdę jednak nie zmieniło to poczucia żalu. Był zawiedziony. Szkoda, że tak się pomylił, gdy zdążył już chłopaka polubić. Nie było wyjścia. Nie miał wątpliwości. Trzeba było zrobić to co było jedynym słusznym rozwiązaniem w tej sytuacji. Jednego był pewien. Poznał prawdę. Nie będzie to jego Blaviken. Całkowicie puścił koło uszu aspekty moralne i uczuciowe jakimi młodzieniec chciał na niego wpłynąć. Takie numery nigdy na niego nie działały.
Nie zastanawiał się dłużej. I tak zmarnował tu już masę czasu. Widząc rękę Kosmy unoszącą się do klamki odezwał się.
-Nie Kosma. Mylisz się. Fakt, że nie jestem strażnikiem, ale jak sam podkreśliłeś jestem WIEDŹMINEM. Zabójcą potworów, którego głównym zadaniem jest chronienie ludzi przed potworami. Mówiłem Ci już raz, że czasem największe potwory czają się w samych ludziach. Do tego właśnie zostałem stworzony. Do eliminacji potworów.
Bez ostrzeżenia zaatakował, a atakujący wiedźmin porusza się błyskawicznie i bezszelestnie jak atakująca kobra. Skrócił dystans i wykonał cięcie znad głowy po przekątnej w dół. Nie mógł chybić. Zrobił to co obiecał. Szybka i bezbolesna śmierć. Z tej odległości nie mógł czynić. Coup de grace.
Potwór w ludzkiej skórze nie zdążył nawet mrugnąć czymś co na zdeformowanej twarzy przypominało powieki. Wiedźmin zadziałał szybko, pewnie i precyzyjnie, głowa Kosmy potoczyła się po podłodze a ciało runęło ciężko na deski. Po chwili Draugdin zauważył coś co przypuszczał lub nawet przewidział. Twarz Kosmy zaczęła się zmieniać. Guzy i wrzody zaczęły wchłaniać się w skórę, jednocześnie odrastały mu usta, kości policzkowe, nozdrza. Wyglądało jakby niewidzialna siła formowała ciasto, nadawała mu kształtów. Śmierć odwróciła klątwę. Nie minęła chwila jak twarz chłopaka wróciła do normalności. Był to urodziwy i przystojny młodzieniec o błękitnych, przyciągających wzrok oczach. Niejedna kobieta mogła by stracić dla niego głowę. Ostatecznie głowę z rąk Draugdina stracił on, seryjny morderca z Wyzimy i jeśli kiedyś ktoś o tej historii usłyszy powstanie na pewno rzewna ballada. Każdy wiedźmin miał swoje Bleviken, ale każdy też miał swoją pieśń.
Skowyt Drzazgi mieszał się z przekleństwami mężczyzn, którzy najwyraźniej uznali, że tylko chory umysłowo przygłup mógł dopuścić się tak nikczemnej zbrodni.
- Drzazga nic nie zrobił, Drzazga kochał Igrid! Drzazga nigdy…nigdy….
- Zamknij mordę przygłupie, przecież słyszałem, coś mówił jak cię wiedźmin zahipnozytował! Powiedziałeś, że wydupczysz Igrid!
Wydawało się, że Draugdin wrócił do punktu wyjścia. Jak bardzo starał się pozostać neutralny, zawsze musiał stawać przed wyborami. Chronić ludzi przed ich błędami, czy pozostawić ich samym sobie, ich bucie, arogancji, nienawiści i pogardzie? Jakiej decyzji by nie podjął, ta zawsze jednak niosła konsekwencje.

 
__________________
There can be only One Draugdin!

We're fools to make war on our brothers in arms.

Ostatnio edytowane przez Draugdin : 15-02-2020 o 05:53.
Draugdin jest offline