Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-04-2020, 19:28   #6
Graygoo
 
Graygoo's Avatar
 
Reputacja: 1 Graygoo ma wspaniałą reputacjęGraygoo ma wspaniałą reputacjęGraygoo ma wspaniałą reputacjęGraygoo ma wspaniałą reputacjęGraygoo ma wspaniałą reputacjęGraygoo ma wspaniałą reputacjęGraygoo ma wspaniałą reputacjęGraygoo ma wspaniałą reputacjęGraygoo ma wspaniałą reputacjęGraygoo ma wspaniałą reputacjęGraygoo ma wspaniałą reputację

-Co Ty, smok tutaj? Tu nie ma smoków. - Powiedział zamyślony Jedynka leniwie kopiąc kamyk. Nasilające się odgłosy wymusiły spojrzenie w niebo. - A niech to dunder świśnie! Smok!... Szybko, w te tam, krzaki! - Krasnolud wskazał ręką pobliską kępę i szybko przebierając nogami ruszył w jej stronę. Gdy dobiegł do kryjówki Tomen już leżał plackiem i obserwował podniebny pojedynek. -Ehhh. - Westchnął cicho kolejny raz żałując swoich krótkich nóżek i usiadł obok przyjaciela. Zapowiadał się przedni spektakl. Niebo nad nimi skrzyło się istną feerią barw.

[...]

-Ty, on jeszcze się rusza. - szepnął zdziwiony Tomen. -Nie dziwne to, widziałeś jak najpierw wolno spadał a później pizgnął? Pewnie jaki czarodziej. - ze znawstwem podsumował Jedynka. - Stań tam za nim. A jak co to wiesz, tak jak ze starym Olafem robimy. - szepnął.

Szczery uśmiech rozjaśniany dwoma złotymi jedynkami wykwitł na twarzy krasnoluda.
-A cóż to dziw nad dziwy, spadł gnom z nieba i żywy? - zmarszczył brwi Jedynka.
Gnom zmarszczył brew, skupił uwagę, próbując chwilowo zignorować potworny ból emanujący z jego głowy. Poprawiając okulary usiadł, wstrząsając lekko głową.
-Przepraszam najmocniej panowie. Wygląda na to, że przydarzył mi się niewielki wypadek i mój kapciuch został tam, gdzie został. Macie może coś zapalić? - gnom wskazał kiwnięciem głowy kurzącego fajkę mężczyznę.

Przeca widać że Tomen pali, a jakby nawet i oślepł to te ziele wonieje że aż w nosie kręci. Musi coś od upadku mu się poprzestawiało - zamyślił się krasnolud, rzekł jednak przymilnie -Tomen, poczęstuj mości gnoma, bliźnim w potrzebie trza pomagać.
Wyraźnie niezadowolony Tomen sięgnął za pazuchę i przekazał kilka listków siedzącemu.
-Ale cybucha to nie mam. - rzekł przepraszającym tonem.
-Nie szkodzi, mości gnom sobie poradzi, nieprawdaż? Zwą mnie Guglielrmo, a ten dobry człek to Tomen. A jak Ciebie mamy zwać mości gnomie? - kulturalnie zapytał krasnolud i uśmiechnął się.
-William. William Rockwell, do usług waszych i waszych klanów. - przedstawił się grzecznie gnom i rozkruszył jeden liść a drugi, znacznie większy skręcił bardzo ciasno niczym rulon, wraz z pokruszonym niemal na popiół liściem. Liznął z jednej strony, utwardzając rulonik po czym pstryknął palcami, wyrzucając niewielki, ognisty pocisk który podpalił skręcony, tytoniowy rulonik i zniknął gdzieś w oddali. Gnom zaciągnął się siarczyście, splunął na ziemię, zaciągnął się jeszcze raz po czym westchnął.
-Nooo, tego mi było potrzeba. Co prawda nie jest to fajka, ale skręt też nieźle smakuje. Przepraszam bardzo - rzekł jakby dopiero przypominając sobie o jakiejś ważnej rzeczy - gdzie my właściwie jesteśmy?
-Do usług mówisz? To się jeszcze zobaczy czy się nam do czegoś przydasz Wiliamie. Widzę, że w sztuczkach magiczkach biegłyś, magiem pewnikiem jesteś, hę? - krasnal lekko przechylił głowę i spod opuszczonych powiek uważnie obserwował reakcję palącego gnoma.

-A jesteśmy gdzieś na szlaku pomiędzy Thornhold a Phandalin. Te góry nas otaczające zowią Górami Miecza. A Ty Williamie, dokąd to zmierzałeś nim Twa podróż została tak brutalnie przerwana? - gnom okazywał się być interesującą osobowością, a jego umiejętności magiczne mogły być pomocne. Krasnolud był nad wyraz miły.
-Cóż, wszędzie tam, gdzie rozkaże mój kapitan - gnom uśmiechnął się uprzejmie - A wy? Czym się zajmujecie i cóż to porabiacie w tej głuszy? - zapytał czarodziej, wstając z ziemi i otrzepując swój strój.
-Nie bądź taki tajemniczy, Williamie. Mam możesz powiedzieć, jesteśmy przecież przyjaciółmi, prawda Tomen? - Jedynka spojrzał na przyjaciela, a ten jak na komendę skinął głową i zaciągnął się głęboko - Najprawdziwsza prawda! - westchnął delektując się ziołami.
-Będę z Tobą szczery mości gnomie. Jesteśmy podróżnymi artystami. - krasnolud uśmiechnął się naprawdę przekonująco.- Zapewniamy rozrywkę dobrym ludziom a oni nas karmią i goszczą.
- Skoro jesteście przyjaciółmi, i jeśli przypadkiem podążacie w stronę owego Phandalinu, może zabierzemy się tam razem? - zaproponował gnom, poprawiając fryzurę i wypuszczając jednocześnie całkiem spory kłąb dymu z przekładanego między kącikami ust skręta - Im więcej, tym weselej,jak mawiają.
-Zaraz zaraz mości gnomie. skąd wiesz, czy podążamy do czy z Phandalin? Czyżbyś nas śledził? Najpierw chcielibyśmy wiedzieć kim jesteś, dokąd zmierzałeś i kto jest Twoim kapitanem. - Krasnolud nie był zadowolony z efektu rozmowy, choć starannie to ukrywał pod maską uśmiechu.

- Cóż, jestem aeronautą, z Halruuańskiego okrętu jego królewskiej mości, Atlasa. Jestem bombardierem i okrętowym cieślą - wyjaśnił gnom uśmiechając się - wspomniałeś, że to trakt między Thornhold i Phandalin więc nieco zgadywalem z tym Phandalinem. Ze względu na obecną sytuację, wolałbym znaleźć się w jakimś większym mieście, może być i Phandalin, o ile oczywiście tam podążacie? Bo gdzieś na pewno podążacie, prawda? Artyści raczej nie występują w lesie, chyba, że artyści są artystami jedynie z nazwy, albo są artystami innego rodzaju - ponowił pytanie, zmieniając ton na nieco podejrzliwy. Gnomowi przestała podobać się ta rozmowa. Nieznajomy krasnolud najwyraźniej go indagował o rzeczy które nie były mu do niczego potrzebne. W oczach czarodzieja oba spotkane typy coraz bardziej wyglądały mu na jakichś wagabundów lub rabusiów.

Tomen przybrał na twarz zakłopotany grymas i wymienił spojrzenie z krasnoludem.
- Beez obaaw, druhu. Wygląda, że nie masz przy sobie niczego cennego. Jakaś książka tylko i kawałek kijka. Nie zarobilibyśmy na życie odprawiając swoją sztukę w takim miejscu... Idziemy do Phandalin, bo i jak. Pewnieście widzieli jak idziemy w tamtym kierunku, jak spadaliście, co? Albo w przerwie w walce ze smokiem... - Tomen wziął buha, aż mu gałki oczne napuchły. Nie wiedział dlaczego jego przyjaciel tak uczepił się tej “tajemnicy”. W prawdzie to on miał łeb na karku, ale co za różnica.
-Masz szczęście, że mój towarzysz Cię lubi, mości gnomie. Rzeczywiscie zmierzamy w kierunku tej mieściny i radzi będziemy z Twojego towarzystwa. - rzekł pojednawczo krasnal.
-Jedyne co mnie zadziwia to brak zainteresowania o dalsze losy statku. Bo trzeba Ci wiedzieć, że niewiele z niego zostało. Spadł gdzieś tam. - Jedynka wskazał w północno-zachodnim kierunku. - Nieznacznie zboczymy z traktu, a może znajdziemy więcej takich ja Ty rozbitków? - zapytał.
- Ha, a więc jednak spadł? Widzieliście go? No to rzeczywiście nie ma co robić wielkich tajemnic. Musicie jednak zrozumieć, że to okręt wojenny i nie wolno nam za wiele o nim mówić, jeśli się z niego… Cóż, wypadło - wyjaśnił gnom smutniejąc wyraźnie na twarzy - normalną procedurą jest znalezienie najbliższego miasta i szukanie pomocy. Jeśli okręt się rozbił, to wdzięczny będę, jeśli pomożecie mi się do niego dostać.

-A pro po pomocy, sączy się z Ciebie jak z durszlaka. Na początek spróbujemy Cię opatrzyć. Zdaje się, że mamy bandaże, co Tomen? - zapytany sięgnął do torby i odszukał niewielki zwój i wspólnie z krasnoludem zabezpieczyli rany. - Ubranie do wymiany, ale żył będzie. - Podsumował Tomen.
-Smok go zmroził i dużo części odpadło, ale uderzenia w ziemię nie widzieliśmy, jedynie słyszeliśmy potworny huk. Ruszajmy więc czym prędzej i módlmy się abyś nie okazał się jedynym szczęśliwcem. - Krasnolud aż wzdrygnął się gdy wspominał o tym wydarzeniu.
- To może resztę opowiemy sobie po drodze? ...bo nam ślimaki buty zjedzą. - zaproponował Tomen wyraźnie przejęty tym co powiedział.

Ruszyli.
 
Graygoo jest offline