Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-03-2020, 20:14   #3
Lord Cluttermonkey
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
- Co za sztuka! Będzie nasza! Jeszcze dziś! - Goblin zapowiedział los słabnącej Ultrix. Oblizał się przy tym obleśnie. Nałożył strzałę na cięciwę krótkiego łuku. Brzęknęła. Ugodzona Pogromczyni z cichym jękiem zniknęła w trawie. Traciła powoli przytomność od utraty krwi. Czy faktycznie pisany był jej los zaledwie zabawki szkaradnych stworów, więzionej gdzieś w ciemnym, wilgotnym lochu...?

- Poddać się! Natychmiast! To ostatnie ostrzeżenie! - Wykrzyczał do pozostałych przy życiu.

Odpowiedzią na groźbę Morhołta była tylko strzała, która utkwiła w jego tarczy.

Hagan po ujrzeniu upadającej Ultrix zrozumiał, że z goblinami to nie przelewki. Zmrużył pełne nienawiści oczy. Ścisnął drżącymi rękami kuszę. Palec przez kilka bić serca spoczywał na spuście. Czekał na idealny moment, czekał... i... na Jedynego! Po chwili w gardle stwora tkwił drgający jeszcze bełt. Na widok tego ostatni żywy zaczął sromotnie uciekać. W stronę wybrzeża, czyli tam, dokąd zmierzaliście…

Elfie zaklęcie wystarczyło, aby Ultrix stanęła na nogi, choć nie tylko ona zamierzała powstać z ziemi. Usłyszeliście dźwięk jakby wyrywanych korzeni. Sporych rozmiarów. Cień wierzby zaczął robić się coraz dłuższy.


- KTO ZAKŁÓCA MÓJ SEN...? - Wy nie śniliście. Jedyne pośród licznych, ściętych pni drzewo przemówiło. Niskim, basowym głosem. W języku, który każdy rozumiał. Przywiązana do wierzby pusta klatka goblinów podniosła się razem z wierzbą i zahuśtała w powietrzu wte i wewte.

Bard już otworzył usta, aby krzyknąć z radości po udanym strzale, kiedy głos ożywionej wierzby dobiegł jego uszu. Odwrócił się powoli, a jego żuchwa opadała coraz niżej w kompletnym niedowierzaniu. Pierwszy raz widział coś takiego. Rozejrzał się po towarzyszach, którzy również wydawali się zaskoczeni. Osłupiony widokiem, dopiero po chwili zebrał się w sobie, by odpowiedzieć... drzewu?

- Ww... wy... wybacz nam o... wieczny - pół-elf zamilkł na moment szukając pośpiesznie słów. - Na prośbę kapłana próbujemy powstrzymać tych, którzy plugawią tą ziemię mroczną magią. Akurat, kiedy tutaj przechodziliśmy, zaatakowała nas grupa goblinów.

Ultrix piszcząc wyrywała z siebie strzały kiedy wierzba się "rozszumiała". Kobieta nerwowo zacisnęła łapę na rękojeści młota stając twarzą do rośliny. By nie widać było topora na jej plecach. Ultrix nie mogła wiedzieć, czy topory drażnią drzewa czy nie ale... wolała nie ryzykować.

Andre jakby ukłonił się do wierzby i w takiej schylonej pozycji podszedł do leżącego w trawie kundla.

- ZA PÓŹNO... - Zagrzmiał głos.

Drzewo jednak zdawało się mówić bardziej do siebie niż w odpowiedzi na przeprosiny Hagana. Na waszych oczach na pniu drzewa pojawiały się jakby wybrzuszenia. Nabierały coraz konkretniejszych kształtów, aż zaczęliście rozpoznawać nos, brwi, usta, oczy, choć pozostawały jeszcze niewyraźne jak malowane szerokimi pociągnięciami pędzla. Przemiana nie ominęła i gałęzi, które wiązały się w jakby ramiona, ani korzeni, formujących nogi.

- ... OBUDZIŁEM SIĘ ZA PÓŹNO…

Kiedy grube badyle uformowały się w namiastki dłoni, treant zerwał przywiązaną doń linę. Rozhuśtana klatka spadła na ziemię. Usiadł na niej bezradnie.

Morhołt nawet nie próbował ścigać goblina. W zbroi tylko by się zdyszał. Zamierzał pozbierać swoje rzeczy, ale gdy usłyszał drzewo zmienił plany. Schował broń i gestem pokazał by inni też to uczynili. Drzewa nie lubią pił, siekier, a po obudzeniu łatwo pomylić grupę podróżników z bandą wędrownych drwali. Nie wyczytywał agresji z tonu ani postawy drzewa, podszedł więc do treanta i powiedział:

- Zdarza się - pocieszył drzewo - na pewno coś się jeszcze da naprawić. Może możemy jakoś pomóc? - zapytał.

W odpowiedzi na gest Morhołta Ultrix zarzuciła młot na ramię. Nie miała za bardzo jak go schować, ale w takiej pozie nie wyglądała przynajmniej jak ktoś kto zamierza go nagle użyć.

Andre uzdrowił psa i zaczął cofać się wraz z nim w stronę towarzyszy.

- POMÓC...? - Wierzbowy treant zaczął się zastanawiać. Liście zakryły niemal całą jego sylwetkę, kiedy pochylił się i oparł czoło o "dłoń" w głębokiej zadumie. Wydawał się w tym wszystkim bardzo ludzki.

- MIAŁEM BYĆ STRAŻNIKIEM LASU, KTÓREGO JUŻ NIE MA... GDZIE SĄ JEGO OPIEKUNI? KTO TO ZROBIŁ? CZEMU MNIE OSZCZĘDZONO?

Nie znaliście jeszcze odpowiedzi na te pytania, więc nie byliście w stanie mu pomóc.

- Być może w trakcie naszej wyprawy dowiemy się co tu zaszło. Jeżeli uda nam się znaleźć jakieś informacje, wrócimy tu i przekażemy ci je - zaproponował pół-elf, który zaczął szczerze współczuć treantowi.

Andre opatrywał rany swoje oraz towarzyszy. Nie odzywał się do drzewca, nie wiedział czego może się po nim spodziewać, ale z tyłu głowy czaiła się myśl o ucieczce.

Nie było łatwo zlokalizować ramię Treanta, ale Morhołt postarał wybrać jakiś w miarę bezpieczny fragment kory i położyć na nim dłoń.

- Przykro mi. Przyjmij moje... nasze wyrazy współczucia. Na te pytania jeszcze odpowiedzi nie znamy... Ale spróbuję się czegoś dowiedzieć. Gdybyś mógł podać więcej szczegółów... I pamiętaj: Nic nie dzieje się bez przyczyny, może jeszcze masz coś do zrobienia. Choćby by pamiętać i upamiętnić las. - Spojrzał gdzie jest Hagan i dał mu wzrokiem sygnał by się odezwał. Bard dobierał słowa lepiej. I, Morhołt przeklinał się za tę myśl, obecnie najlepiej ze wszystkich ludzi był w stanie zrozumieć stratę drzewca.

Gotowość Morhołta do pomocy treantowi zaskoczyła Hagana. Zawsze wydawał mu się prostym wojakiem, który jednak przyjmuje rzeczywistość bez kierowania się chwilowymi emocjami. Kiedy wyłapał jego spojrzenie, zrozumiał. On też stracił wielu bliskich towarzyszy. Morhołt dobrze wiedział, co przeżywa teraz treant.

- Może to nie przypadek, że przebudziłeś się akurat kiedy nas zaatakowano - zaczął bard. - Może... Będziemy mogli nawzajem sobie pomóc. Tak jak mówiłem, jeżeli uda nam się znaleźć winowajców albo chociaż dowiedzieć czegoś, powiemy ci o tym. A jeśli to ci sami, których szukamy, to chyba mamy wspólny cel. Czy... Wiesz coś może o plugawym, człekokształtnym ludzie, który zamieszkuje tutejsze kurhany?

- PLUGAWYM...?! - Oburzył się wyraźnie. - POD ZIEMIĄ SPOCZYWA LUD DRUIDÓW. PRZEZ KORZENIE JESZCZE CZUJĘ ICH DAWNĄ MOC. NAZYWALI SIĘ FLANAMI. DBALI O NAS... - Przerwał. - JAK MOŻNA NAZWAĆ PLUGAWYM KOGOŚ, KTO OKAZUJE NATURZE TROSKĘ? - Przyjrzał się wam badawczo, mrużąc nieufnie oczy. - KIM WY W OGÓLE JESTEŚCIE?!

- Tego się obawiałem - szepnął Andre. - Jesteśmy podróżnymi strażniku lasu. Przybyliśmy do tej krainy gdyż ktoś zakłóca spoczynek naszych martwych pobratymców na bagnach - oświadczył.

Ultrix aż postawiła uszy na te wszystkie dziwy.

- Emm... pierzemy brudaczne gobliny, to chyba dobrze, nie? - Zauważyła kobieta, chcąc pomóc w przekonaniu „badyla” by nie próbował wylewać swojej flustracji na ich grupie.

- ZAKŁÓCA SPOCZYNEK, ZARAZ, TAK, CZUJĘ TO... COŚ ZABURZA... ZABURZA CYKL ŻYCIA I ŚMIERCI!

- GOBLINY? - Uwaga Ultrix wytrąciła treanta z koncentracji. - RÓWNIEŻ JAK MY KIERUJĄ SIĘ INSTYNKTEM, NIE MĘDRKOWANIEM I SZTUCZNYMI PRAWAMI. PÓKI ICH DESTRUKCYJNA NATURA POZOSTAJE W RYZACH, MOGĄ CZUĆ SIĘ GOŚĆMI W... - Chciał powiedzieć pewnie "NASZYM LESIE", ale urwał.

- Współczujemy Ci strażniku. Proszę pomóż nam, a my postaramy się pomóc Tobie odszukać winnych tego czynu. Co może zakłócać ten cykl?

- CZARNA MAGIA. JEJ BIJĄCE ŹRÓDŁO. NIE POZWALA UMARŁYM SPOCZĄĆ W GROBACH. JEST TAM. GŁĘBOKO. GŁĘBOKO POD ZIEMIĄ. - Między każdym kolejnym zdaniem skoncentrowany treant robił długą pauzę. - TYLKO CISZA... TAMTEJSZE DRZEWA ZGNIŁY. SPRÓCHNIAŁY. STAŁY SIĘ CZARNE... OD CIEMNYCH SIŁ ZATRUWAJĄCYCH BAGNA.

- Czy mógłbyś nas zaprowadzić do tych podziemi? Widzę, że nasze cele się pokrywają, być może wyplemiając tamtejsze zło uda nam się zakończyć chorobę męczącą ten rejon.

- Pozwól, że zajmiemy się tą sprawą która nas nagli, a gdy wrócimy obiecuję Ci pomóc zasadzić nowe drzewa.

- MÓGŁBYM, ALE TO MOŻE OKAZAĆ SIĘ DLA WAS NIEBEZPIECZNIEJSZE NIŻ POTYCZKA Z BANDĄ GOBLINÓW. DOBRZE... BĘDĘ CZEKAĆ.

Hagan wciągnął powietrze i odetchnął z ulgą widząc, że treant zdawał się uspokajać.

- Na nas chyba już czas - powiedział poprawiając plecak.

***

Co prawda z draśnięciami, siniakami i nadszarpniętymi nerwami, ale ruszyliście dalej, opatrzeni przez Andre. Rana cięta zadana ślepemu kundlowi przez goblina nie okazała się śmiertelna. Wciąż was prowadził na swój unikatowy sposób. W stronę morza, nad dziki klif po drugiej stronie zatoki. Już z daleka widzieliście ruiny nadmorskiej wieży - może latarni? A z bliska... Groby. Wiele grobów. Bezimiennych lub o wytartych przez czas nagrobkach. Niektóre były rozkopane jakby przez zwierzęta. Kości - porozrzucane, a czasami nawet... obgryzione? Modlitwy Andre wskazywały mu te szczątki, które razem z przyniesioną łopatką tworzyły szkielet mężczyzny. Były rozwalone po całym brzegu. Czujna Ultrix zauważyła zaś, że ślady uciekającego goblina prowadziły nigdzie indziej, jak do wieży. Pies, któremu nie zdążyliście nadać imienia, warczał w stronę zawalonej budowli.

[media][/media]
zrujnowana wieża nad Lazurowym Wybrzeżem

Kapłan pogłaskał psa i dał mu trochę suszonej wołowiny ze swoich żelaznych racji. Nadal miał mieszane uczucia względem kundla - nie wiedział, kto mógł go do nich przysłać, ale był wdzięczny za jego wysiłek.

- No, fafik... Burek... Ślepy... Kostek? Ehhh, później pomyślimy nad imieniem. Waruj tu psiaku albo się ukryj żebyś znowu niepotrzebnie nie zarobił. Chodzcie, sprawdzimy co tam jest. Tym razem wiemy, że mamy towarzystwo.

Pies mimo jedzenia zaskomlał jakbyś odmówił mu zabawy. Nie był pocieszony taką komendą. Wolałby chyba dopaść kolejnego goblina.

Osłonięty tarczą Morhołt, z mieczem w dłoni, zajrzał ostrożnie do środka wieży, spodziewając się w każdej chwili brzęku goblińskiej cięciwy. Dwa górne piętra były zawalone, jakby ostrzelane z okrętowych katapult. Cokolwiek co znajdowało się w środku, już dawno zostało złupione lub zniszczone. Kręte schody prowadziły nie do piwniczki, a... do podziemnych tuneli, wyłożonych kamieniem. W świetle dnia żołnierz dostrzegł skrzyżowanie korytarzy, prowadzących na północ, wschód i zachód. Dalej było już za ciemno, by cokolwiek dostrzec.

- To nie wygląda mi na krótki spacerek... - Wojownik wrócił do towarzyszy i podzielił się informacjami. - Przygotujcie lepiej pochodnie. Przemyślmy szyk. Korytarze pod ziemią wyglądają mi szerokością na cztery osoby. - Planował Morhołt. - Zamierzasz coś z tym zrobić? - Wskazał na ludzką łopatkę, którą Andre trzymał w rękach.

Aasimar złożył szczątki we wskazanym grobie. Pobłogosławił miejsce odmawiając modlitwę.

- Będę musiał ponownie zakopać zwłoki i poświęcić to miejsce. Może w tych podziemiach znajdziemy jakąś łopatę? Skoro jest tam taka sieć korytarzy może jednak przydać się nam psiak.

Pies machnął radośnie ogonem jakby rozumiał Andre.

Morhołt obracał jakiś niewielki przedmiot w zbrojnej rękawicy. - Patrzcie, co znalazłem. - Pokazał wam pierścionek. Pod purpurową emalią było chyba srebro ukształtowane na podobieństwo robala. Złożonego z licznych, kolczastych segmentów. Najeżoną kłami paszczą zjadał swój własny ogon.

- Pies mógłby nam pomóc wyczuć tubylców, Ty i ja na przedzie razem ze Ślepym. Ultrix i Hagan za nami. Co Wy na to?

Hagan kiwnął twierdząco głową. - Na dole powinniśmy być bardziej ostrożni. Nie możemy sobie pozwolić by znów ktoś nas zaskoczył. Mogę iść przodem, kryjąc się i sprawdzając teren.

Andre zauważył na pierścieniu ślady krwi. Rozstanie z poprzednim właścicielem nie musiało należeć do najprzyjemniejszych. Zaś samo znaczenie purpurowego robala zjadającego swój własny ogon pozostawało zagadką. Jedyne, czego byliście pewni, to że takie symbole nie zwiastują niczego dobrego, niezależnie czy w temacie sztuk magicznych, czy historii, czy religioznawstwa.

- Więcej złych omenów. Jeżeli czujesz się na siłach, to nie mam nic przeciwko.

Zeszliście po schodach do wilgotnych podziemi. Pies zwęszył goblina. Warczał w kierunku zamkniętych drzwi przed wami. Miały wizjer na wysokości mniej więcej pasa dorosłego mężczyzny. Na prawo od wejścia po posadzce ciągnął się niepokojący ślad zaschniętej krwi znikający pod bocznymi drzwiami. Sam korytarz ciągnął się dalej w ciemność. Zaś drzwi na lewo zdobiła jakaś sylwetka odlana z czarnego żelaza…

Solaire podszedł do drzwi z wizjerem, ostrożnie wyglądając pułapek. Nakazał gestem towarzyszom by nie szli jeszcze do drzwi. Stanął po lewej stronie wizjera tak by strażnik nie mógł go zauważyć. Wyciągnął sztylet i zapukał do drzwi.

Bard przyglądał się w napięciu poczynaniom kapłana. Załadował bełt do kuszy i przykucnął w pozycji wygodnej do strzału, wyczekując zagrożenia.

Wizjer pozostawał zasunięty. Nikt nie zareagował na pukanie. Goblin mógł zobaczyć czy usłyszeć was już jak schodziliście po schodach, oświetleni magicznym blaskiem. Miał zresztą przewagę czasową, ponieważ spędziliście dłuższą chwilę na opatrywaniu ran i odpoczynku przed wyruszeniem w dalszą drogę. Mógł ją wykorzystać na zaalarmowanie kogokolwiek lub czegokolwiek, co miało tu swoje legowisko, rozstawienie pułapek, zorganizowanie barykad w wąskich gardłach... Ponura ciemność lochu podpowiadała wam najczarniejsze scenariusze.

Morhołt trzymał szyk z oszczepem przygotowanym do rzutu. Żołnierz mrużył oczy. Nie był jeszcze przyzwyczajony do promieniującej zaklętym światłem tarczy.

Andre pociągnął delikatnie za klamkę. Zamknięte. Zwykłe, drewniane drzwi. Nie wyróżniały się niczym poza wizjerem.

- Wyważymy je, Ultrix? - Zapytał ściszonym głosem Morhołt. - Czy szukamy innej drogi?

- Może zerknę najpierw na zamek? - zaproponował bard.

Morhołt kiwnął głową na znak aprobaty.

- Jeśli potrafisz, to dawaj... - szepnął wojownik.

- Hagan podszedł do drzwi badając zamek. Pogrzebał przez chwilę w plecaku i westchnął rozczarowany odsuwając się od drzwi i zakładając plecak. - Nie da rady. Nie mam czym ich otworzyć. Nie obejdzie się bez siły i hałasu.

Morhołt schował miecz do pochwy i oparł tarczę o ścianę. Przy pomocy łomu wyważył drzwi. Nasłuchiwaliście przez chwilę, czy nikt lub nic nie zainteresowało się czynionym hałasem. Nastała niepokojąca cisza... i nic poza tym. Póki co. W szerokiej, ale krótkiej na długość komnacie przed wami leżał porzucony przez goblina, nadłamany, krótki łuk. Walał się też jakiś żelazny hełm, typowo keolandzki, tak zniekształcony uderzeniem miecza, że niemożliwy do komfortowego noszenia. Ściany zdobiły złowieszcze symbole wymalowane ciemnoczerwoną substancją. Ich skupisko było wokół kolejnych drzwi, podobnych do poprzednich.

- Widać, że lokator ma wyjątkowo kiepski gust. - zażartował bard przerywając milczenie. Choć ton jego głosu zdradzał napięcie. - Chyba trafił nam się jakiś kaligraf - dodał badając znaki.

Krwiste symbole przedstawiały smagające baty. Nie byliście pewni, czy miały jakiekolwiek znaczenie religijne, ale w wicehrabstwie takie znaki budziły strach w sercach mieszkańców. Posługiwali się nimi goblińscy łowcy niewolników z Ponurego Lasu.

Hagan przyglądał się przez chwilę kolejnym drzwiom, zastanawiając się dlaczego umieszczono na nich te oznaczenia. Nie lubił takiej grobowej ciszy. Zawsze wzbudzała w nim niepokój. Zniżył jednak głos zwracając się do towarzyszy prawie szeptem:

- Też myślicie, że kogoś tu trzymają?

Drzwi wydawały się Haganowi zniekształcone. Wygięte. Jakby coś dużego i silnego próbowało je wyważyć i dostać się do środka. Może nie tylko gobliny żyły w tych ruinach?

Bard nie czekał na odpowiedź na pytanie. Kiedy zauważył wyraźne odkształcenia, poczuł jak serce powoli podchodzi mu do gardła.

- Morhołt, Ultrix... - Przełknął głośno ślinę - powiedzcie mi, że któreś z was już tu było.

- Być nie byłem, ale najwyższy czas to nadrobić. - Odpowiedział żołnierz, poprawiając chwyt na rękojeści miecza.

- Jeśli nie ma ani dobrego sposobu, ani sprytnego… - Powiedziała Ultrix biorąc zamach i uderzając w drzwi młotem.

Andre zasłonił uszy psiakowi widząc poczynania towarzyszy.

Drewniane drzwi rozleciały się w drzazgi! Spodziewawszy się salwy strzał, rozstąpiliście się na boki. Nie brzęknęła jednak ani jedna cięciwa. Weszliście do niewielkiego i pustego przedsionka. Ściany kolejnej, ogromnej komnaty - śmierdzącego i zaśmieconego legowiska goblinów - niknęły w ciemnościach, w których mogła czaić się niejedna złowroga istota. Nie bacząc na to ślepy kundel wyrwał się i pognał do przodu, węsząc za tropionym stworem. Wkrótce zniknął wam z oczu, skręciwszy w lewo.

Hagan podniósł uszkodzony hełm. Święcąca kusza przygasła, a zaklęcie przeniosło się na przedmiot, który trzymał. Bard zrobił głęboki wdech i rzucił nim przez roztrzaskane drzwi.

- Widać tam coś teraz? - zapytał towarzyszy stojących bliżej przejścia.

Rzucony przedmiot odbił się od krzywego stołu. Strącił z niego mały słoik pełen piklowanego nie-chcesz-wiedzieć-czego. Szkło rozbiło się o posadzkę z nieprzyjemnym trzaskiem. Hełm zaś wylądował na brudnym posłaniu, rozłożonym chyba na drzwiach wyjętych z zawiasów albo jakiejś drewnianej palecie. Koców i skór było porozrzucanych więcej. Więcej niż cztery. Znowu nastała cisza, przerywana szczekaniem i drapaniem psa. Sufit komnaty podtrzymywało sześć kolumn. Wyciosane były w kształt podobny do tego z pierścienia znalezionego przez Morhołta. Purpurowego robala. Ślepy kundel warczał na pojedyncze drzwi znajdujące się po lewej, ale dzięki rozświetlonemu magią hełmowi zauważyliście też drugie, podwójne, na przeciwnym końcu sali.

Morhołt obejrzał jedne i drugie drzwi, rozejrzał się też za czymś czym mógłby tymczasowo zastawić, zablokować te którymi nie zdecydują się przejść. Ostatnie czego sobie życzył to utknięcie w ciasnym tunelu z wrogami przed sobą i za sobą bez możliwości zmiany szyku.

Kapłan ostrożnie podszedł do drzwi, które wskazywał Ślepy. Uciszył go gestem i nasłuchiwał, sprawdzając jednocześnie drzwi.

Pół-elf ruszył za Andre. Przyglądał się przez moment wojakowi próbując odgadnąć, co ten zamierza. Kiedy się zorientował, wskazał dłonią prowizoryczną pryczę, na której leżał hełm.

- Morhołt - szepnął bard. - Może to? Nada się chyba, prawda?

- Myślałem o czymś cięższym, ale jak nie znajdę nic innego... - odparł żołnierz, dziękując za pomoc skinieniem głowy.

Cisza. Andre nic nie słyszał. Choć nie był w stanie ocenić, czy to dobra wróżba, czy zła.

Kiedy Morhołt barykadował drugie drzwi, Ultrix spróbowała swoich sił. Musiała, bo drzwi wskazane przez kundla były zamknięte. Zamierzała je wyważyć…

... ale nie dała rady. Z pozoru zwykłe, drewniane drzwi, a były niemal nie do ruszenia.

- Jeśli nie robiły was gobliny, opuśćcie broń! Przyda nam się pomoc Pogromców. - Usłyszeliście męski głos. Akcent wskazywał na kogoś z okolic Słonego Bagieńska. Zaszli was od strony wejścia, pewnie zwabieni hałasem czynionym przez Ultrix. Nie słyszeliście nawet ich kroków. Widzieć sylwetek również nie widzieliście. Stali za drzwiami, w poprzedniej komnacie. Zwabieni magicznym blaskiem musieli zgasić pochodnie, zanim zdążyliście zauważyć światło płomienia.

- Z kim mamy przyjemność spotkać się w tym niegościnnym miejscu? - Zapytał Andre idąc na środek sali tak by go widziano, jednak na tyle blisko kolumn by móc się za którąś schować.

- Jeśli nie macie złych zamiarów, podejdźcie na tyle byśmy was widzieli! - Zawołał Hagan. W takim miejscu pół-elf był skłonny uwierzyć, że równie dobrze jakiś łotr-iluzjonista może próbować namieszać im w głowach.

- Spokojnie... - W krąg światła weszło kilka kobiet i mężczyzn niosących trumnę. Prostą, zbitą w pośpiechu z kilku desek. Położyli ją na jednym ze stołów. Trójnogim, czwartej brakowało. Ledwo utrzymał ciężar. Odsapnęli z ulgą.

Łącznie siedmiorga osób. Wyglądali na tutejszych, tak też byli ubrani. Nie mogli pochwalić się takim uzbrojeniem jak Morhołt czy Andre. Przeszywanice, toporki, krótkie łuki, jedna czy dwie wysłużone kusze, jakiś worek, słowem: niewiele. - Nazywam się Trystan - przed grupę wystąpił mężczyzna o nieogolonej twarzy i rzadkich włosach. - Przybyliśmy tutaj aby wygnać złe duchy zamieszkujące ten stary cmentarz. Nie było w miasteczku od dawna żadnego Pogromcy, musieliśmy wziąć sprawy w swoje ręce. Wiemy jak to zrobić, ale chyba się spóźniliśmy... widzieliście ten czerwony ślad krwi, prawda? On - wskazał na trumnę - również może powstać z martwych, jeśli nie zdążymy odprawić modłów w odpowiednim miejscu i czasie. A to miejsce jest niestety tam, dokąd prowadzi krew…

Hagan opuścił kuszę. Wyraz jego twarzy zdradzał jednak dezorientację. Spoglądał to na grupę ludzi, to na Solaire. Niezbyt znał się na takich sprawach, a jeszcze mniej rozumiał o co tutaj chodzi.

- Rozumiesz coś z tego Andre? - spytał kapłana, po czym zwrócił się znów do nieznajomych. - Dlaczego nie spalicie ciała?

Trystan popatrzył zdenerwowany po pozostałych. Rozległo się kilka szeptów. Głos w końcu zabrała jedna z kobiet.

- Ten duch wybiera sobie zwłoki. Po spaleniu jednych zamieszka w innych. Musimy go uwięzić w przedmiocie, nie w ciele. Raz na zawsze!

Andre nie potrafił zadecydować, czy Trystan i jego kompani mówili o zabobonie, czy o rytuale, który miał szansę zadziałać. Jego wiedza była ograniczona.

- Święty powinien nam pomóc - poprosiła jedna z niewiast. Mogła kojarzyć aasimara z dzisiejszego pogrzebu lub innej okoliczności.

- Oczywiście, pomogę Wam, ale musicie mi powiedzieć co to za zła dusza bym odprawił odpowiednio rytuał.

Mieszczanie zaczęli nerwowo dukać:

- No w trupa wstąpić potrafi…

- ...grasuje, kiedy zapadnie zmrok…

- ...mięsem i krwią się żywi…

- ...żywych!

...nieżywych też!

- Potrzebuję więcej szczegółów. - Zażądał Andre.

Próbowaliście się dogadać jak ślepy z głuchym. Tobie brakowało wiedzy, a im precyzji w wyrażaniu myśli. Atmosfera stawała się przez to coraz bardziej nerwowa. Wspomnieli, że to coś potrafi zatrzymać człowieka w miejscu, nigdy się nie męczy i czuje wieczny głód. Daliście radę ustalić, że Trystan zamierza wspólnie z pozostałymi odśpiewać długie modły, stojąc w kręgu wokół otwartej trumny z ciałem. Zostanie położona przed pomnikiem, z którego pierwotnie wyzwolił się zły duch. Następnie zakopią wyzwolone z ciemnych sił ciało na cmentarzu przed wieżą.

Haganowi wydawało się, że w najlepszym razie mieszczanie nie wiedzą, co robią. Nie wyglądali na pewnych siebie. Denerwowali się już nie tylko podjętą misją, a także samym faktem rozmowy z wami, bo obnażała brak ich profesjonalizmu w czymś, co wydawało się robotą typowo dla Pogromców. Dlatego pewnie tak nalegali na waszą pomoc. Może lepiej byłoby im przemówić do rozumu i zawrócić do Słonego Bagieńska, zanim zrobią sobie krzywdę? Widywałeś te twarze w karczmie. Wolałbyś nie mieć ich na sumieniu.

Bard pokręcił z dezaprobatą głową. - To miejsce cuchnie śmiercią. A to stworzenie, to nie jedyne, czego można się tu obawiać. My... taki mamy fach, a wy z pewnością macie rodziny i dzieci. Pomyślcie o tym i lepiej do nich wróćcie póki jeszcze jest tu spokojnie. Nawet jeśli jakimś cudem uda się dotrzeć do miejsca, o którym mówicie, nie mamy gwarancji, że rytuał się powiedzie, a w drodze powrotnej możemy napotkać inne krwiożercze bestie.

Trystan kiwnął na swoich, aby zabrali trumnę i rozpalili pochodnię. - Może macie rację… Wracamy do miasteczka. Dawajcie, jak się pospieszymy to zdążymy przed zmrokiem.

Pozostali spojrzeli po sobie zdezorientowani, ale posłuchali się mężczyzny.

Hagan podszedł do Trystana wyciągając rękę na pożegnanie. - Dzięki. - powiedział, po czym zniżył głos tak, by tylko Trystan go usłyszał. - Bądźcie czujni tam na górze. Po drodze tutaj zaatakowała nas banda goblinów. Niektóre mogą się jeszcze wałęsać gdzieś w pobliżu.

Rudowłosa towarzysząca Trystanowi rozpaliła pochodnię... i wtem ją upuściła! - Ratunku! - Kobiecy krzyk nagle wypełnił całą komnatę. Przerażona niewiasta rzuciła się do sromotnej ucieczki. Potykawszy się o goblińskie śmieci dopadła do Morhołta. Schowała się za tobą, ściskając drżącymi dłońmi twoje ramiona. Czułeś jej nieregularny oddech na karku. Spojrzałeś pod nogi, oślepiony blaskiem. Z dźwiganego przez nią worka wypadł srebrny przedmiot. Maska. W kształcie czaszki. Odbijała złowieszczo światło promieniujące z twojej tarczy.

Co mogła zobaczyć w blasku ognia, zanim zgasł? Usłyszeliście kroki. Ciężkie. Wolne. Posuwiste. Coś smętnie zawodziło. Charczało w ciemnościach. Krasnolud. Jeden. Drugi. Trzeci. Nadchodziły kolejne. O oczach pokrytych bielmami. Gnijącej skórze. Jeszcze do niedawna mogli być Pogromcami. Teraz byli tylko robotą. Dla was.

[media][/media]
krasnoludzcy Pogromcy... a raczej to, co z nich zostało

Morhołt udał, że nie zauważył maski w kształcie czaszki i poświęcił myśl motywacji kobiety - czy był to strach czy może próba manipulacji. Wyglądała na autentycznie przerażoną, uznał więc, że stanowi zagrożenie jedynie potencjalne i odległe w czasie. Nawet jeśli była podłą kultystką, zapewne chciała żyć, więc nie powinna wbić wojakowi noża w plecy kiedy będzie ją bronił przed nieumarłymi. Zresztą, zawsze miał słabość do rudowłosych. Delikatnym, acz stanowczym ruchem przesunął ją więc za siebie i osłonił.

- Trzymaj się z tyłu. Ochronimy Was - powiedział. Czas na pytania przyjdzie później.

Hagańska litania elfich, podszytych magią przekleństw zdawała się nie mieć żadnego wpływu na gnijących krasnoludów (nawet za życia nie przejmowaliby się gadaniną jakiegoś długouchego, prawda?), jednak żarliwa modlitwa Andre sprawiła, że Ojciec Świtu zesłał święte płomienie na brodę jednego z nich. Poczuliście swąd palonych włosów.

Kundel wyrwał się zanm Andre zdążył go powstrzymać. Wgryzł się w grube, krasnoludzkie udo, nieomal przewracając żywego trupa na kamienną posadzkę.Ten nawet nie jęknął z bólu.

Chwytając dwuręcz wielki młot Ultrix zaszarżowała w stronę najbliższego krasnala zamiarując wbić go w podłogę niczym gwoździa w deskę.

Czasem lepiej działać prosto ale szybko niż kombinować. Niejeden raz na wojnie bardziej pomógłby jeden łucznik w dobrym miejscu i czasie niż pułk kawalerii godzinę później i kilometr dalej. Dlatego Morhołt od razu po przesunięciu kobiety za siebie wyjął miecz i ruszył na najbliższego nieumarłego. Lepiej by przeciwnicy skoncentrowali się na nim. Dzięki tarczy i zbroi najlepiej nadawał się na pierwszą linię. W walce z takim wrogiem finty i zwody nie mają sensu, więc po prostu uderzył.

Morhołt i Ultrix poprowadzili ręczny bój, wspomagani przez posyłane chaotycznie strzały mieszczan. Zyskiwaliście przewagę, ale to się miało wkrótce zmienić. Długie paznokcie gnijącego krasnoluda przeorały sierść ślepego kundla, zostawiając czerwone bruzdy na jego skórze. Zraniony pies zaskomlał tylko i wycofał się z powrotem do kapłana pogrążonego w modlitwach. Święty ogień dalej palił chodzące zwłoki. Bełt wystrzelony przez Hagana wbił się w czaszkę truposza. Ultrix wzięła potężny zamach młotem bojowym, usiłując wbić pocisk głębiej niczym gwóźdź. Zombie od impetu upadło na kamienną posadzkę... by zaraz znowu powstać! Podobnie to przeszyte mieczem Morhołta - czarnoksięska żywotność nieumarłych wydawała się nie do zdarcia ostrzami i obuchami. Duszący się od słodkawego smrodu zwłok mieszczanie walczyli dzielnie, dopóki Trystan i jego kamrat nie padli pod naporem krasnoludzkich ciosów. Usłyszeliście krzyki przerażenia. Kolejni nieumarli ruszali w waszą stronę.

Ultrix wywinęła młotem w kolejnego krasnala. - Przynieście więcej krasnali!

Morhołt nie widział szans na przepchnięcie krasnoludów za drzwi, więc ponowił swoją ostatnią akcję, licząc, że tym razem nieumarły już nie da rady wstać. - Rannych do tyłu. Trzymać linię! - dodał. Nie miał charyzmy niezbędnej do dowodzenia, ale nikt inny się nie kwapił…

- Nie lękajcie się dobrzy ludzie, albowiem Pan Światła nagradza odważnych. Chrońcie swych towarzyszy. Audaces fortuna iuvat!

Krasnolud ze zmiażdżoną przez młot Ultrix czaszką, w której do tego tkwił bełt Hagana, padł spowity płomieniami Ojca Świtu i już nie wstał.

Zanim Morhołt zamachnął się mieczem, z boku nieumarłego wyrósł bełt, wystrzelony przez Hagana. Krasnoludzkie zombie wydawało się niewzruszone kolejną raną. Dalej miało apetyt na wasze mózgi.

Dopiero kiedy Morhołt rąbnął prosto ostrzem miecza w pokryte bruzdami czoło, nieumarły udał się na wieczny odpoczynek. Usmarowany przegniłym mózgiem wojownik spojrzał przed siebie. Jeszcze sześciu.

Uzbrojeni w łuki mieszczanie wycofywali się w stronę drzwi. Nie dawali cięciwom odpocząć. Gnijący krasnoludowie stawali się coraz bardziej naszpikowani strzałami, ale żaden nawet się nie przewrócił.

Zaś ci, którzy nie mieli łuków ani proc, drżeli, niepewni, co zrobić. Słowa Andre rozpaliły dogasający ogień walki w sercu jednego z nich. Rzucił się do przodu i wbił toporek prosto w odsłonięte żebra truposza. Drugi z nich, wąsaty rybak, słuchał się Morhołta i nie zamierzał złamać linii. Walczył równie odważnie jak Pogromca.

Wydawało się, jakby trupy krasnoludów zwęszyły orczą krew Ultrix. Otoczyli ją jak sfora wilków. Padał cios za ciosem. Krasnoludowie po śmierci byli jeszcze bardziej groźnymi przeciwnikami niż za życia. Gdyby nie niespożyta żywotność orków, Ultrix już ległaby pokonana. Podobnego szczęścia nie miał przygruby, łysy mieszczan. Został rozszarpany przez chodzące zwłoki.

Święty ogień sprawił, że broda jednego z krasnoludów odpadła wraz ze sporym płatem skóry. Bicie serca później gnijący trup przewrócił się i przestał ruszać. Smród w komnacie stawał się nie do zniesienia. Zostało już tylko pięciu, z czego dwóch było ciężko porąbanych mieczami i naszpikowanych strzałami.

Ultrix ostrożnie wycofała się z walki, zostawiając w ręcznym boju Morhołta jedynie z wąsatym rybakiem. Jej ubranie było poszarpane do tego stopnia, że przez resztki ubioru prześwitywała pierś.

Hagan nacisnął spust. Konwencjonalna broń czasami okazywała się skuteczna wobec żywych trupów. Krasnoludzkie zombie padło z bełtem między uszami. Już nie wstało.

Żołnierz przestał się skupiać na zabijaniu nieumarłych, a skupił się na ich ranieniu. Nie mógł pozwolić by zombie przeszły za niego i dosięgnęły strzelców.

Morhołt mieczem trafił w metalową płytkę, jaką jeden z krasnoludzkich truposzy miał w czaszce. Ostrze aż stępiło się od tego niefortunnego uderzenia.

Wymodlone przez Andre płomienie powoli spalały porąbanego mieczem trupa. Wąsaty rybak wykorzystał chwilę nieuwagi przygarbionego krasnoluda i wycofał się z walki wręcz zgodnie z sugestią wykrzyczaną przez Hagana. Kolejna salwa strzał naszpikowała piwny brzuch truposza. Z świeżych ran lała się czarna, śluzowata krew.

Nieumarli brodacze otoczyli Morhołta. Żołnierz został sam pośród żywych trupów. Takiej sytuacji nie wyśnił sobie nawet w najczarniejszych koszmarach. Charczące zombiaki okładały go uderzeniami, jednak tarcza i ciężki pancerz amortyzowały każdy cios. Póki co.
 

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 29-01-2021 o 08:32.
Lord Cluttermonkey jest offline