Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-02-2020, 06:02   #123
Santorine
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
- Idę sprawdzić - Gveir wzruszył ramionami i poszedł do karczmy jeszcze raz. Postanowił nie wchodzić frontem, tylko przez zaplecze.

Wiecznie pesymistyczny głos w głowie Esmonda sugerował mu aby towarzyszył Gvierowi. Obawiając się jednak konsekwencji ich działań w zajeździe wolał być w stanie jak najszybciej opuścić miasto. Uspokoiwszy Izabellę kontynuował przygotowania do wyruszenia.

Rycerz obserwował to się wydarzyło ze zdumieniem, lecz i z ręką na mieczu. Wytrzeszczył oczy jakby próbując zrozumieć sytuację. Był bystry… wiedział co się stało, lecz zastanawiał się “jak”.
Czy tak się rodzą opętani? – wyszeptał.
- Hehehehe… oooch, nie… nie tak. W ogóle nie tak. Moge ci powiedziec jak… ale co mi za to dasz? - mężczyzna przekrzywił głowę w nie do końca naturalny sposób.
Hektor pokręcił głową.
Nie… jeszcze nie chcę wiedzieć. Zbyt mocno kupgrhczysz jeśli chodzi o wiedzę. Pozwoliłem ci wejść do tego śwghriata, choć na bagienne uroki, sam nie wiem czemu. Nie mamy jednak czasu, by gawędzgrić. Nasuń kaptur głębiej na głowę. Na pierwszy rzut oka widać, żeś demon.
Zachichotał w odpowiedzi po czym nasunął kaptur na głowę.
- Jak sobie życzysz rycerzu cztery ryby. Co jeszczę moghę dla ciebie uczhynić? - zabulgotał kłaniając się delikatnie. Był rozbawiony.
Przez moment Hektor zastanawiał się, lecz pokręcił głową zniechęcony.
Po prostu, nie sprawiaj kłopotów… – wzdrygnął się słysząc kroki na schodach – Porozmawiamy jak opuścimy miasto.

Gveir nałożył maskę po drodze do karczmy. Kiedy stanął u stóp schodów i zobaczył Hektora rozmawiającego z zakapturzoną postacią, rzekł:
- Hektor. Wybywamy natychmiast. Pal licho, co żeś zostawił w komnacie.
Po czym rzucił spojrzenie na nowego towarzysza Hektora.
- Ten tutaj się Hebaldowi nie spodoba - dodał jeszcze na odchodnym.

Hektor zwrócił zdziwiony spojrzenie na Gveira. Czyż nie widział że to giermek, którego chwilę wcześniej położyli trupem? Spokój najemnika zadziwiał za każdym razem.
- Hebald nie ma wyjścia - oznajmił gdyż wciąż uważał że to mag był poniekąd odpowiedzialny za pojawienie się demona. - Już idziemy… Gveir, czy ten tu ujdzie za człowieka jak kaptur nasunie?

- Ohoho… - zaśmiał się cicho zakapturzony. - Jak się schowam w wozie to mnie nikt nie zobaczy… torba była jednak znacznie znacznie milsza.

Gveir wzruszył ramionami.
- Dopóki nie będzie śmierdzieć rozkładem i śmiercią, chyba ujdzie.

Hektor krytycznie popatrzył na ożywione zwłoki.
- Na pewno nie zacznie od razu… zdążymy wyjechać.
Rycerz złapał pozostałe elementy swojego dobytku i skinął na ożywieńca wskazując wyjście.

- Hmpf, nie jestem martwy… - demon zabulgotał pod nosem urażonym tonem. Nie ociągał się jednak i chwiejnym krokiem podążył za dwójką. Kiedy wchodzili do stajni do pozostałych dołączył Aurarius. Trzymał swoje rzeczy w nieładzie jakby właśnie wbiegł. Kiedy do stajni wszedł jednak demon jego twarz zmieniła się niemal nie do poznania. Porosły ją złote łuski, a sam smok zasyczał.
- Co tu robi ta plugawa istota?!

Gveir wzruszył ramionami, spodziewając się takiej sytuacji. Był to jednak towarzysz Hektora, więc wolał, żeby to ten przemówił pierwszy.

Słysząc kroki Esmond obrócił się stojąc na wozie. W dłoniach trzymał świeżo załadowaną kuszę, którą przygotowywał na drogę. Wpierw zdziwił się widząc giermka, jednak zauważając jego stan, oraz reakcję Aurariusa, dość szybko połączył fakty.
-Coście zrobili?

Rycerz pokręcił głową spodziewając się tych pytań, ale do końca nie wiedząc co odpowiedzieć. Jak zwykle jednak mógł odwołać się do swych cnót. Jedną z nich było to, że nigdy nie kłamał. Nie miał jednak pewności co do natury “demona”, a pamiętał że tamten się obruszył gdy został tak nazwany podczas pierwszego spotkania.
- Istota z którą rozmgrwhawialiśmy w śnie Izabeli. Wyciągnąłem ją na zewnątrz, a teraz opętała ciało tego nieszczęśnika. Porozmawiajmy jak już wyjedzghriemy z miasta.

Aurarius zasyczał, zawarczał i zacisnął swoje notatki gniotąc je.
- Nie pojadę razem z tym w jednym wozie!
- I tak zaczęło być ciasno - Ristoff odezwał się po raz pierwszy. Jego chłodne spojrzenie mroziło.
- Jak zagwarantujesz rycerzu, że to nas nie zaatakuje to nie mam problemu. Jeśli zrobi jeden fałszywy ruch zgniotę go jak robaka, którym jest.
Groźba musiała podziałać na "demona" bo cofnął się za Hektora.
- Może twój dzielny zwierz nas poniesie?

- Mogę tylko zagwarantować że jeśli uniesie na was swą dłoń, spotka się z moją stalą - odpowiedział. - Pojedzie ze mną na wargu jeśli Rybożer wytrzyma. Rybożer!?
Podniósł głos pytająco kierując uwagę na wierzchowca.

Gveir wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale ugryzł się w język. Zastanawiał się, czy przypadkiem, choć rycerz gwarantował bezpieczeństwo fizyczne, co mogło się stać z ich duszami - choć po prawdzie na magii się nie znał, zastanowił się, co mogła oznaczać obecność demona w drużynie. Był to bowiem już drugi, jeśli tylko jego broń miała się zaliczać jako demon właśnie.

Esmond pokręcił głową z dezaprobatą. Jemu również nie odpowiadała obecność demona, zwłaszcza że i tak przyciągali zbyt dużo uwagi. Nie było jednak czasu na kłótnie, musieli ruszać.
- Później rozstrzygniemy sprawę tego...czegoś. Wpierw musimy opuścić miasto- przypomniał, pospiesznie wracając do przygotowywania wozu.

Rybożer na pytanie rycerza położył uszy po sobie i pochylił głowę do dołu.
- No… no… jak tak pan prosi… to wytrzymam - wyjęczał podchodząc bliżej. Niepewnie patrzył swoimi ogromnymi oczyma, ale grzecznie czekał. Karhu natomiast fuknęła na broń swojego jeźdźca, ale również nie sprawiała problemów. Aurarius popatrzył po wszystkich. Zacisnął usta w kreskę i wpakował się do wozu. Widząc to Ristoff również wsiadł. Kiedy sięgał aby się oprzeć zatrzymał się na moment i spojrzał na kikut z brakującą dłonią. Warknął pod nosem i podciągnął się drugą ręką. Był wściekły.

Wóz ruszył. Dizi wraz z Esmondem na siedzisku woźnicy, a pozostali w środku lub na wierzchowcach. Demon zaciągnął mocniej kaptur i przytulił się wręcz do rycerza aby ukryć swe oblicze. Z początku yataki szły wolno. MInęli kilka przecznic i Ristoff zatłukł w ścianę. Karzeł niechętnie pospieszył zwierzęta. Jadący za wozem jeźdźcy uważnie się rozglądali szukając kłopotów. Chwile upływały niemiłosiernie długo. Rycerz widział jak przechodnie z zaciekawieniem patrzą na jego pasażera i na niego samego. Gveir również zbierał na swojej niedźwiedzicy spojrzenia. Esmond zaś dojrzał jak Dizi coraz bardziej się denerwuje. Był blady i mocno zaciskał dłonie na lejcach.

W końcu dotarli do bram po drugiej stronie miasta. Strażnicy uważnie przyglądali się każdemu z nich.
- A temu co? - zapytał nagle bardziej gorliwy wskazując na demona.

Rycerz spodziewał się, że takie pytania mogą się pojawić, więc zawczasu przygotował w głowie odpowiedź. Nie mógł kłamać, więc powiedział prawdę.
- Po tym jakeśmy się urządzili w gospodzie, ledwo na nogach się trzyma - odrzekł spokojnie. - Ale śpieszno nam, więc wydobrzeje po drodze.

- Hej, kolego? Wszystko w porządku? - strażnik mimo wszystko zapytał podchodząc bliżej. Sięgnął ręką do demona, a ten odtrącił go ręką.
- Wody… - jęknął swoim charczącym głosem.
- Fiu, fiu! Faktycznie zabalowaliście. Nie męczcie go za bardzo. He he - wraz ze strażnikiem zaśmiało się kilku innych. Nawet wam pomachali kiedy ruszyliście dalej.

Mięła godzina nim niektórzy się rozluźnili. Póki co nikt was nie gonił. Słońce leniwie przeświecało spomiędzy chmur. Nie zapowiadało się jednak aby miał padać śnieg. Obciążony Rybożer nieco bardziej niż zwykle sapał lecz z jego pyska nie poszły słowa skargi. Dopiero gdy już brzuchy wołały o cokolwiek Ristoff zarządził odpoczynek. Wóz zatrzymał się przy wiacie stojącej obok szlaku. Nie dane było jednak podróżnikom odpocząć w spokoju.
- Nie będę dzielił przestrzeni z plugawcem! - wysyczał Aurarius kiedy obaj z demonem próbowali wejść do środka.

Esmond zeskoczył z wozu, oglądając się jeszcze na drogę którą przyjechali.
- Dlaczego to z nami ciągniesz Hektorze.- zapytał spokojnie. Do tej pory miał rycerza za rozważną osobę, liczył więc na dobry argument, dla którego ten postanowił zabrać ożywione zwłoki.

Hektor sam do końca nie wiedział. Działał pod wpływem impulsu. Zeskakując z Rybożera pogłaskał i poczochrał go namyślając się. Odpowiedź w końcu przyszła.
- To jest ta istota, którą spotkaliśmy w śnie Izabeli. Twierdzi że dużo wie, a ja jestem utopcem Esmondzie… mam mnóstwo pytań o to czego nie pamiętam.
Spojrzał na opętane ciało szukając potwierdzenia swych przypuszczeń.

Demon mierzył się spojrzeniami ze smokiem. Odwrócił się jednak do utopca uśmiechając się.
- Skoro już o tym mówimy. Nazywaj mnie po imieniu. Kruk? Pamięta to ktoś jeszcze? - zażartował przenosząc wzrok na Gveira.
- Parszywa istoto! Wykorzystujesz ich potrzeby dla swoich własnych niecnych planów! - zawarczał nagle Aurarius. Kruk spojrzał na niego gniewnie.
- Och tak jakbyś ty tak ładnie nie zmanipulował Gveira i Esmonda do wykonania dla ciebie brudnej roboty.
- Wcale nie!
- Oooch, ukradli mi rzeczy, zrobię ci coś w zamian jak mi je znajdziesz.
- Skąd..! To co innego!
- Ta, jasne. Układ to układ smoczątko. Nie spinaj się tak.

Hektor, choć miał mieszane odczucia względem istoty ze snu musiał uznać jej logikę. Rozumiał też Aurariusa. W obu przypadkach jednak to była jednak logika zwykłych kmieciów, czego nie omieszkał wspomnieć.
- To jakie intencje stały za waszymi prośbami to jedghrno. To dlaczego ktoś godzi się pomóc to drugie. Czyste serce nie odmówi potrzebującemu. - rzekł stanowczo. - Nawet jeśli chcę odpowiedzi, w tamtej chwili myślałem o podgrhaniu pomocnej dłoni. Nie uwierzghrę, że po wizycie w umyśle pięknej Izabeli, włamywaniu się do cudzych pokoi, wspólnej walce i przelewaniu krwi, a wreszcie po spotkaniu smoka… towarzystwo Kruka miałobhry być problemem.

- Demon prawdę rzecze - rzekł Gveir spod swojej lisiej maski. - Każdy układ jest warty swojej ceny, jeśli tylko w istocie cena jest odpowiednia - dodał, dotykając lekko ostrzy zawieszonych na łańcuchach, które chrzęściły cicho na mroźnym powietrzu.

Sam niewiele miał do dodania, bowiem myślał bardziej o następstwach zamordowania jednego z paladynów. Czy pogoń będzie długa i zajadła? Cóż, zanosiło się na to, że nawet jeśli pofatygują się po nich, Ostrza Furii i ramię Hektora były więcej, niż czemu mogli sprostać ludzcy wojownicy.

Pozostało zatem dalej zdążać do ich celu.

Gveir zastanawiał się jednak… W jaki sposób Hebald stracił rękę? Nie był jeszcze pewien, w jaki sposób mógł się spytać maga o to, by nie sprowokować jego gniewu.

Aurarius przygnieciony opinią rycerza jak i najemnika cofnął się. Nikt ostatecznie nie staną po jego stronie i widać było, że źle mu z tym. Spojrzał tylko smutno na Esmonda.
- To ja zostanę na zewnątrz. Zimno mi nie szkodzi - wymamrotał pod nosem i obszedł wiatę. Wszyscy usłyszeli jak ciężko usiadł w śniegu.

Trzeba było wam rozpalić ognisko i ogrzać się. Dizi jak zwykle się za to zabrał. Suche porcje jedzenia zostały rozdane. Kruk, również wziął jedną dla siebie. Ristoff westchnął.
- Masz szczęście, że uzupełniłem zapasy.
Demon nie odpowiedział pozwalając ciszy wedrzeć się pomiędzy siedzących.

Hektor postanowił pierwszy przerwać ciszę. Nie chciał jednak jeszcze rozmawiać z demonem. Nie miał nic na wymianę. Wskazał więc na kikut maga.
- Co się stało? Myślałem że tylko my walczylghriśmy.

Gveir przysłuchiwał się rozmowie. Także ciekaw był odpowiedzi na to pytanie.

Ristoff wściekle wbił spojrzenie w kikut.
- Nie tylko wy. - warknął. - Do stajni też weszła grupka. To, że nic nie widzieliście to zasługa magii. Nic z nich nie zostało.
Dopiero teraz kiedy była chwila spokoju Esmond jako jedyny dostrzegł, że kikut nie wygląda naturalnie. Nie była to otwarta rana, odcięte ciało lub choćby zrośnięte. Wyglądało raczej jakby ktoś ułamał kawałek bardzo starego… czegoś. Dłoń nie została ucięta, a urwana lub wręcz złamana.

- A na mnie narzekają , że niby pakty z demonami robię, a tu grubsze sprawy się kroją... - mruknął po cichu Gveir, zobaczywszy kikut Ristoffa.

-Więc co się stało z Twoją dłonią? dociekał Esmond. Mag miał zbyt wiele sekretów, liczył więc że choć raz się czegoś dowie.

Ristoff milczał. Uderzał palcami drugiej dłoni o kolano. Dizi w końcu nie wytrzymał.
- Hebaldzie… chyba możesz nam powiedzieć. Wystarczająco dużo razem przeszliśmy…
- Walka, to walka, czego oczekujecie? Ja ich zabiłem, a oni ucieli mi dłoń. To nie jest teraz istotne - mag nerwowo zaczął miętosić swój wisior w dłoni. - Zbliżamy się do celu naszej podróży. Dzisiaj powinniśmy dotrzeć do wieży strażniczej. Tam powinno nam się udać przenocować. Zostanie jedna wioska od której będzie już blisko. Proponowałbym zostawić tam osoby niezwiązane z tą wyprawą. Nie chcę aby ktoś mi się plątał pod nogami, albo co gorsza naruszył ślady. Nie wiem co nas tam czeka, a wystarczy mi osób jakie mam już na sumieniu.
Dłoń maga zacisnęła się na wisiorze. Lily zaczęła z nimi podróż lecz ją zakończyła dużo wcześniej. Młoda magini umarła z własnych błędów lecz widać Ristoffa ciągle to męczyło. Izabela jednak nie przyjęła za dobrze jego słów.
- Potrafię o siebie zadbać jeśli trzeba!
- Mnie to też dotyczy? - zapytał rozbawiony demon. Dizi postanowił przemilczeć.

- Poza tym - zauważył Gveir - nadal możemy się obłowić na skarbach pozostawionych przez wyprawę. Należy mi się moja dola.

- Kto będzie chciał odejść odejdzie - rzekł Hektor - Nie obciążaj swego sumienia kimkolwiek kto dołączył do tej wyprawie Hebaldzie, gdyż każdy czyni to z własnej woli. - skinął na jego kikut i zakłopotał się - Czy… czy potrafisz wyczarować nową dłoń?

- To pewnie jedna z tych reguł magii, które wszyscy czarodzieje znają - sarknął Gveir. - Znaczy się, nie można. No chyba, że się złoży ofiarę bogom. I trzeba rzucić kośćmi. Koniecznie muszą być w to zamieszane kości - Gveir odchrząknął z zadowoleniem.

Ristoff westchnął.
- Nawet w żartach nie mieszaj magii z resztą bogów - mag splunął - W ogóle co ci po głowie chodzi aby o nich wspominać kiedy brudzisz swoje ręce demonicznym paktem i nosisz maskę Pań Lasu na twarzy?? W życiu nie spotkałem bardziej nierozważnego człowieka! Prosisz się aby spotkał cię zły los. Nie dziwię się, że mamy tyle problemów odkąd dołączyłeś. Sprowadzasz ich uwagę na nas wszystkich nawet bardziej niż nasze akcje.
Mag znowu się zezłościł. Jego gniew skończył się tylko na zbielałych knykciach zaciśniętej pięści.
- Dostaniesz swoje monety jak dotrzemy do obozu ekspedycji. A co do mojej ręki… tak mógłbym ją “wyczarować”. Musiałbym tylko mieć chętnego do oddania swojej dłoni. Tradycja biologii pozwala na takie rzeczy bez niepotrzebnych ofiar… wszystkie są potrzebne. - żachnął się.

Gveir nim odpowiedział usłyszał szept. Znajomy kobiecy głos.
“Jesteś gotów? Nudzę się”
Marza niecierpliwiła się.

Głos, który zapewne wydobył się z maski, nie zdziwił Gveira. Przypomniał mu o czymś odległym… Czymś, co być może kiedyś pamiętał, zupełnie jak jakaś odległa myśl, która czasem przychodzi i odchodzi w tym samym momencie.

- Kimkolwiek jesteś, zostań tam, gdzie jesteś - syknął Gveir cicho w stronę szeptu, uważając, by inni nie zauważyli tego.

Po czym odparł na uwagę maga:

- Te artefakty, które zdobyłem, warte są swojej ceny - rzekł. - Chętnie wezmę inną broń, jeśli tylko posiadasz coś równie efektywnego. Co do bogów zaś… Wątpię, żeby to, co robię, ściągało ich uwagę.

Tu zrobił pauzę.

- Zapewne przyciągamy ich uwagę, bowiem natura tej wyprawy urąga im prawom - domyślił się. - Moje pakty z demonami i maska to zapewne nic w porównaniu z tym, co zobaczymy u jej kresu.
 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!
Santorine jest teraz online