Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-02-2020, 18:31   #7
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację

Dźwięk budzika, z początku cichy, narastał stopniowo wypełniając sypialnię dźwiękami pianina. Był to jeden z tych budzików, które pozwalają na download ulubionej melodii i właśnie odtwarzał Unforgiven, zespołu Metallica. Właścicielka budzika zdecydowanie niechętnym ruchem ręki zmusiła go do tego by zaprzestał. Towarzyszyło temu ciche “klik”. Niestety, było już za późno. Nieludzko szybki, czarny pocisk wystrzelił zza na wpół otwartych drzwi prowadzących do garderoby i z impetem wylądował na łóżku. Impet ten nie był co prawda zbyt wielki, bowiem i pocisk nie należał do tych o dużych gabarytach, zaraz jednak rozpoczęło się jego powolne, uciążliwe i nie dające się zignorować rozbrajanie. Raz po raz, ciało leżącej pod pościelą kobiety było atakowane. Z początku te ataki były delikatne, szybko jednak przemieniły się w serię poczwórnych, wzmocnionych ciężarem samego pocisku, uderzeń.
- Już, już, wstaję - poddała się w końcu, bo i nie istniało inne wyjście z tej sytuacji. W nagrodę otrzymała pełne wyrzutu “miauu”. No tak, zapewne z miski wyjrzało dno, a to wszak było niedopuszczalnym zaniedbaniem wymagającym zastosowania odpowiedniej kary. Cielesnej lub dźwiękowej, ewentualnie psychologicznej w postaci pary złotych oczu spoglądających na człowieka z wyrzutem rzędu tego, jaki się należy osobie, która zostawiła małe dziecko na śmierć głodową. Lub większego, bo mniej więcej taka skala była tu stosowana.

Nie było wyjścia, trzeba było wstać. Niechętnie, bo niechętnie Izabela podniosła się z łóżka, przetarła dłonią twarz i odrzuciła kołdrę. Basti okazała swą łaskę i zaczekała na nią aż kobieta wstanie i ruszy w stronę drzwi prowadzących na korytarz, a następnie do kuchni. Psik także już był na nogach.
- Wiem, wiem, zaraz się wami zajmę - obiecała, nastawiając czajnik i wyciągając kubek z szafki, a następnie sięgając po puszkę kociej karmy. Jakieś priorytety należało mieć.

Popijając herbatę spoglądała w okno, widząc głównie odbicie własne i mieszkania, przetykane światłami miasta. Był kwadrans po godzinie piątej rano i Warszawa wciąż spała, a przynajmniej w większości. Cisza tej pory dnia była przyjemna, chociaż Izabela nie mogła się nią cieszyć zbyt długo. Przynajmniej stojąc w ciepłym wnętrzu mieszkania. Psik już czekał, trzymając w pysku smycz. Nie było wyjścia, trzeba się było pospiesznie ubrać i wyjść by zadośćuczynić rytuałowi, jaki każdy posiadać psa musiał się oddawać o tej, dla wielu nie boskiej godzinie.
Spacer był krótki. Nie mogła sobie pozwolić na zbyt długi, poza tym było zimno. Po powrocie nastawiła mechanizm automatycznego wydawania jedzenia, by wydzielił odpowiednią ilość suchej karmy za dokładnie kwadrans. W tym czasie ponownie się rozebrała i wzięła prysznic, szykując się do stawienia czoła kolejnemu dniu. Była środa, dwudziesty marca. Nie miała na ten dzień zaplanowane zbyt wiele. O jedenastej była umówiona na wizytę u dentysty, godzinę później u weterynarza na rutynowe szczepienie obu zwierzaków. O czternastej miała przyjść pani Majewska na kolejną sesję Reiki. O szesnastej z kolei rozpoczynała się jej zmiana w Asy, która to zmiana miała trwać do dwudziestej pierwszej.
Po prysznicu zrobiła sobie śniadanie i przez kolejne pół godziny korzystała z okazji by nieco nadrobić czytanie. Na początku tygodnia rozpoczęła “Anatomię Zbrodni” i książka ta coraz bardziej ją wciągała przez co Izabela wykorzystywała każdą wolną chwilę by oddać się swojej pasji. Pół godziny zmieniło się jednak w godzinę i zapewne upływ czasu byłby kontynuowany bez kontroli gdyby nie Bastii. No tak, nie dało się długo ignorować czarnej bestii, którą jak nic zesłały na nią siły piekielne. Chwilę zabawy i kolejne dwa zadrapania później Izabela uznała, że pora na pozyskanie sił na ów dzień. Nie żeby jej ich brakowało ale gdyby nie poświęciła czasu na połączenie się z energią, później czułaby ów brak w sposób, w który osoba codziennie pijąca kawę odczuwała jej brak.
Włączyła dyfuzor, uprzednio napełniając go wodą i czterema kroplami olejku eukaliptusowego i miętowego. Czuła lekkie drapanie w gardle i wolała się zabezpieczyć. Z głośników popłynęła łagodna muzyka wydobyta z mis dźwiękowych. Proces samoulecznia mógł się rozpocząć.

U dentysty spędziła jedynie kwadrans. Miała to być tylko wizyta w celu rutynowego sprawdzenia stanu zębów i nie wymagała poświęcenia na nią więcej niż kwadransa. Do domu dotarła na pół godziny przed wizytą u weterynarza, więc miała dość czasu by na spokojnie załadować Bastii do nosidełka. Niezwykle pomocna w tym celu była garść jej ulubionego przysmaku serowego. Obeszło się też bez zadrapań, prychania oraz iście piekielnych dźwięków. Miła odmiana, musiała przyznać.

Weterynarz, a później spacer. Wróciła z wystarczającym zapasem czasu by móc zadzwonić do Artura i umówić się na jutro, na spotkanie w herbaciarni w pobliżu jego pracy. Ochota na takowe naszła ją w trakcie sesji z Reiki, a wiedziała już z doświadczenia, że tego typu impulsów należało słuchać. Może potrzebował z kimś porozmawiać, a może to jej potrzebna była taka właśnie rozmowa. Jakby nie było, spotkanie miało mieć miejsce kwadrans po tym, jak Rozbicki skończy pracę.

Pani Majewska, co nie było dla Izabeli wielkim zaskoczeniem, spóźniła się na spotkanie. Na szczęście tym razem zadzwoniła. Była to niezwykle kochana kobieta, która jednak borykała się z poważnymi problemami zdrowotnymi i nie tylko. Wykryty u niej rak płuc nie poddawał się żadnemu leczeniu jakiemu poddawali ją lekarze. Do tego jej najmłodsza córka, mająca jedynie osiemnaście lat, niedawno wylądowała w szpitalu po poważnym wypadku samochodowym. Rokowania były takie, że nigdy już nie odzyska władzy w nogach. Pani Majewska nalegała na to by Izabela zajęła się także nią, jednak póki dziewczyna przebywałą w szpitalu, nie było to możliwe. Lekarze zwyczajnie odmawiali zgody na nieortodoksyjne leczenie na terenie ich oddziału. Było to nastawienie, z którym Izabela nie raz już musiała walczyć co nie znaczyło, że się poddawała.

Jakimś cudem, gdy już pożegnałą panią Majewska i przygotowała sobie lekki obiad, okazało się że zostało jej pół godziny do chwili, w której powinna rozpocząć zajęcia z jogi. Szybko przygotowała się do pracy, poprawiła makijaż, sprawdziła czy podajniki karmy są odpowiednio ustawione i działają, po czym niemal wybiegła z mieszkania. Nie na tyle chaotycznie jednak, żeby nie sprawdzić czy na pewno je za sobą zamknęła. Był to nawyk nabyty jeszcze w Londynie. Niekiedy zdarzało się jej wracać aż z parteru byle tylko jeszcze raz nacisnąć klamkę i przekonać się że tak, na pewno drzwi są zamknięte.

Asy studio, jak zresztą miało to miejsce niemal zawsze, przywitało ją wonią olejków do masażu i łagodną, relaksującą atmosferą. Uwielbiała to miejsce i uwielbiała swoją pracę. Miała okazję spotkać tu ludzi, którzy myśleli jak ona, którzy podzielali jej spojrzenie na świat. Zdrowie własne i zdrowie planety było tu czymś świętym. Za drzwiami zostawiało się problemy, z którymi każdy borykał się na co dzień i wkraczało do oazy spokoju. Uczucie ulgi było niemal fizyczne. Przynajmniej Izabela tak to dostrzegała. Oczywiście, nie było to coś, co każdy był w stanie doświadczyć czy chociaż dostrzec. Ludzie przychodzili tu by przez chwilę pozwolić swoim ciałom i umysłom ochłonąć, jednak nie każdy był w stanie osiągnąć ów stan. Niektórzy nawet w trakcie sesji masażu nie byli w stanie odłożyć na bok telefonu. Raz nawet padło pytanie od klientki czy może korzystać z laptopa w trakcie zabiegu. Tak, nigdy nie można było być pewnym tego, z czym przyjdzie się zetknąć. Był to jeden z tych powodów, dla którego Izabela nie traktowała swojej pracy jak pracę, a bardziej jak sposób na spędzenie wieczoru. Było to hobby, jej styl życia. I tak, wiedziała że ma szczęście bo odnalazła swoje powołanie i mogła się z niego utrzymać, mogła żyć życiem, które sprawiało jej radość. Gdyby potrafiła, obdarowałaby tym darem każdego. Niestety, jedyne co była w stanie zrobić to ofiarować godzinę czy półtorej spokoju, relaksu i odprężenia.


O dwudziestej pierwszej nadal nie była gotowa do wyjścia, mimo iż jej zmiana dobiegła końca. Zawsze tak było. Jeszcze minuta, jeszcze dwie, a w końcu pięć, dziesięć itd. W takich chwilach przydawała się znajomość z Iloną, która miałą zapasowe klucze do jej mieszkania i mogła wyprowadzić Psika na spacer. Tym jednak razem Izabela nie zadzwoniła do sąsiadki. Istniała spora szansa na to, że się jej uda dotrzeć do domu przed dziesiątą, a do tego czasu jej kochane zwierze powinno wytrzymać.

- Jutro przychodzisz tylko na trzy godziny? - zapytała Ela, skupiając na sobie uwagę Izabeli, którą na chwil kilka odciągnął widok wspaniałego księżyca w pełni. Gdzieś także odezwały się dzwony, wybijające godzinę dziewiątą. Trochę się zdziwiła bo nie pamiętała by kiedykolwiek wcześniej je słyszała ale też szybko uznała, że mogła zwyczajnie nie zwrócić uwagi. Kwestia zaś była na tyle małej wagi, że zaraz umknęła jej z myśli.
- Tak, tylko trzy - potwierdziła, przechodząc od umieszczonego przy oknach stolika, na którym układała ulotki, do siedzącej przy biurku koleżanki. - Marlena wspominała coś o pełnym etacie ale jakoś nie mogę się na to zdecydować - westchnęła, opierając łokcie o blat. - Lubię swój wolny czas - oświadczyła, uśmiechając się.
- Gdyby każdy miał tak jak ty to coś takiego jak pełny etat by zwyczajnie nie istniało - sarknęła w odpowiedzi Ela, przebiegając szybko po klawiaturze.
- I co niby miałoby w tym być takiego złego? - Izabela tylko pogłębiła swój uśmiech, co zostało przywitane parsknięciem i pełnym negatywności kręceniem głową.
- Od razu widać, że nie masz dzieci ani rodziny na utrzymaniu - usłyszała, wyłapując w głosie koleżanki wyraźne nuty zmęczenia.
- Piotrek nadal nie znalazł pracy? - zapytała, gubiąc na chwilę uśmiech i przyoblekając twarz w powagę.
- Ano… - Ela westchnęła, przerywając na chwilę stukanie i skupiając się na swojej rozmówczyni. W lobby nie było nikogo więc mogły rozmawiać swobodnie.
- A co z tą ofertą, którą znalazł w tamtym tygodniu? Tą o pracy w magazynie - przypomniała sobie, że coś na ten temat słyszała.
- Jeszcze nic nie odpowiedzieli. Może przyjmą, może nie - kobieta wzruszyła ramionami. Izie było jej piekielnie żal. Ela była wspaniała. Trójka dzieci, dom, bezrobotny mąż i na dodatek chory ojciec. Wszystko na jej głowie, a jednak i tak znajdowała czas na to by upiec tort na urodziny koleżanki czy zapytać o zdrowie chorego dziecka. Zawsze pamiętała kiedy ktoś obchodzi swoje święto, zawsze potrafiła ogarnąć wszystkie spotkania pracowników, nigdy też nie zdarzyło się jej stracić cierpliwości przy nawet najbardziej uciążliwym kliencie. Była świętą, tyle że za tą świętość płaciła i to dużo. Nie były to kwoty liczone w złotówkach czy innej walucie, a w zdrowiu. Pomimo tego, że miała tylko trzydzieści pięć lat to nawet po nałożeniu makijażu wyglądała na znacznie więcej. Coraz częściej także można było usłyszeć, że znowu musi iść do lekarza bo to, czy tamto. Izabela miała raz okazję ujrzeć ilość tabletek jakie Ela brała. To nie było życie tylko powolne umieranie. Ona by tak nie dała rady. Może kiedyś, jednak teraz już nie.


Piętnaście minut po dwudziestej pierwszej szła już do metra, nucąc pod nosem “Gimmie, gimmie, gimmie” Abby, którą to melodię podchwyciła przechodząc obok sklepu monopolowego. Było dość chłodno ale całkiem przyjemnie.
Ulice były dość puste. Gdzieniegdzie pojawiła się jakaś osoba, czy grupa osób. Właśnie minął ją jakiś rowerzysta. Ich oczy spotkały się na moment. Rowerzysta uśmiechał się i pojechał dalej.


Uderzenie serca później, Iza usłyszała huk, tuż za swoimi plecami. Odruchowo odwróciła się. Rowerzysta leżał na ziemi, zaś jego rower na ulicy. Czerwona toyota odjeżdżała z piskiem opon.
Zamarła na kilka sekund. Niedowierzanie nie pozwalało na to by widok, który rejestrowały jej oczy, przedarł się do umysłu. Była niczym łania przyszpilona reflektorami samochodu. Tyle, że to nie jej groziło niebezpieczeństwo. To nie ona leżała na ziemi. No właśnie, na ziemi…
Oszołomienie minęło, dzięki czemu odzyskała władzę nad swoim ciałem. Z początku powoli, jednak z każdym kolejnym krokiem szybciej, ruszyła w kierunku poszkodowanego. Jednocześnie rozpoczęła przeszukiwanie wnętrza torebki w poszukiwaniu telefonu. Szukała na oślep, bardziej skupiona na ofierze “hit and run” niż na tej czynności. Gdy dotarła do mężczyzny, przyklękła na jedno kolano.
- Hej, nic ci nie jest? - zapytała, chociaż było to pytanie z rodzaju tych, które się zadaje pomimo tego, że jest się świadomym tego jak głupio to brzmi.
- Żyję - odpowiedział rowerzysta. Był to mężczyzna po trzydziestce. Ubrany w kurtkę i jeansy. Całe szczęście Jechał w kasku. Usiadł o własnych siłach. - Boli mnie noga. O cholera jasna…
Tu gdzie byli, na chodniku było na tyle jasno od okolicznych lamp, by dobrze móc zobaczyć dlaczego rowerzysta przeklął. Jego spodnie były rozcięte, a co z tym idzie skóra nogi również. Była to podłużna rana o długości mniej więcej piętnastu centymetrów, która zaczynała obficie krwawić. Na pierwszy rzut oka, mogła być skutkiem zderzenia ze szklaną butelką po piwie, która rozbita leżała na ulicy, lub niefortunnym przejechaniem po wysokim murku dzielącym ścieżkę rowerową od chodnika.
- Widziałaś go? Wjechał wprost na ścieżkę. Idiota jakiś - skomentował mężczyzna patrząc na swoją rana nogę.
Izabela pokręciła głową, jednocześnie porzucając grzebanie w torebce i zdejmując biały szal, który miała na szyi. Nie było to może szczególnie higieniczne, jednak w obecnej sytuacji wydało się jej lepszym pomysłem niż pozwolenie na to by krew sobie po prostu leciała.
- Nie, nie samego zdarzenia, a jedynie moment w którym już odjeżdżał - powiedziała, zwijając szal i przykładając go do rany w próbie zatamowania krwawienia. W torbie miała plastry ale takie bardziej pasujące do nacięcia spowodowanego kartką papieru niż czegoś takiego.
- Będą potrzebne szwy - poinformowała, jak nic bez potrzeby. - W torbie mam telefon, jakbyś mógł go wyjąć - poprosiła, bo mężczyzna sprawiał wrażenie na tyle przytomnego że raczej nie miał wstrząsu mózgu, a przynajmniej nie był to wstrząs poważny. - Wybacz, nie mam nic innego - mówiła dalej, bo mówienie pozwalało się jej skupić na tym co robiła. W myślach zaś powtarzała pięć zasad, które tworzyły mantrę. Dzięki temu była w stanie logicznie myśleć i nie panikować. To ostatnie bowiem z pewnością nikomu by teraz nie pomogło.
- Dzięki - odezwał się mężczyzna, prawdopodobnie dziękując po prostu za to, że mu pomaga - w którejś konkretnej przegrodzie? - zapytał wyciągając dłoń w stronę jej torebki. - Wolałabym, żebyś określiła gdzie mam szukać, to krępujące przeszukiwać czyjąś własność.
W odpowiedzi usłyszał parsknięcie śmiechem.
- Wybacz, nie mogłam się powstrzymać - przeprosiła, próbując zapanować nad wesołością. - Ja tu próbuję ochronić cię przed wykrwawieniem, a ty pytasz o przegrodę torebki bo nie chcesz przeszukiwać cudzej własności. To.. To trochę komiczne - wyjaśniła, obdarzając poszkodowanego ciepłym uśmiechem. - W tej szerokiej, z tyłu, na suwak. Obawiam się że wpadł głębiej bo gdy próbowałam sama go wyciągnąć to nie mogłam na niego trafić. Możliwe że wpadł pod książkę - dodała, starając się naprowadzić go na właściwe tory.
Mężczyzna również się zaśmiał, chociaż trochę bardziej nerwowo. Zaczął szukać telefonu zgodnie ze wskazówkami. Iza zauważyła, że w pewnym momencie zaczął poruszać stopą.
- Czuję mrówki - powiedział - ale ból mija. Myślisz, że to znaczy coś złego? Czuję nogę, nie przestaję jej czuć - wyrażał się jakby wypowiadał na głos swoje myśli jednocześnie analizując czy faktycznie czuje to co mu się wydaje.
Nim dziewczyna zdążyła coś odpowiedzieć rowerzysta wyjął z jej torebki znaleziony telefon.
Zastanowiła się. Mogła tu działać adrenalina, która w takiej sytuacji tamowała odczuwanie bólu. Nie sądziła też by mogło to być coś groźnego skoro nie utracił czucia w nodze. Nie będąc pewną co na ten temat sądzić, przełożyła uciskanie rany na jedną rękę, a drugą wyciągnęła by przyłożyć kciuk do czytnika i odblokować telefon. Zanim jednak powróciła do ponownego uciskania rany dwoma rękami, odchyliła nieco materiał zakrwawionego szala by sprawdzić czy przypadkiem nie dostrzeże czegoś, co mogłoby powodować wspomniane sensacje. Odchyliła tylko odrobinę, uważając by nie zmniejszać nacisku na pozostałej części. Nie sądziła by ta czynność, nawet gdyby przez to wypłynęło nieco więcej krwi, mogła zaszkodzić.
- To na pewno nie oznacza nic złego - zapewniła jednocześnie, z taką ilością wiary we własne słowa, na jaką ją było w tej chwili stać.
Pod odchylonym materiałem dostrzegła świeżą krew, która zdążyła pobudzić nogę i szal. Jednak krwi nie przybywało. Nie sączyła się już z rany. Jeszcze przed chwilą spore, rozległe skaleczenie, teraz wyglądało jak gojące się draśnięcie. Nikt by nie uwierzył, że to rana sprzed trzech minut.
- O przestało mrowić i na razie nic nie boli - powiedział mężczyzna, który jednocześnie wstukiwał na telefonie trzycyfrowy numer - powinienem zadzwonić pod 112 czy 999? - zapytał spokojnym tonem.
- 999 - odpowiedziała automatycznie, próbując jednocześnie zrozumieć co takiego widzi. Nie było mowy by rana zasklepiła się tak szybko. Odchyliła szal jeszcze trochę, jednocześnie przecierając nim ranę z krwi korzystając z tych jego fragmentów, które jeszcze były w miarę czyste.
- Nie rozumiem - myślała trochę na głos, zapominając na chwilę o tym, że mężczyzna ją przecież słyszał. Nikt nie miał takich możliwości regeneracyjnych. Mnisi buddyjscy byli w stanie co prawda kontrolować swoje ciało do poziomu swobodnie mogącego uchodzić za nadludzki, jednak ten człowiek nie był mnichem, a nawet gdyby nim był to i tak było to za dużo. Nadal niepewna tego że postępuje właściwie, całkiem odsunęła szal.
- To chyba nie było tak groźne skaleczenie na jakie wyglądało - oświadczyła, zmuszając usta do uśmiechu. - Nadal jednak dobrze by było gdyby obejrzał cię lekarz - dodała, bo w końcu nie dało się jednoznacznie wykluczyć wstrząśnięcia mózgu, chociaż zaczęła się także zastanawiać czy sama nie powinna udać się do specjalisty. Była pewna, że rana była poważna. Gdyby nie krew na szalu…
Mężczyzna zaczął dzwonić pod 999, słychać było dźwięk wybranego połączenia. W pewnym momencie rozłączył się jednak.
- Jak to? - zapytał zdziwiony. Patrzył na ranę z zaskoczeniem i niedowierzaniem. - Ale, jak to? Przecież… była tu. - Odłożył telefon koło siebie. Skierował dłonie ku swej nodze obmacując ranę. - Nieprawdopodobne! Kim ty jesteś? - zapytał, najwyraźniej cudowne ozdrowienie przypisując Izie.
- Mogłabym zapytać o to samo - odpowiedziała, biorąc głęboki wdech dla uspokojenia. Odsunęła się, zabierając szal z nogi rowerzysty. Jedyne co mogła zrobić to przyjąć rzeczy takimi jakie były. Nic więcej, bowiem cokolwiek więcej mogłoby prowadzić do wniosków, na które nie była gotowa.
- Nadal uważam że powinieneś udać się do szpitala - odłożyła na bok kwestię rany. - Mogło dojść do wstrząśnienia mózgu. Mogą też się pojawić inne konsekwencje tego wypadku. Nie udało się połączyć? - Zapytała w końcu, przenosząc wzrok na telefon, w dłoniach jednak nadal ściskając szal.
- Nie. Przerwałem połączenie. I co im powiem? Może lepiej zadzwonię po kumpla. Zabierze rower i pojedziemy na izbę przyjęć. Nie potrzebuję karetki - rowerzysta w napływie entuzjazmu próbował wstać teraz na nogi. Z pewną dozą ostrożności i niepewności. Podniósł też telefon Izy. Wyglądało na to, że może stać na nogach. Ugiął je w kolanach. Poruszał stopami. Wszystko działało. W końcu wyciągnął do niej rękę z jej telefonem by go oddać. - Zadzwonię ze swojego.
Także wstała, otrzepała spodnie i odebrała telefon.
- Poczekać z tobą aż przyjedzie? - Zaproponowała, bo jakoś tak nie sądziła, że zostawianie ofiary wypadku było rzeczą rozsądną. Chyba także łączyły się z tym jakieś konsekwencje prawne, jednak w tej kwestii się nie orientowała.
- Jeśli chcesz - powiedział mężczyzna, dodając do tego uśmiech - jestem Wojtek. Miło mi cię poznać.
- Wolałabym się później nie martwić czy jednak na pewno nic ci się nie stało. Nie mówiąc już o tym, że teraz czuję się odpowiedzialna za twoje, jeżeli nie zdrowie to chociaż bezpieczeństwo - oświadczyła, odpowiadając na uśmiech. Odetchnęła, a następnie zaczęła szukać w torebce wilgotnych chusteczek antybakteryjnych. Co prawda nie były w stanie pozbyć się krwi z ubrania to jednak przynajmniej z dłoni mogłaby ją dzięki nim usunąć. Nie czuła się dobrze czując jej obecność na skórze i woń wdzierającą się do nosa.
- Izabela - przedstawiła się z lekkim opóźnieniem. - I wzajemnie, chociaż chyba wolałabym żeby odbyło się to w nieco innych warunkach - dodała pogodniej. - Mieszkasz gdzieś niedaleko?
- Tak. Zaczekaj wezmę telefon - mężczyzna oddalił się o kilka kroków od Izy, by zabrać ze ścieżki rowerowej swój rower. Postawił go oparty o znajdująca się blisko nich latarnię. Przez chwilę szukał w sakwie przyczepiej do bagażnika telefonu. Zaraz po odnalezieniu go wybrał odpowiedni kontakt i przyłożył telefon do ucha.
- Cześć. Słuchaj Witek, jakiś palant potrącił mnie autem jak wracałem z pracy rowerem - tu nastąpiła pauza - tak, nic mi nie jest - znów pauza - aha, może trochę, - pauza - tak wiem, pojedziemy i na komisariat też - pauza - tak, jest tu taka pani, ale nic nie widziała, tylko odjeżdżające auto - pauza - aha, dobra. To słuchaj udostępnię ci moją lokalizację i czekam. Dzięki.
Po tym skierował wzrok na Izę.
- Izabela - powiedział - Iza. Dawno nie spotkałem nikogo kto ma tak na imię. Izo, czy mogę dostać do ciebie jakiś kontakt? Złoże zeznania na policji i jeśli będziesz potrzebna mi jako świadek to dam znać. Zgodzisz się?
- Oczywiście - przytaknęła, po czym podała mu swój numer telefonu. - Chociaż nie sądzę bym była w stanie pomóc. Nie pamiętam nawet numeru tablicy rejestracyjnej, a jedynie markę i kolor. Może w pobliżu są jakieś kamery, które zarejestrowały całe wydarzenie - dodała z nadzieją, chociaż przekonała się już wielokrotnie, że to co do niedawna było dla niej czymś normalnym, teraz takim nie było. Mieszkając w Londynie mogła być pewna, że o ile wydarzenie nie miało miejsca w jakiejś słabo uczęszczanej alejce czy uliczce, to na pewno istniała kamera, która je zarejestrowała. Warszawa rządziła się nieco innymi prawami.
- Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem twojej odwagi - zmieniła nieco temat. - Jazda rowerem o tej porze dnia i roku? - uniosła brwi uśmiechając się przy tym. Sama też by chętnie pojeździła ale nadal nie ufała sobie w kwestii prawostronnego ruchu drogowego.
- Odwagi? - zdziwił się Wojtek. Gdy zdziwienie minęło, zaśmiał się. - Jest przecież wiosna. Jest ciepło. Wygodniej jechać rowerem niż iść piechotą. To znacznie szybsze niż auto czy komunikacja miejska. Kiedy inni stoją w korku, ja ich omijam. - Mężczyzna zaczął zdejmować kask. - Jedno co muszę ci przyznać, to pora. Zasiedziałem się w pracy. Dosłownie - wyjaśnił.
- W takim razie jest nas dwoje - przyznała. - Gdybym wyszła o godzinie, o której powinnam… Dobrze się jednak stało, że tego nie zrobiłam - przyznała, przyglądając mu się. Kask kaskiem ale dobrze wiedziała, że nawet mając go na głowie czasami nie da się uniknąć obrażeń. Drobnych, o ile impakt nie był zbyt mocny, ale jednak.
- Sama zamierzam poczekać jeszcze z miesiąc czy dwa zanim się skuszę na takie szaleństwa. Zdecydowanie jednak nie o takiej porze - przyznała, po czym zadała kolejne pytanie. - Praca biurowa?
Gdy zdjął kask faktycznie dało się zauważyć drobne zadrapanie, krew praktycznie już się z niego nie sączyła, pozostawiając świeżutkiego strupa i nieładny ślad proszący się o wytarcie.
- Tak. Programista - odparł Wojtek. - Tym ważniejszy jest ruch. Jeżdżąc autem wychodowałbym maciusia - poklepał się przy tym po brzuchu. Faktycznie, brzuch był płaski, nic niepotrzebnego tam nie wystawało. Wojtek miał zwyczajną, przeciętną figurę. - A ty?
- Głównie joga i masaż - odpowiedziała. Trzeba było przyznać, że “jej” rowerzysta był niczego sobie, czego jakoś tak wcześniej nie dostrzegła. - I zdecydowanie popieram nastawienie. Szkoda, że nie jest ono nieco popularniejsze - dodała. Nie wyglądało na to, żeby głowa doznała jakiś poważnych urazów, chociaż obecnie nie była pewna niczego.
- Sama, ze względów bezpieczeństwa, wolę póki co korzystać z komunikacji miejskiej, tym bardziej że mam dobre połączenie. Na samochód raczej bym się nie zdecydowała. Już i tak jest ich dość dużo na ulicach.
Mężczyzna pokiwał głową, widocznie zgadzał się co do kwestii samochodu.
- Joga? No proszę - powiedział - kolega z projektu namawia mnie żebym poszedł na jogę. Ostatnio od tego siedzenia za biurkiem coraz częściej bolą mnie plecy. Wymieniłem niedawno fotel na taką gimnastyczną piłkę do siedzenia. Fajna sprawa. Ale ciągle mam wątpliwości czy joga może pomóc?
Izabela uśmiechnęła się zanim odpowiedziała.
- Oczywiście, że może - zapewniła. - Wielu uważa, że to tylko inna forma ćwiczeń na rozciąganie lub sposób na zachowanie smukłej sylwetki czy odstresowania. Niewielu zdaje sobie sprawę z zakresu pozytywnych efektów, które ze sobą niesie i to nie tylko krótkoterminowych. Jeżeli zdecydujesz się spróbować to daj mi znać. Zapiszę cię na którąś z prowadzonych przeze mnie sesji. Chyba, że wolisz coś bardziej kameralnego - zaproponowała. Jej prywatne grupy zwykle ograniczały się do trzech, maksymalnie pięciu osób. - Po prostu spróbuj - zachęciła. Wydawał się być dość sympatycznym człowiekiem i dobrze się jej z nim rozmawiało. Przy odrobinie szczęścia zdobędzie kolejnego klienta i być może nową znajomość, a jeżeli nie to przecież nic nie traciła.
Wojtek przez chwilę milczał. Widać było, że analizuje coś w myślach.
- Dobra, ale wolę na początek bardziej kameralnie. To będzie mój pierwszy raz. Lepiej będę mógł się skupić. - Mężczyzna poprawił dłonią włosy - Najpierw mi powiedz co będzie mi potrzebne? Sportowy strój, umyte stopy, jogę ćwiczy się na boso, tak? Coś jeszcze?
- Zawsze możesz w skarpetach ale faktycznie, lepiej boso - wyjaśniła, uśmiechając się ciepło. - Jeżeli masz to mata do jogi ale w razie czego mogę zapewnić taką, więc to nie będzie problem. Do tego jakieś wygodne ubranie, na początek może być nawet zwykły dres i butelka z wodą. Tyle. Joga nie wymaga niczego specjalnego poza chęciami - zapewniła, wiedząc że właśnie nadmierna ilość potrzebnego sprzętu zwykle najbardziej zniechęcała ludzi do podjęcia danej dziedziny sportu. To, oraz oczywiście, strach przed ośmieszeniem. Ucieszyła się, że zaoferowała kameralną wersję. Dzięki temu być może grupa ćwiczących się powiększy, sprawiając że kolejki do aptek staną się mniejsze. Chociaż Wojtek zdecydowanie nie wyglądał na takiego, który w nich stoi od rana i wraca z pełnymi reklamówkami.
- To w jakie dni? Jakie godziny? - dopytywał się Wojtek, który najwyraźniej od razu chciał coś ustalić, skoro podjął decyzję, że chce. - Matę będziesz musiała mi zapewnić.
W tym momencie srebrna hybrydowa toyota zatrzymała się na ich wysokości, zajmując pas ścieżki rowerowej. Samochód miał z tyłu mały bagażnik rowerowy. Kierowca włączył światła awaryjne i zaczął wysiadać z auta.



- Możemy zacząć w piątek. Zapewne w ciągu dnia nie dasz rady więc może wieczorem? Jestem w stanie się dopasować - zapewniła. - Chyba, że wolisz weekend. Co prawda sobotę mam zajętą ale w niedzielę… - urwała by przenieść swoją uwagę na wysiadającego z samochodu mężczyznę. - Witold, zgadłam? - powróciła wzrokiem do Wojtka szukając potwierdzenia.
- Może być też w ciągu dnia w piątek - odparł Wojtek - mam nieregulowany czas pracy. Tak, to mój kumpel Witek.
- Siemano -
Witold dorzucił pozdrowienie, machając w stronę Izy dłonią. Z Wojtkiem się nie witał, skoro byli kolegami z projektu widocznie się już dziś widzieli. - Głowę masz rozwaloną? A z tą nogą to co? - Mężczyzna od razu zbadał wzrokiem kumpla. - No dobra, wskakuj do auta, ja wezmę rower.
- Wyślę ci smsa, okej?
- spytał Wojtek patrząc na Izę.
- Cześć - przywitała się z Witoldem nie kryjąc przy tym ulgi jaką odczuła na jego widok.
W szpitalu powinni adekwatniej ocenić obrażenia, jakich doznał Wojtek. Wiedziała dobrze, że niektóre mogą manifestować się z opóźnieniem.
- Oczywiście - odpowiedziała na pytanie. Jak nic powinna już być w domu. Psik pewnie przywita ją pełnym wyrzutu piszczeniem. Nie mogła jednak odejść dopóki nie upewni się, że jej “pacjent” znalazł się w dobrych rękach.
- Daj też znać co powie lekarz - poprosiła, bo wiedziała że ta kwestia nie będzie jej dawać spokoju.
- Dobrze. W takim razie dziękuję za pomoc i do zobaczenia - Wojtek uśmiechnął się miło po czym poszedł w stronę auta. Obejrzał się jeszcze za Izą nim do niego wsiadł. W tym czasie Witek przymocował rower do bagażnika swojego auta mówiąc coś pod nosem, sam do siebie o sporych uszkodzeniach.
Uniosła dłoń w geście pożegnania, a gdy jego sylwetka zniknęła w samochodzie, podeszła bliżej do Witolda.
- Proszę, upewnij się że go porządnie zbadają. To był paskudny wypadek, nawet jeżeli teraz na taki nie wygląda - poprosiła. W jej głosie brzmiała troska.
Witek uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Jasne. Tak zrobię - odpowiedział. Nie przestając się uśmiechać wsiadł do auta.
Po chwili auto odjechało.

Izabela jeszcze przez chwilę stała i spoglądała za nim. Powoli adrenalina odpływała zostawiając ją w stanie skrajnego zmęczenia i z powoli napływającym bólem głowy. I, oczywiście, z zakrwawionym szalem w dłoni. Wyrzucenie go do śmietnika wydało się jej niewłaściwe dlatego po prostu zwinęła go w kulkę tak, żeby najbardziej zakrwawione części znajdowały się w centrum kłębka, po czym wcisnęła go do torebki. Było już późno, co oznaczało, że Psik szaleje w najlepsze po mieszkaniu. Przez głowę przebiegła jej myśl, żeby jednak zadzwonić do sąsiadki, ale ponownie ją odrzuciła. Szybko, chociaż nie aż tak by nazwać to można było biegiem, ruszyła w kierunku stacji metra.


Godzinę później była już po spacerze, lekkiej przekąsce w postaci banana i prysznicu. Siedziała na łóżku w pozycji lotosu z malą w dłoni. Cicha muzyka sączyła się z niewielkiego, przenośnego głośnika. Włączony dyfuzor sprawiał, że pomieszczenie tonęło w aromacie lawendy, wanilii oraz pomarańczy. Oddychała spokojnie, wsłuchując się w melodię i starając uspokoić myśli. Nie było to proste. Wypadek i to co po nim nastąpiło nie chciało odpłynąć. Zamiast tego przewijało się w kółko niczym zapętlona piosenka. Nie potrafiła wytłumaczyć nagłego zasklepienia się rany. Oczywiście, mogła to przypisać swoim zdolnościom. W końcu Mikao Usui, zaraz po swojej inicjacji był w stanie uleczyć swoją zwichniętą kostkę, a także bolący ząb dziewczynki, którą spotkał wracając ze swojego odosobnienia na górze Kurama. Fakt, nie łączyła się z energią gdy próbowała zatamować krwawienie, mogła to jednak zrobić podświadomie. Nadal… Pokręciła głową i zaprzestała prób uspokojenia umysłu. Musiała się chociaż trochę przespać, jeżeli chciała mieć energię na kolejny dzień. Już i tak przesadziła.

Wstała, wyłączyła dyfuzor i otworzyła okno by przez kilka minut wietrzyć sypialnię. Basti dostawałą szału gdy Iza nie wpuszczała jej na noc do sypialni, a nie mogła tego zrobić tuż po rozpyleniu olejków, to bowiem mogło kotce zaszkodzić. Wykorzystała ten czas na umycie zębów i zwyczajową, wieczorną toaletę. W czwartki miała więcej klientów, a co za tym szło - mniej czasu dla siebie. O dziesiątej miała przyjść pani Krystyna, a zaraz po niej Tomasz, kolega z pracy. O pierwszej byli kolejno pan Wacław, Majka i Ilona. Dwie ostatnie były siostrami bliźniaczkami, które Iza poznała przy okazji akcji wolontarialnej rozpowszechniającej zalety zdrowotne diety roślinnej oraz medycyny naturalnej. Później miała spotkanie z Arturem po którym musiała się stawić w pracy. Na szczęście miała tylko trzy zajęcia więc powinna wyjść około dziewiątej.

Pół godziny po jedenastej w końcu położyła głowę na poduszce. Bast ułożyła się jak zwykle u jej boku, zajmując połowę łóżka. Psik już od jakiegoś czasu spał w nogach. Otoczona najbliższymi sobie istotami w końcu zamknęła oczy i odpłynęła w sen.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline