| Willie na wieść o tym, że ich pracodawczyni wyciągnęła lekką ręką ponad cztery setki złotych monet aż zagwizdał przez nos z wrażenia, choć omal się nie usmarkał w kolejny kufelek. Siedemdziesiąt monet od ręki załatwiało pewne niedostatki sprzętu, a ten w czasie eksploracji ruin i innych zapomnianych przez bogów i ludzi miejsc ratowały życia. Liny, kołki, tyczki, olej i inne, niby mało istotne, acz niezbędne jak się niemal zawsze okazywało, kosztowały niemało a chwilowo nie dysponowali żadnym istotnym zapasem gotówki. Prawdomówność i gotowość do inwestycji ich pracodawczyni bardzo dobrze rokowała na przyszlość. Miał pewne przeczucie, że być może uda się odnaleźć krewnych kobiety, i podwoić zaoferowaną przez nią sumę. Właściwie i tak poszedłby do tej cytadeli czy kobieta zaoferowałaby tą pracę czy nie. Gnom liczył na skarby, głównie ukrytą w takich miejscach tajemną wiedzę, jak i kruszec, którego najpewniej pełno było poukrywanego w rozmaitych, i niewątpliwie nie splądrowanych zakamarkach twierdzy. Złoto i magiczne zabawki były lukrem na cieście tego tortu i tylko czekały, aż ktoś je wyjmie z tej cytadeli. Zadowolony z transakcji, zapisał szybko na karteczce potrzebne mu rzeczy, bo jak się okazało, pani Hurcele była właścicielem również zaopatrującej awanturników we wszelaki sprzęt faktorii handlowej. Karteczkę nie omieszkał przekazać przemiłej kobiecie – Miałbym bardzo gorącą prośbę. Wpadnę po te rzeczy rano. Niezbędne, aby móc lepiej wybadać ową cytadelę – czarodziej przerwał swój pijacki amok, patrząc bystrym i przenikliwym wzrokiem na panią Hurcele – Zrobimy wszystko, aby ich sprowadzić. Jeśli żyją, znajdziemy ich – zapewnił poważnym i pewnym przekonania głosem. Kiedy odeszła, mógł ponownie zająć się piciem piwka zresztą, robiąc jedynie malutkie przerwy na wizyty w wychodku.
Jego umysł, błądząc gdzieś pomiędzy kolejną kolejką, wizytami w wygódce aby ulżyć pęcherzowi, a myśleniem o skarbach i łupach, znajdujących się w twierdzy doznał chwilowego olśnienia. Spowodowała to najpewniej Elora, która mrugnęła do gnoma i wspomniała coś, że chciałaby coś robić z nimi w krzakach i chyba nie było to rzyganie. Kobieta była całkiem niczego sobie, a Willie uważał się za niezłe ciacho, jak na gnomie standardy, a że już wcześniej przyjął do wiadomości fakt, że nie rozumie długonogich kobiet, od razu przyjął, że kapłanka szuka towarzystwa. Jednakże po wykonaniu kilku kroków w przód, i kilkunastu kroków na boki, doszedł do innych wniosków. Po pierwsze, był nachlany i raczej nie byłby w stanie smalić cholewek do jakiejkolwiek pannicy, szczególnie tak wysokiej i tak szybko biegnącej po schodach. Po drugie, widząc kapłankę przypomniał sobie, że Oakhrurst było miasteczkiem, a każde miasteczko, ba, nawet każda większa wiocha miała świątynię poświęconą bogom. Jak nie jednemu, to nawet kilkunastu. Kapłani zaś, lubili przechowywać wiedzę, zgromadzoną w zwojach, księgach, no i sami często nie wypadali sroce spod ogona. Willie zanotował sobie, aby nad ranem, korzystając z energii zapewnianej przez planowanego, sążnistego kaca wdepnąć do świątyni, najlepiej boga kojarzonego z jego specjalizacją magiczną. Bóg magii, wróżenia, może bóstwo mądrości. Bo na świątynię Garla Złotopołyskliwego, boga wynalazców, wiedzy, kruszcu, uważanego za praojca wszystkich gnomów raczej nie liczył.
-Kobitki bywają takie...inspirujące - mruknął do siebie i czknął głośno, co przy jego obecnym stanie brzmiało raczej jak kichnięcie.
Tymczasem jednak Archie rozpoczął lokalne tournée po okolicznych stolikach i potrzebował wsparcia w postaci magicznych sztuczek. Kufelki, dobra muzyka i magiczne psikusy to było aż za wiele pokus dla Willego. Ufając, że karczmarz okaże się równie rzetelny jak pani Hurcele i wydłubie jego zalane w trupa zwłoki i zaniesie je do wynajętego pokoju, gnom dołączył do bawiących się towarzyszy.
__________________ Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est |