Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-04-2020, 07:22   #1
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
[The One Ring] Bractwo Skaczącego Konia




[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=LUO5qhpD2pA[/MEDIA]





Tęsknie wypatrywana wiosna przyszła z deszczem i słońcem. Czegóż więcej trzeba dla spragnionych traw Riddermarchii? Do Edoras każdego dnia przybywali podróżni. Mieszkańcy Rohanu witali w stolicy załatwiać swe sprawy, kupcy ściągali nawet z obcych krain, a byli i cudzoziemcy zgodnie z prawem o pobyt w Marchii Jeźdźców prosić króla Thengela.

Każdy, kto spędził zimę mieście, choćby pierwszy raz był w królestwie, miał okazję usłyszeć wiele opowieści o tej krainę i jej mieszkańcach, oraz ich bieżących zmartwieniach i nastrojach, czy to w karczmie, czy stajni.
A to, że w Białych Górach są groty o takich kształtach, że wiatr w nich hulając opowiada sekrety. A, że dunledingowe plemiona nie umieją jeździć konno i nienawidzą Rohhirmów, którzy w siodle są urodzeni. Tak dzikie są ludy Dunlandu, że tfu, tfu, przeklęci, jedzą końskie mięso, oczywiście po kradzieży zwierząt z Rohanu. Zresztą króla pozbawieni koniożercy sami winni są swym nieszczęściom, bo parają się czarami zwierzęta zaklinając nikczemnie. Nikt w Marchii tego nie robi, więc i pomyślność jest po widomo czyjej stronie. O tym, że rodzina farmera została wymordowana w nocy przez Dunledingów, przez te bestie na nogach chodzące, gdyż ludźmi takich człowiek uczciwy nie nazwie…
Znajdowali się jednak i tacy, co za zacnych obywateli powszechnie uznanymi byli, a wypowiadali się o sąsiadach zza brodów na Issenie powściągliwie, i mawiali, że:

- Nawet zdarza się spotkać wśród nich porządnych ludzi, a i takich, co prawda nielicznych, co i mieczem potrafią sprawnie operować w odpowiednim kierunku.

Głosy te jednak jak pojedyncze drzewa niczym wyspy były pośród bezkresnych traw falującego zielonego morza Rohanu.
Prędzej usłyszeć było, że:

- Przy Białych Górach Dunlendingowie atakowali farmy w imię starych urazów sprzed setek lat… To dobitny dowód, jak oni zupełnie nie rozumieją jak się wojnę prawidłowo prowadzi. - powiadali.

- Aye. Niczym orki, które zresztą również były widziane w górach, nie wiadomo skąd, i kto wie, czy nie w przeklętym sojuszu z Dunlandem! Król winien w końcu raz na zawsze rozwiązać utarczki między Marszałkami, to i prosty lud spałby bezpieczniej!

A i szemrano coraz głośniej, że Thengel rozprawić się musi z wilkami, które tej długiej i srogiej zimy spustoszenie siały nękając stada.

Nastrój w stolicy był napięty tego dnia. Mężczyźni i kobiety od rana maszerowali uliczkami z wymalowanym na twarzach zdecydowaniem. Jeźdźcy galopem wypuszczali się miasta na wschodni trakt. Musiało mieć to związek z czymś zaiste ważnym, w powietrzu wisiał pośpiech i niepokój.

Wszystkich zainteresowanych, choć nikt nie wiedział co tak naprawdę się wydarzyło, drogi prowadziły do Domu Rządcy. Zdążał tam mały konny oddział długowłosych jeźdźców poszczękujących orężem, co ledwie zawitał w Edoras. Zmierzali też aktualnie przebywający w mieście zbrojni, tak lokalni, jak i innych krain.

Wokół werandy domu urzędnika dworskiego, który zastępował króla na czas jego nieobecności w mieście, zebrał się mały tłum wojowników oraz gapiów. Pośród wszystkich wyróżniali się synowie Rohanu o szerokich plecach okrytych futrami, z jasnymi lub czerwonymi włosami upiętymi w kity ub grube warkocze, ze złotymi pierścieniami na palcach i przegubach rąk. Ich kolcze kaftany srebrzyły się w porannym słońcu.
Przewodził im Ulfur, którego mocny głos znało wielu nawet z czasów, gdy miast żołnierką, parał się trudnym chlebem minstrela. Wielki posturą wojownik słynął z ciętego języka i ostrego temperamentu, kiedy wyprowadzonym został z równowagi. Niegdyś nawet, jak głosiła plotka, której on nie dementował, lecz zdawał się być tym rozbawionym, pewien bard za kradzież jego pieśni przypłacił życiem z ręki Ulfura.

Rządca wreszcie wyszedł i wsparłszy się na drewnianej balustradzie powiódł zdeterminowanym wzrokiem chłodnych jak górskie niebo niebieskich oczu.

- Zima była ciężka i wszyscy królewscy są wysłani, lub będą, w pilnej sprawie na wschód. Król Thenegel woła do was niezaprzysiężeni, byście przyjęli jego monetę i jedną z map.

Stojacy za nim siwy Rohirrim trzymał w jednej ręce mały trzosik, a w drugiej kilka kościanych przedmiotów.

- Zawiodą was do Doliny Westfoldu, skąd nadeszły wieści o śmierci koni i naszych rodaków. Lojalni odkryją sprawców tego nikczemnego koniobójstwa i odpłacą im za nadobne w imieniu Króla Thengela!

Ulfur splunął na ziemię.
- Dunledindzkie psy! Konieżercy i zabójcy! Zbyt dugo król zezwalał im mnożyć się w Zachodniej Marchii. Dobrze rozumiem to zadanie i długom go wyczekiwał. Pewien jestem, że sprawcami są czarnokudłe psy Dunlandu. Pojedziemy i stalą nakarmimy dzikusów. To będzie zaiste dobry dzień! – krzyknął z błyskiem w oku ku aprobacie zbrojnych towarzyszy.

Zarządca wręczał małą złotą monetę, na której widniał symbol skaczącego konia, każdemu, kto decydował się na uczestnictwo w misji.

Wkrótce wyłoniły się trzy odziały. Rohirimmscy najemnicy Ulfura, gromadka jeźdźców z Harrowdale, którym dowodziła ciemnowłosa wojowniczka, oraz zbieranina cudzoziemców można by rzec, gdyby nie jasnowłosy mistrz koni, któremu przyszło dzielić towarzystwo czwórki przybyszów z innych krain, oraz olbrzymiego psa.

Mieszkańcy Harrowdale, jak zwykle pochmurni, chodnym spode łba wzrokiem mierzyli najemników, a zwłaszcza Ulfura. Tamten nie zwracał na nich uwagi, bo bardziej go intrygowali cudzoziemcy, pośród których był i elfka, i pies rozmiarów wilka. On to skupiał na sobie wiele spojrzeń, i ciekawskich, i podejrzliwych, bo niespotykanej w tych okolicach rasy i kto wie, czy nie krzyżowanej z wilkami, czy gorzej, wargami.

Grim zdawał się nie zawracać sobie głowy tłumem. Siedział obok młodej dziewczyny z lekko rozchylonym pyskiem i nie odrywał bacznego wzroku od pobrzękujących kościanych map.

Rządca wręczał każdemu dowódcy oddziału zmyślnie spięte spiżowymi łańcuchami. Wyjaśnił jak należy posługiwać się nimi w podróży. Krawędzie miały pokrywać się ze szczytami pasm górskich w wydrążone otwory i znaki w kościach to lokacje sadyb, które należało sprawdzić u podnóża Białych Gór.

Każdy, kto nie posiadał własnego wierzchowca, mógł liczyć na pożyczonego ze stajni, którą urzędnik wskazał ręką. Ze względu na charakter królewskiej misji, podróż wozami, lub z kucami absolutnie nie wchodziła w rachubę.

- Oby każdy koń wróci w tak dobrym stanie, w jakim został użyczony! - ni to radził, ni życzył sędziwy dostojnik, śmiertelnie poważnie ze srogą miną najbardziej pasującą do nierzucanych na wiatr gróźb.




 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 07-03-2022 o 16:16.
Campo Viejo jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem