Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-03-2020, 08:14   #5
Lord Cluttermonkey
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Andre wyjął zdobyczną łopatę i wykopał płytki grób dla Ultrix. Na tyle by schować ją przed zwierzyną. Odprawił krótki rytuał, przeklnął ją w duchu za swoją głupotę i uznał, że sprawi jej poprawny pogrzeb gdy się wyliże z odniesionych ran. Wyciągnął po monecie z jej sakiewki i położył na powiekach, resztę schował do siebie. Zakopał ciało, a z topora który dzierżyła zrobił nagrobek.

Bard zdecydował się w tym czasie obszukać zwłoki bandytów. Miał nadzieję znaleźć narzędzia do otwierania zamków, na które nie było go do tej pory stać. Chwycił między innymi trochę bełtów i pułapkę na niedźwiedzia, a jeden ze zdobycznych kordelasów przypiął do pasa.

Po całym dniu krwawych przygód wróciliście do Słonego Bagieńska. Nie zastanawialiście się zbyt długo nad tym, dokąd się skierować. W końcu kiedy dotarliście do traktu było już ciemno, a jedyne czego teraz pragnęliście to odpoczynek, koniecznie długi. Z ciężko rannym Andre ruszyliście prosto do karczmy "Pod Cumem". Drzwi z rozebranego statku, które kiedyś musiały prowadzić do jakiejś kajuty, otworzyły się. Spodziewaliście się ujrzeć narzekających na słaby połów rybaków. Wasze oczekiwania niewiele odbiegały od rzeczywistości. Zapadła cisza. Ktoś się przeżegnał na widok krwawiącego świętego. Kto inny ponuro skwitował, że nikomu dzisiaj szczęście nie dopisuje. Zrobiono wam miejsce, zawołano po medyka. Oczekiwania niewiele odbiegały od rzeczywistości, ponieważ pośród mieszkańców Słonego Bagieńska dostrzegliście nowe twarze. Nie wyglądali na tutejszych. Jeszcze się krzywili od morsko-rybnego smrodu karczmy zionącego ze starych desek statków, który wam już nie przeszkadzał. Sądząc po rynsztunku byli co najmniej najemnymi mieczami lub agentami Korony, jeśli nie Pogromcami. Było ich dwóch. Ten większy wyglądał jak brat Ultrix. W jego żyłach musiała płynąć orcza krew. Drugi zaś był elfem. Nie żadnym mieszańcem. Czystej krwi elfem. Czarnowłosym. Musieliście przyznać, że był to niecodzienny duet. Oczy obu błysnęły zainteresowaniem na wasz widok. Dopiero po chwili Hagan uświadomił sobie, że kojarzył tego pół-orka. Był Pogromcą. Przedstawiał się jako George i pochodził z odległego Valengardu. Zdążył się nawet czymś wsławić w miasteczku. Nie tak dawno temu odciągnął uwagę goblinów z Ponurego Lasu na tak długo, żeby lokalne siły zdążyły się zorganizować i przeprowadzić skuteczny kontratak. Eliander proponował mu nawet posadę sierżanta w straży miejskiej. Odmówił. Jednak tożsamość elfa pozostawała zagadką.

Set nie należał do tych, co narzekają na pogodę. Nie narzekał też więc na smród. A woń ryb to był doprawdy ostatni zapach jaki mógłby przeszkadzać elfowi w tym zbiorowisku ras... Mężczyzna zlustrował grupę po czym zbliżył doń swą osobę. - Wyglądacie na takich, którzy wiedzą jak oddawać ciosy, ale skorzystaliby na obecności kogoś, kto równie dobrze oddaje strzały. Ja natomiast potrzebuje coś strzelać, żeby coś zarobić. Co wy na to?

A więc elf również był Pogromcą. Potencjalnym kompanem, konkurentem lub chociaż źródłem plotek.

Aasimar zmierzył wzrokiem jegomościa. Nie miał teraz siły i ochoty na dobijanie targu z najemnikiem. Podał mu rękę i wskazał głową na stół przy którym siedział półork. - Masz rację, ale szczegóły omówimy może później. Na przykład po strawie i obejrzeniu ran. Masz może jakieś bandaże?

- Świetnie. Szczegóły mnie nie obchodzą, ta profesja jest dość klarowna, samotnemu nawet bandaże nie pomogą... a w grupie lepiej, proste, to nie medycyna... A jak już przy niej jesteśmy, to nie. Nie robię w opatrunkach. - Set zerknął wymownie w stronę półorka. - Ten tam też nie wygląda na kogoś kto kości składa, ale na takiego co je łamie.

- Ha! Słyszałem coś o tobie. To ty pomogłeś Elianderowi z tymi bandami goblinów? Mam rację? Chciałem nawet ułożyć o tym jakiś kawałek, ale brakowało szczegółów. Cóż, im nas więcej tym bezpieczniej. - Bard spojrzał na Andre, po czym odwrócił się do rozmówców. -Połączmy więc siły.

- Jestem George, Ósmy Miecz Valengardu. To ja biłem te gobliny. Przyszedłem spotkać Ultrix, słyszałem że też jest z krwi. Ale nie przyszła z wami. - Nie zabrzmiało to jak pytanie, a George nie czekał na odpowiedź, zamiast tego sięgnął do plecaka i wyciągnął z niego skromny zapas opatrunków jaki posiadał i podał Andre. - Mam tyle, ale nie umiem dobrze, ale są twoje. Opatrunki i pomoc, znaczy. Słyszałem, że jest tu zajęcie dla pogromców i widzę że przydam się. Jeśli chcecie mojej pomocy. Odpocznijcie i mówcie co trzeba zrobić.

- Dziękuję. Niestety w zamian nie dam Ci dobrych wieści. Ultrix zamordowali bandyci kiedy wracaliśmy z naszej wyprawy. Pomściliśmy jej śmierć, ale kilku z nich uciekło. Nie mieliśmy sił dać jej poprawnego pochówku, dlatego jutro wybieramy się tam aby to zmienić.

W międzyczasie do karczmy zawitała grupa krasnoludów. Górników. W zasadzie to dwie grupy krasnoludów. Wywnioskowaliście podział po tym, że niektórzy mieli uśmiech od ucha do ucha, a ci drudzy nos na kwintę. - Kolejka na mnie! Za klan Młotników i ich przyszłe bogactwa! Tylko nie zapomnijmy o Kuźniarzach. - Rudowłosy krzykacz spojrzał w stronę ponuraków. - Postawmy im obiad, żeby mieli siły wrócić tam, skąd przybyli, ha, ha!

Hagan przysłuchiwał się przez chwilę krasnoludom. Rozpoznał drwinę w tonie młotnika, a to nie wróżyło nic dobrego. Mógł się jednak tylko domyślać, że klan Kuźniarzy nie puści tego mimo uszu. Bardowi zależało na uniknięciu kolejnej burdy w cumie. - Odwiedzaliśmy z Ultrix tutejsze kurhany, mieliśmy też w planach sprawdzenie opuszczonego domu alchemika - zagadał do towarzyszy - Ach, wybaczcie maniery! Jestem Hagan, eee wzięty bard ze Słonego Bagieńska. A jak ciebie zwą panie strzelcu?

- Wybaczcie moje maniery. Jestem Andre, kapłan w służbie Pana Światła.

George przez chwilę wydawał się czekać na pytania, które wcale nie padły. Na wieść o śmierci Ultrix przyłożył pięść do czoła i serca w geście, który symbolizował pamięć o poległych daleko stąd. - My nie żyjemy długo. Poszła sama, to dobra śmierć. - Było w tych słowach i tonie coś osobistego ponad zwyklą uprzejmość. - Myślał żem usłyszę coś o dzikich... Niedobrze, że została, ale pomszczona chyba nie wstanie. Przyniesiemy jutro. - George z uwagą, choć nienachalnie obserwował wchodzące krasnoludy, ale nie był taki głupi, żeby czynić im zaczepki.

- Set. - Odpowiedział Set po czym wykonał gest oczami w stronę krasnoludów. - Wietrzę brodatą burdę.

George wzruszył nieznacznie ramionami, odwracając się tyłem do górników, zanim któryś podchwyci jego spojrzenie. - To co, macie tu pokój, to się opatrzy i pogada. Jak nie, to zobaczymy się rano, bo mi rybę obiecali.

Kiedy zwaśnione klany wymieniały się soczystymi inwektywami, blask złota przyciągnął waszą uwagę. Z szyi rudowłosego krasnoluda zwisał okazały, złoty symbol rodu Młotników. Oczywiście w kształcie młota.

- Dajcie mi chwilę na opatrzenie ran. Przez ten czas może Hagan opowie co się nam ostatnio przydarzyło i co mamy w planach. Jest dobry w swojej profesji, więc będzie Wam się milej słuchało.

- A pewnie! Opowiem wam - Odparł z entuzjazmem bard wyciągając spod stolika lutnię. - Mam nawet kilka wątków w wersji śpiewanej. - Hagan zaczął smutnym tonem. Opowiadając o swoim tragicznym odkryciu na wybrzeżu i ciągnąc dalej historię, co jakiś czas przygrywał na instrumencie. Śpiewał snując historię o wizjach, które Pan Światła zesłał na swego kapłana, psie z bielmem na oczach, który wskazał im kierunek, o napotkanym po drodze do kurhanów treancie - strażniku nieistniejącego już lasu, bandzie goblinów i mrocznych labiryntach pod kurhanami, krwiożerczych zombie, kultystach, ghulach i mrocznej magii, która się tam kryje. Nierzadko okraszał opowieść opisami brawurowych akcji swoich towarzyszy - gromach z nieba zsyłanych przez Andre, potężnych ciosach Ultrix, które rozcinały wrogów na pół czy niesamowitej obronie i wytrzymałości Morhołta. Na koniec opowiedział o tajemniczym domu alchemika Casworana i jego złotym dotyku dając do zrozumienia, że mają zamiar się tam udać.

A WASZ KLAN JEST TAK NIEPORADNY, ŻE… - Rudy krasnolud nie zdążył dokończyć. Duży ceramiczny kufel przeleciał nad głowami bywalców i rozbił się o jego twarz.

- KUŹ-NIA-RZE! WYGNIESZ, LECZ NIE UGNIESZ! - Dwie narwane, podpite bandy krasnoludów zlały się w jedną kotłującą masę, a wraz z nimi wszystko dookoła.

Wielki tuńczyk. Krasnoludzki kilof. Nagiel. Uchylając głowy przed fruwającymi przedmiotami ruszyliście pochyleni jeden za drugim w stronę schodów. Dotarliście bez szwanku do klatki schodowej, gdzie mogliście podjąć w miarę trzeźwą decyzję, co dalej. Główna sala powoli zaczynała się niewiele różnić od waszej niedawnej potyczki z krasnoludzkimi nieumarłymi. Hagan zauważył jak skulona Hanna uciekła do kuchni. Po wykidajle Tomasie nie było śladu. Może już leżał pod którymś stołem. Karczmę zostawiono na pastwę bubkowatych krasnoludów.


Set przewrócił oczami. - Jeśli chcecie odpoczywać, proponuję inne miejsce…

- Niech idzie broda do brody, do pokojów nie pójdzie. Ale lepiej zejść z widoku, zanim zachcą elfy sadzić.

Hagan zawahał się przez chwilę. W końcu zawrócił wołając do towarzyszy - nie mogę stać bezczynnie, kiedy rujnują to miejsce. - Bard zszedł uważając aby nie oberwać jednym z latających przedmiotów. Gwizdnął na palcach ile sił w płucach, po czym krzyknął w stronę zmagających się ze sobą krasnoludów, chowając się częściowo za balustradą. - Oszaleliście?! Jutro całe Słone Bagieńsko, włączając Radę Miasta, dowie się o tym jaką burdę tu urządziliście! Straż jest już na pewno w drodze!

George przez chwilę patrzył za Haganem, ale nie marnował za dużo czasu - i tak nie miał go dość nawet żeby przywdziać zbroję. Nie powiedział nic, bo co tu było do gadania - a jeśli miał zabijać potwory z tymi pogromcami, warto było zobaczyć czy może im zaufać przy burdzie z bandą pijanych górników. Owinął więc swój ostry miecz w koszulę, założył tarczę na ramię i rzuciwszy Setowi krótkie, badawcze spojrzenie wślizgnął się do kuchni ze srebrną monetą w dłoni. Może znajdzie tam wykidajłę, ale nawet jeśli nie, to wystarczy mu Hanna - lub ktokolwiek inny kto darowanym srebrnikiem zapłaci mu za utrzymanie porządku w karczmie. Bo jak wie każdy krasnolud, ciężka praca to najwspanialsza nagroda i dobra wymówka, żeby komuś wpierdolić.

Jednemu z Młotników, okrągłemu krasnoludowi, odbiło się. Przetrawił powoli słowa Hagana. Kiedy upewnił się, że nikt z niskopiennego ludu nie zwraca na niego szczególnej uwagi, opuścił po cichu karczmę. Nie wszyscy jednak posłuchali Hagana. Z pianą na ustach (piwną) Kuźniarz złapał cię za fraki i próbował znokautować kuflem. Uniknąłeś zamachu. Naczynie rozbiło się o ścianę. Wziąłeś krasnoluda za grzbiet i pchnąłeś z powrotem w kotłujący się tłum. George nie miał tyle szczęścia. Posłany w powietrze ciężki, drewniany stołek roztrzaskał się na jego głowie. Pogromca padł zamroczony rękoma na ladę, rozlewając kilka kubków z krabowym winem i zamarł w takiej półstojącej pozycji. Idący za nim Set uchylał się raz w lewo, raz w prawo przed fruwającymi talerzami i miskami. George podniósł głowę, kiedy przestał widzieć gwiazdy przed oczami. Co prawda wymagało to uderzenia jednym krasnoludzkim łbem o ladę i zachowania czujności przy tylu fruwających obiektach, ale Set prześlizgnął się wzdłuż kontuaru i opuścił karczmę.

Set odsunął się od drzwi i oparł się o ścianę budynku kilka metrów dalej. Tam gdzie nie ryzykował upadku czegoś z jakiegoś okna oczywiście. Elf zaplótł dłonie na piersiach…

Niedaleko obok obrzygany krasnolud wyleciał przez okno. Już nie wstał. Set wychylił się ostrożnie tylko by sprawdzić puls brodacza. Żył, ale dojście do siebie mu trochę zajmie. Elf sprawdził pijakowi też kieszenie. Set oderwał sakiewkę i odszedł od nieprzytomnego. W środku była garść monet z Ulek - dziesięć sztuk elektrum, a poza tym małe lusterko, brzytwa i łapka młodego goblina będąca chyba jakąś krasnoludzką odmianą amuletu szczęścia. Elf uśmiechnął się pod nosem i bogatszy o „łup” wrócił do podpierania ściany.

- O nie. Teraz to wpierdol. Dawaj do kuchni, narobimy dymu że niby się pali, Hanna niech złapie wiadro wody, jakiś wiecheć słomy przymoczę, komin przytkamy i mnóstwo dymu, niech się przyduszą kurwipołcie. A ty drzyj mordę, coby zrozumiały i też wiadro, żeby nie spalić tej budy.

Pół-elf skinął głową szczerząc zęby. Plan wydawał mu się przedni. Ruszył więc za Georgem w kierunku kuchni.

George wciąż ma nadzieję że zdoła namówić Hannę żeby mu zapłaciła jego własną monetą, tak żeby mógł jako prawowity wykidajło skopać jakiś tyłek. Zamierza też tym wiechciem palącym postraszyć krasnale, ale nie jak Hagan pożarem, ale przypaleniem brody - temu który rzucił stołkiem, ale z braku winnego równie dobrze może być ostatni wychodzący. Jak trzeba będzie skopać zad jakiemuś zawadiackiemu karłowi to też nie jest od tego, nie po to o tą wiochę walczył z goblinami, żeby mu teraz afronty niewdzięcznicy czynili. A ponieważ nie jest taki głupi skorzysta z osłony lady i tarczy żeby znowu na łeb nie wyłapać mebla.

Po wymianie kilku ciężkich sierpowych dobiliście się do drzwi kuchni. Zamkniętych. Albo nawet zabarykadowanych. Hanna musiała mieć ten scenariusz przećwiczony już niejeden raz. Kątem oka Hagan zauważył Tomasa dzielnie wyrzucającego na zewnątrz jednego pijanego krasnoluda za drugim - nieważne już czy wyjściem były drzwi, czy okno. Karczma i tak tego wieczoru była spisana na ciężkie straty. Podpierający ścianę Set zaczął się zastanawiać nad skubnięciem kolejnej sakiewki. Póki co wykidajło dawał sobie jako tako radę, bo miał wprawę w żeglarskich bójkach, ale był wyraźnie przytłoczony nadmiarem zawodowych obowiązków. Przyjął już kilka mocnych ciosów. Zwaśnione klany wydawały się pojednać na tą jedną, jedyną chwilę i w jednym, jedynym celu - sprać Tomasa na kwaśne jabłko.

Set obserwował jak krasnolud chwiejnie wstał. Złapał się za rozkrwawione czoło. Spojrzał na ciebie. Zaklął w swoim twardym języku. Pewnie coś o elfach. Próbował po pijaku zlokalizować kilof, który leżał nieopodal. Słabo mu szło. Zacząłeś się domyślać jego intencji.


- Pani Hanno, to ja Hagan! - krzyknął bard pukając do drzwi - jest ze mną George. Chce pomóc.

Set powstrzymał rękoma opadające stylisko kilofa (samo ostrze odpadło przy zamachu). Poczułeś smród piwska i krwi, kiedy zacząłeś mocować się z pijanym krasnoludem wrzeszczącym, że zaraz pokaże ci drogę z powrotem do rezerwatu.

Chwilę przed tym, jak stara Hanna wpuściła Hagana i George'a do kuchni, w drzwi trzasnęła klatka z kanarkiem, który musiał dzisiaj pracować w kopalni.Karczmarka była blada z przerażenia. - Z takim bydłem to nawet straż miejska sobie nie poradzi! Nic wam nie jest?

- BRODY PATRZCIE, CHCĄ ZADŹGAĆ TORDEKA! PARSZYWY ELF CHCE ZADŹGAĆ TORDEKA! - Hagan i George jeszcze nie zdążyli podzielić się z Hanną swoim pomysłem, a za plecami słyszeli tupot butów. Wielu ciężkich, krasnoludzkich butów. Który górnik jeszcze trzymał się na nogach, już nieważne z którego klanu, rzucił się na pomoc niejakiemu Tordekowi. Chyba wiedzieliście, o którego elfa chodzi.

Ostrze rapiera niemal przebiło krasnoluda na wylot. W ciemnych oczach Set dostrzegł strach, który pojawił się za późno. Z dłoni pijaczka wypadło stylisko kilofa, po czym osunął się na ziemię. Usłyszałeś krzyki i tupot butów. Nie miałeś najmniejszych szans odwrócić od siebie podejrzeń. Musiałeś uciekać.


George wygląda ostrożnie z kuchni ile krasnoludów zostało w środku, jeśli nadal jest burdel, to będzie kontynuował plan. Ewentualnie przejdzie na fizyczne usuwanie krasnali razem z wykidajłą, zależy co będzie lepiej w danej chwili wyglądało. Nie jest bardzo zainteresowany ratowaniem Seta, więc jeśli Hagan nie ruszy mu na pomoc, to George ma lepsze zajęcia.

Andre właśnie wynurzył głowę z wody, kiedy zauważył przez okno wspinającą się po ścianie karczmy czarną sylwetkę. Kundel zaszczekał.

MORDERCA! STRAŻ! ŁAPAĆ ELFA! - Krzyczeli gardłowymi głosami krasnoludowie zebrani na podwórzu. Andre wzdrygnął się i już chwytał za broń, ale tą czarną sylwetką był towarzyszący orczemu bękartowi elf, którego poznałeś chwilę temu w głównej sali. Set. Wspinaczka nie należała do najłatwiejszych. Co chwilę uderzał obok Seta kamień niecelnie posłany przez któregoś z pijanych górników oskarżających cię o morderstwo. George i Hagan wrócili do głównej sali. Opustoszała, nie licząc kilku krasnoludów, którzy zamroczeni od trunku lub bijatyki leżeli, siedzieli, lub nieprzytomni stali oparci o kolumnę. Nie warto było ich prać. I tak nie wstaną. Pospieszyliście dlatego do głównych drzwi. Przed wejściem zebrali się krasnoludowie obu klanów. Brudni, posiniaczeni i spoceni. Zakopali topór wojenny w obliczu tragedii. Kilku podtrzymywało i opłakiwało zmarłego, któremu przed chwilą zadano śmiertelną ranę kłutą mieczem czy sztyletem. Reszta nawoływała do ukarania sprawcy. Sami zresztą też to próbowali zrobić. Kamieniami. W oddali zauważyliście zbliżający się patrol straży miejskiej.

- To wasz koleżka narobił bigosu - zagadał zmęczony zawodowymi obowiązkami wykidajło Tomas - ale ponoć elfowie długowieczni. Zdąży jeszcze wyjść z paki, jeśli tylko na tym się skończy.


Niedomyty kapłan wytarł się i ubrał na prędko zabierając ze sobą buławę i tarczę. Resztę dobytku zostawił wraz z psem nakazując mu pilnować powierzonego mienia. Rozejrzał się po piętrze po czym zszedł na dół sprawdzić co to za zamieszanie.

Set ściągnął z pleców łuk i strzelił w pierwszego krasnoluda który w rzucił niego kamieniem. - W samoobronie jestem gotowy "zamordować" was wszystkich, śmierdząca pijana hordo brodatego gówna.

Andre wybiegł z karczmy w momencie, kiedy z gardła ubrudzonego pyłami kopalni krasnoluda wyrosła strzała. Padł na kolana, a następnie twarzą w piach. W oknie pokoju na pierwszym piętrze stał Set. Bezlitosny elf nakładał kolejną strzałę na cięciwę.

- Na bogów... - Hanna zbladła ze strachu na widok trupów. - Jak można nazywać się Pogromcą i twierdzić, że walczy się z potworami, samemu mając potworną naturę? Nic wam nie jest? Nie wychodźcie na zewnątrz, bo jeszcze i was trafi! Gdzie jest straż, kiedy jest potrzebna? Wbiegajcie do środka, no prędko! - Zawołała karczmarka do krasnoludów.

- Żaden kolega, jak nie było gdy był potrzebny. - Odpowiedział George, dziwnie niezdecydowany, bardziej wypatrując straży i co zrobi Hagan, niż wtrącając się między krasnoludy a elfy. Przynajmniej do momentu kiedy kolejny krasnolud umarł od strzały i nie było już żadnych wątpliwości. Na tą okoliczność schował się i zaczął zakładać pancerz. - Andre, pomóż z tym. Hagan nie rób nic głupiego. Najwyżej powiedz straży. Pójdę po niego. - Odpowiednio uzbrojony George z mieczem w ręku poszedł się zakraść na elfa od wnętrza karczmy.

Andre chwycił ranionego krasnoluda i wciągnął go do karczmy. - Pomóżcie mi z nim, trzeba go opatrzyć… Kurwa. Nie żyje. Przynieście tu rannych, może jeszcze im zdołam pomóc!

Obaj krasnoludowie nie żyli. Tego zranionego rapierem może jeszcze dałoby się uratować, ale zdążył się wykrwawić w czasie, kiedy Andre brał kąpiel.

Hagan przyglądał się zajściu w dezorientacji. Trudno było mu uwierzyć, że osoba, z którą przed chwilą wiązał plany wspólnej wyprawy, mogła zabić zwykłego górnika bez wyraźnego powodu. Kiedy jednak usłyszał świst strzały, zacisnął pięści mrużąc oczy. Tuż przed karczmą rosła kolejna plama krwi i nawet Andre nie był w stanie pomóc nieszczęśnikom. - To nie jest Pogromca, tylko jakiś rzeźnik. Tacy tylko niszczą nam reputację - powiedział do Hanny.

Zanim wszyscy wpadli z powrotem do środka, cięciwa brzęknęła po raz kolejny i ostatni. Trzecia śmierć. Tego było już za wiele. George, po założeniu zbroi, prowadził żądną zemsty grupę krasnoludów na pierwsze piętro po drewnianych schodach. Nie było sensu się skradać, skoro wszyscy głośno demonstrowali to samo pragnienie - rozerwać elfa na strzępy. Set usłyszał kroki i krzyki. Po chwili drzwi pokoju, w którym się przypadkowo znalazł, runęły w dół, wyłamane przez ogromnego George'a. Pod karczmą stał już patrol straży miejskiej, złożony z twardych weteranów wojen w Ponurym Lesie i z Morskimi Książętami. Doskonale wiedzieli, jak używać kusz i mieczy.

Set zerknął na półorka po czym jak gdyby nigdy nic opuścił łuk. - No, nareszcie. - Powiedział w stronę straży. - Już myślałem, że mnie to pijane bydło zabije.

- Rzuć broń albo zdychaj. Drugiego ostrzeżenia nie będzie. - Warknął George, który nie był pewien czy elf zwariował, czy może była to jakaś desperacka próba zachowania wolności - tak czy siak nie był pod wrażeniem, ani w nastroju do dyskusji. Jeśli elf podda się natychmiast, to George użyczy liny żeby go związać, jeśli nie, George ruszy do ataku, chociaż postara się żeby tamten przeżył. Jeśli Set ucieknie przez okno w ręce straży to tym lepiej.

Set, który trzymał już łuk po sobie a w wolnej ręce nie trzymał żadnej strzały przeniósł wzrok na Georga.

- Gdybym wyszedł z takiego założenia kilka chwil temu już bym nie żył. Dziękuję bardzo. Nie wiem czy byliśmy w tym samym lokalu, ale najpierw jedno z tych zwierząt rzuciło się na mnie z pałą, a potem reszta próbowała zlinczować. - Set ostrożnie przewiesił łuk przez ramię.

- Rzucić broń! Samosąd będzie karany jeszcze surowiej niż morderstwo! - Wykrzyczał ochrypłym tonem strażnik. Zdążyli zorientować się w sytuacji. Patrol podzielił się. Czterech ze straży z pałkami w dłoniach weszło pospiesznym krokiem do karczmy, a czterech z kuszami zostało na zewnątrz, na wypadek gdyby elf próbował uciec przez okno. George słyszał już ciężkie obuwie na schodach.

Hagan uniósł otwarte dłonie dając do zrozumienia, że nie stwarza żadnego zagrożenia.

Set przewrócił oczami po czym spokojnie zdjął wiszący na ramieniu łuk i położył go przed sobą. Chwilę później położył tam też ostrze.

George upuścił miecz i przydepnął ostrze stopą. Jeśli strażnik zażąda przejścia lub żeby odstąpił od broni zrobi to. Poza tym nie przepuszcza nikogo , choć nie posuwa się do rękoczynów, po prostu jest na drodze i krótkim warknięciem zniechęci wyrywnego krasnoluda, który chciałby się rzucić na elfa, jeśli taki wystąpi przed szereg. - Trzeba być żywym, żeby zobaczyć jak zawiśnie. - Przypomni jeśli będzie trzeba.

- Na powróz to psie nasienie. - Szczerbaty strażnik rozkazał pochwycić Seta. - A wy, brody - wskazał na starszych obu klanów - opróżniajcie sakiewki. Od każdego kłaka po dwanaście złotych lwów albo dwa tygodnie będziecie za darmo w kopalniach zasuwać. Trupy też płacą. - Brzęknął kajdanami.

Nastąpiła burzliwa wymiana zdań. Starszy Młotników zadeklarował, że jeśli nie zobaczy ściętej głowy elfa, żaden z krasnoludów nawet nie postawi stopy w Słonym Bagieńsku, a co dopiero będzie rozwijać tutejsze kopalnie. Następnie, że osobiście tego dopilnuje u radnego Eliandera i Andersa, by mordercę spotkała jak najsurowsza kara. Po trzecie, zaczął grozić samemu strażnikowi, że nie wie, z kim zadziera, traktując klany w ten sposób. A po czwarte... chciwiec zaczął się targować o wymiar grzywny. - Przynajmniej świętej pamięci Tordekowi należy odpuścić!

- Wciąż, wszędzie lepiej niż z tą kudłatą swołoczą…

George'a mniej interesował los krasnoludów niż Seta, więc nie wdawał się na razie w żadne dyskusje, tylko przyglądał się próbie schwytania elfa. Dopiero później będzie miał w tej sprawie do powiedzenia parę słów.

Set podążył za strażnikami bez oporów.

Kiedy strażnicy dopełnili wszelkich formalności i zainkasowali grzywnę, zabrali rozbrojonego elfa (po jego morderczym popisie byli dość dokładni podczas przeszukania) i ruszyli w stronę jednego z dwóch posterunków straży miejskiej.

George pozbierawszy swoje rzeczy miał zamiar wyruszyć odszukać kapitana straży, bo bardzo zależało mu by dać świadectwo tego co widział osobiście osobie odpowiednio kompetentnej, ale widząc, że Andre postępuje ku strażnikom sam również się zbliżył, ciekaw co kapłan miał do powiedzenia.

Andre uznając, że krasnoludy nie potrzebują jego pomocy w ostatnim pożegnaniu, zwrócił się do strażnika. - Przepraszam, czy mógłbym wiedzieć na co zostanie przeznaczona grzywna?

Szczerbaty strażnik odwrócił się i spojrzał na karczmę z niemym oczekiwaniem, że Andre będzie śledzić jego wzrok. Szkody były spore. Stoły, ławy, krzesła, kufle, a przede wszystkim unikatowe ozdoby wzięte ze starych łodzi. - Chyba widać.

George początkowo chciał udać się do kapitana, ale w miarę upływu czasu tracił do tego przekonanie. Nie miał ochoty zajmować się więcej pierdolniętymi elfami, nie po to tu przybył. Zamiast łazić i zawracać innym dupę, postanowił potem pomóc przy sprzątaniu karczmy, ostatecznie było to miejsce w którym ostatnio mieszkał, ale póki co pozostał przy Andre, skoro już raz podszedł.

Kapłan pokiwał głową na znak zrozumienia. Tego się spodziewał i miał nadzieję, że kwota wystarczy. Odwrócił się do swych towarzyszy. - Nie wiem jak Wy, ale ja wracam do moich spraw. Na dzisiaj mam dość.

- To dobry pomysł. Wyglądasz jak gówno. Bez obrazy. - Mruknął George, który wyraźnie był w bardzo słabym nastroju, więc uprzejmość przecierała mu się na zgięciach. - Idę pomóc przy sprzątaniu. Coś zrobię. Jebał pies ten dzień. - George jak powiedział tak zrobił, i jeśli nikt nie miał do niego konretnych interesów, przez resztę dnia odpowiadał pomrukami - ale pracował jak szatan. Nawet drewna narąbał, jak jeszcze starczyło czasu.

Podczas sprzątania wykidajło Tomas wspomniał, że chętnie zobaczyłby najciekawsze - egzekucję, ale najpewniej odbędzie się w oddalonym Przymorzu. Zmęczona całym dniem pracy i przygnębiona dodatkowym sprzątaniem Hanna zaś głośno zastanawiała się, czy któryś z tych krasnoludów nie znał się na stolarce. Przydałby się jej teraz dobry stolarz...

***

***

Droga do owianej złą sławą i ponurymi legendami posiadłości wiła się przez skaliste pobrzeże. Co jakiś czas zerkaliście na morze uderzające o klif. Nadciągały niskie chmury. Słońce było widać rzadko. Wiał silny wiatr, niosący słoność wzburzonej wody. Jakieś cztery mile drogi starym traktem upłynęły wam w większości na rozmowach z ciekawskimi miejscowymi. Dzielili się przekąskami, zadawali dużo pytań, opowiadali żarty, anegdoty, no i legendy i plotki, które już nieraz słyszeliście. Jednak kiedy zrujnowana posiadłość pojawiła się w zasięgu wzroku, nawet najodważniejsi z nich wycofali się z ponurym grymasami na twarzach. Ozdobna, metalowa brama chwiała się na skrzypczących zawiasach. Kamienny mur wokół domu rozpadł się w wielu miejscach, odsłaniając zaniedbany ogród. Mimo dzikiej roślinności dało się zauważyć, że ktoś kiedyś bardzo dbał o ten skrawek ziemi. Pośród wysokiej trawy wyrastał przegniły drewniany dach studni. Minęliście zaśniedziałą furtkę i weszliście ostrożnie do zdziczałego ogrodu. Dawno nikt tu nie zaglądał. Narzędzia ogrodnika z odległych lat leżały nieopodal nieczynnej fontanny. Tutejszą roślinność przez lata zaniedbania zdominował ogromny, różany krzew, który porastał również znaczną część muru od wewnętrznej strony. Jakieś duże zwierzę wykopało pod krzakiem norę. Muły parsknęły, jakby się czegoś obawiały. Nie dały się prowadzić dalej.

Andre przywiązał zwierzęta obok furtki. - Boicie się duchów czy tego co wykopało tą dziurę? Ślepy a ty co uważasz?

Pies o zabielmionych ślepiach pochwycił jakiś trop. Zerwał się, węsząc blisko ziemi. Znieruchomiał. Zaczął warczeć i szczekać na krzewy znajdujące się przed głównymi drzwiami.

Kapłan uzbroił się w tarczę oraz buławę.

Starając się dostrzec to samo co Ślepy nabraliście pewności, że coś czaiło się w tych krzakach. Hagan syknął i wskazał ręką na drugi kształt szeleszczący kształt.

- Wyłazić z tych zarośli! Ale już, bo zaraz skończycie z kilkoma bełtami w tyłkach! - krzyknął w napięciu pół-elf przygotowując kuszę do strzału.

Ślepy zaskomlał. Przestraszony odbiegł i skulił się przy Andre. Zarośla przestały się trząść. Wątpiliście jednak, żeby groźba Hagana załatwiła sprawę.

George ostrożnie ruszył w stronę krzaków, możliwie nie zachodząc Haganowi linii strzału. Aasimar dołączył do półorka osłaniając jego bok.

- Macie ostatnią szansę! Widzimy was i zaraz zaczniemy strzelać! - zawołał bard wytężając wzrok. Pomimo gróźb, zachowanie psa przyprawiło go o szybsze bicie serca.

Hagan nic nie wypatrzył. Ślepy kundel dołączył do Andre, warcząc i nadstawiając uszy. Niespodziewanie, zatrzęsły się niskie żywopłoty, które otaczały zwietrzałe pomniki. Dwie czworonożne bestie, większe niż wasz pies, wystrzeliły w stronę George'a i Andre. Wielka łasica wgryzła się w psi kark. Ślepy tylko zaskomlał z bólu. Drapieżnik zaczął wlec bezwładnego, zamroczonego psa w stronę żywopłotu. Druga miała większe ambicje niż upolowanie jakiegoś kundla. Rzuciła się z paszczą pełną kłów na świętego. Smukłe, giętkie ciało łasicy wybiło się mocno z krótkich kończyn, ale odbiło od tarczy Andre, który poleciałby do tyłu, gdyby nie George za plecami. Odparte zwierzę nie było jednak na tyle zdezorientowane, żeby nie uniknąć kontrataku buzdyganem. Trzecia musiała kryć się w wysokim żywopłocie. Kiedy George i Andre ruszyli w stronę fontanny, wykorzystała to, że Hagan został sam. Wyskoczyła z ukrycia, pomknęła ile sił miała w nogach i zacisnęła szczęki na twoim udzie. Wrzasnąłeś z bólu.

George, utrzymawszy Andre na nogach, wypadł zza niego i uderzył na zad atakującej go łasicy, a potem obrócił się, grożąc mieczem tej, która zagryzła psa.

Głowa i długa szyja łasicy odpadła, odrąbana potężnym cięciem przez George'a. Andre próbował odgonić buzdyganem łasicę od nieszczęsnego psa, ale dzikie zwierzę było za zręczne. Warknęło na ciężkozbrojnego, gotowe spróbować zaraz swoich szans. Hagan ledwie odetchnął z ulgą, widząc uśpioną łasicę przewracającą się na bok, gdy już kolejna pędziła w jego stronę! Teraz już czujniejszy, bez trudu uniknąłeś kolejnego ugryzienia. Andre odparł kolejny atak łasicy. Zwierzę odbiło się od tarczy i ledwo wylądowało na czterech łapach, a już zostało pchnięte mieczem w gardło przez George'a. Ostrze wyszło na wylot. Na pomoc Haganowi pospieszyła strzała. Strzała wystrzelona ni stąd, ni zowąd przez zakapturzonego nieznajomego, który wychylił się zza krzewów w pobliżu domostwa. Pół-elfowi pozostało jedynie poderżnąć gardło łasicy uśpionej zaklęciem.

Ślepy kundel miał z wami ciężki los. Dziwne, że jeszcze chciał wam towarzyszyć. To już drugi raz kiedy miał bliskie spotkanie ze śmiercią. Całe szczęście Andre wyciągnął go jakoś z opresji i tym razem. Pozostało się dowiedzieć, kim był tajemniczy nieznajomy?


Bard przyglądał się strzale wystającej prosto z gardła łasicy, następnie skierował wzrok w stronę, z której jak jak mu się wydawało przyleciała. - Halo? Jest tam kto? - zawołał zaskoczony obrotem sytuacji.

Mężczyzna zaklął. - Nie płoszcie ich tak... trudniej je trafić…

- Eee dzięki za pomoc. Wprawnie władasz łukiem. Polujesz tutaj? - zapytał Hagan.

Kapłan zabrał psa i ułożył obok mułów brzęcząc pod nosem coś o smyczy.

- Też, bo przecież ludzie nie żywią się tylko ziemią i światłem słońca. - Młodzieniec przewiesił łuk przez ramię. - Chciałem na własne oczy zobaczyć ten niby "nawiedzony dom". Jak na razie spotkałem tu tylko trochę gryzoni i was. - Chłopak uniósł brew. - Więc jak? czujecie się trochę "nawiedzeni" hm? czy może też przyszliście tu się trochę rozejrzeć. Nie wyglądacie mi kłusowników, ani rybaków. Górników też nie.

- Che che, całkiem spore te tutejsze gryzonie. Jesteśmy Pogromcami. Ten dom od zawsze był owiany złowieszczą legendą. Przyszliśmy sprawdzić jak się tu sprawy mają - odparł bard, po czym zerknął pytająco na towarzyszy. - A może chciałbyś połączyć z nami siły? Co ty na to? Przyda nam się wprawny strzelec. Jeżeli historia o złotym dotyku alchemika jest prawdziwa, znajdziemy tu fortunę i sławę w całym Słonym Bagieńsku.

- Wpierw jednak chciałbym się dowiedzieć jak masz na imię i skąd przybywasz.

- Fortunę mówisz? Ha! możliwe. Już w samej studni widziałem chyba na dnie mieniące się złoto. Czy to naprawdę jest złoto nie wiem. Trzeba by tam jednak spuścić się na linie, albo choć wiadro spuścić. A nie mam ani tego ani tego. - Powiedział śpiewnie młodzieniec wzruszając ramionami. - Możecie mi mówić Tyfos. Też nie jestem stąd. Wcześniej byłem w Ulek, skoro musicie wiedzieć. - To powiedziawszy młodzieniec odwrócił się na pięcie najwyraźniej zamierzając po prostu ruszyć w stronę posiadłości.

Frontowe drzwi wisiały na tylko jednym zawiasie, przez co były lekko uchylone. Dzięki skąpym promieniom słońca dało się dostrzec przez szparę ogołocone ściany brudnego, zatęchłego przedsionka, na którego podłodze leżały kawałki roztrzaskanych mebli. Trzy korytarze prowadziły do skrzydeł domostwa, a schody o połamanej poręczy na balkonik na pierwszym piętrze, z którego był doskonały widok na wejście.

Andre przyglądał się poczynaniom myśliwego. Nie był zbytnio ufny wobec nieznajomych, a tym bardziej po wydarzeniach z wczorajszego wieczora. Sięgnął do juk po linę i zmierzył ostrożnie w stronę studni by potwierdzić szczerość otrzymanej informacji.

Andre nie dostrzegł na dnie studni za posiadłością niczego świecącego. Potrzebowałby do tego światła. Studnia miała jakieś trzy metry głębokości. Ktoś wprawny we wspinaczce mógłby tam nawet zejść bez liny, używając nierówności.

- Nie ma co się pierdolić, zejdę tam i już. - Powiedział George, zachodząc do Andre kombinującego coś z liną i świecącym sztyletem. Jeśli ten nei będzie miał nic przeciwko, obwiąże sieliną w pasie i pożyczy sztylet do świecenia i zejdzie w dół.

Kiedy Andre opuścił na linie sztylet na tyle, żeby znalazł się w ciemnościach, ostrze zaczęło świecić księżycowym światłem, które z kolei odbiło blask srebrnych monet leżących na dnie studni.

Kiedy pozostali trzymali linę, poczuli nagle szarpnięcie! To George sięgający już ręką po srebne monety nagle wycofał dłoń. Jedna, nie - dwie trójkątne, łuskowate głowy wystrzeliły w jego stronę. Zdążył jednak uniknąć ugryzienia i najpewniej trucizny, która niosła śmierć. Z przerażeniem pół-ork dostrzegł, że nie były to dwa węże, a jeden - dwugłowy. Musiał wychylić się z jakiegoś podwodnego zagłębienia, niewidocznego z góry.


- Wszystko w porządku?! - Zawołał zaniepokojony pół-elf.

- Wyciągnąć Cię?

Wąż już nie zmarnował kolejnej okazji do zapolowania na wojownika. Prawa głowa wgryzła się boleśnie w kostkę George'a.

- Nie! Wyciągajcie! - Warknął George ruszając w górę studni.

Zamroczony bólem pół-ork wyskoczył ze studni blady i rozdygotany. Spoglądając ponownie w studnię nie dostrzegliście śladu węża - wrócił do swej kryjówki.

Andre wzniósł modły do boga Słońca by ukoił ból jego towarzysza.

Jasna Cholera! Co tam było? - Zapytał bard widząc w jakim stanie jest pół-ork.

George wytoczył się na trawę i rzucił okiem na swoją kostkę. Wyglądała na dobrze poszarpaną, ale spróbowawszy, wstał, choć bolało w chuj.

- Wąż. Do tego dwugłowy. Dobrze że nie bazyliszek, ale piecze, więc chyba zjadowita jakaś bestia. No nic, raz dziabnął, stoję, znaczy będę żył. Szkoda magii, rozchodziłbym. - Mruknął George, chociaż niewątpliwie leczenie sprawiło mu ulgę. - Teraz jakby tam kurwia dostać…

- Jestem odmiennego zdania. Rozumiem, że szukasz pomsty. Jak głęboka jest tam woda?

- George! Mało ci? Tam może być ich więcej! - Zaoponował Hagan. - Lepiej unikajmy samotnego włażenia w takie ciemne dziury. I tak mieliśmy sporo szczęścia. No i trzeba oszczędzać siły na to co może czaić się w domu.

- Równie dobrze może później wyleźć kiedy nie trzeba, ale i tak muszę pomyśleć. Na razie może być i dom, jak chcecie.

Niedaleko was były tylne drzwi.

George ponownie założył tarczę i ruszył w stronę budynku, zatrzymując się przy drzwiach i czekając na resztę, po czym wślizgnął się do środka. Mogły być i tylne drzwi.

Krótki korytarz zakręcał w lewo. Na zakręcie były też drzwi do pokoju na prawo.

Tyfos podążył za dzielnymi poszukiwaczami przygód.

Zanim jeszcze dotarła do niego ta bardziej hałaśliwa część drużyny, George rzucił okiem na sufit i zakradł się do zakrętu, by ostrożnie wychylić się i zobaczyć co jest dalej.

Na zakurzonej posadzce George dostrzegł ślady butów. Prowadziły do pokoju na prawej. Zaś po minięciu zakrętu dostrzegł drzwi do kolejnych dwóch pomieszczeń. Dalej korytarz łączył się z głównym holem.

Jeśli drzwi miały szparę lub dziurkę od klucza George zajrzał przez drzwi po prawo do środka pomieszczenia.

"Barbarzyński temperament" pomyślał Hagan i westchnął cicho. Miał zamiar rozświetlić czarem tarczę Georga, jednak ten pognał już do środka. Bard trzymał się z tyłu, niedaleko Tyfosa, starając się zachowywać w miarę cicho i nie zwrócić uwagi potencjalnych "domowników".

Zauważył tylko fragment schodów prowadzący na pierwsze piętro i jakieś drzwi. Pomieszczenie wydawało się być kuchnią.

George, póki reszta jeszcze doczłapywała, podkradł się pod pozostałe drzwi w holu i potraktował je podobnie, szukając szpar czy dziur.

Andre zwinął linę i zamknął pochód wiedząc, że jego kolczuga narobi hałasu.

Zrujnowana jadalnia ze złamanym wpół stołem, a po drugiej stronie pokój z dwoma wyprutymi fotelami i kominkiem, w którym od dawna nie palono. Kiedy George zaglądał przez dziurkę od klucza czy uchylał drzwi, do jego prawego ucha doszło zza zakrętu skrzypnięcie podłogi.

George po cichu przytulił się do ściany na rogu po prawo, z tarczą w pogotowiu.

Wychyliłeś głowę, ale niczego tam nie było. Poza uchylonymi drzwiami. Zauważyłeś w kurzu drobne ślady butów prowadzące do środka tego pomieszczenia.

George podnosi palec do ust, spoglądając do tyłu na poniekąd ciężko stąpającego Andre, po czym przemyka ku uchylonym drzwiom, starannie omijając skrzypiący fragment podłogi.

Kiedyś musiał być tu salon, pewnie jeden z kilku. Został tylko kominek, wokół którego półkolem wyrósł jakiś niewielki, czerwony grzyb. Naprzeciw paleniska znajdowały się drzwi do sąsiadującego pokoju. Ze śladów w kurzu można było wyczytać tylko tyle, że ktoś dokładnie przeszukiwał to miejsce. Nawet wyrwał kilka desek z podłogi. Leżał tu porzucony, pusty worek. Nie pasował poziomem "zestarzenia" do tego, co dotychczas widzieliście.

George nasłuchiwał przez chwilę, po czym wzruszył ramionami. Być może źle trafili, a może zostali wykryci, ale był tylko jeden sposób żeby się przekonać, więc zaczął powoli uchylać drzwi, starając się odciążyć zawiasy, a jednocześnie osłaniając się tarczą.

Drugi z salonów od pierwszego odróżniała tylko większa ilość gruzu, jaka spadła z zarwanego dachu. Tutaj również ktoś lub coś wcześniej grasowało.

George wrócił do pierwszego z salonów i wślizgnął się do środka. Jeśli pokój okaże się względnie bezpieczny, George zabierze

Tyfos pokazał na migi, że nic tu nie widzi po czym wskazał z wyrazem zapytania na drzwi. Zdaniem młodzieńca to był czas by zwiedzić inną część domu.

Nie bacząc na czerwony grzyb, George zajrzał do kominka… Zauważyliście, że ciało wojownika nagle się napięło, jakby gotowało się do ataku. - RATUNKU, CHŁOPAKI! - George poznał tą parszywą mowę. Wynurzył się z chmury pyłu z wierzgającym się, usmarowanym sadzą goblinem, którego pochwycił za grzbiet. Tchórzliwa kreatura chowała się w kominie. Na wołanie o pomoc nikt zdawał się nie odpowiedzieć. Choć na bazie ponurych doświadczeń już wiedzieliście, jak ciche potrafią być gobliny. - Bilgblot jest niewinny, Bilgblot nic nie ukradł! Póki co...

George nie czekał na więcej wyjaśnień, tylko przygniótłszy goblina stopą odrąbał mu głowę mieczem, po czym obrócił się plecami do ściany i rozejrzał się nerwowo, w tym ponownie rzucił okiem na sufit. - Gobliny! Jeśli nie kłamał, jest ich więcej! - Warknął ostrzegawczo, nasłuchując odgłosu małych stópek do odrąbania.

Panowała napięta cisza.
 

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 29-01-2021 o 08:32.
Lord Cluttermonkey jest offline