Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-04-2020, 22:39   #8
Dust Mephit
Hungmung
 
Dust Mephit's Avatar
 
Reputacja: 1 Dust Mephit ma wspaniałą reputacjęDust Mephit ma wspaniałą reputacjęDust Mephit ma wspaniałą reputacjęDust Mephit ma wspaniałą reputacjęDust Mephit ma wspaniałą reputacjęDust Mephit ma wspaniałą reputacjęDust Mephit ma wspaniałą reputacjęDust Mephit ma wspaniałą reputacjęDust Mephit ma wspaniałą reputacjęDust Mephit ma wspaniałą reputacjęDust Mephit ma wspaniałą reputację
Mężczyzna wyprostował się na widok Alana zostawiając kuszę na ziemi. Uniósł ręce nad głowę chcąc upewnić was, że nie stanowi zagrożenia. Na jego twarzy odmalował się szeroki uśmiech.

-Oho! Znalazłem was wreszcie. Jak mu było... Eliander! Eliander rzekł mi, że będziecie się tu kręcić. Mam wam pomóc w plądrowaniu tej ruiny. Znam w Bagieńsku człowieka, który dobrze zapłaci za, hmm, pamiątki po Casworanie.

-Znacie się? - Alan zapytał Pogromców podejrzliwie.

-Zanim uciekną chciałbym się dowiedzieć co i dla kogo tutaj robili. Obawiam się, że to co napisał Casworan o przemycie może być prawdą i niebawem będziemy tu mieli bitwę przy której twoja obrona miasteczka przed goblinami będzie trywialną potyczką... a alchemikowi nigdzie się nie śpieszy, zdąży zapłacić za śmierć Hagana.

-Z widzenia. Rakhalim, adept sztuk mistycznych jeżeli mnie pamięć nie myli? Szkoda, że spotykamy się dopiero teraz.

- Święty zna moje imię? - zdziwił się czarownik. - Doprawdy, jestem zaszczycony. Możecie mówić do mnie Rake. Jeżeli dobrze słyszę, twierdzicie, że ten alchemik nadal żyje? Ciekawe.

Alan opuścił kuszę. Przysłuchiwał się kiełkującej rozmowie.
- Caradoc też ma tatuaże. Całe ręce wytatuowane. Zaraza na czarokletów i ich zagadkowe wzorki. Popieram świętego. Dorwijmy przemytników. Zaszli mi za skórę. Alchemika też.

- Eliander wspominał mi między innymi o Tobie gdy rozmawialiśmy o potencjalnych możliwościach rozwiązania problemu tego domostwa. Jeżeli o alchemika chodzi to jest jeszcze żywy w swym nieżyciu, ale z boską pomocą nie na długo. Skoro szkielet otworzył naszą barykadę to możemy równie dobrze iść tym tropem. Tam ostatnim razem udały się zwierzoludy.
Kapłan w skrócie opowiedział nowo przybyłemu co wydarzyło się w nawiedzonym domu i podzielił się ponownie zmartwieniem iż grozi większe niebezpieczeństwo w postaci jaszczuroludzi którzy są zaopatrywani w broń przez koto-podobnych skurwieli.
Czy udało Ci się podsłuchać coś o planach tabaxi w czasie swojej niewoli Alan?

- W piwnicy z nimi nie leżałem. Nasłuchałem się za to szczurzych pisków... Mają nie tylko tabaxi. Hobgobliny. Pirackie mordy. Nieciekawe towarzystwo. Dużo pracy dla naszych.

Rake pokiwał głową na słowa kapłana. Po tym co usłyszał od Alana podrapał się jednak w zamyśleniu po głowie.

- I taka banda troglodytów miałaby zniewolić arcyalchemika? Muszą mieć wśród swoich kogoś biegłego w sztuce. Dogadajmy się z Casworanem. Jeden szkielet więcej nie powinien być dla niego problemem, a obie strony sporo na tym zyskają. Nie nadepnąłem mu jak dotąd na odcisk, więc mogę zejść się z nim rozmówić. O ile nie macie nic przeciwko?

- Jego dotychczasowa szaleńcza natura i atak kulami kwasu nie zyskały wśród nas aprobaty. Przed atakiem nie zadawał pytań, dopiero teraz natrudził się do rozmowy. Być może odbudowuje w tym momencie swoją małą armię. Szczerze wątpię, że we wcześniejszym ataku nie skorzystał z pełni sił. Poza tym zniszczyliśmy posłańca, więc spodziewałbym się kolejnej zasadzki.

- Atakował intruzów w swoim domu. - Czarownik wzruszył ramionami, po czym dodał rozbawionym tonem. - Postąpiłbym tak samo. Oddam mu nowsze... naczynie, za to które rozbiliście. Im więcej zyskamy sojuszników, tym mniej zginie w ataku przemytników.

Rakhalim złapał za zwłoki tabaxi i wspomagając się wyczarowaną przez siebie magiczną dłonią zaczął ciągnąć je w stronę zejścia w którym pogromcy ostatni raz widzieli Casworana.

- Ja zaś zaatakowałbym tych którzy mnie rzekomo zniewolili, a później zająłbym się intruzami. -Kapłan stanął na drodze czarownika.

Rake zatrzymał się i wyprostował. Prychnał na słowa kapłana i stanął blisko patrząc mu przez chwilę prosto w oczy w milczeniu.

- Ach, rozumiem... Masz swoje ideały? Nie zadajemy się z nieumarłymi co? Dobrze, że jesteś gotów poświęcić za nie życie towarzyszy i mieszkańców Bagieńska.

- Zakończę szaleństwo alchemika, albowiem jego istnienie jest obrazą dla Pana Światła. Jeżeli jesteś na tyle głupi by zaufać szaleńcowi - proszę bardzo, droga wolna - idź, ale sam.

- Ohoho! Mocne słowa. Tylko czyim kosztem masz zamiar to zrobić? Zachowaj tą gadkę do szkółki kościelnej. Ten młody blondyn, który tam leży martwy pewnie już ją łyknął, co? Hahaha! - czarownik szybko powstrzymał śmiech, a jego twarz gwałtownie zmieniła wyraz. Zwrócił się do Andre chłodnym tonem. - Jestem człowiekiem kompromisu. Niech będzie po twojemu. Upewnij się jednak, że nikt nie będzie musiał okupić krwią, ciężaru twojej decyzji. Pan Światła chyba nie byłby zadowolony ze sługi, którego błędy niewinni przypłacają życiem?

- Masz niezły tupet przychodząc tu, obrażać naszego zmarłego towarzysza, prawić mi morały i zaprzyjaźniać się z naszym wrogiem. Stąpasz po cienkim lodzie guślarzu, więc lepiej ugryź się w język i pokaż nam żeś wart więcej niż zwykłe „wypierdalaj”.

- Taki miałem zamiar. Aby jednak namówić Carworana na wzajemną pomoc, potrzebowałbym zgody każdego z was na taki sojusz. A na twoją jak widzę nie mogę liczyć. Cóż, walka ze wszystkimi to też jakaś opcja, choć bardziej ryzykowna. - Rakhalim rozłożył bezradnie ręce. - Oj, nie gniewaj się już na mnie. Czasem Rake'owi brakuje trochę wyczucia, ale jestem pewien, że jeszcze się zaprzyjaźnimy.

-Słucham, patrzę, ale nie pojmuję... idziemy po nich, czy damy im jeszcze trochę czasu na przygotowanie obrony i kolejnej pułapki, co? Na pewno w tej chwili nie zajmują się pieczeniem ciasteczek i parzeniem herbatki w oczekiwaniu na wizytę naszego nowego kolegi - powiedział Alan.

Zgodnie z tym, co przewidywaliście, drzwi i ciężary blokujące znajdujące się w salonie zejście w podziemia przepalone były kwasem. Stąd musiał wyleźć posłaniec Casworana. Zeszliście po solidnych, kamiennych schodach. Ta ukryta część piwnicy była o wiele większa niż ta znajdująca się pod kuchnią. Po waszej prawej stało dziesięć niepościelonych łóżek. Każde z drewnianą skrzynką poza ostatnim. Na wprost widzieliście długi stół, przeniesiony tu chyba z innej części domu, przy którym niedawno jedzono posiłek podgrzany na palenisku. Otoczony był przez krzywo zbite taborety. W pobliżu pieca zwisała na sznurze duża szynka. Pomieszczenie kończyło się dwojgiem drewnianych drzwi, z które jedne były opisane runami, już częściowo zmazanymi. Obok leżała także belka, która niegdyś musiała blokować drzwi od tej strony. Była lekko pęknięta, jakby coś ze środka pokoju usiłowało się wydostać. Podobne runy, jednak w nienaruszonym stanie, wypisane były wokół już nie tak sekretnego przejścia. Kolejne, ukryte w ścianie przejście, wypatrzył Andre koło paleniska. Łączyło sekretną część piwnicy z kuchenną.

Połączenie faktów nie stanowiło dla was większego wyzwania. Caradoc musiał zniewolić Casworana w pomieszczeniu opisanym runami. Kiedy zaczęliście sprawiać mu kłopoty, zamazał zaklęte symbole i uwolnił nieumarłego alchemika, a sam wraz z przemytnikami uciekł przez sekretne przejście, chronione przed Casworanem przez runiczną magię.


- Dziesięć wrednych impów schowanych w cieniach. Każdy pewnie uzbrojony w kuszę lub łuk. - Mruknął do siebie czarownik. - Rzucimy ich dusze na pożarcie Przedwiecznemu. O tak... Z Casworanem nieopodal łóżek musieli niewiele spać.

Rake wyciągnął z plecaka i podpalił pochodnię, a następnie wyczarował magiczną dłoń. Chwilę później pochodnia lewitowała już jakieś 30 stóp przed nim oświecając odleglejszy fragment pomieszczenia.

Ani żywej duszy. Śladu po Casworanie i jego nieumarłych też nie było.

- Chcecie najpierw przetrząsnąć te skrzynki, czy szukamy dalej? - Zapytał Rakhalim.

- Zostawmy to na później. Możesz tą rączką sprawdzić pomieszczenie z wytartymi runami? Masz jeszcze te mikstury Tyfosie? Mogą się teraz przydać.

Po chwili szperania pod płaszczem w długich palcach młodzieńca zmaterializowały się dwie fiolki.

- Na zdrowie - powiedział, podając szkła.

Andre wylał kilka kropel z fiolki na skórę obserwując ewentualne zmiany.

Nic się nie stało.

- Ach, z pewnością - odparł Rake, choć dalej przyglądał się z fascynacją miksturom. - Chcesz je przetestować na tym młodzieńcu? - zapytał zaciekawiony.

- Nie, możemy się z nimi wstrzymać. Czyń swą magię, musimy sprawdzić czy szaleniec tam dalej siedzi. Proponuję się rozproszyć.

George większość rozmów spędził na poprawianiu ułożenia pancerza, a resztę po prostu przeczekał. Zgodził się ponownie prowadzić grupę, choć teraz robił dużo więcej hałasu - mimo to czuł się pewniej.

Magiczna dłoń trzymająca pochodnię polewitowała w stronę drzwi, kiedy pogromcy ruszyli w ich kierunku. Rakhalim przyglądał się runom z zainteresowaniem.

- Niezwykłe. Jeżeli uda nam się znaleźć tego, kto je tutaj umieścił, to chciałbym was prosić o wzięcie go żywcem.

Runy nad pomieszczeniem obranym przez was za kolejny cel były już co prawda pozamazywane i pozacierane, ale Rakhalim miał okazję przyjrzeć się tym wykreślonym wokół sekretnego przejścia, przez które najprawdopodobniej uciekli przemytnicy. Złożoność znaków wykraczała poza twoje obecne możliwości rozumienia sztuk tajemnych, ale były podobne do tych, które malowano w okręgach mających chronić czarodziejów przed zaklętymi istotami, czy to żywiołakami, czy diabłami, czy nieumarłymi właśnie.
Obskurna komnata swoją pustością oznajmiała, że była tylko przedsionkiem do kolejnego pomieszczenia. Przymocowane do ściany łańcuchy z sześcioma parami kajdan zdradzały, że eksperymenty Casworana na szkieletach, a wcześniej pewnie na żywych istotach, nie były nigdy dobrowolne. Taka była cena geniuszu.

Stąpaliście po potłuczonym szkle, jeszcze mokrym od jakichś płynów i resztkach glinianych naczyń, omijając walające się tu i ówdzie miedziane garnki i oleiste kałuże. Na wasze kroki odpowiadała tylko wszechobecna cisza.
Wasze nosy odnalazły laboratorium Casworana jeszcze zanim przekroczyliście próg i nie były z tego szczególnie zadowolone.

Warsztatowy stół zastawiony był najrozmaitszymi słoikami z proszkami, fiolkami z cieczami, naczyniami i przyborami, zabarwionymi na różne kolory. Niektóre z fluidów obficie rozlały się na podłogę.

W powietrzu unosił się ciężki zapach oliwy i ostrych substancji.
Na krześle przed stołem siedziała sylwetka. Odwrócona do was tyłem, zajęta studiowaniem jakiegoś opasłego wolumenu mimo że kikut świecy nie był rozpalony. Nawet nie zareagowała na wtargnięcie do laboratorium.
Już widzieliście tą czarną szatę, haftowaną mistycznymi symbolami, i ten spiczasty kapelusz.

Casworan! Lewą kościstą dłoń podpierał na czaszce wykonanej ze szczerego złota. A więc w legendach było ziarnko prawdy...


- Powstrzymajcie się proszę przed atakiem! Przemytnicy są prawdziwym zagrożeniem - rzekł Rake do towarzyszy.

Czarownik wysłał też do alchemika telepatyczną wiadomość:
"I ty proszę, zaniechaj swojego gniewu arcyalchemiku. Strach i ignorancja kazała tym głupcom uszkodzić posłańca. Proponuję sojusz na którym możemy wszyscy skorzystać. Śmierć tych troglodytów, twój spokój od wścibskich oczu, a w przyszłości wymiana źródeł wiedzy."

Alan spojrzał na Rakhalima i... nic nie zrobił. W gębie był mocny, ale może nie zamierzał decydować za was. Trzymał dłoń na spuście kuszy wycelowanej w plecy arcyalchemika.

Zaś Casworan przerzucił tylko stronę czytanej książki na kolejną.

Pomóż nam pokonać twych oprawców alchemiku. Udowodnij, że nie jesteś kompletnym szaleńcem i uchroń to miasto przed zgubą - rzekł Andre.

- Ale szkielety to nie - dodał George stanowczo, wykazując oznaki niedoboru wpierdolu.

Casworan wstał. Odwrócił się w waszą stronę. Jego szkielet był tym razem nie biały... a szaro-metaliczny? Zupełnie jak kości nieszczęśników, na których eksperymentował. Kiedy zdaliście sobie sprawę, że to nie arcyalchemik stoi przed wami, a tylko jego żałosna marionetka, było już za późno. W kościstej dłoni błysnęła fiolka alchemicznego ognia. A poźniej było już tylko piekło, zgodnie z tym, co obiecał Casworan. Kiedy alchemiczny ogień zapalił substancje rozlane na podłodze, całe laboratorium stanęło w piekielnych płomieniach.

Strzała Tyfosa pomknęła przez płomienie. Grot strącił czaszkę szkieleta. Masa kości rozpadła się i zniknęła w ogniach. Tyfos rzucił się ku drzwiom i z przerażeniem zauważył, że ktoś je zamknął tuż przed jego nosem!

W podziemiach rozległ się demoniczny śmiech Casworana.


- Jesteśmy zamknięci!

- Aaaa! Parzy! Pieprzony alchemik! - Darł się Rake.

W przypływie wściekłości i desperacji, czarownik bez większego namysłu cisnął falą energii w najsłabsze, w swoim mniemaniu miejsce w ścianie.

Popękana ściana ustąpiła przed mocą Rakhalima, ukazując zamurowany tunel jaskini. Na jego końcu tańczyły jakieś kuliste światła.

W migotliwym blasku dało się dostrzec jakieś sylwetki. Mimo skwierczących płomieni usłyszeliście okrzyki pełne zdumienia.


- Robi wrażenie, może cię nie zabiję! - Wykrzyczał szyderczo niski, pewny siebie głos. Roześmiał się, ale nagle ucichł.

- W ciągu jednego dnia straciliśmy kompana, kryjówkę i zarobek... zabijcie łajdaków, którzy to sprawili!

Alan nie zastanawiał się długo. Rzucił się w stronę tunelu odkrytego przez zaklęcie Rakhalima. Kiedy hobgoblin i brodaty mężczyzna czyhający na jego końcu już nastawiali broń, krzyknął:


- Stójcie, chłopaki! To ja, Ned! Na lanie za samowolę może i zasłużyłem, ale chyba nie dacie mi spłonąć razem z tymi przegrywami? - Zdradziecki "Alan" stanął za plecami swych kolegów z kuszą wymierzoną prosto w was.

Tyfos i George siłowali się z drzwiami. Były podstępnie zablokowane przez Casworana belką z drugiej strony. Rakhalim dał znak, by się odsunęli. Mistyczne uderzenie wyrwało drzwi z zawiasów i złamało zasuwę. Droga była wolna! Czarownik rzucił się w stronę piwnicznych schodów.

Aaaau! Cholera, jak to piecze! - zaklął Rake biegnąc przez drzwi i nie oglądając się za siebie. - Bierzcie Świętego i wiejmy stąd!

Hobgoblinowi ogień był mniej straszny niż gniew Caradoca. Zobaczywszy ucieczkę Rakhalima, bez namysłu rzucił się z bronią na Tyfosa. Pchnięty mieczem i dotkliwie poparzony wojownik był u kresu sił!

George sapnąwszy zarzucił sobie nieprzytomnego kapłana na ramię i osłaniając się tarczą popędził do wyjścia. Wybiegliście wszyscy z piekielnej pułapki Casworana, słysząc za plecami wrogie okrzyki i przekleństwa. W piwnicy jednak nie było wcale mniej ciepło niż w płonącym laboratorium. Z wyjścia, do którego się kierowaliście, dobiegał dym. Czyżby szalony arcyalchemik podpalił cały dom!? Wtem! Płonące bele spadły z trzaskiem i iskrami na piwniczne schody. George zatrzymał się nagle i odruchowo osłonił twarz rękami. Zostało wam tylko jedno wyjście. Przez kuchenną piwnicę.

- Wstawaj Święty. Nie mamy na to czasu! Te śmierdzące małpiszony nas gonią. - rzekł czarownik, w pośpiechu cucąc Andre.

- Nareszcie... zapłacicie za śmierć Manuela!

Zza sekretnego przejścia wypadło dwóch tabaxi z kuszami gotowymi do niesienia śmierci. Żądza zemsty bardziej ich rozpalała niż mogły to uczynić płomienie Casworana. Spadł na was deszcz pocisków.

Raniony Rakhalim ledwo trzymał się na nogach po tym wszystkim, co przeżył w ciągu ostatnich kilkunastu bić serca. Jeden z grotów odbił się od zrabowanej przez George'a zbroi, ale drugi wyrósł z pleców ledwo przytomnego Andre, niesionego przez wojownika. Mimo pomocy Rakhalima święty nie był w stanie sam ustać na nogach. Ktoś musiał go nieść.

Tyfos sforsował sekretne przejście zasunięte przez Casworana wszystkim ciężkim, co znalazł w kuchennej piwnicy. Z płonącego laboratorium powolnym, ciężkim krokiem wynurzyła się czerwonoskóra, zakuta w stal sylwetka.

Hobgoblin!

Mimo ciężkich poparzeń nie zamierzał zawieść Caradoca. Potwór zagrodził wam drogę i zamknął przejście, przez które uciekł Tyfos. Oszalały z bólu, szczerzył do Rakhalima ostre kły i wymachiwał mieczem.

George po pierwszym przypływie sił zaczął odczuwać ciężar pancerza - swojego i niesionego Andre. Uszedłszy ledwie kilka kroków zderzył się z blokującym mu drogę Rakhimem i zatoczywszy się wokół niego cisnął w hobgoblina szpadlem.

Szpadel odbił się od tarczy hobgoblina. Potwór wyszczerzył się szyderczo, widząc waszą desperację. Rakhalim wyszeptał coś pod nosem i, nagle, hobgoblin upuścił miecz i złapał się obiema rękami za głowę, upadając na kolana. Czarownik ominął umierającego w bólach potwora. W płonącej pułapce pozostał tylko George.

Zanim zdążył zabrać nieprzytomnego Andre, brzęknęły cięciwy. Lecz pociski tylko odbijały się od zbroi i tarczy wojownika. Tyfos ruszył ostrożnie schodami. Nigdzie nie było widać Casworana, sam dym i płomienie. George chwycił pewniej zwisającego bezwładnie kapłana i popędził do schodów.

- Do łodzi!

Tabaxi nie rzuciły się za wami w pościg. Wyskoczyliście z płonącej posiadłości przez okno w komórce kuchennej, kaszląc od dymu. Pożar wydawał się nie do powstrzymania.

Georgowi obojętne były losy budynku, jednak próbował odzyskać zwłoki Hagana, przekazawszy wcześniej Andre pod opiekę Rakhalimowi. Mimo najlepszych chęci płomienie szalały już jednak wśród resztek kuchennych sprzętów, więc zmuszony był zrezygnować.

Płomienie pochłonęły tajemnicę złotego dotyku Casworana, przerwały wasze polowanie na przemytników i zabrały ciało Hagana. Jedynym pocieszeniem był fakt, że zagadka nawiedzonej posiadłości została rozwiązana i mieszkańcy Słonego Bagieńska nie będą dłużej dręczeni przez "tajemnicze" światła i dźwięki. Wyglądało na to, że nic tu więcej po was.

- Dobra, trzeba odsapnąć, ale schować się. Z powrotem mogą być gobliny.

George rozejrzał się za dobrym miejscem na krótki odpoczynek, najlepiej takim żeby nie stali na widoku, bo pożar posiadłości z pewnością przyciągał uwagę. Cokolwiek dostrzegł, musiało wystarczyć - przynajmniej drzew parę czy krzaków z dala od płomieni - więc upewniwszy się, że Andre nie umiera, ponownie dźwignął świętego żeby zanieść i ułożyć go w bezpieczniejszym miejscu.

Jako pierwszych dym przyciągnął strażników dróg. Konny patrol przybył najszybciej jak to było możliwe. Eskortowali radnych miasteczka, nagle oderwanych od codziennych obowiązków.

Następnie pojawił się tłum zdyszanych od biegu gapiów, wśród których poznaliście twarze towarzyszące wam w drodze do nawiedzonej posiadłości.
W końcu na wzgórze wjechały skrzypiące beczkowozy. Straż miejska rozpoczęła gaszenie pożaru.

Ciężko ranny Andre ocknął się. Nie usłyszeliście wiwatów. Zbroczeni i poparzeni, bardziej wołaliście o współczucie i zwykłą ciekawskość niż podziw.


- Muszę przyznać, że cała rada też płonie... z niecierpliwości. Powiecie, co tu się stało? - Radny Gellan podał wam piersiówkę wyjętą zza pazuchy.

Pokryta skórą jakiejś egzotycznej bestii, której nawet zawodowi Pogromcy nie potrafili rozpoznać, nie pozostawiała wątpliwości co do statusu Gellana jako najbogatszego człowieka w miasteczku.
Radny Anders, jego służący Trevedic i weteran Eliander wyglądali na przejętych stanem, w jakim znalazł się Andre. Manistrad przybyła odziana na czarno, w żałobie za krasnoludów zamordowanych wczoraj przez niezrównoważonego elfa. Wiekowa Eda tylko spoglądała na was podejrzliwie.

- Mieliście tam gobliny, hobgobliny, wielkie łasice, tabaxi, takie latające krwiopijce rozmiaru kota, szczury wielkości psów, jadowite stonogi jak moje przedramię, gang szmuglujący broń i szkielet alchemicznego nekromanty w piwnicy. Jest jeszcze dwugłowy wąż w studni, ale to już jutro zrobimy. - George wyliczył na palcach, tak żeby niczego nie zapomnieć. - I takie mięsożerne glisty co to zjadły serce Haganowi i nie żyje. Ale przynajmniej świętego wyniosłem. Tyfos nie pomagał. - Jak już miał wolną rękę, George przyjął poczęstunek i łyknął zdrowo, a potem podzielił się z resztą, która nie była Tyfosem.

- Zaraz... „gang szmuglujący broń”?

- Coś tam było, ale to święty czytał.

- Święty mógłby wyjaśnić? Prędzej spodziewałbym się robactwa niż duchów, ale duchów prędzej niż szajki przemytników! To brzmi jak robota dla straży miejskiej czy łowców nagród, a nie Pogromców!

Tyfos machnął ręką po czym zaraz podmuchał na poparzone nań bąble.
- No nic, miało być złoto, a wyszło jak zawsze... - To powiedziawszy młodzieniec poprawił nadpalone odzienie i ruszył ku drzewom z zamiarem oddalenia się.

Mignęła wam w myślach złota czaszka, którą Casworan zostawił w laboratorium-pułapce jako przynętę. Mogliście wyjść stąd naprawdę bogaci. Może chociaż wyniesione książki zainteresują Keledeka Milczącego lub innego badacza wiedzy ezoterycznej. Ciekawe, gdzie teraz podziewał się nieumarły alchemik i jego cenny sekret...

Kiedy Tyfos oddalił się, radna Eda spojrzała za nim, a następnie na was. - Tego mruka wcześniej w miasteczku nie widziałam. To wasz kompan? Skąd się wziął? Dziwny akcent...

- Elfowie tak gadają. Na milę bym poznała. Pewnie biedaka z kołyski porwali. - odparła Krasnoludzica Manistrad Miedzianoloka.

- Andre, George, zawróćcie proszę swojego towarzysza. Nie czas na samotne spacery, kiedy musimy wyjaśnić, co tu właściwie się stało i zaplanować ewentualnie dalsze kroki. To nie przesłuchanie rzecz jasna, ale liczymy na waszą współpracę. - rzekł Weteran Eliander

Andre dochodził jeszcze do siebie. Był zły na siebie, że dał się tak podejść mimo znaków które dostrzegał. Wyciągnął i przedstawił zebranym spreparowaną notatkę Casworana.

Cytat:
"Drodzy najemnicy, poszukiwacze przygód, grotołazi, łowcy skarbów, Pogromcy (niepotrzebne skreślić),

Mój dom został zajęty przez intruzów, którzy zdążyli mnie zniewolić magicznymi pieczęciami, choć nie na długo, jak sami widzicie. Jeśli zależy wam na złocie podobnym do tego, które obecnie trzymacie w swych chciwych, zbroczonych dłoniach, mam dla was propozycję nie do odrzucenia. Przepędźcie ich raz na zawsze, a mnie zostawcie w spokoju, abym mógł dalej prowadzić badania i eksperymenty. Jeśli akceptujecie ten wyjątkowo korzystny układ, wetknijcie czytany właśnie pergamin w prawy oczodół posłańca i pozwólcie mu wrócić do mnie w jednym kawałku. Jeśli nie, cóż... nie ujrzycie ani grama złota więcej, a ja postaram się zamienić wasze nędzne życia w prawdziwe piekło.

PS To przemytnicy, którzy dozbrajają jaszczuroludzi na zgubę waszego - i niegdyś mojego - ukochanego miasteczka.

Arcyalchemik Casworan"
- Złoto, dobrze usłyszałem? - Zapytał Gellan, oczekując, że udowodnicie czymś "złoty dotyk" Casworana. Na sam dźwięk tego słowa wyraźnie się ożywił.

- Wbrew tej notatce którą otrzymaliśmy Casworan nadal jest sługą - jeżeli nie wspólnikiem w tej sprawie. Prawdopodbnie zaopatrywali kogoś w broń, być może jaszczuroludzi. Musi być pod domem jakiś tunel którym wychodzili poza granice miasta. Poślijcie proszę po znachora który zna się na truciznach, George potrzebuje pomocy której nie jestem w stanie mu zapewnić. Dobrze zapłacimy. Co do Tyfosa... Spotkaliśmy go gdy polował na zwierzynę która się tu zagnieździła. Wspomógł nas i strzelał by zabić więc wątpię w jego przynależność do tego gangu. Ach tak dowód...

Kapłan wyciągnął niechciany kwiat ze szczerego złota.

- O George'a się nie martwcie. Macie moje słowo, że otrzyma pomoc. Nie tylko ja jeszcze pamiętam, jak nam pomógł w walce z tymi małymi, zielonymi skurwysynami.

-A więc w legendach było ziarnko prawdy, niesamowite... - Gellan oglądał złoty kwiat. Stare oczy błyszczały złowrogo od chciwości.

- Wydaje się, że całym przedsięwzięciem zajmuje się niejaki Caradoc wspomagany przez tabaxi, hobgobliny i zdrajcę ludzkiej rasy, Neda -powiedział Andre.

- Caradoc?!

Tutaj Andre opisał skurwiela którego w myślach obdzierał ze skóry.

- Czyli jest Wam znany jegomość?

Czoło Eliandera spochmurniało. - Do tej pory myślałem, że mogą za tym stać Morscy Książęta, zewnętrzny wróg. Caradoc to stara gwardia tutejszych "kupców", znaczy się, przemytników. Jeśli nadepnęliście mu na odcisk, nie możecie spać spokojnie. Na pewno ma wciąż rozległe znajomości w miasteczku. W takim razie radna Eda też się myliła, sądząc, że za śmierć Lorelei odpowiada jakaś przypadkowa, napływowa przestępczość.

Staruszka zmierzyła weterana lodowym spojrzeniem. Nie lubiła, kiedy ktoś jej wytykał błędy.

- A jaki tam towarzysz, w sumie to tego Neda to on przyprowadził, a tego strzelania to trzy strzały do szkodników naliczyłem. Pierwszy do wyjścia, jak co zrobić to znikał, w pizdu z takim. Ale dobra. - George wylawszy żale, ruszył za Tyfosem, żeby go sprowadzić.

- Ej tyyy, tu jeszcze gadać z tobą chcą, byś się przydał do czegoś.

- Zakuty, wojskowy łbie, jeśli śmiesz twierdzić, że którykolwiek z obywateli uciekłby się do handlowania z łuskowatymi mordami, to masz naprawdę nasrane pod tym hełmem! Skąd wytrzasnęliście w ogóle to imię? Nie ma go przecież nawet na tym świstku!

- No i to ten szkielet pisał to kłamane może być. Łeb mu urżniemy, przyniesie się i wtedy będzie wiadomo, co za jeden.

- Zresztą nazywanie nas przemytnikami to wymysł zasranej korony. W czasie wojny ciebie Eliander ani twoich zakutych łbów tu nie było. Nikt nam nie pomagał... ale jak sami wywalczyliśmy sobie pokój, to pazerne chuje się zjechały i potrafią tylko o podatkach gadać. W dupie mam takie gadanie. Wolę chłopom z wiadrami pomóc.

Po minie Eliandera widać było, że się tego spodziewał. Wziął głęboki wdech.

- Tak! - Gellan przytaknął George'owi, niechętnie zwracając wam różę. - Moim zdaniem powinniście wpierw odnaleźć Casworana, bo nie przepadł razem z domem, prawda? Jego czaszka wciąż pewnie skrywa sekrety na wagę złota. Mogę wam w tym pomóc... Znaleźliście coś w tej posiadłości? Jakieś notatki, książki, inne takie cacka jak ta róża? Musimy przeszukać ten dom jeszcze raz, kiedy tylko zostanie ugaszony.

Tyfos nie zatrzymując się nawet obejrzał się tylko na Georga. - Mi też było miło poznać... - Młodzieniec wciąż się oddalał od zbiorowiska.

- Z tego listu wynika, że ten cały Casworan chce tylko kontynuować swoje badania i eksperymenty. Myślę, że mamy jako miasteczko pilniejsze zmartwienia...

- Niezależnie od tych rozważań, nasi Pogromcy zasługują na nagrodę ufundowaną przez radę, prawda? - Głos wreszcie zabrał najmłodszy z radnych. Pozostali radni wyrazili jednomyślnie poparcie, co się rzadko zdarzało.

- Mądrze powiedziane! - Przytaknął Gellan.

- No jak go najpierw widzieliśmy to rzucał w nas kwasem i szkielety ożywione na nas nasłał też. Kto wie co tam bada i czego do tego potrzebuje, może mu się krew żywa zawidzi, albo kiszki z człowieka i wtedy co. Tam coś pakowaliśmy książek żeby sprzedać potem chyba, ja tam się nie znam. A Tyfos jaki jest każdy widzi, ale też nie Pogromca, tylko myśliwy mówił, może mu się w rozumie od umierania poprzewracało.

- Casworan nie dostanie krwi czy kiszek, jeśli zostaną zjedzone przez jaszczuroludzi - rzekł Weteran Eliander.

- Jeśli mieli łódź, szybko znajdą kolejną kryjówkę... hobgobliny, tabaxi? Nie można powiedzieć, że to towarzystwo typowe dla "naszych", a przemytnik czy kupiec, jak zwał tak zwał, zależy od punktu widzenia.

- To też. To zrobimy tak, że Casworana się złapie i tego drugiego też. Po to tu jestem żeby wszystko zrobić. No hobgoblina to jednego widzieliśmy i tak mu ten Rakhalim coś we łbie zrobił, że umarł. Paskudna sprawa. Ja bym zjadł ale coś mnie bierze, to może lepiej bym poczekał na uzdrawiacza żeby nikogo nie zarażać.

- Szkoda, że tylko jednemu hobgoblinowi... - Weteran zmrużył oczy. - Pewnie te dziwne światła, które widać było nocą w nawiedzonym domu, musiały być systemem sygnalizacyjnym dla łodzi przemytników, a nie czarcimi sztuczkami Casworana.

- Ned, który był na ich usługach wspomniał imię Caradoca. W tej kwestii nie kłamał, myślę że miał pewność co do naszej zguby dlatego nie bawił się w głębsze kłamstwa. Jeżeli usłyszę głos tego mościa to na pewno go rozpoznam.

- To brzmi akurat prawdopodobnie. Caradoc miał nie tylko żyłkę do handlu, ale i do magii.

- Zapewne, a co do Casworana i jego eksperymentów. Obawiam się, że tajemnica przemiany w złoto jest o wiele bardziej mroczna niż nam się wydaje. W lochach widzieliśmy więzienie, a szkielety z którymi walczyliśmy musiały być ofiarami jego niecnych eksperymentów - odparł Elianderowi Andre

Nie angażując się w rozważania weterana, Gellan podszedł do George'a. - Pokażcie te księgi, pewnie chętnie odkupię.

George słyszał jak Gellan swemu słudze rozkazał, aby w wolnej chwili sprawdził akta posiadłości Casworana. Andre wyciągnął resztę książek, które zabrał. Sprawdził jeszcze raz tytuły. Może któreś z nich zainteresowałyby go swoją zawartością? Wyciągnął również rozmazaną notatkę.

Gellan przekartkował każdą z książek. - Co mi tam, wezmę wszystkie. Ile chcecie?

- Tak, potrzeba kogoś wprawionego w sztuce. Nie jestem w tej kwestii pewny swoich możliwości, ale o świcie wzniosę modły do Słońca by ulżyło twe cierpienie.
Dogadajcie się z Rakhalimem, muszę coś jeszcze zrobić.

Kiedy Eda ostygła, przyprowadziła Wellgara z Solanki, kapłana dawnej, morskiej wiary, wciąż dominującej w miasteczku.
Długo mamrotał. Kreślił w powietrzu kręgi drewnem - szczątkiem okrętu wyłowionym z morza. Oblał wojownika obficie słoną wodą z bukłaku pokrytego mistycznymi wzorami. George już zaczynał czuć się lepiej. Po odprawieniu rytuału cudotwórca wydawał się wyglądać na zmęczonego.

Andre zbliżył się na tyle ile pozwalały płomieni i rozpoczął obrzęd odesłania duszy Hagana na ostateczny spoczynek.

George był bardzo zadowolony, chociaż nie miał nic żeby zapłacić, ale obiecał, że jak dostanie swoja działkę to da ile trzeba, no i jakby coś Wellgar potrzebował to mu znajdzie, bo jak się chodzi to różne rzeczy się znajduje. I Edzie też.

Rakhalim wycenił księgi na sto sztuk złota każda. Same białe kruki. Gellan zgodził się na taką cenę.

- Musimy jak najszybciej poznać zamiary jaszczuroludzi... - Weteran Eliander kontynuował nieoficjalna naradę, kiedy Andre wrócił z żegnania kompana.

George podrapał się po głowie.

- Zaraz... a nie byliście wczoraj na bagnach? Może wypatrzyliście po drodze jakieś miejsca, które stanowiłyby dobre miejsca na kryjówkę? Albo legowisko... - zapytał radny Anders.

- No to moglibyśmy tam pójść wtedy. - Powiedział George zadowolony, że nie musiał wymyślać sposobów, a tylko zastosować znane sobie środki.

Andre spojrzał na martwego psa, który towarzyszył mu przy wyprawie na bagna. Na twarzy pojawił się grymas jakby olśnienia i wyciągnął z plecaka maskę kultysty z podziemi.
- W kurhanach na bagnach odprawiano rytuały. Spotkaliśmy kultystów ale zanim cokolwiek zdołaliśmy wyciągnąć zaatakowały nas ożywione przez mroczną magię krasnoludy. Zabiły kultystów, a reszta która zbiegła w głąb labiryntu obudziła coś straszliwego na swą zgubę. Nie wiem czy to miejsce może być powiązane, ale Hagan wspominał, że tunele ciągną się na wiele kilometrów.

- Chyba wiem, o których krasnoludach mowa. - powiedziała zaniepokojona Manistrad. - Byli Pogromcami. Nigdy nie wrócili z wyprawy na gobliny... ale tropili ich nie po bagnach, a w jakichś nadbrzeżnych ruinach. Przy piwie wspominali o... wieży?

- Rzeczywiście miałem na myśli ruiny na wybrzeżu. Jeszcze wracam do siebie po tym całym zamieszaniu - poprawił się Andre.

Gellan wziął za pozwoleniem maskę w dłonie.

- Niejeden alchemik, żywy oczywiście, powiedziałby, że jesteście magnesem ściągającym kłopoty. Jako rada powinniśmy zastanowić się nie nad nagrodą, a raczej nad przepędzeniem was na inną wyspę. - Zażartował.

- Mówi wam to coś? - Spojrzał po zebranych. - Jeśli nie... też bym chętnie odkupił! Srebrne to i kunsztownie wykonane.

- To wspaniałe księgi - zachwalał Rake, który do tej pory bardziej był zajęty spisywaniem tego co widział w domu alchemika i próbami odwzorowania run z pamięci. - Z całą pewnością zawierają wiele cennej wiedzy. Chętnie podyskutowałbym z radnym na temat tego znaleziska... w jakimś spokojniejszym miejscu.

- Rakhalimie, to pomówmy o księgach przy kolacji u mnie, tak jak ostatnim razem. Koniecznie dzisiaj, bo czas to pieniądz. Może też Keledeka udałoby się na wspólny posiłek namówić? Wytrawne wino, dobre jedzenie, jeszcze jakiś zdolny bard by się przydał, co by upamiętnił ten dzień w pieśni... - Radny zastanawiał się na głos. - Co tam mówię, całe miasteczko powinno świętować ten dzień, kiedy przestaliśmy żyć w cieniu nawiedzonego domu!

Radny poinstruował kilku zaufanych ludzi, aby zajęli się organizacją mini-celebracji. Prawie wszystkie koncerty, festiwale i sztuki w Bagieńsku odbywały się z jego inicjatywy i sakiewki.


Kiedy straż miejska ugasiła pożar, a przypadkowi gapie się przerzedzili, postanowiliście przeszukać zgliszcza posiadłości. Jaskinie były zupełnie puste. Od momentu, w którym zaalarmowaliście przemytników przez hałaśliwe zaklęcie, zdążyli załadować całą kontrabandę na łódź i uciec. Laboratorium Casworana spłonęło doszczętnie.
W pomieszczeniu, które musiało być czymś w rodzaju prywatnej kwatery Caradoca, spłonęły wszystkie książki. A musiał mieć ich wiele. Jakimś cudem uchowała się jedynie niewielka szkatułka.W środku znajdowało się dwanaście świec, hubka i krzesiwo oraz fragment pergaminu:

"_ . . . CZY JEST BEZPIECZNIE
. _ . . BEZPIECZNIE
_ _ _ GOTOWY DO ROZŁADUNKU"

Rakhalim wyciągnął z plecaka swoją księgę i zaczął przepisywać zawartość pergaminu. - Małe, wredne impy komunikowały się przez odległości między światłami? Jeśli nadarzy się okazja, można będzie to wykorzystać przeciw nim. Następnym razem będą wyły w męczarniach. - mruknął do siebie uśmiechając się przebiegle.

Rakhalim wydawał się mieć rację. Notatka wyglądała jak lista sygnałów do komunikacji między kryjówką przemytników a załogą okrętu.

- Zostawmy tą szkatułkę nienaruszoną - zaproponował czarownik. - A gdyby ktoś pytał, to nic nie znaleźliśmy. Może któryś z troglodytów po nią wróci. Wtedy nie będą podejrzewać, że znamy te ich szyfry.

- Może być. To teraz chodźmy jeść, bo jeszcze nagroda miała być. A jak znać Tyfosa to wszystko zabierze. Ja bym go nie brał więcej.

***

Na trakcie pomiędzy Słonym Bagieńskiem a Przymorzem robiło się już ciemno, ale całe szczęście widzieliście już światła miasteczka, a konne sylwetki w oddali musiały być patrolem straży miejskiej. Reszta pieszej wędrówki zapowiadała się bezpiecznie.

-Śmierć! Widzę śmierć!
-Woda!
-Tylko ona cię uchroni!
-Kra!

Skrzekliwy głos dochodził od strony wiekowego dębu. Na powykręcanej gałęzi siedział kruk. Wpatrzony był w Andre. Jego pióra wydawały się czarniejsze niż czerń - to najlepsze, co przychodziło wam do głowy, gdyby ktoś nagle poprosił o opis ptaka.

Andre przywołał ptaka gestem. Kruk nie zareagował, ale spośród drzew wyszła wykolczykowana kobieta w kolorowych szatach.

- W przyszłość zagląda i tylko prawdę mówi...

Tymczasem gdzieś tam samotnie wędrujący Tyfos usłyszał, jak coś chrzęści pod jego butami. Ze zdziwieniem zauważyłeś, że był to lód, choć do zimy było jeszcze daleko, a i ostatnie dni nie były przesadnie chłodne. Pojedynczy sopel zwisał z pobliskiego drzewa. Kilka kroków dalej widziałeś zamarzniętą kałużę. Warstwa szronu pokrywała okoliczne rośliny.

- Kimże jesteś?

- Zawsze ma taki komitet powitalny? - Zapytał szeptem Rake stojącego nieopodal George'a. - Anielski magnetyzm, ani chybił.

- Lepiej zapytać, kim możemy być. Przyjaciółmi? Jak sądzisz, Trójoki? - Zwróciła się do kruka. - Możecie mówić mi Oriana.

Trójoki zakraczał jak najzwyklejszy kruk.

-Przemówił! Powiedział, że dzieli ludzi na miedzianych, srebrnych i złotych. Pozwoli mi być waszym przyjacielem tylko, jeśli okażecie się tymi złotymi.

- Przyjaciół nigdy za wiele. Prawda mój Aniele? - Powiedział Rake szczerząc zęby do Andre i wyciągając z sakiewki złotą monetę. - A wiedza cenniejsza jest od złota.

Oriana zgarnęła monetę chciwie. Jednak kruk milczał.

W końcu kraknął. Jeden raz. Jak zwykły kruk.

- Przemówił! Za małe to wyrzeczenie, powiada. Tylko prawdziwie wdowi grosz pozwoli zajrzeć tam, gdzie nikt jeszcze nie miał okazji zaglądać.

Kapłan jedynie przewrócił oczami na komentarz nowego kompana i na próbę wyłudzenia pieniędzy przez ,,wyrocznię".

- Powiedz nam proszę jak działa widzenie twego kruka, w końcu to nie sroka żeby być łasym na błyskotki.

- Przepowiadanie przyszłości to nie jeden plus dziewięćdziesiąt dziewięć jak liczenie złotych monet...! - Odpowiedziała żartobliwie by zamaskować szczere oburzenie. - Ja jestem tylko skromną powierniczką tego starożytnego ducha. Czasami sama się wstydzę, że tyle żąda!

Andre wręczył cygance dziesięć złotych monet bez słowa.

- Gdyby ktoś ostrzegł cię przed śmiercią lub twego bliskiego, a co więcej, nawet powiedział, jak tej śmierci uniknąć, też wręczyłbyś mu ZALEDWIE garść monet...!? Na ile siebie kochasz? Na ile kochasz swoich kompanów? Na jedenaście lwów? - Oriana spojrzała na George'a i Rakhalima.

Kapłan wyciągnął z tobołka wymiętolony dziennik i przekartkował go przez chwilę.

- Trudno mi uwierzyć wieszczowi, o którym nic nie słyszałem. Znaj mą dobrą wolę. Podziel się swoją wiedzą, a ja nagrodzę Cię lwami... o ile będzie to więcej niż woda czy zagrożenie.

- No raz widziałem takie przedstawienie, że koleś miał wieszczoną zagadkę co to ją zrozumiał dopiero chwilę zanim umarł. To taki słaby biznes w sumie był - powiedział George.

- Trójoki już okazał dobrą wolę! Teraz pozostaje tylko błagać go o więcej... albo odejść.

- Rakhalimie, kruk rzeczywiście ma coś w sobie, myślisz że byłby z Tobą skory do rozmowy? - Palnął Andre grzebiąc w sakiewce.

Oriana była już wyraźnie zrezygnowana waszym niezdecydowaniem. Wtem! Trójoki spojrzał na Rakhalima.

- Kreatura!
- Ohydna kreatura!
- Potknie się!
- O wiadro!
- Kra!

Oriana z wrażenia upadła na kolana.

- Przemówił!

Szybko jednak obtarła wilgotne oczy i wstała. Na twarzy pojawiła się dawna pazerność. Przywołała na swój sposób kruka na rękę i obróciła się na pięcie, nawet nie żegnając. Rakhalim gapił się na kruka szeroko otwartymi oczami jeszcze przez kilka chwil.

Zazwyczaj do bólu poważny Aasimar zaśmiał się, trochę złowieszczym tonem - ale jednak! Pokazał, że jest i do tego zdolny. Zakrył uśmiechnięte usta i drugą ręką pokazywał kobiecie by zawróciła.

George z tego punktu roześmiał się zdrowo, bo ciężko byłoby nie, ale sam efekt komediowy to nie było dość żeby uwierzyć w przepowiednie.

- Zaczekaj, a zapłata?

- Ej, a może woźmy ją ze sobą, i za każdą spełnioną przepowiednię jej zapłacimy? Niech by była ta stówka z góry, to dobre było - rzekł George. - O czekajcie, lepszy pomysł mam. Eeej, będziemy takiego węża co ma dwie głowy bić jutro, on na srebrze siedzi. Jak nam powiesz ile tego dokładnie, to dostaniesz całe i wiarygodna będziesz, dobry biznes?

Kobieta nie odpowiedziała na taką propozycję. Jej sylwetka rozmywała się powoli w mgłach.

- Cholerne ptaszysko - burknął w końcu Rake. - aż mnie ciarki przeszły jak tak się gapił. Do kata z takim wróżeniem.

- Chyba nie chcę wiedzieć coś uczynił, ale wychodzi na to, że przyda nam się wiadro z wodą.
 
Dust Mephit jest offline